Czytamy w weekend
Tymczasem, niepostrzeżenie do Polski przyszła jesień... Słońce nieśmiało spogląda zza chmur i wcale nie chce grzać, deszcz co rusz zmusza do wyciągania parasoli, kaloszy i kurtek przeciwdeszczowych, a chłód przypomina o tym, że niepotrzebnie ostatnio zmienialiśmy szafy z zimowych na letnie... Cóż - przez to nie będziemy mieć wyrzutów sumienia, że weekend zamiast na rowerze spędzamy z nosem w książce!
Zeszłą niedzielę, a właściwie niedzielny wieczór, spędziłam w towarzystwie Eleanor Oliphant, która ma się całkiem dobrze. Lektura zrobiła na mnie spore wrażenie. Opisy stanów emocjonalnych głównej bohaterki momentami wydawały mi się nawet zbyt znajome. Co prawda debiut Gail Honeyman jest fikcją literacką, to trudno mi uwierzyć, ze autorka nie opierała się choć w pewnej części na swoich własnych doświadczeniach – mam tylko nadzieję, że nie tych z dzieciństwa! Postanowiłam w ten weekend pójść za ciosem i sięgnąć po kolejny zapis zmagań z samą sobą i chorobą psychiczną – tym razem jednak prawdziwy. Uratuj mnie. Opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie to zapis wychodzenia z pogranicznego zaburzenia osobowości, lepiej znanego jako osobowość borderline. Już sam początek książki zapowiada fascynującą, ale trudną i wymagającą lekturę. Nie wiem czy będę w stanie ją w ten weekend skończyć, mimo tego, że liczy niecałe 400 stron. Rachel Reiland – pseudonim autorki – w bardzo szczery sposób opisuje swoje emocje, walkę z samą sobą i resztą świata. Gdy mnie ta książka nazbyt wymęczy, to mam w domu pod ręką całe mnóstwo lżejszych lektur - coś znajdę dla rozluźnienia atmosfery.
Na pewno znacie ten wierszyk „Osiołkowi w żłoby dano…” i morał z niego wynikający. Chcę przeczytać tyle książek, że w rezultacie czytam kilka na raz, co mnie irytuje, bo nie mogę żadnej skończyć. A do tego wciąż pojawiają się nowe i chodzę po biurze LC marudząc, że nie wiem co czytać. Lato wybija mnie z czytelniczego rytmu. Zaczynam, odkładam, wracam, przeglądam, czytam kilka stron i tak z każdą książką. Letni chaos. Muszę się uspokoić, albo odstawię książki i poczekam do jesieni, na długie deszczowe wieczory, które sprzyjają skupieniu na literaturze. Dzisiaj do mojego pokoju wpada koleżanka i pyta: Dlaczego Kolej podziemna. Czarna krew Ameryki została nominowana do Nagrody im. Arthura C. Clarke'a? Czy to jest science fiction? Takie pytanie przewinęło się już kilka razy przez łamy LC i chyba wciąż nie znamy na nie odpowiedzi. Za to biorę egzemplarz książki do ręki i postanawiam „przejrzeć ją” w weekend, bo znając mój obecny stan wątpię, że uda mi się przeczytać całość. Marcin Zwierzchowski napisał: Pulitzer [„Kolej podziemna” została otrzymała w tym roku Nagrodą Pulitzera - przyp.red.] nie dziwi, bo choć warsztatowo Colson Whitehead musi ustąpić wielu współczesnym autorom, udało mu się nie tylko pokazać nam coś nowego w historii, którą zdawałoby się tak doskonale znamy, splótł też w swojej powieści przeszłość z teraźniejszością, pisząc książkę bardzo aktualną. W Stanach Zjednoczonych ta pozycja wydaje się być więc skazana na zostanie lekturą obowiązkową. Choć powinna zainteresować i Europejczyków, Polaków, bo to nie tylko opowieść o niewolnikach w Ameryce, ale o podziałach na równych i równiejszych, wolnych i bardziej wolnych. Brzmi ciekawie, ale raczej umiejscowiłabym tę książkę obok Zabić drozda Harper Lee czy Służących Kathryn Stockett, niż dodała ją do kategorii science fiction. Zobaczymy.
Czasem chciałabym wiedzieć o istnieniu wszystkich możliwych książek, by przed zobaczeniem filmu wiedzieć, czy historia na ekranie przypadkiem nie pochodzi z umysłu jakiegoś płodnego pisarza. Naprawdę nie potrafię rozstrzygnąć egzystencjalnego dylematu, z czym powinno się zapoznać jako pierwszym – z wizją autora czy ekipy filmowej. Mam tak różne doświadczenia z ekranizacjami i adaptacjami, że nie jestem w stanie nawet wysnuć sensownego wniosku, albo wyznaczyć sobie schematu postępowania na przyszłość. O istnieniu Fredericka Backmana dowiedziałam się dzięki ekranizacji jego debiutu, na „Carrie” w 2013 roku poszłam z dużymi oczekiwaniami (film jest beznadziejny), „Zieloną Milę” uwielbiam w obu postaciach, a co ciekawe po książkę sięgnęłam pod wpływem scen z Tomem Hanksem, majaczących gdzieś w otchłani pamięci z czasów dzieciństwa.
Jak widać – nie ma żadnej reguły.
Projektantkę mogę polecić jako film. Kostiumy cieszą oko. To, co główna bohaterka wyprawia połaciami materiałów jest wręcz magiczne. Szczerze zdziwiłam się, gdy zobaczyłam w księgarni okładkę z Kate Winslet z maszyną do szycia w ręce. Sięgnęłam po powieść z dwóch powodów – jestem ciekawa opisów kreacji i chociaż trudno mi uwierzyć, że pisanie o odzieży zachwyci mnie jak obrazy filmowe to liczę na ciekawą lekturę. Poza tym, czuję, że historia Tilly skrywa tajemnice, o których nie dowiedziałam się z ekranu.
A Wy z jaką książką spędzicie nadchodzący jesienny weekend?
komentarze [187]
kończę ostatni tom trylogii :( Czy wspominałam, że za Tobą tęsknię?
w kolejce : Maybe Someday Nie zapomnij mnie Światło, które utraciliśmy
Rozpoczęta wczoraj :) Światło, które utraciliśmy
W kolejce : Czarna Madonna W ciemnym, mrocznym lesie Światło, którego nie widać
Dokończę Hopeless - przepiękna!
oraz możliwe, że zacznę Losing Hope :)
Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postWeekend spędzam w towarzystwie Księga luster
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post