Książki wolno dojrzewające

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
24.10.2020

Rynek przyzwyczaił nas, że autor to ktoś, kto nową książkę publikuje co roku. Albo lepiej: co pół roku, co kwartał, a może i dziesięć książek w dwanaście miesięcy. Kończysz czytać jedną książkę, nowy tytuł od twojego ulubionego pisarza już czeka w kolejce. Nie wszyscy wytrzymują to mordercze tempo. Nie wszyscy powinni – niektóre opowieści potrzebują czasu, niektórych historii nie da snuć w pośpiechu.

Książki wolno dojrzewające

Co roku w okolicach września spodziewam się nowej powieści Jakuba Małeckiego. Łukasz Orbitowski od „Szczęśliwej ziemi” (2013) pisze jedną powieść co dwa lata. Wojciech Chmielarz ma nieco nierówne tempo, zdarza mu się czasami przyśpieszyć („Cienie” i „Żmijowisko” w 2018 roku, „Wyrwa” i „Prosta sprawa” w 2020), ale generalnie od roku 2012 podobnie jak Małecki stara się trzymać tempo „raz do  Kroniki Jakuba Wędrowycza Andrzej Pilipiukroku”. Sęk w tym, że panowie zaczynają zostawać w tyle. Zwłaszcza na polu kryminałów i thrillerów powoli normą staje się wojna na wyniszczenie konkurencji poprzez fizyczne zepchnięcie jej z półek swoimi książkami.

Małgorzata Rogala – 7 tomów serii o Agacie Górskiej i Sławku Tomczyku w 4 lata; Max Czornyj – 15 książek w latach 2017-2020; Jakub Szamałek – trylogia „Ukryta sieć” w niecałe dwa lata; Robert Małecki – 7 książek w latach 2016-2020; Remigiusz Mróz – nie chce mi się liczyć. Oczywiście, to nie tak, że tylko „kryminalni” mają monopol na pisarskie maratony, bo choćby Andrzej Pilipiuk od czasu „Kronik Jakuba Wędrowycza” z 2001 roku opublikował coś koło 40 książek, a to nie licząc tych blisko dwudziestu, pisanych pod pseudonimem, w cyklu o Panu Samochodziku.

Pytanie, kiedy taki cykl wydawniczy przestaje być specyfiką wybranych autorów i autorek, a staje się branżową normą. (Wiem, że autorzy już słyszą, że jedna nowość raz w roku to za mało. Wiem o autorach i autorkach korzystających z ghostwriterów.) Pytanie, czy jako czytelnicy i czytelniczki powinniśmy kibicować takim przemianom, upowszechnieniu obrazu pisarza/pisarki jako kogoś, kto regularnie, szybko, dostarcza nam nowych treści, niczym Marvel wypuszczający kolejne filmy z Avengersami albo platformy streamingowe ogłaszające zamówienie 3. sezonu danego serialu w dniu premiery odcinka pilotowego.

Hobbit TolkienRynek ma swoje prawa. Które my, czytelnicy i czytelniczki (klienci i klientki), dyktujemy. Wedle współczesnych rynkowych praw J.R.R. Tolkien, zamiast poświęcać długich 17 lat na pracę nad „Władcą pierścieni”, po sukcesie „Hobbita” winien „dostarczać” wydawcy tego, czego ten oczekiwał – kolejnych historyjek dla dzieci. Stało się inaczej, mimo iż pierwotny plan Tolkiena był dokładnie taki – napisać kontynuację „Hobbita”, utrzymaną w podobnym tonie. Stało się inaczej, bo Tolkien miał luksus zmiany zdania, popełniania błędów, literackiego błądzenia, pisania i przepisywania, kreślenia, gniecenia i wyrzucania. Może nie jest to najbardziej efektywna metoda pracy twórczej, ale najwyraźniej niekiedy inaczej się nie da.

 Nakręcana dziewczyna Paolo BacigalupiPaolo Bacigalupi, autor SF, opowiadał mi, że pierwszy rozdział powieści „Nakręcana dziewczyna” przepisywał blisko 30 razy. Opłacało się – jego debiut był fenomenem, trafił nawet na listę magazynu „Time” najlepszych książek wydanych po roku 1921. Na drugą powieść dla dorosłych kazał nam czekać długie sześć lat, i znów okazało się, że cierpliwość popłaca, bo „Wodny nóż” to książka jeszcze lepsza, a do tego niezwykle aktualne i poruszające SF dotyczące zmian klimatycznych.

Ślepowidzenie Peter WattsWidzicie, wielkości nie da się stworzyć ot tak, na zawołanie. Jeszcze trudniej jest z kolei nie strącić poprzeczki, którą wcześniej samemu zawiesiło się niebotycznie wysoko. Peter Watts, którego wydane w 2006 roku „Ślepowidzenie” okazało się jedną z najważniejszych powieści fantastycznych w historii, jej kontynuację wydał dopiero w roku 2014 – „Echopraksja” dorównuje wielkiej poprzedniczce. Podobnie Charles Yu w 2010 narobił szumu debiutem „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie”, czyli niezwykle oryginalnym spojrzeniem na temat podróży w czasie. Rzeczony „szum” był na tyle donośny, że Yu to obecnie scenarzysta takich produkcji jak „Westworld” czy „Legion”. Jego druga powieść, „Interior Chinatown”, ukazała się na dopiero na początku tego roku, czyli dekadę po „Jak przeżyć…” i przebiła oczekiwania, okazując się powieścią jeszcze ciekawszą i jeszcze oryginalniejszą niż głośny debiut.

Bezgwiezdne Morze Erin MorgensternWeźmy świeży przykład – ukazujące się właśnie w Polsce „Bezgwiezdne morze” to druga powieść Erin Morgenstern. Jej debiutem był wydany w 2011 roku „Cyrk nocy”, który uczynił z niej gwiazdę. Jak opisywała to sama Morgenstern, „to wszystko niesamowitego, co mówiono mi, że nie może przydarzyć się debiutantce, mnie się przydarzyło”. Co robić po takiej pierwszej powieści? Brać się za kolejną – kuć żelazo, póki gorące. Tyle że Morgenstern to nie ten typ pisarki. „Nie piszę każdego dnia” – mówiła w wywiadzie dla BookPage.com. „Czasami mijają dnie lub tygodnie, gdy w ogóle nie piszę” – dodawała. Autorka „Cyrku nocy” nie pracuje z przygotowanym wcześniej streszczeniem, historię odkrywa więc w miarę pisania. I błądzi – przy „Bezgwiezdnym morzu” napisała około 100 stron, które następnie wyrzuciła do kosza, bo wtedy wpadło jej do głowy zdanie otwierające powieść: „W piwnicy jest pirat”. Co więcej, nawet gdy już ukończyła książkę, gdy oddała ją do wydawcy, nie przestawała w niej „grzebać”, zakończenie zmieniała „jakieś milion razy”, co miało doprowadzać jej redaktorów do szału.

W tym szaleństwie musiała jednak być metoda, bo „Bezgwiezdne morze” to nie tylko książka lepsza od „Cyrku nocnego”, ale też bardzo ciekawa formalnie historia fantastyczna, odrzucająca reguły klasycznego opowiadania historii, zamiast tego łącząca wiele opowieści, w przedziwny sposób żonglująca pojęciami „rzeczywistości” i „fikcji literackiej”. A zakończenie – to zmieniane milion razy – jest doskonałe, gorzkie, idealne.

Jonathan Strange i pan NorrellSukces debiutu może zresztą nie tyle dawać energię do dalszej pracy, ale wręcz paraliżować. Susanna Clarke niedawno powróciła do księgarń z nową książką – 16 lat po tym, jak cały świat podbił jej fenomenalny debiut „Jonathan Strange i Pan Norrell”. To opasłe tomiszcze sprzedało się w oszałamiającej liczbie 4 mln egzemplarzy. Co więc zrobiła Clarke? Wzięła się do pracy nad kontynuacją. I utknęła na mniej więcej dekadę, pogrążając się w chronicznym zmęczeniu. „Wydaje mi się, że jednym z objawów zespołu chronicznego zmęczenia jest niemożność podejmowania decyzji” – opowiadała „The Guardian”. „Nie byłam w stanie wybierać między jedną a drugą wersją zdania, ani między tym, w którym kierunku powinna toczyć się historia. Opowieść rozrosła się więc jak nieprzycinany krzew, rozgałęziający się we wszystkich kierunkach. Oto obecny stan kontynuacji »Jonathana Strange’a…«.”

Nowa powieść jednak powstała i w tym roku ukazała się w Wielkiej Brytanii, bo po latach (zainspirowana wizytą na planie ekranizacji swojej debiutanckiej książki) Susanna Clarke zdecydowała się odłożyć projekt, którego wszyscy od niej oczekiwali, i wrócić do starego, bardziej kameralnego pomysłu. „Piranesi” to skromna książka, opisująca wizję niezwykłego Domu, w którego piwnicach uwięziony jest ocean, a na którego górnych piętrach pływają obłoki. To cudownie dziwaczna opowieść-zagadka, świadectwo niezwykłej wyobraźni Clarke, ale też popis jej pięknego stylu. (W Polsce powieść opublikuje wydawnictwo MAG, możliwe, że jeszcze w tym roku.)

„Piranesi” powstało, bo Susanna Clarke mogła sobie pozwolić na popełnienie pisarskiego błędu. Bo mogła oderwać się od tego, czego wymaga od niej rynek.

Zygmunt Miłoszewski GniewWidzicie, nie wszyscy pisarze i nie wszystkie pisarki lubią pisać. Zapytajcie Zygmunta Miłoszewskiego. Sam akt siedzenia przed ekranem i klepania w klawiaturę to dla niego coś nieprzyjemnego. Gdyby to zależało od twardej ręki rynku książki, Miłoszewski „produkowałby” kolejne tomy o prokuratorze Szackim, pewnie średnio co kwartał, może jeszcze przeplatając z jakąś inną serią. Albo miałby troje ghostwriterów, klepiących te książki za niego. Tymczasem Miłoszewski obecnie na jedną książkę potrzebuje dwóch-trzech lat. Pisze powoli cierpliwie, ale pisze i daje nam kolejne historie.

Osoby pracujące na tym rynku lubią powtarzać, że książka nie jest standardowym produktem. Wydawcy lubią o tym przypominać, gdy dyskusja dotyczy na przykład regulacji prawnych, które miałyby wspierać kulturę (regulacji potrzebnych, wyczekiwanych i oczywistych!). Skoro jednak książka to nie produkt, to pisarze i pisarki nie są taśmami produkcyjnymi – może więc warto przestać ich tak traktować.

Nie twierdzę, że należy przywiązywać piszących ekspresowo do krzeseł i reglamentować im czas dozwolony na tworzenie. Jednocześnie jednak nie powinno się traktować jako normy publikacji książki co kwartał i przyzwyczajać czytelników i czytelniczki, że więcej znaczy lepiej.

Fotografia otwierająca: Pixabay / Pexels


komentarze [40]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
27.10.2020 23:13
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

konto usunięte
27.10.2020 21:32
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

cyber_fear 26.10.2020 13:24
Czytelnik

Moim zdaniem w tym przypadku więcej znaczy gorzej. Popatrzcie na takiego Mroza. Jego książki to głównie zbiór dialogów bez większej głębi. A jakby tak siadł nad jedną powieścią i ją porządnie dopracował? Mogłoby być naprawdę coś pięknego. A tak klepie bez zastanowienia.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Remigiusz Koziński 25.10.2020 21:46
Redaktor

Wolę "wolno dojrzewające" . Wiesław Myśliwski pisze rzadko, ale za to każde słowo jest tam idealnie dopasowane. Jego książki są jak domy budowane z kamieni bez tynku.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bożena 26.10.2020 11:59
Czytelniczka

Podpisuję się obiema rękami. Kilka lat temu "odkryłam" Wiesława Myśliwskiego i cieszę się, że jeszcze wszystkiego nie przeczytałam.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bożena 25.10.2020 16:00
Czytelniczka

Po tym artykule aż się prosi zacytować:
"...U nas wszyscy piszą, nikt nie czyta. Krytycy też nie. To ja to pierdolę, wie pan."
Instalacja Idziego
I proszę się nie oburzać na niecenzuralne słowo, bo to cytat. Jeden z moich ulubionych zresztą.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Instalacja Idziego
dominika_ker 25.10.2020 14:32
Czytelniczka

Parsknęłam śmiechem przy "Remigiusz Mróz – nie chce mi się liczyć."
Jeśli odłożenie kolejnego tomu w czasie wiąże się z jakością, jestem za.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Nesihonsu 25.10.2020 10:01
Czytelniczka

Przestańcie już z tym Ślepowidzeniem. Tego gniota nie da się czytać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Lis 28.10.2020 10:21
Bibliotekarz

Też mam problem z tą książką. Styl Wattsa jest koszmarny, trzeba przedzierać się przez słowa by dotrzeć do sedna znaczenia treści. Strasznie mnie zmęczyła. Ta kwiecistość, paralele, poetyka i środki wyrazu. Kompletnie nie potrzebne. Idea fajna ale dopiero nabiera sensu PO przeczytaniu i odstaniu tak, że umysł sam stosuje brzytwę Ockhama. Facet się przygotował (świetny...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
EsterilThyssen 25.10.2020 07:01
Czytelnik

Takeshi 3 Kossakowskiej waiting rooom ...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
PedroP 24.10.2020 23:36
Czytelnik

Bo ludzie czytający tylko nowości nie mają żadnego odniesienia do klasyki, która jest im na każdym kroku obrzydzana przez wszechobecne media, tak więc średnio rozgarnięty pisarzyna będzie w stanie zręcznymi wodotryskami ich zachwycić i stworzyć "arcydzieło". Mania serialowa i kręcenia kolejnych remake'ów dobrych pierwowzorów lub ekranizacji książek robi swoje - powoduje...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
EsterilThyssen 25.10.2020 07:01
Czytelnik

w punkt...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jolasia 26.10.2020 08:34
Czytelniczka

W pełni się zgadzam. Tzw. rynek wydawniczy bazuje na tym, że ludzie są zalewani wątpliwej jakości produktami nie mając odniesień do dobrej literatury. Ale wytrawne wino też nie od razu smakuje, trzeba do niego dojrzeć. Dlatego moim zdaniem to świetnie, że ludzie czytają książki, nawet te taśmowo produkowane, zawsze jest szansa, że kiedyś zechcą spróbować czegoś innego,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Lis 28.10.2020 10:28
Bibliotekarz

IMO jest nieco odwrotnie - podaje się to czego odbiorcy CHCĄ. Nie ma jakiejś ukrytej agendy by ogłupiać społeczeństwo "niską kulturą", społeczeństwo chce po prostu panem et circenses. Analitycy sprawdzają co się sprzedaje i pod te badania się produkuje. Nie ulegajcie złudnemu wrażeniu, że "ja mam inne oczekiwania i znam ludzi którzy mają podobnie" co ma stanowić o...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Airain 24.10.2020 22:47
Czytelniczka

Nie śledzę nowości, nie czekam, nie emocjonuję się... To, czy autor pisze dużo, czy mało, mało mnie obchodzi. Oczywiście, jest rynek, oczywiście, jest popyt i podaż, i reklamy, i ekranizacje, i... i... ale... czy ja się muszę tym przejmować?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post