Wszystkiemu winien wiatr od morza

LubimyCzytać LubimyCzytać
15.09.2014

Zapraszamy do lektury wywiadu z Michałem Alenowiczem, założycielem wydawnictwa Wiatr od Morza, którego książki Dostatek, Wybrany, PobojowiskoFutbol w cieniu Holokaustu oraz Dotyk ukazały się pod naszym patronatem. 30 września ukaże się książka Anglicy na pokładzie - również pod naszym patronatem. Wywiad przeprowadził Tomasz Zboina, autor bloga thatslife.pl. 

Wszystkiemu winien wiatr od morza

Początek przygody, początek biznesu

Tomasz Zboina: Podobno krąży opinia, że założył Pan wydawnictwo po to, by w końcu wydać w Polsce M. Crummeya?

Michał Alenowicz: Na decyzję o założeniu wydawnictwa wpłynęło oczywiście wiele czynników, ale przyznaję, że odkrycie powieści Michaela Crummeya Galore (którą w Polsce wydaliśmy później pod tytułem "Dostatek") było dla mnie jednym z najważniejszych bodźców do podjęcia działania. Wreszcie poczułem, że mam w rękach coś genialnego – perełkę, na której inni tłumacze i wydawcy jeszcze się nie poznali. Podobnie podziałała na mnie nagrodzona Bookerem powieść Bernice Rubens "Wybrany", którą upatrzyłem sobie w podobnym czasie, a wydałem parę miesięcy po "Dostatku".

TZ: Ile trwały przygotowania do otwarcia oficyny Wiatr od Morza? Jak dużo czasu poświęcił Pan na badanie rynku wydawniczego (kontakty z autorami, dystrybutorami, współpracownikami)?

MA: Trudno dokładnie określić czas przygotowań, ponieważ realia rynku zacząłem poznawać już jako tłumacz, gdy nie myślałem jeszcze o działalności wydawniczej. Okres poważniejszego wywiadu oraz kalkulacji potencjalnych zysków i strat przypadł na drugą połowę 2011 roku. Oficjalnie wydawnictwo istnieje od stycznia 2012 – zaraz po założeniu firmy zakupiłem prawa do wydania "Dostatku" i "Wybranego". Potem przez rok działaliśmy „w ukryciu”: tłumaczyłem powieść Crummeya, jednocześnie powoli nawiązując kontakty i pogłębiając wiedzę o rynku. Nie bez znaczenia było tu ukończenie rocznych studiów podyplomowych Polityka Wydawnicza i Księgarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie zdobyłem cenną wiedzę, którą już niebawem miałem wykorzystać w praktyce. Potem przyszedł czas na wydanie "Dostatku" i odtąd jest to już learning by doing, jak to mówią Anglicy.

TZ: W jaki sposób szuka Pan nowych propozycji dla czytelników? To, że dobra książka trafia w Pana ręce to szczęśliwy traf, czy jakiś system?

MA: Sam czytam dużo zagranicznej literatury, staram się wyszukiwać nieznanych autorów, oczywiście pod kątem przyszłych publikacji Wiatru od Morza. Ważne jest też systematyczne przeglądanie katalogów zagranicznych wydawnictw, agencji literackich itp. Jak to ze wszystkim w życiu, nie sposób funkcjonować bez metodycznego podejścia, ale często kluczowy okazuje się uśmiech losu (czy może raczej zrządzenie opatrzności). Teraz kończymy prace nad rewelacyjną powieścią Anglicy na pokładzie, poleconą mi przez starszego kolegę po fachu, pana Krzysztofa Filipa Rudolfa, który wyłowił swój pierwszy egzemplarz oryginału z… kosza w tzw. lumpeksie.

TZ: Tłumaczył Pan opowiadania i kilka powieści zanim jeszcze powstała oficyna. Mogę więc przypuszczać, że lubi Pan bawić się słowem. Co z własnymi próbami pisarskimi?

MA: Pociąg do przekładu czułem od bardzo dawna, w młodości chętnie robiłem tłumaczenia „do szuflady”. Jeśli chodzi o własną twórczość literacką, było wręcz przeciwnie. Nigdy nie napisałem nic z własnej inicjatywy. Na studium podyplomowym Translatoryka na Uniwersytecie Gdańskim mieliśmy zajęcia z kreatywnego pisania – tam z konieczności napisałem dwa króciutkie opowiadanka, które nawet całkiem się udały, ale i tak nie lubię siedzieć nad pustą kartką, nie starczyłoby mi też wyobraźni, by stworzyć dłuższą fabułę. Przekład stanowi idealne dla mnie połączenie działalności artystycznej i rzemiosła. Wymaga inwencji i fantazji (jak to pan ujął – „zabawy ze słowem”), ale nigdy nie trzeba uganiać się za jakimś nieuchwytnym natchnieniem – ramy są już wyznaczone przez autora.

#####

Wiatr od Morza – zyskiwanie tożsamości

TZ: Wydawnictwo ma bardzo określoną tożsamość i misję. Nazwa kojarzy się z wiatrem zmian, a morze jest obecne nie tylko w nazwie oficyny, ale i fabułach powieści. Pokuszę się o stwierdzenie, że konwencja realizmu magicznego daje się wyczuć nad całym projektem. Skąd u absolwenta politechniki taka wrażliwości i wyobraźnia?

MA: Bóg jeden raczy wiedzieć (śmiech). Wrażliwość i wyobraźnia to osobista sprawa każdego człowieka, a studia na politechnice wcale nie są pod tym względem szkodliwe. Rozwijają wyobraźnię, ale w połączeniu z realizmem. Oboje z żoną jesteśmy absolwentami Politechniki Gdańskiej i bardzo to sobie cenimy. Porządne, techniczne studia uczą człowieka między innymi terminowości i logicznego myślenia, a tak się składa, że to podstawowe cechy dobrego tłumacza.

Jeśli chodzi o misję wydawnictwa, to faktycznie, chcemy przynieść naszym czytelnikom pewien powiew świeżości. Towarzyszy nam romantyczna wizja kupców, sprowadzających z zamorskich krain tylko to, co najlepsze. Marzymy o tym, by nasze logo było dla czytelników sygnałem, że książkę można kupować „w ciemno”. Realizm magiczny nie jest natomiast obowiązkowym elementem programu, choć tak się faktycznie złożyło, że nasze pierwsze powieści wpasowały się w ten nurt.

TZ: Wydawane książki mają świetną oprawę graficzną. Zdjęcia na okładkach (świetne) są autorstwa Pana żony. Dzięki nim książki są niepowtarzalne. Widać, że stawiacie na jakość. Jak przekłada się ona na sprzedaż?

MA: No tak, Magda się do tego nie przyznaje, ale ja mogę otwarcie powiedzieć, że robi rewelacyjne zdjęcia (śmiech). Na dodatek większość tradycyjnymi, „analogowymi” technikami. Trudno stwierdzić, jak wyglądałaby sprzedaż, gdyby okładki były inne… Na pewno jakość robi swoje.

TZ: Jak wygląda typowy dzień wydawcy i tłumacza?

MA: Bez wątpienia bardzo różni się od „idealnego” dnia pracy, który polegałby na tłumaczeniu kolejnego ciekawego tekstu od 8.00 do 16.00. Każdy przedsiębiorca przyzna, że prowadzenie własnej firmy to ciężki kawałek chleba, a większość czasu pochłania załatwianie niezliczonych drobnych spraw. Często bywa tak, że w normalnych godzinach pracy jestem marketingowcem, PR-owcem, księgowym czy magazynierem, a tylko wcześnie rano lub późnym wieczorem mogę sobie pozwolić na skupienie się na sprawach literackich.

TZ: Czy po roku działalności udało się Panu spełnić oczekiwania pokładane w wydawnictwie?

MA: Oczywiście! Przede wszystkim udało nam się nie splajtować (śmiech). Spotkało nas wiele bardzo miłych niespodzianek – rzeczy, o których na starcie nawet nie śmieliśmy marzyć – jak na przykład wyróżnienie "Dostatku" w zestawieniach 20 książek roku wg Polskiego Radia oraz 25 książek roku wg „Gazety Wyborczej”.

#####

TZ: W jakim kierunku będzie rozwijał się Wiatr od Morza?

MA: Na pewno będziemy nadal stawiać na ciekawą beletrystykę – to od początku trzon naszej działalności. Mamy nadzieję zaprezentować czytelnikom jeszcze wielu świetnych autorów, których wciąż nie wydano w Polsce. Pierwszym z nich będzie Matthew Kneale, autor przebogatej powieści "Anglicy na pokładzie", która ukaże się już 30 września. Przekład tej powieści to nasze wyjątkowe przedsięwzięcie na tegoroczny Dzień Tłumacza – autor wprowadził 21 narratorów, więc przełożyliśmy książkę w zespole 21 osób. Każdy tłumacz dostał swojego narratora.

TZ: Planuje Pan wejść w sektor e-booków i audiobooków? Uznaje Pan te formy czytelnictwa jako  miłośnik książek?

MA: Oczywiście, jako miłośnik książek stuprocentowo uznaję! Większe problemy mam z uwierzeniem w te formy jako nieduży wydawca – nie wdając się w szczegóły, koszty praw, produkcji i dystrybucji są spore (do tego VAT 23% na e-booki!), a sprzedaż w Polsce wciąż mierna. Poczekam, aż będzie to poważny sektor rynku.

TZ: Jesteście małą, ciągle początkującą oficyną wydawniczą. Promocyjnie działacie jednak jak o wiele poważniejsi gracze. Świetnie prowadzicie social media, angażujecie autorów w promocję. „Dostatek” doczekał się nawet spotu reklamowego. Jak wiele pracy i jakich zasobów wymaga takie zaangażowanie? Czy się zwraca?

MA: Bardzo się cieszę, że nasze wysiłki zostały zauważone – nie mamy jakichś ogromnych środków na promocję, poświęcamy jej za to dużo czasu i energii. Na starcie nieoceniona okazała się tu pomoc bardziej doświadczonych i utalentowanych przyjaciół. Autorzy bardzo chętnie nam pomagają, a w dobie internetu mogą przecież bez problemu „spotkać się” z polskimi czytelnikami, siedząc w domu. Znowu, nie potrafię stwierdzić, jakie jest bezpośrednie przełożenie na sprzedaż… Mamy natomiast dużą satysfakcję, że np. nasze serie filmów M. Crummeya i A. Zentnera (nagrane specjalnie dla Polaków) stanowią dużą wartość dodaną dla dociekliwych czytelników, którzy nie poprzestają na lekturze książek.

TZ: Świetną sprawą jest działalność wokół książkowa wydawnictwa. Czy wykłady dla studentów, warsztaty dla dzieci w wieku przedszkolnym i tego typu inicjatywy na stałe zagoszczą w planie działania?

MA: W przypadku „gościnnych występów” Wiatru od Morza inicjatywa zazwyczaj wychodzi ze strony instytucji czy osób, które dostrzegają naszą działalność i chcą, byśmy opowiedzieli parę słów o sobie. Bardzo cieszą nas takie zaproszenia, mamy więc nadzieję, że będziemy mieli jeszcze wiele okazji, by opowiedzieć co nieco o książkach młodszym i starszym odbiorcom.

TZ: Śledząc profil wydawnictwa na FB odnoszę wrażenie, że Pana relacja z pisarzami nie jest stricte biznesowa, a przynajmniej z czasem zmienia się w relacje koleżeńskie. To złudzenie, czy faktycznie tworzy się jakaś więź?

MA: Staramy się w miarę możliwości wcześnie kontaktować z autorami w sprawie promocji ich tytułów. Oczywiście, z czasem ton korespondencji staje się coraz mniej oficjalny – zwłaszcza, gdy autorzy dostrzegają, że wkładamy sporo serca w przekład i promocję ich twórczości. Najlepszy kontakt mam chyba z Michaelem Crummeyem, którego ujął fakt, iż właśnie Dostatek stanowił nasz wydawniczy debiut. My z kolei jesteśmy bardzo wdzięczni autorowi za to, że nie bał się powierzyć swojej książki początkującemu wydawnictwu. Jak się okazuje, do odważnych świat należy – niedawno autor stwierdził, że współpraca z żadnym innym europejskim wydawnictwem nie przyniosła mu jeszcze tyle satysfakcji.

TZ: Parafrazując Pana słowa z jednego z pierwszych wywiadów radiowych: „To ja jestem szefem. I ja jestem tłumaczem. Szef i tłumacz świetnie się ze sobą dogadują” Czy bywa, że jednak się nie dogadują? Jak radzi Pan sobie z presją czasu?

MA: No tak, to jest lekkie rozdwojenie jaźni (śmiech). Gdy rozpoczynam pracę nad książką, jako tłumacz staram się określić realistyczny termin zakończenia przekładu, bo znam już mniej więcej swoje możliwości – zależnie od tekstu narzucam sobie pewną tygodniową normę, oczywiście dorzucam parę tygodni na choroby i inne nieprzewidziane opóźnienia. Potem jako wydawca ewentualnie lekko weryfikuję ten termin, biorąc pod uwagę prawdopodobną datę publikacji i uwarunkowania rynku. A później systematycznie pracuję i wyrabiam normy, nie odpuszczam sobie. Z drugiej strony wiem, że jakość tekstu jest najważniejsza – nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się kończyć przekładu w pośpiechu. Zdaję sobie sprawę, że w razie czego „szef” lekko przesunie termin publikacji i świat się nie zawali.

Na marginesie

TZ: Do jakich książek sięgał Pan ostatnio poza literaturą związaną z Wiatrem od Morza?

MA: Pominę literaturę obcą, bo teraz każda zagraniczna książka jest dla mnie przynajmniej pośrednio związana z działalnością wydawnictwa. W nielicznych wolnych chwilach staram się „podładować” ciekawą polszczyzną. W tym celu zaglądałem nieśmiało do Stachury i Tuwima, powolutku czytam "Szkice piórkiem", mam też mocne postanowienie, że zrobię sobie powtórkę z "Lalki". Staram się codziennie sięgać po "Pismo Święte" – na to zawsze warto znaleźć czas.

TZ: Dziękuję za rozmowę.

źródło wywiadu www.thatslife.pl


komentarze [8]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
GreenBook 16.09.2014 11:20
Czytelnik

Chcę ebooki! Chcę ebooki!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
TymonT 16.09.2014 10:37
Czytelnik

Ludzie z pasją to jest to. W kraju, w którym wszyscy krytykują i marudzą, to perełki.

A przy okazji pomarudzę - przeczytam Wasze książki dopiero, kiedy wydacie je jako ebooki - nie lubię być lekceważony, a czytam tylko na Kindlu :P

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
avuca 15.09.2014 23:25
Moderator globalny

Ciekawy wywiad.
Trzeba przyznać, że wydawnictwo miało dobre wejście i chyba naprawdę dorobiło się już własnej jakościowej marki.
Rzadko kiedy sympatyzuję z wydawnictwem jako przedsiębiorstwem. Zwykle mamy do czynienia z dużymi podmiotami, gdzie już nie ma miejsca na jakiekolwiek osobiste relacje autor-wydawca.
Krótkie filmiki z autorami są świetnym pomysłem, zwłaszcza...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
KotGacek 15.09.2014 22:02
Czytelnik

Przeczytałam 4 książki z WM i nie zamierzam przestać, każda z nich potwierdza, że wydawnictwo stawia głównie na jakość literacką a nie ilość pozycji. W parze idzie tłumaczenie (co docenić warto zwłaszcza w "Wybranym") i ładna szata edytorska.

Przy okazji pojojczę swoim stałym repertuarem na brak wydań elektronicznych... Niemniej, mamona wydana na papier od WM nie boli, bo...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
konto usunięte
15.09.2014 17:07
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Mikkjal 15.09.2014 15:55
Czytelnik

Marzymy o tym, by nasze logo było dla czytelników sygnałem, że książkę można kupować „w ciemno”.

I chyba się udało, bo przeczytałem zaledwie "Dotyk" i jeśli jest ona podobna klimatem do innych, to wiem, że muszę koniecznie zaopatrzyć się w pozostałe książki wydawnictwa.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Delur 15.09.2014 14:48
Bibliotekarz

Nareszcie jakiś wartościowy tekst na Lubimy Czytać <3
Z ciekawostek - Michał Alenowicz skończył budownictwo i dopiero po studiach podyplomowych został tłumaczem (tak mi powiedział na targach ksiazki 2014)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 15.09.2014 14:29
Administrator

Dostatek Wybrany Pobojowisko Futbol w cieniu Holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna. Dotyk Anglicy na pokładzie

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Dostatek  Wybrany  Pobojowisko  Futbol w cieniu Holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna.  Dotyk  Anglicy na pokładzie