rozwiń zwiń

Pisarz powinien pisać o tym, co czuje

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
09.06.2017

Bartosz Szczygielski to publicysta, recenzent, znawca literatury kryminalnej. W swojej debiutanckiej powieści „Aorta” zabiera nas do Pruszkowa, w którym wciąż słychać echo mafijnych porachunków z lat 90. Z naszej rozmowy z autorem dowiecie się, skąd wziął się pomysł na książkę, dlaczego można ją porównywać do serialu „True Detective”, na czym polega smolisty humor, a także – między innymi – o tym, że kobiece bohaterki w kryminale potrafią być bardzo charakternymi postaciami.

Pisarz powinien pisać o tym, co czuje

Marcin Waincetel: Jesteś z Pruszkowa. Po lekturze Aorty powiem Ci szczerze, że nie zachęciłeś mnie zbytnio, aby odwiedzić to miasto...

Bartosz Szczygielski: Moim zadaniem nie było pisanie poradnika turystycznego! Pruszków jest sypialnią Warszawy. Nie spełnia właściwie żadnej innej funkcji. Próbuje się organizować jakieś kulturalne inicjatywy, ale to miasto jest na tyle blisko stolicy, gdzie pełno różnych atrakcji, że wszystko właściwie zamiera. To miejsce, aby się przespać, ewentualnie odpocząć podczas weekendu.

Pruszków kojarzy się jednak chyba niekoniecznie jako sypialnia, miejsce odpoczynku. Zastanawiam się czy legenda mafii, gangu pruszkowskiego jest wciąż żywa, aktualna?

Absolutnie. Co prawda trochę mniej niż kilka lat temu, ale dalej słowo Pruszków kojarzy się automatycznie z mafią. Pruszków kontra Wołomin... czy osoby pokroju Masy, który zresztą ciągle publikuje swoje wspomnienia. Było chyba z pięć książek, ostatnio pojawił się wywiad-rzeka. Każdy z tych tytułów, napisany na nieco inny temat, okupuje listy bestsellerów. Znaczy to, że ludzie są jednak ciągle ciekawi tego, co się wtedy działo. Ale to, co jest opisywane w takich wspomnieniach, to już inna kwestia. A gloryfikacja, to już zupełnie co innego.

Swoją drogą – Masa to tak naprawdę Jarosław Sokołowski. Z kolei główna żeńska postać Twojej książki, to... Kasia Sokół. Podobieństwo nazwisk przypadkowe?

Ha! Absolutnie przypadkowe. Stwierdziłem, że pasuje do bohaterki, ale kurcze, szkoda, że nie wpadłem na to wcześniej. Tym tropem można byłoby pójść – i już jest pomysł do drugiej części (śmiech).

Tym, co na pewno wyróżnia Twój kryminał, który kryminałem tak naprawdę właściwie nie jest...

...ano nie jest, na pewno nie do końca.

To znaczy, żeby czytelnicy nas dobrze zrozumieli – intryga, nić kryminalna faktycznie spaja wszystkie wątki, trup ściele się gęsto...

...ale czy ja wiem, czy aż tak gęsto? Jest zauważalny, to na pewno. Gdyby taki nie był, to byłby nijaki. A jak byłby nijaki, to nikogo by to nie interesowało. I można się zżymać na to, że są coraz wymyślniejsze morderstwa w tych kryminałach, że jest coraz więcej krwi i makabry, ale to jest właśnie chyba coś, czego ludzie oczekują od kryminałów. Mimo że mówią inaczej. To ma być rozrywka, która w jakimś stopniu powinna Cię poruszać na poziomie emocjonalnym. Nawet jeśli Cię to obrzydzi, ale nie sprawi, że odrzucisz lekturę, no to ja wtedy wygrałem.

A propos wyróżników. Wspomniana wcześniej Kasia Sokół sprawia wrażenie bardzo interesującej postaci. Prostytutka, a więc osoba z marginesu społecznego, jako jeden z głównych charakterów? Ciekawy pomysł.

Chciałem, żeby zdecydowanie była inną bohaterką. A konkretnie – taką bohaterką, którą chciałbym poznać. Jasne, zahaczałem o pewne stereotypy, ale też nie do końca. Jest silną, intrygującą kobietą, która byłaby zdolna do tego, aby samemu pociągnąć swój wątek. Kontrastuje zdecydowanie do postaci Gabriela. Powiem Ci też, że w każdej z planowanych części, będzie to budowane w ten sam sposób – dwie historie, dwie postacie

Mam tutaj skojarzenie z serialem „True Detective”...

Dokładnie jak w tym serialu, ponieważ uważam, że to była świetnie, ba!, rewelacyjnie wręcz poprowadzona historia, rozpisana na intrygujących charakterów. Pierwszy sezon był kapitalny. W drugim nie grało to już tak dobrze. Nie chciałem też pisać kryminału, który opowiadałby historię o tym, że jest tylko trup, jest zbrodnia, policjant czy dziennikarz zajmujący się tą sprawą. Nie. To miała być opowieść, w której intryga funkcjonuje gdzieś tam w tle, ale ukazane są ludzkie problemy. To, jak próbujemy osiągnąć jakieś cele, a nie zdajemy sobie z innych, ważnych rzeczy. Osobistych. Widać to u Kaśki, widać to u Gabriela.

Ale też dosyć nietypowo podszedłeś do zagadnienia zbrodni. Jedynym świadkiem morderstwa uczyniłeś przerażone dziecko, mamy też – przez długi czas – tylko jednego podejrzanego.

Krąg poszukiwań był faktycznie mocno zawężony. Ponoć mówi się, że istnieją pewne zasady o tym, że należy przedstawić kilku podejrzanych, a czytelnik ma dopiero odkryć, kto jest winny. A ja tego nie trawię. Nie taki był mój cel. Chciałem przedstawić historię, pewną opowieść, obyczajowe rozterki – co się stało z ludźmi, dlaczego dokonali takich, a nie innych wyborów.

Uczestniczyłeś w warsztatach literackich organizowanych w ramach wrocławskiego Międzynarodowego Festiwalu Kryminalnego. Pewnie była to cenna nauka?

Zdecydowanie. Pierwsze, w których brałem udział, odbyły się bodajże w roku 2013, a prowadził je wówczas Mariusz Czubaj...

...który zresztą gorąco namawiał cię do napisania debiutanckiej powieści?

Tak, tak. Powiedziałem mu, jaki mam wstępnie pomysł. A on podrzucił mi, że kurcze, jak byłoby fajnie, gdyby Ci wszyscy emerytowani ludzie tam mieszkali (osoby związane z mafią pruszkowską – przypis red.) To była jedna z inspiracji. Ale oczywiście również względy praktyczne – praca nad pisaniem, wskazówki. Zetknięcie się z profesjonalistami, pomoc, porady – to była wartościowa nauka. Zresztą cały festiwal – obcowanie z pisarzami, długie, nocne rozmowy – to miejsce idealnie motywujące do działania. Dało mi niezłego kopa do dalszej pracy. Później uczestniczyłem jeszcze w warsztatach w 2014 roku, na których Marta Mizuro była prowadzącą. Potem jeszcze warsztaty „Maszyny do pisania” z Kasią Bondą, która także powiedziała mi, co ty tutaj jeszcze robisz? Jesteś gotowy, siadaj i pisz powieść! Kursy oczywiście nie nauczą Cię pisać, ale nauczą konstruować. A jeszcze jedna rada – jeśli chcesz tworzyć, to po prostu musisz... dużo czytać. I jeszcze więcej pisać. Liczy się doświadczenie i praktyka.

To doświadczenie nabyłeś również jako publicysta. Ale chyba mimo wszystko nie tak łatwo jest zadebiutować?

Cóż, pokutuje takie przeświadczenie wśród osób, które chcą zadebiutować, że trzeba mieć znajomości, że trzeba mieć na swoim koncie nie wiadomo jak wiele warsztatów... Ale prawda jest taka, że gdyby książka byłaby po prostu kiepska, to nikt by się nią zwyczajnie nie zainteresował. U mnie to wyglądało tak, że Mariusz Czubaj przeczytaj mój maszynopis i powiedział, że będę... kretynem, jeśli nie skontaktuję się z Filipem Modrzejewskim z WAB. No i tak też uczyniłem. Wysłałem tekst, odczekałem swoje w kolejce. Na początku sądziłem, że nie jestem do końca gotowy, ale pomyślałem – raz kozie śmierć! Cóż mogę więcej powiedzieć, udało się. A dla młodych twórców, debiutantów, informacja – naprawdę jest mnóstwo wydawnictw, które czekają na nowe publikacje. Dobrze jest też mieć wokół siebie serdecznych pierwszych czytających, ale takich, którzy nie będą cukrować, tylko wyrażą szczerą opinię, żeby wiedzieć, na czym ewentualnie pracować. A potem wysyłać. To nie jest zamknięty świat. Świat książki, to świat biznesu – jeśli wydawca stwierdzi, że da się zarobić, to ją weźmie i wyda. Prosty rachunek.

A jak to wyglądało z researchem? Miejsca, przestrzenie, scenograficzne elementy, które odmalowałeś w książce sprawiają bardzo autentyczne wrażenie.

Powiem tak – z lekką nutą autopromocji – mam plastyczny język. Lubię tak pisać, bo lubię takie rzeczy czytać. Opis w książce powinien wprowadzać czytelnika w nastrój. Węchowy, wizualny, słuchowy. Tak, żeby bohater, a my wraz z nim, coś czuł. Oczywiście robiłem research, ale żadne tam tajne sygnały...

...w stylu „jest pewien gość, sprawdź te akta”...

Ha! Pod tym adresem, tuż po zmroku. Nie no, nie. (śmiech) Kryminały powinny być jednak podparte faktami. Nie jak reportaż czy dokument, bo to też nie o to chodzi. Chciałem stworzyć wiarygodny świat. Ale nie robiłem żadnej sztucznej wódy, nie handlowałem lewym towarem... Książka powinna jednak oddziaływać na wyobraźnię. Mam wrażenie, że się udało.

Nie brakuje też humoru, ważnego składnika. Choć jest on bardzo... smolisty.

O, tak, smolisty – dobre określenie. Zapamiętam! No cóż, tak po prostu piszę, tak po prostu mówię. Staram się nieco inspirować Palahniukiem, nieco Kingiem. Każdy pisarz przekazuje zresztą jakieś cechy swojej osobowości.

Porozmawiajmy o gatunkach. Wydaje mi się, że na polskim rynku literackiego kryminału można wyróżnić dwie zasadnicze konwencje. Albo to jest kryminał retro – taki w białych rękawiczkach, elegancki, poniekąd powieść kostiumowa – albo kryminał współczesny, osadzony mocno tu, i teraz. „Aorta” wpisuje się zdecydowanie do tej drugiej kategorii.

Na pewno nie chciałem tworzyć retro-kryminałów takich jak Krajewski czy Wroński. Z jednego prostego powodu. Jestem z natury leniwy, a research do takich tytułów... to ogromna praca. Wielki materiał do przerobienia, który łatwo jest zepsuć. Trzeba być bardzo, bardzo ostrożnym. Chciałem opisać współczesność, bo w niej przecież żyję. Ją znam. A pisarz, moim zdaniem, powinien pisać o tym, co czuje. Ja retro kryminałów zwyczajnie „nie czuję”.

W trakcie naszej rozmowy kilka razy wspomniałeś o kolejnych częściach „Aorty”. Co z nimi?

Będą to tytuły z bohaterami powracającymi – dalej będzie Gabriel, dalej będzie Kaśka. Całość pomyślana jest jako trylogia, z założeniem, że każdą część będzie można czytać w miarę niezależnie. Chociaż nie radziłbym. Strasznie drażnią mnie zresztą kryminały seryjne – rozpisane na osiem czy dziewięć części... Ja chce zrobić jedną, spójną historię. Nowy trup, ale to samo środowisko, podobne warunki.

Wyróżnikiem „Aorty” na pewno jest właśnie środowisko. Pruszków. Chyba nie kojarzę żadnej powieści sensacyjnej czy kryminalnej, która ujęta byłaby w tej rzeczywistości...

No właśnie. A jest o czym opowiadać. Lata 90. Historie ludzi, którzy dorwali się do łatwego hajsu i mieli układy tak wielkie, że nie można byłoby z nimi nic zrobić. A sięgało to najwyższych, państwowych szczebli. To na pewno były „wesołe czasy”. Duch mafijny cały czas się unosił w powietrzu. Jak się było w podstawówce, to wielu chłopaków miało... no, marzenie nawet, żeby zostać mafiozem – bo oni mieli kasę, mieli władzę, mieli samochody i kobiety. Trochę tak właśnie było. Ale to oczywiście dużo bardziej skomplikowana, trudna, traumatyczna sprawa.

Tak jak skomplikowane jest na przykład życie Gabriela.

Ano właśnie – to też smutne i przerażające, że policjanci, którzy głęboko siedzą w tych mafijnych sprawach, naprawdę nie mają łatwego życia. Problemy Gabriela to policyjna codzienność. Wielu ludzi tego nie wytrzymuje. Pojawiają się problemy rodzinne, traumy.

Zresztą, piszesz też o problemach żołnierzy.

Nie wiem, czy jest aż tak źle, jak ja to opisałem, ale myślę – obawiam się – że niestety tak może być. To, co widzimy w telewizyjnych przebitkach, to jest nic. Wyobraźmy sobie sytuację, że jesteśmy tysiące kilometrów od domu. Codzienne niebezpieczeństwo. Widmo śmierci. Nieustanne zagrożenie. Psychika w końcu musi siąść. To ogromny problem – syndrom stresu pourazowego. Mam wrażenie, że osoby na niego cierpiące, zostają pozostawione samym sobie.

I tym tematom faktycznie poświęcasz swoją uwagę. Zastanawiam się jednak, co jest dla Ciebie miarą sukcesu Twojej książki?

Powiem szczerze, że... nie spotkałem się do tej pory z żadną jednoznacznie negatywną recenzją. Sam redaktor był w szoku, bo to dosyć nietypowe. Było oczywiście kilka głosów sceptycznych, ale raczej na zasadzie, że ktoś spodziewał się czegoś innego, niż dostał. Bo „Aorta” to nie jest typowy kryminał. Za to bardzo bezkompromisowa historia. No i cóż – wydałem swoją debiutancką książkę i od razu byłem nominowany do nagrody Wielkiego Kalibru! Wielka, wielka radość. Napisałem książkę, którą sam chciałbym przeczytać. Udało się.

Bartosz Szczygielski w czasie Międzynarodowego Festiwalu Kryminału otrzymał Nagrodę Specjalną im. Janiny Paradowskiej, Jego debiutancka powieść była też nominowana do Nagrody dla Najlepszej Polskiej Miejskiej Powieści Kryminalnej podczas Kryminalnej Piły.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Margot 10.06.2017 21:27
Czytelnik

Niewiele wniosę do dyskusji, bo powiem tylko, że ogromnie podobała mi się „Aorta” i nawet nie ma co podkreślać, że to debiut (chociaż tym lepiej dla książki, że debiut i już tak dobry), tylko po prostu jest to dobra powieść, kropka. Mam też duży szacunek dla autorów, którzy zakładają sobie zamkniętą, kilkutomową serię zamiast tasiemca – często ulegamy magii seriali i...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mariusz Zielke 09.06.2017 17:44
Autor

Ciekawa rozmowa. Bartek szczery, fajny człowiek. Powodzenia

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marcin Waincetel 08.06.2017 15:05
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post