rozwiń zwiń

Tolkien i Tolkien

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
25.03.2020

W Światowym Dniu Czytania Tolkiena warto wspomnieć nie tylko samego pisarza, ale i jego zmarłego niedawno syna, Christophera. Bez niego bramy do Śródziemia nie zostałyby dla nas tak szeroko otwarte.

Tolkien i Tolkien

Jest takie zdjęcie: słoneczny dzień, ogród, hamak, a w hamaku dwie śpiące sylwetki: duża (J.R.R. Tolkien) i mała (kilkuletni Christopher Tolkien). Dla mnie jest ono symbolem pewniej więzi, która połączyła tego konkretnego ojca z tym synem, więzi łączącej nie miłością rodzica i dziecka, ale opierającej się na wspólnej miłości do historii. Bo spośród kilkorga dzieci Tolkienów to właśnie Christopher był w tym względzie najbliższy ojcu, to on, mimo iż miał dwóch starszych braci, Johna i Michaela, był dla ojca „wspólnikiem w literaturze”, to on też wreszcie po śmierci Johna Ronalda Reuela Tolkiena stał się opiekunem jego literackiej spuścizny.

Christopher poszedł w ślady ojca. Uczęszczał na spotkania Inklingów, studiował literaturę i język angielski, a ostatecznie został profesorem na Oxfordzie, ze specjalizacją w staronordyckich sagach. Sam jednak nie był pisarzem, bo całe swoje życie poświęcił twórczości kogoś innego – swojego ojca.

Perfekcjonista Tolkien

By zrozumieć rolę Christophera w kształtowaniu Śródziemia, trzeba się jednak cofnąć i przyjrzeć się jego ojcu i temu jak wielki pisarz pracował. J.R.R. Tolkien był natomiast bardzo… szczególny. Słowem, był perfekcjonistą. Niepoprawnym, niereformowalnym, nieprzejednanym. Nieustannie rozgrzebywał teksty, a następnie szlifował je bez końca – gdy na przykład w Stanach ukazało się pierwsze wydanie „Władcy pierścieni”, nielegalne, bez porozumienia z wydawcą brytyjskim i Tolkienem (była luka w prawie autorskim), autor miał przygotować przedmowę do nowego, już legalnego amerykańskiego wydania, które miało przykryć to „pirackie”. Sęk w tym, że wydawca nie mógł się od Tolkiena doprosić tego tekstu, bo ten tak w nim dłubał, że na tym dłubaniu mijały lata. Ostatecznie, jeżeli dobrze pamiętam, książki ukazały się bez tego dodatku.

Tak po prawdzie to osobiście trochę się dziwię, że za życia J.R.R. Tolkiena ukazały się jakiekolwiek jego książki. Jeszcze „Hobbita” zrozumiem, bo przy tej książce dopiero kiełkowały pewne wizje i ambicje, Tolkien pisał bardziej dla własnych dzieci, niż by publikować, więc można tę pozycję określić mianem „efektu pobocznego” innych aktywności. „Władca…” to już natomiast coś z innej półki – wizja dojrzała i bardzo ambitna; stąd historia ta była przez Tolkiena wielokrotnie przepisywana, będąc już w bardzo zaawansowanym stadium. Ostatecznie, jak sądzę, Tolkien „Władcę pierścieni” skończył ze zmęczenia – choć nie był zadowolony, nie miał też siły/ochoty na kolejną „rundę”. Ambicje przelał wówczas w „Silmarillion”.

Ten ostatni ukazał się w roku 1977, cztery lata po śmierci Tolkiena. Ukazał się, bo Christopher, z pomocą pisarza Guya Gavriela Kaya, opracował napisane przez ojca teksty, doprowadzając je do form ostatecznych – a raczej, ostatnich iteracji.

Te „iteracje” to słowo kluczowe, jako że praca Christophera, książki takie jak „Upadek Gondolinu” czy „Beren i Lúthien” pokazują nam dokładnie proces twórczy jego ojca.

J.R.R. Tolkien bowiem tekstów nie kończył. Niech przykładem jego dążenia do perfekcji będzie fakt, że jakiś czas po ukazaniu się „Władcy…” pisarz postanowił „poprawić” „Hobbita”, by ten lepiej pasował tonem do słynnej trylogii. Rozpoczął te prace, by porzucić je jednak pod wpływem opinii znajomego, który ten pomysł skrytykował. Pomyślcie jednak – oto już wtedy popularny autor, po właśnie zakończonej wycieńczającej „walce” z „Władcą…”, postanawia wrócić do wydanego już i kochanego przez czytelników „Hobbita” i w nim grzebać. Niepojęte!

A przecież miał wówczas na warsztacie dzieło swojego życia, czyli „Silmarillion”!

Christopher Tolkien wraz z żoną

Wśród notatek o Śródziemiu

Wróćmy więc do Christophera. Wyjaśnijmy te powracające w mediach nagłówki o „odnalezionych” książkach J.R.R. Tolkiena, przyjrzyjmy się wreszcie, jak to jest, że pośmiertny dorobek tego konkretnego pisarza jest o wiele większy, niż to, co ukazało się za jego (długiego przecież!) życia. Zacznijmy od tego, że zwrot „odnaleziona książka” winien tu być zastąpiony „opracowaną książką”. Christopher Tolkien bowiem niczego nie „odnajdywał”, ale gromadził wiele, wiele wersji jednej historii, a następnie nieznużenie pracował, by z tego „wieloświata fabuł” wyekstrahować tę najbardziej ostateczną/najpełniejszą. Skąd te wersje? Ano z perfekcjonizmu Tolkiena seniora, który nawet gdy już napisał daną historię, gdy postawił ostatnią kropkę i zasiadł do kolejnej, wielokrotnie wracał do tej pierwszej – a bo wpadł na nowy pomysł, a bo w drugiej historii wydarzyło się coś, co mogło wpłynąć na pierwszą, a bo w trzeciej chciał dopisać jakieś powiązanie z pierwszą, by jego Śródziemie było bardziej spójne. I teraz wyobraźcie sobie Christophera, który w ręku ma na przykład trzy pełne wersje „Upadku Gondolinu”, każdą inną, ma też jednak trzy kolejne urwane, rozgrzebane, a ta najnowsza chronologicznie łączy w sobie elementy wszystkich poprzednich. Wydawać, czy nie wydawać? Jeżeli wydawać, to co? Tę, którą ojciec zakończył jeżeli chodzi o sam proces spisywania pełnej wersji? Czy tę najnowszą, nieukończoną, ale też pewnie najbliższą ostatecznemu zamysłowi Tolkiena seniora? A może wydać tę nową, ale luki w niej uzupełniać gotowymi fragmentami ze starej?

Christopher mógł na te wszystkie pytania odpowiedzieć: nie wydawać. Mógł pozwolić „Silmiarillionowi” pozostać w stanie surowym, na zawsze być stosami notatek w archiwum. Mógł nie pochylać się nad „Dziećmi Húrina” i kolejnymi książkami. Przecież to nie tak, że musiał publikować, by zarabiać – „Władca…” i „Hobbit” to te rzadkie tytuły, które sprzedawać się będą już zawsze, a więc już zawsze generować zyski, z całego świata. (W ogóle argument „ekonomiczny” jako motywację Christophera odrzucam, by gdyby ten chciał zarobić na spuściźnie ojca, to miał ku temu wiele, wiele bardziej lukratywnych możliwości – tymczasem przez dekady to właśnie Christopher miał blokować komercjalizację Śródziemia.)

Mógł wreszcie Christopher tworzyć coś w pełni własnego.

Życie i pracę Christophera Tolkiena widzę więc jako rodzaj służby, względem ojca, względem literatury. Ten niezmordowany redaktor poświęcił dekady, by – wedle swoich najlepszych możliwości – robić to, czego jego ojciec nie był w stanie: nadawać historiom ze Śródziemia ostateczny kształt, otwierać przed nami ten świat.

Bądźmy mu za to wdzięczni.

Fot. otwierająca: Mapa Śródziemia, kontynentu wykreowanego przez J.R.R. Tolkiena (OffensiveArtist, CC BY-SA 4.0).

#czytamwdomu #kupujeksiazki


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Agnieszka Żelazna 26.03.2020 09:50
Czytelniczka

Moja 12-letnia córka oszalała na punkcie książek Tolkiena. Wszystkie muszę kupować,bo chce je mieć na własność,nie interesują ją te z biblioteki. Cieszę się,że czyta zamiast siedzieć przed komputerem czy tabletem

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
26.03.2020 13:19
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin Zwierzchowski 25.03.2020 13:35
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Alka 31.03.2020 11:30
Czytelnik

Zaciekawił mnie ten artykuł, zwłaszcza, że nie wiedziałam jak ważną rolę spełnił syn Tolkiena w twórczości jego ojca. Czytałam o tym, że Christopher po śmierci ojca zaangażował się w pracę nad jego książkami, ale szczerze mówiąc myślałam, że miało to właśnie charakter "przejęcia interesu". Być może Tolkien Junior podjął się tej pracy jednak dlatego, że wierzył w trud, jaki...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się