Carnage: Czerń, Biel i Krew John McCrea 6,5
ocenił(a) na 62 lata temu Komiksy z superbohaterami w roli głównej od lat cieszą się ogromną popularnością wśród miłośników popkultury, a obecne czasy to prawdziwe eldorado dla tego podgatunku fantastyki. Dobrze dzieje się nie tylko w mateczniku trykociarzy, czyli w Stanach Zjednoczonych, ale też na innych rynkach, także polskim. Sytuacja jest na tyle stabilna, że co i rusz ukazują się albumy, które jeszcze kilka lat temu uznalibyśmy prawdopodobnie za dość niszowe. Jednym z takich komiksów wydaje się być nieco eksperymentalny formalnie „Carnage”, w którym perypetie tytułowego złoczyńcy śledzimy w trzech kolorach: czarnym, białym i czerwonym.
Dwanaście opowieści, dwanaście spojrzeń na krwiożerczego symbionta z kosmosu. Na łamach albumu „Carnage. czerń, biel i krew” ujrzymy wszystko, co najgorsze w jednym z największych wrogów Spider-Mana. Zobaczymy prawdziwą rzeź, przed którą nie ma ucieczki i dowiemy się, czy warto wejść w sojusz ze stworzeniem, które nie ma żadnych moralnych zahamowań, i którego ulubionym zajęciem jest sianie zniszczenia wszędzie tam, gdzie się pojawi.
Carnage nie jest pierwszym bohaterem Marvela, który został zaprezentowany w trzech kolorach. Kilka miesięcy temu Mucha wydała podobną wersję przygód Wolverine’a, a eksperyment musiał okazać się udany, bo kolejną postać, która dostała taką serię w USA, widzimy również w przetłumaczonej na polski wersji. Dobór głównego bohatera jest zresztą idealny, mało kto tak bardzo nadaje się do tego typu projektu, jak morderczy kosmiczny symbiont.
Twórcy projektu nie zdecydowali się na jedną, zwartą opowieść, zamiast tego dostajemy antologię krótkich, kilkustronicowych komiksów. Czy był to dobry wybór? Nie jest to kwestia szczególnie łatwa do rozstrzygnięcia. Z jednej strony Carnage jest postacią, która najlepiej prezentuje się w scenach pełnych przemocy, a trudno byłoby zachować bardzo wysoką intensywność na przestrzeni ponad stu stron jednej tylko fabuły. Z tego względu wybór takiej, a nie innej formy wydaje się uzasadniony i bezpieczny. Z drugiej strony zbiór opowiadań, w którego centrum stoi jedna postać, wymaga zawsze wyższego poziomu od poszczególnych składowych. Innymi słowy, żeby każdy tekst odpowiednio zagrał, potrzebne są pomysły raczej wysokiej jakości. Czy są z tym w omawianym albumie jakieś problemy?
„Carnage: Czerń, biel i krew” przynosi nam kilka bardzo udanych historii, ale też kilka takich, które nie zostaną w pamięci na dłużej. Co do tych pierwszych, podobać mogą się z pewnością momenty, w których scenarzyści próbują pokazać tytułowego villaina w innych niż zazwyczaj okolicznościach. Carnage na Dzikim Zachodzie, Carnage w scenerii postapo, Carnage walczący o przetrwanie w ciele rekina lub jako choroba psychiczna – te połączenia i pomysły poza tym, że są nieoczywiste, sprawiają zaskakująco dużo frajdy, bo autorzy udanie bawią się wizerunkiem symbionta, w ciekawy sposób wpasowując go w scenerie i fabularne koncepty, w których nie spodziewalibyśmy się go ujrzeć. Jeśli chodzi o gorsze momenty zbioru, to problemem niektórych historii jest to, że na krótkiej przestrzeni nie potrafią zainteresować czytelnika oferowanym pomysłem. Nieciekawie prezentuje się na przykład nijaki i chaotyczny otwieracz. Na szczęście słabszych opowiadań jest w tej antologii zdecydowanie mniej niż tych udanych.
Bardzo lubię czerń i biel – komiksy rysowane w tych dwóch kolorach potrafią być naprawdę piękne i czarować kontrastami oraz grą cieni. W przypadku omawianego albumu dochodzi do nich jeszcze czerwień. Jej pojawienie się dało artystom nowe możliwości, a szczególnie dobrze wypadły sceny przemocy, zdecydowanie uwypukliła te mocniejsze momenty i nadała im drapieżnego charakteru. Warstwa wizualna właściwie na całej przestrzeni albumu zdecydowanie robi robotę i ciągnie do góry nawet te gorsze opowiadania.
„Carnage” w wersji „Czerń, biel i krew” jest komiksem interesującym, przede wszystkim jako inicjatywa w niecodziennym stylu, swego rodzaju ciekawostka i odskocznia od mainstreamowego podejścia do trykociarstwa. Dobrze też, że nie jest to album zbyt długi, bo podobnego typu eksperymenty na dłuższym dystansie mogą nieco zmęczyć oko i zatracić efekt „wow”. Tymczasem zaprezentowane w trzech kolorach przygody kosmicznego symbionta robią duże wrażenie. Powiem szczerze, że nie obraziłbym się, gdyby za jakiś czas kolejna postać z uniwersum Marvela została bohaterem lub bohaterką albumu utrzymanego w podobnej estetyce.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - http://zlapany.blogspot.com/2022/02/carnage-czern-biel-i-krew-recenzja.html
oraz na łamach serwisu Szortal - https://www.facebook.com/Szortal/posts/5057592490930104