„Nic nie równa się z pisaniem powieści”. Wywiad z Michaelem Crummeyem

Joanna Janowicz Joanna Janowicz
24.06.2016

O tym, dlaczego tak obsesyjnie pisze o Nowej Fundlandii, o tym, jak krajobraz i otoczenie, w którym żyjemy, kształtuje nas i wpływa na to, jak myślimy i jak postępujemy oraz o tym, jak powstają jego książki – rozmawiam z Michaelem Crummeyem, autorem „Dostatku” i „Rzeki złodziei”, która niedawno ukazała się na polskim rynku.

„Nic nie równa się z pisaniem powieści”. Wywiad z Michaelem Crummeyem

Michael Crummey jest nowofundlandzkim poetą i prozaikiem, który swoją przygodę z literaturą rozpoczął od pisania poezji w czasie studiów. Pierwszy tomik poezji „Arguments with gravity” wydał w 1996 roku i od razu został nagrodzony Writer's Alliance of Newfoundland and Labrador Book Award for Poetry. Crummey jest autorem czterech powieści – wszystkie ukazały się pod patronatem lubimyczytać.pl: Dostatek, Pobojowisko, Sweetland i, najnowsza na polskim rynku, „Rzeka złodziei”, będąca debiutancką powieścią pisarza. Została opublikowana w 2001 roku i od razu zyskała status bestsellera. Crummey otrzymał za nią nagrodę Thomas Head Raddall Award. Znakiem rozpoznawczym prozy Crummeya jest to, że wszystkie jego historie są głęboko osadzone w krajobrazie Nowej Fundlandii.

Rzeka złodziei – nawiązująca do najlepszych północnoamerykańskich tradycji powieść o podboju dziewiczej krainy, która swoim bogactwem i czystym pięknem wynagradza mieszkańcom trudy prostego, surowego życia – miała premierę w polskich księgarniach w czerwcu 2016 roku. Ukazała się nakładem wydawnictwa Wiatr od morza.

Przeczytajcie wywiad z Michaelem Crummeyem.

 

W swoich książkach opisuje Pan Nową Fundlandię tak dogłębnie i wnikliwie, z taką emocją, że staje się ona samodzielnym bohaterem Pańskich książek. Skąd taka więź między Panem i Nową Fundlandią? Dlaczego jest ona dla Pana aż tak ważna?

Przyroda Nowej Fundlandii, jej uwarunkowania fizyczne, od zawsze odgrywały i nadal odgrywają wielką rolę w życiu jej mieszkańców. Są od niej całkowicie zależni. Znajomość oceanu jest z ich punktu widzenia kluczowa. Obecność takiej, a nie innej krainy wokół nas jest czymś, przed czym nie możemy uciec – tak jak nie uciekniemy przed pogodą. Na przykład sztormy są stałym elementem w rzeczywistości Nowofundlandczyków. Ta obecność oceanu i wszystkiego, co się z nią wiąże, jest namacalnie odczuwalne, to jak obecność członka rodziny. Jest częścią świata, w którym żyjesz. Myślę, że większość mieszkańców Nowej Fundlandii żywi bardzo mieszane uczucia w stosunku do swojej ojczyzny, ponieważ ocean potrafi być i zachwycający, i złowieszczy. Nie można zatem pisać o Nowej Fundlandii, a przynajmniej pisać wnikliwie, nie pisząc o jej krajobrazie, nie czyniąc z niego współbohatera książki, ponieważ w życiu jej mieszkańców zajmuje on centralne miejsce.

To dlatego jest tyle Nowej Fundlandii w Pana powieściach. Ale dlaczego Pan tyle o niej pisze?

Głównym powodem jest to, że pochodzę z Nowej Fundlandii. To miejsce, które mnie ukształtowało, dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Pisząc o nim, pisząc o jego historii i tradycjach, wciąż próbuję dowiedzieć się, kim jestem, dlaczego taki jestem, dlaczego w taki a nie inny sposób patrzę na świat. Moim zdaniem, jedynym sposobem, by móc to zrozumieć, jest próbować zrozumieć swoje miejsce i innych ludzi, którzy z niego pochodzą.

Poza tym piszę o Nowej Fundlandii, ponieważ jeszcze sto lat temu było to miejsce, gdzie dominowała kultura oparta na przekazie ustnym. Moi rodzice urodzili się w małych wioskach rybackich. Mój ojciec zaczął wyruszać na połowy ryb w wieku 9 lat. A od czasu przyłączenia się do Kanady, czyli od roku 1949 do teraz, ten świat, który ich ukształtował i który dobrze znali, prawie zupełnie zniknął. Taka Nowa Fundlandia, jaką w dzieciństwie i młodości widzieli moi rodzice, funkcjonowała kilkaset lat. W jej przedindustrialnej postaci przez długi czas nastąpiło tylko kilka niewielkich zmian. A w latach, gdy rodzice zaczęli wkraczać w dorosłość, znany im świat zniknął prawie doszczętnie. Zawsze byłem zafascynowany ich opowieściami o tym miejscu, w którym się urodziłem, które do mnie należy, ponieważ ja się w nim urodziłem i wychowałem. Ale w pewien sposób czułem się oddzielony od tego świata – pewną jego wersję znałem tylko z historii rodziców. Myślę, że to ciągłe obsesyjne pisanie o Nowej Fundlandii jest sposobem na to, by zachować pamięć o tym miejscu na tyle, na ile to jest możliwe. Poza tym pomaga mi to w zrozumieniu siebie, mimo że sam dorastając, nie uczestniczyłem już w połowach ryb.

Prawdopodobnie ta próba zapamiętania Nowej Fundlandii, zachowania pamięci o jej wcześniejszych dziejach, przełożyła się na to, że akcja większości opowiadanych przez Pana historii toczy się w przeszłości. Jak dużo czasu zajmuje Panu przygotowanie się do ich pisania? Zebranie wszystkich niezbędnych materiałów, lepsze poznanie jej historii?

Z pisaniem każdej książki wiążą się inne wyzwania. Na przykład, przed napisaniem „Dostatku”, spędziłem prawie rok w archiwach. Jednocześnie zbierałem historie przyjaciół i rodziny. Wszystko to dlatego, że chciałem, aby folklor Nowej Fundlandii był głównym tematem tej książki. Jako że jest to niezwykle bogata tradycja, ogromnie dużo czasu poświęciłem na zbieranie informacji, które mnie interesowały. Ostatecznie, musiałem przerwać ten proces poszukiwań, bo te historie nigdy by się nie skończyły. Wiedziałem, że nie będę mógł wykorzystać ich wszystkich.

W przypadku „Rzeki złodziei” to było jeszcze bardziej interesujące, bo nic nie wiedziałem o czasach, kiedy toczy się akcja tej książki. Nie wiedziałem, jak ludzie się wtedy ubierali; nie wiedziałem, w jakich domach mieszkali. To było trochę denerwujące, bo czasem chciałem tylko opisać scenę, w której dwójka ludzi siedzi w pokoju przy stole i rozmawia. Ale nie mogłem, ponieważ nie wiedziałem, na jakich siedzą krzesłach itd. To dlatego w całej tej książce ludzie wciąż siedzieli przy piecu, gotowali herbatę na piecu lub stali przy piecu. Na szczęście, tuż przed publikacją „Rzeki złodziei” dowiedziałem się, że nikt wtedy nie miał pieców. Były na statkach, ale jeszcze nie w domach. W rezultacie musiałem przejrzeć od nowa całą książkę, by usunąć z niej wszystkie piecyki i zastąpić je kominkami. To przypominało odnawianie domu. Nie chciałbym jeszcze raz pracować nad taką historią. Wymagała zbyt wiele przygotowań.

W innej historii pojawiał się japoński żołnierz. To była postać drugoplanowa, ale ważna dla całej fabuły. A ja nic nie wiem o Japonii. Każda książka o Japonii, jaką czytałem, zaczynała się od słów: o ile nie urodziłeś się w Japonii, nie ma możliwości, byś w pełni pojął kulturę japońską. To było trochę przerażające. Zdecydowałem więc, że te fragmenty, w których będzie się pojawiać moja postać, będą jak najkrótsze. Miałem nadzieję zminimalizować w ten sposób szansę na to, że napiszę coś nie tak.

Przy każdej książce robiłem spory research, ale w każdym przypadku była to innego rodzaju praca.

 

#####

We wszystkich książkach pojawiają się też postaci kobiet o bardzo wyrazistych osobowościach, niezwykle silne. Jakie kobiety wywarły wpływ na Pana? Kto Pana zainspirował do tego, by tworzyć takie bohaterki?

Gdy myślę o ludziach z Nowej Fundlandii – i tych mi bliższych, i tych, których poznałem przy zbieraniu materiałów do moich książek – widzę, że gdyby zatrzymać się na powierzchownej ocenie, można by powiedzieć, że jest to kultura patriarchalna: mężczyzna jest głową rodziny, to on podejmuje wszystkie decyzje w domu itd. Ale gdy przeniknie się głębiej, okazuje się, że w wielu domach to kobiety decydują o wszystkim, lecz pozwalają przedstawiać mężczyznom swoje decyzje jako podjęte przez nich. Tak naprawdę jednak w domu największym autorytetem cieszą się kobiety. Nie chcę powiedzieć, że Nowa Fundlandia to raj dla kobiet, w którym patriarchat nie istnieje, ale zawsze uderzało mnie, jak bardzo różni się ta wersja przedstawiana światu od tego, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. Sam byłem wychowywany przez niezwykle silną kobietę, która zawsze powtarzała, że miejsce kobiety jest u boku mężczyzny, że to mężczyzna jest głową rodziny. Ale tak naprawdę nie żyli zgodnie z tymi deklaracjami. Piszę więc o tym, co sam widziałem, czego sam doświadczyłem.

W książkach McCarthy'ego – pisarza, którego bardzo podziwiam – nie ma ani jednej kobiety. Niemal jakby nie istniały. Nawet gdy się pojawiają, są tak opisane, jakby nie były ludźmi z krwi i kości. Gdy zacząłem pracę nad „Rzeką złodziei”, moją debiutancką powieścią, pomyślałem, że nie chcę pisać książek, w których nie ma kobiet. W moim odczuciu kobiety są bardziej interesujące niż mężczyźni. Chciałem dobrze je opisać, uczynić z nich pełnoprawne bohaterki moich książek. We wszystkich swoich książkach, opowiadaniach i w poezji, nawet w książce „Sweetland”, której bohaterem jest mężczyzna i jego męski świat, kobiety są obecne i chciałem, by były pełnowartościowymi, żywymi postaciami.

A zostając jeszcze przy postaciach: czy któregoś ze stworzonych przez Pana bohaterów mógłby Pan nazwać swoim ulubionym?

Było wiele postaci, o których uwielbiałem pisać. Miło spędzało mi się czas z Mosesem Sweetlandem. Pisanie o ojcu Phelanie z „Dostatku” było dla mnie prawdziwym wyzwaniem, ale i niezwykle zabawne doświadczenie. I ta kobieta, która straciła wszystkie swoje zęby... zapomniałem, jak ona się nazywała... Bride. Miała być bohaterką tylko tej jednej sceny, w której pojawia się na początku. Ale była za dobra, bym mógł jej znów nie wykorzystać w innej scenie. Na swój sposób zakochałem się w Bride, gdy o niej pisałem. Tak samo jak doktor się w niej zakochał. Ona jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych bohaterek. Ale Cassie z „Rzeki złodziei” również była kimś wyjątkowym dla mnie. W każdej książce jest ktoś, kogo polubiłem. Ale gdybym musiał wybrać tylko jedną osobę, to wskazałbym Bride.

Wspomniał Pan o Cormacku McCarthym jako jednym ze swoich ulubionych pisarzy. Jacy inni pisarze inspirowali Pana, gdy pisał Pan swoje kolejne książki?

Większość pisarzy, którzy mnie inspirowali, to pisarze kanadyjscy, których twórczość poznałem jeszcze w trakcie studiów z literatury. Wielu z nich wciąż żyje i to mnie inspirowało: takie osoby są wśród nas, to znaczy, że można pisać, pisanie jest możliwe tu i teraz. Wielu z nich wciąż mnie inspiruje. Oczywistym wyborem są dla mnie Alice Munro i Margaret Atwood. Robertson Davies, który był popularny w latach 80., a później jego sława nieco przygasła. Timothy Findley. Cormac McCarthy, którego odkryłem, zanim napisałem „Rzekę złodziei”, i przez którego pierwsze strony swojej książki pisałem w kółko od nowa, bo tak bardzo chciałem pisać jak on – to było okropne... I oczywiście Gabriel García Márquez, którego bardzo późno odkryłem. Przez długi czas go unikałem, bo byłem przeświadczony, że realizm magiczny to coś zupełnie nie dla mnie. A gdy w końcu przeczytałem „Sto lat samotności”, to był dla mnie wielki szok, wielkie przeżycie. Zobaczyłem wyraźniej, co mogę zrobić z tego materiału o Nowej Fundlandii, jaki posiadam. Pomyślałem, że mogę zrobić dokładnie to samo co Márquez. On wywarł na mnie ogromny, ogromny wpływ.

Wciąż odkrywam nowych pisarzy i poetów. Czytanie jest absolutnie niezbędne, jeśli chce się pisać. Jeśli przestanę odkrywać nowych pisarzy, którzy mnie inspirują, prawdopodobnie przestanę pisać.

Pisze Pan również poezję. Co przychodzi Panu łatwiej: poezja czy proza?

Na samym początku pisałem wyłącznie poezję i tylko tym chciałem się zajmować. Gdy miałem dwadzieścia parę lat, zacząłem pisać opowiadania. Dopiero po trzydziestce zacząłem pisać powieści. Poezja zawsze przypominała mi medytację. Tracę przy niej poczucie czasu. Gdy kończę pisać wiersz, a czasem piszę go cały dzień, czuję się przepełniony energią. Z drugiej strony, pisanie prozy zawsze przypominało mi kopanie rowu – okropnie mnie męczy. Po pary godzinach pracy nad książką muszę się zatrzymać, bo wszystko mnie boli, zwłaszcza ręce, przestaję jasno myśleć. Nawet gdy praca idzie mi dobrze, strasznie się męczę. Na pewnym poziomie wolę więc pisać poezję. To o wiele przyjemniejsze. Ale nie ma nic, co mogłoby się równać z wyzwaniem, jakim jest stworzenie powieści: by mechanizm tak skomplikowany jak powieść działał i to tak, żeby oderwał się od ziemi i zaczął latać. Uwielbiam to wyzwanie. Cieszę się, że mogę pisać i poezję, i prozę, i staram się znaleźć między nimi równowagę. Jedno jest wytchnieniem po zajmowaniu się tym drugim.

To na koniec bardzo poważne pytanie: jaka jest rola pisarza we współczesnym świecie?

Kusi mnie, by powiedzieć coś negatywnego jak na przykład: nie odgrywamy żadnej roli. Ale widzę to tak tylko w naprawdę złe dni. W Nowej Fundlandii ludzie przez setki lat opowiadali sobie historie lub śpiewali; to było wszystko, co mieli do dyspozycji. I do pewnego stopnia czuję się częścią tej tradycji. Piszę po to, by dać ludziom rozrywkę. Gdy dziś podpisywałem książki, byłem zaskoczony, że jest tyle osób, które czytały moje książki i którym się one podobały; to sprawia, że chcę pisać dalej.

W szerszej perspektywie, opowieści to nasz sposób na zrozumienie tego, kim jesteśmy, jakie jest nasze miejsce na świecie. Bez historii nigdy nie moglibyśmy poczuć się prawdziwie u siebie. Pisarze i wszyscy ludzie, którzy opowiadają historie, chociażby reżyserzy filmowi, są nam niezbędni do poszukiwania sensu życia i pełnego zrozumienia siebie. Czuję, że w Nowej Fundlandii jestem kimś, kto zachowuje i tworzy historie, które pozwalają odnaleźć się Nowofundlandczykom. Dziś mam dobry dzień, więc postawię na tę odpowiedź: to jest nasza rola (śmieje się).


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Joanna Janowicz 23.06.2016 14:47
Czytelniczka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post