Sułtan z Palermo Tariq Ali 6,6
ocenił(a) na 46 lata temu Czwarta w kolejności pisania w cyklu (powstawała w latach 2004-8) książka Kwintetu wydała mi się najsłabsza: naiwna, momentami głupio złośliwa i choć Ali zachował wierność co do faktów z życia Al-Idrisiego i Rogera II, mam wrażenie, że cała obyczajowa otoczka ma więcej wspólnego z opowieściami Szeherezady i homeryckim bajaniem, niźli z historią. To rodzaj paszkwilu na religie, który może miałby jakieś znaczenie choć dla muzułmanów, gdyby w ogóle znana im była twórczość literacka tego autora. Może propagowałaby wtedy rozsądek w podejściu do wiary i życia, indywidualizm przeżycia religijnego. Jednak sądząc po stosunku autora do islamu, wyrażonym w jego powieściach, raczej nikt ich w krajach arabskich, a nawet w rodzimym Pakistanie nie wyda. Znany jest tam chyba (Wikipedia w języku arabskim i urdu) jedynie jako autor pism politycznych, krytycznych wobec Busha i wojny w Iranie. Więc jego twórczość beletrystyczna przeznaczona jest dla Europejczyków, raczej nie-muzułmanów. A co im oferuje? Muzułmańską perspektywę na historię (tzn. pokojowa arabska cywilizacja i rozwinięta kultura literacko-naukowa najeżdżana jest przez barbarzyńskie hordy chrześcijan, którzy dążą tylko do wyrżnięcia innowierczej ludności, zniszczenia dorobku i zrabowania złota, z gwałceniem kobiet i mordowaniem dzieci w pierwszym rzędzie) oraz popłuczyny z arabskiej obyczajowości rodem z bajek z IX-X w. To plus, obejrzeć to, co znamy cudzymi oczyma, z drugiej strony. Ale Ali jest tu tak powtarzalny, że w trakcie czytania odczuwałem niesmak, przewidując z góry co się stanie.
To część o największej ilości scen erotycznych - prawie 60-letni uczony jest tytanem seksu, kochają się w nim i nałożnica sułtana, i żona emira, on je zapładnia, a ci, zamiast kamienować niewierne i karać zdrajcę, są mu wdzięczni za rogi i za dzieci. Ciekawe, że na dworach wszyscy żyją pod presją plotek eunuchów, ponieważ służba słyszy i widzi wszystko, ale akurat gdy Al-Idrisi wielokrotnie folguje chuciom, wszyscy byli odwróceni i głusi. Sceny te są żywcem przeniesione z "Księgi tysiąca i jednej nocy" - rodzaju arabskiego "Dekameronu". Być może Ali rozmyślnie do nich sięga, by jakoś zbliżyć się do obyczajowości tamtych epok (to w końcu tylko ok. 200 lat różnicy)? Podobnie przewidywalne jest, że podczas biskupich kazań czy sądów na jedyny głos sprzeciwu, na jaki zdobędą się muzułmańscy wielmoże, będzie pierdnięcie. Ot, taki pasterski dowcip - również i to pojawia się w bajkach Szeherezady, mamy to w XVI w i u Rabelais'go w jego parodii średniowiecznych poematów rycerskich (Gargantua i Pantagruel). Literatura pikarejska dla inteligencji? Do tego autor dołącza jeszcze absurdalny wątek z zapomnianą wyspą Julianą, na której (w XII w.!) funkcjonuje żywy, antyczny kult Afrodyty (Majja raczej nie mogła tego zorganizować)... Oczywiście Al-Idrisi i jego żeglarze pozwolą się uwieść - oni tylko zjedzą podane jabłko, dlatego są niewinni - ot, taka powtórka z przygód Odysa na wyspie nimfy Kirke.
Tariq Ali wychował się wprawdzie w muzułmańskim kraju, lecz w rodzinie sympatyzującej z komunizmem. Jeśli chodzi o islam - był raczej "niepraktykującym", co można wnioskować nie tylko z nieco autobiograficznej ostatniej części cyklu, lecz wypowiada to explicite w zamieszczonych na końcu notatkach do powieści. W całym pięcioksięgu krytykuje słomiany zapał i kłótliwość muzułmanów, jako źródło ich wszelkich porażek, w żadnej też z części muzułmanie nie trzymają się zaleceń proroka - czy to gdy chodzi o wierność lub skromność kobiet, czy o upodobanie męskich wyznawców islamu do sodomii lub zoofilii, czy o brak wstrzemięźliwości wobec alkoholu (choć zaznacza, że to niezgodne z Koranem) itd. Faworyzuje sufizm, jako jedyny pozytywnie nacechowany odłam islamu, co można zrozumieć, bo ten mistyczny jego nurt daje wyznawcom najwięcej wolności. Personifikacją muzułmańskiej walki o wolność jest tutaj pewnie nie przypadkiem Zaufany - mnich suficki (ibn-Zubajr),który niemal jak chrześcijański pustelnik, "nigdy nie prał swej tuniki". Najbardziej zagadkowym dla mnie czynem Zaufanego jest to, co robi przed napadem na zamek biskupa, co zostało opisane z powagą biblijnej przypowieści: "Nie dołączył jednak do nich (do swoich ludzi),ale postanowił udać się na krótki spacer. Wreszcie znalazł ustronne miejsce nad brzegiem strumienia, uniósł tunikę, kucnął i wypróżnił się, dziękując Allahowi za to, że mógł bez przeszkód oczyścić jelita. Potem długo podmywał się w strumieniu..."(s.220). Jaką funkcję pełni w powieści to doniosłe wydarzenie? Funduję tę książkę osobie, która potrafi to przekonująco uzasadnić w oparciu o znajomość kultury arabskiej.
Podobnie jak w pierwszej powieści z Kwintetu muzułmańskiego, mamy tu do czynienia z dość łzawą historią o wypędzeniu dobrych muzułmanów przez złych "nazarejczyków", czyli chrześcijan. Są pewne analogie z pierwszym tomem (W cieniu drzewa granatu): tam akcja umieszczona jest w wiejskim majątku opodal Granady w czasie jej zdobycia przez chrześcijan - tu obserwujemy schyłek panowania Rogera II (1151-1154) na Sycylii z niegdysiejszego centrum muzułmańskiego życia na wyspie, jakim była wieś Noto, położona również w pobliżu stolicy, Palermo. W pierwszej powieści autor był jednak dużo bardziej powściągliwy wobec obu wyznań, bardziej się też starał, by zachować realia. Z perspektywy "Sułtana z Palermo" muzułmanie byli na Sycylii od zawsze, są wręcz jej rodzimą ludnością. Nie wspomina się ani słowem, że Arabowie i Berberowie zdobyli ją na chrześcijanach w przeciągu wielu zbrojnych najazdów w 8. i 9 wieku. Tylko raz i mimochodem jest mowa o tym, że i muzułmanie palili wszelkie księgi i wytwory niemuzułmańskiej kultury. Tu przez całą powieść robią to tępi Longobardowie na służbie Franków, czyli rządzącej dynastii Rogera II. Autor powtarza to tak często, tępo i bez finezji, że wreszcie zaczyna irytować.
Nie wiem, czy Sycylia w kwestiach chrześcijańskich tak się różniła od całego świata, że biskup tam mieszkał w muzułmańskiej wsi ("która była tak mała, że nie miała nazwy"),otoczony najemnikami? I (oczywiście!) sypia z chłopcami, zresztą jak wszyscy kapłani i możnowładcy (w tym muzułmańscy - kapitał nigdy nie jest dobry),których autor usiłuje, naprawdę namolnie, w powieści zohydzić - jeden z nich nawet w biały dzień robi łapankę na chłopaczków w Palermo. A co robi przeciętny chrześcijanin, gdy tylko wejdzie do budynku, wyglądającego jak kościół? Natychmiast zaczyna się modlić! Nieważne, że ten kościół jest dopiero w budowie, więc nie jest poświęcony, nie ma ołtarza, nie mówiąc już w ogóle o relikwiach czy sakramentach...? Kościół katolicki w XII w. to nie tylko miejsce pod dachem, gdzie zbierają się ludzie, jak w meczecie - to autor tego nie wie? Zaufany odbiera kościołowi ziemię jak jakiś muzułmański Janosik a może raczej Lenin. Parcelacja i reforma rolna, tylko kościół katolicki temu przeszkodził... Oczywiście, choć zna go cała wyspa, nikt go nie wytropi, nikt nie zakwestionuje sfałszowanych przez niego dokumentów. No, po prostu powieść historyczna...