Najpierw książka, później film: Pierwszy śnieg

ZWIERZ POPKULTURALNY ZWIERZ POPKULTURALNY
14.10.2017

Pierwszy śnieg, film na podstawie powieści Jo Nesbø pod tym samym tytułem, to jedna z najbardziej wyczekiwanych adaptacji kryminału w tym roku. Wielbiciele prozy norweskiego autora zastanawiają się – czy ich ukochany detektyw Harry Hole sprawdzi się równie dobrze na ekranie, co w książce? Dziś postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej o detektywie z Oslo przeczytać, czy obejrzeć jego śledztwo na ekranie.

Najpierw książka, później film: Pierwszy śnieg

Ekranizowanie kryminału to zawsze karkołomne zadanie. Powieściowe historie są zwykle tak skonstruowane, że pominięcie choć jednego elementu może zmienić całą opowieść – sprawić, że rozwiązanie będzie zbyt oczywiste albo będzie się wydawało wyjęte z kapelusza. Do tego wielu autorów nieco w tle historii rozmieszcza podpowiedzi, prawdziwe i fałszywe tropy, przez co dopiero pod sam koniec widzimy, że od początku prowadzono nad do jedynej słusznej odpowiedzi na pytanie, kto popełnił zbrodnię i jaka była jego motywacja. Czasem o wszystkim decyduje dobór słów bohatera. Ostatecznie trudno sobie wyobrazić bardziej niewdzięczny materiał do ekranizacji, niż dobrze napisany kryminał. Czego filmowy „Pierwszy śnieg” jest doskonałym przykładem.

Nie zdradzając za wiele z fabuły – film opowiada historię śledztwa, które prowadzi gwiazda norweskiej policji, Harry Hole. W mieście giną kobiety, pozornie nie ma pomiędzy nimi związku, ale sprawy coś łączy – pojawiający się w miejscu zbrodni bałwan. Tymczasem w życiu naszego detektywa nie dzieje się dobrze. W mieszkaniu rozrasta się grzyb, w życiu prywatnym panuje chaos, a słabość do alkoholu nie pozwala o sobie zapomnieć. Na dodatek przydzielono mu nową ambitną podwładną, pragnącą zamknąć sprawę sprzed lat, która może mieć coś wspólnego ze znikającymi kobietami. Jakby tego było mało, Oslo właśnie ubiega się o prawo do organizowania Igrzysk Olimpijskich – co też może mieć związek ze sprawą. Jak widać wątki się mnożą, ale czy to znaczy, że dostaliśmy ciekawy film?

Po pierwsze, film od razu podpowiada nam, jakie były motywacje mordercy. Więcej, są to motywacje nieco inne niż w powieści. To najważniejsza zmiana – dużo bardziej istotna od pominięcia czy przestawienia pewnych wydarzeń. Oto bowiem widz siadając do seansu od razu wie, dlaczego morderca popełnia swoje zbrodnie. Jedyną zagadką filmu jest więc próba znalezienia odpowiedzi na pytanie – kto, spośród przedstawionych nam postaci, jest winny. W powieści Nesbø motywacje mordercy nie są takie proste. Choć autor od pierwszych stron podpowiada nam, co stoi za sposobem myślenia „Bałwana”, to jednak dopiero pod koniec poznajemy wszystkie potrzebne nam informacje. W przypadku filmu musimy właściwie poczekać, aż Harry Hole dowie się tego, co my już i tak wiemy. Zamiast rzucić się razem z detektywem w szaleńczy wir poszukiwań i domysłów, siedzimy niekiedy znudzeni, czekając, aż połączy on oczywiste dla nas fakty.

Co więcej – zmieniono sposób działania mordercy, co sprawia, że nie tylko znamy jego motywacje, ale też on sam nie jawi nam się jako tak straszliwa jednostka. W powieści popełniane przez „Bałwana” morderstwa były dużo bardziej przerażające niż w filmie. Możemy założyć, że łatwiej opisać poćwiartowane ciało, niż je pokazać. Problem w tym, że takie wizualne zmiany wpływają na logikę filmu – podczas kiedy w powieści każdy element planu mordercy okazuje się mieć sens, o tyle w filmie bliżej mu do szaleńca, który po prostu chce mordować i eksponować ciała w makabryczny sposób. Sukces powieści Nesbø wynika między innymi z faktu, że zdecydował się swojego złoczyńcę uczynić ciekawym, pogłębionym i, z braku lepszego słowa, spójnym. Kiedy już poznamy historię z jego perspektywy, wtedy widzimy, że nie było w niej miejsca na najmniejszy przypadek. Film sprowadza zaś mordercę bardziej do roli takiego klasycznego „złego”, którego wcale nie musimy dobrze znać i którego motywacje można pokazać dość prosto, żeby nie powiedzieć łopatologicznie.

Po drugie – film ma mniej czasu niż powieść, przez co dużo gorzej pokazuje nam charaktery kolejnych śledczych, podejrzanych czy ofiar. Najlepiej widać to na przykładzie Katrine Bratt, młodej policjantki, która trafia do wydziału Harry’ego Hole’a. W powieści to postać intrygująca, niejednoznaczna, co do której w pewnym momencie możemy mieć podejrzenia, że sama stoi za makabrycznymi morderstwami. Tymczasem w filmie dostajemy bohaterkę mniej skomplikowaną, której intencje nasz detektyw bez trudu odkrywa. O ile w powieści Katrine jest naprawdę doskonale napisana (jedna z pierwszych scen, w której „gasi” podrywającego ją kolegę z pracy, to perełka), o tyle w filmie sprowadzono ją do takiej klasycznej kobiety u boku dzielnego detektywa. Zresztą jej los w książce i filmie doskonale pokazuje różnice w podejściu do bohaterki. Podczas gdy w powieści Nesbø sugeruje nam, że jeszcze kiedyś się z nią spotkamy, o tyle film jednoznacznie daje nam do zrozumienia, że była to bohaterka mało znacząca i nic więcej się o niej nie dowiemy.

Trzeci problem to bardzo dziwny dobór scen, które znalazły się w ekranizacji powieści. Wątki, które miały istotne znaczenie dla budowania atmosfery książki, zostały zupełnie pominięte. O ile w powieści czytelnicy obserwowali pogłębiającą się paranoję Harry’ego Hole’a i wciągające go coraz bardziej śledztwo, o tyle w filmie trudno na twarzy odgrywającego główną rolę Michaela Fassbendera dostrzec ślad zaniepokojenia czy desperacji. Gdybyśmy nie czytali książki, moglibyśmy dojść do wniosku, że norwescy detektywi zajmują się takimi sprawami raz na pół roku. Inna sprawa – „Pierwszy śnieg” to siódma powieść z cyklu, w której autor zakłada, że już trochę bohatera znamy – wiemy, jak działa i z jakimi demonami musi się zmagać. Film dopiero pokazuje nam sylwetkę detektywa, ale robi to bardzo oszczędnie – tak, że właściwie po zakończeniu seansu niewiele możemy o nim powiedzieć poza tym, że okazał się skuteczny. Jednocześnie w filmie znajdują się sceny przeniesione niemal jeden do jednego z powieści. Problem w tym, że pozbawione kontekstu z książki wydają się doklejone, bezsensowne czy po prostu pozbawione ładunku emocjonalnego.

Wielu wielbicieli książki zadawało sobie pytanie, jakim Harrym Hole’em będzie Michael Fassbender. Na pewno przystojniejszym od swojego książkowego odpowiednika. W powieści pojawia się zdanie, że czterdziestoletni, niemal dwumetrowy Hole przypomina ogolonego niedźwiedzia. Obraz niepokojący, ale wiele mówiący o wrażeniu, jakie zostawia detektyw. Fassbender niedźwiedzia nie przypomina, nie widać też na jego twarzy zbyt wiele smutku czy zmęczenia. Aktor pojawił się na planie kryminału zaledwie kilka dni po zakończeniu zdjęć do „Assasin’s Creed”. Na ekranie oglądamy więc aktora w doskonałej formie, czego kamera nie ukrywa, tylko podkreśla. Jak w wielu filmach – oznaką wyniszczenia jest tu co najwyżej dwudniowy zarost. Sam Fassbender może fizycznie nie pasuje do roli, ale na pewno jedno mu się udaje – bez trudu przenosi na ekran charyzmę swojego bohatera. Nie trudno nam też uwierzyć w inteligencję detektywa czy jego zmysł obserwacji. Jednocześnie Harry Hole w wykonaniu Fassbendera jest zdystansowany, zimny i niestety – brakuje mu poczucia humoru czy tego umiłowania do amerykańskiej popkultury, które czyniło bohatera powieści bliższym sercu czytelnika. Co powiedziawszy, Fassbender wydaje się najmocniejszym punktem całego filmu, więc gdyby zdecydowano się nakręcić kolejną ekranizację Nesbø, to można by zostać przy tej decyzji obsadowej.

Na koniec trzeba stwierdzić, że choć ekranizacja próbuje nam pokazać „norweski” charakter opowieści, to robi to w sposób trochę nieporadny. Co prawda widzimy niesamowite krajobrazy skandynawskiego kraju, zaś sam film naprawdę kręcono w Oslo, to jednak równie dobrze można byłoby przenieść akcję do Stanów Zjednoczonych. U Nesbø ma znaczenie, w jakiej dzielnicy popełniono zbrodnię, jakim akcentem mówią bohaterowie, jakie atrakcje turystyczne wznoszą się nad miastem. Nawet jeśli nigdy nie było się w Oslo, to po lekturze powieści człowiek ma wrażenie, jakby znał miasto i wiedział, w jakiej dzielnicy stoją wille, a gdzie lepiej się nie zapuszczać. Jedna z najważniejszych scen powieści rozgrywa się wszak przy skoczni Holmenkollen – sportowym symbolu miasta. Niestety, tego elementu zupełnie brakuje w ekranizacji, co o tyle dziwi, że przecież reżyser Tomas Alfredson jest Skandynawem (pochodzi ze Szwecji). Zresztą skoro przy reżyserze jesteśmy – bardzo widać, że próbował nakręcić film podobny do swojego doskonale przyjętego „Szpiega”. Różnica polega na tym, że jego swobodna adaptacja prozy Le Carrégo oddawała atmosferę szpiegowskiego świata. Ten sam pomysł w odniesieniu do książki Nesbø pokazuje tylko, jak precyzyjnie skrojona jest intryga w książce – zmieni się szczegóły i dostajemy coś zdecydowanie mniej interesującego.

Jeśli ktoś chciałby wnioskować o popularności Harry’ego Hole’a jedynie na podstawie ekranizacji, pewnie musiałby dojść do wniosku, że Nesbø to średni pisarz z bardzo dobrym marketingiem. W wersji filmowej historia nie wyróżnia się bowiem niczym szczególnym i nie jest za bardzo wciągająca. Trzeba dopiero sięgnąć po książkę, by zrozumieć, dlaczego miliony fanów na całym świecie pokochały styl norweskiego pisarza i kolejne spotkania z detektywem-alkoholikiem. Być może film – który przecież ma doskonałą obsadę i świetnego reżysera – pokazuje, jak bardzo trzeba uważać, podchodząc do powieści detektywistycznych. Jeśli bowiem twórcy nie wyczują, co zadecydowało o ich sukcesie, albo nie daj Boże uznają, że umieją opowiedzieć historię lepiej, to nie dostaniemy ani dobrej ekranizacji, ani dobrego kryminału. To zresztą jest główny zarzut, jaki można stawiać produkcji – można wiele zmieniać pod warunkiem, że efekt końcowy jest lepszy od oryginału albo przynajmniej broni się jako osobne dzieło. W wypadku filmu Alfredsona odpowiedź na pytanie: „Najpierw film czy książka?” jest prosta – najpierw książka, a potem można sobie darować.


komentarze [22]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin Fryncko 26.04.2018 17:57
Czytelnik

No mi się zdarzyło kilka razy zrobić odwrotnie, obejrzeć film potem książkę i potem bardzo tego żałowałem. Książki z reguły są lepsze od swoich filmowych adaptacji, po za tym film obejrzany przed książką jest swego rodzaju spojlerem. Najlepiej sięgnąć po pierwowzór, a potem po adaptację.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
julia107 25.02.2018 03:16
Czytelniczka

Po przeczytaniu książki i obejrzeniu filmu doszłam do wniosku, że to co oba dzieła mają wspólnego, to miejsce akcji i postaci bohaterów. Reszta... szkoda, ale z całego filmu najlepszy jest zwiastun. Nawet tytułowy pierwszy śnieg w filmie nie pojawia się. Jest bałwan i ogólnie - opady śniegu....a przecież ów pierwszy śnieg w książce jest tak istotny. Wiele ważnych wątków z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ela 26.10.2017 15:17
Czytelniczka

Widziałam film, nie czytałam żadnej książki Jo Nesbo. Film oceniłam 5/10. Były różne luźne sceny, które pozostały dla mnie zagadką. Mam właśnie wrażenie, że dla kogoś kto zna książki i cały kontekst to było jasne, ale jeżeli jako widz mam traktować ten film jako zamkniętą historię to wielu rzeczy nie rozumiem, np. scena w mieszkaniu Harrego Hole'a z panem odgrzybiaczem....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Schwalbe 26.10.2017 13:52
Czytelnik

Nam się film Snowman podobał. Pełna recenzja tutaj>
http://bit.ly/2y4CXhn

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Katelyn 16.10.2017 21:15
Czytelniczka

Świetna recenzja. Zgadzam się w całej rozciągłości niestety :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ireth 16.10.2017 20:52
Czytelnik

Zgadzam się w 100% z recenzją. Byłam bardzo rozczarowana filmem, zmiany fabuły okazały się bardzo niekorzystne, do tego wycięto wiele wątków pozostawiając dziurawe sito. Ponieważ wcześniej czytałam książkę dostrzegałam te dziury i niezrozumiałe zmiany, ale przynajmniej wiedziałam jak jest w książce. Natomiast od znajomych, którzy obejrzeli film nie poprzedzając go lekturą...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Rever 16.10.2017 18:09
Czytelniczka

Obejrzałam zwiastun, potem przeczytałam książkę i... zwątpiłam, że 2-godzinny film jest w stanie unieść tak wielowątkową książkę - taka prawda... pewne książki nadają się jedynie na kilkuodcinkowe seriale.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Wunderfuchs 16.10.2017 18:04
Czytelnik

A ja się zgadzam ze stwierdzeniem, że Nesbø to średni pisarz z bardzo dobrym marketingiem. No, może nie średni, to porządny pisarz w porównaniu z tym, co wyroiło ostatnio na poletku kryminalno-sensacyjnym. To pisarz porządny, poprawny, ale jak dla mnie jego książki nie wnoszą do konwencji nic nowego. To perfekcyjnie odrobiona praca domowa z popkultury. I niewiele więcej....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Wawdar 16.10.2017 02:04
Czytelnik

Dziękuję za podsumowanie tego, co tłukło mi się od kilku godzin po głowie, w dodatku w tak wprawnie bezspoilerowy i treściwy sposób.
Od jakichś trzech godzin nie mogę się normalnie skupić na wykonywanych przeze mnie czynnościach, tylko co chwila zatrzymuję się, by wypunktować sobie kolejny element, który w tej ekranizacji był nie tak. To smutne, że coś co w założeniu miało...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Miśka 15.10.2017 23:05
Czytelniczka

"Najpierw książka, a potem można sobie darować" - cudne i bardzo trafne podsumowanie.
Przecierałam w kinie oczy ze zdumienia - chyba czytałam inną książkę i oglądałam zwiastun innego filmu. A pod koniec już nie mogłam stłumić śmiechu. To jest nudny i bardzo słaby film.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post