O zawartości soli w zupie
Andrzeja Sapkowskiego cenię nie tylko jako znakomitego pisarza: uważam, że jest on również wyjątkowym teoretykiem.
Na przykład jego definicja fantastyki. Przeczytałem w życiu parę dziesiątek książek o tym gatunku literackim, nawet napisałem jedną, ale te toczące się od dekad debaty literaturoznawców autor wiedźmińskiego cyklu załatwił jednym prostym cięciem: Co to jest fantastyka? Fantastyką jest to, co fantastyką nazywamy (oczywiście upraszczam, ale nie aż tak bardzo: proszę sprawdzić w Rękopisie znalezionym w smoczej jamie).
Jednak jeszcze wyżej cenię sposób, w jaki Sapkowski podsumował kwestię seksu w literaturze. Nie pomnę, gdzie to wyczytałem, więc cytuję z pamięci: z erotyką w książce jest jak z solą w zupie – powinna być, ale jak się przesadzi, to dramat.
Dotąd wydawało mi się, że sprawa jest dość prosta. Otóż seks literacki objawia się zasadniczo dwoma typami: mamy literaturę otwarcie erotyczną czy pornograficzną, która radośnie oddaje swoje stronice na użytek wszelkiej maści kopulacji, ku uciesze, jednoznacznie erotycznej, czytelnika. I mamy, z drugiej strony, literaturę „po prostu”, w której erotyka gości właśnie na zasadzie opisanej w owej zupnej metaforze. Jest jeszcze cienka i ciekawa warstwa pośrednia: dzieła otwarcie erotyczne, ale wykraczające znacznie poza cel podniecania czytelnika (z klasycznym przykładem De Sade’a na czele, który przecież nie o, za przeproszeniem, d… Marynie pisał, tylko o sprawach stricte filozoficznych, do których rzeczona d… służyła mu jako exemplum).
Problem bowiem z pisaniem o seksie jest szeroko znany: czynności erotyczne tak frapujące na żywo, okazują się dość monotonne w opisie, i trzeba pomysłowości oraz literackiej maestrii, żeby ładnie to ująć. Są tacy, co potrafią: przywoływany już Sapkowski chociażby w uroczej scenie aktu miłosnego między Geraltem a Fringillą z użyciem różnych ksiąg; ale już na przykład taki Josef Škvorecký, mistrz przecież niezrównany opisywania kobiecych wdzięków i męskiej fascynacji nimi, zwykle jednak wycofuje się tuż przed właściwym consumatum.
Ta celna obserwacja Sapkowskiego o zupie przypomina mi się ostatnio bardzo często: za każdym razem, kiedy w tramwaju, w parku, czy ostatnio w samolocie widzę kogoś czytającego jedną z książek o Greyu, albo kiedy na księgarskich wystawach i książkowej prasie oglądam kolejne kopie poczytnego cyklu EL James (ach, te okładki, wszystkie zrobione w jednej konwencji, żeby się z Greyem kojarzyły – proszę sobie wrzucić tag „literatura erotyczna” na LC: klony, no klony!).
Sukces książek pani James wydaje się zjawiskiem bardzo ciekawym, bo to bez wątpienia kolejny przykład pękania pewnych barier, przekształceń czytelniczej recepcji. Harry Potter, a potem saga Zmierzchu, dowiodły na masową skalę, że granica między prozą młodzieżowo-dziecięcą a tą dla dorosłych ostatecznie się zatarła. Powieści Rowling czytali i podstawówkowicze i emeryci, wliczając wszystko to, co pośrodku, a nad wampirami Meyer chlipały córki i matki. Z kolei "Pięćdziesiąt twarzy Greya" rozbiło ów mur dzielący porno-erotykę od literatury zwyczajnej: nikt się z tą książką po kątach nie chowa, czytają sektory społeczne niekojarzone tradycyjnie z konsumpcją erotyki, i tylko, jak zawsze w przypadku wielkich bestsellerów, są tacy, co narzekają, że to chłam, i tacy, co bronią, że wcale nie aż taki. Ciekawe są też efekty przypisywane popularności tych książek: mówi się w tym kontekście najczęściej o wzroście popytu na erotyczne gadżety i zwiększonych obrotach seks-szopów. Znaczy: ludzie wyciągają z lektury praktyczne wnioski. Czyli: dobrze, prawda? Książki się czyta i jeszcze się na coś przydają.
Zatem skoro jest tak dobrze, to skąd to poczucie, że coś tu nie gra? Że jednak literatura to nie poradnictwo – nawet w dziedzinie tak ważnej jak erotyka stosowana? Że wbrew pozorom, nie zawsze jest się z czego cieszyć, kiedy jakieś bariery pękają?
Nie jestem pewien, ale to musi chodzić o to przesolenie. Bo sól podkreśla smak, ale jej nadmiar go psuje. Wracam zatem do mojej ulubionej sceny erotycznej, tej z Kolejki Sorokina, bo nie znam drugiej, która zostawiałaby aż takie pole dla wyobraźni. Cytuję kawałek (bo to przez parę stron się ciągnie):
- Aaaa…
- Aha!
- Oooo…
- Aha!
- Oj…
- Aha!
- Oj... mi...ły...
(...)
- Oj!
- Aaaa...
- O!
- Aaaa!
- Hach!
(Przeł. Irena Lewandowska)
No przesolone to na pewno nie jest!
_____________________________________________________
Polecamy inne teksty Tomasza Pindla:
Co widzi osioł, czyli wojna książkowa
Dwadzieścia dziennie, codziennie
Czytanie jako forma zboczenia
Teoria i praktyka, czyli że jednak z tą rzeką to faktycznie dwa razy nie za...
Naprawdę tego nie czytałeś, BAŁWANIE?
komentarze [10]
Dawniej pisano i czytano gnioty, tylko ludzie bardziej wstydzili się tego. Nie wiem czemu.
Teraz czytam "Madame". Młodzież szkolna podnieca się lekturą "Popiołów" i sceną gwałtu. Reszta stron utworu nawet nie porozcinana, natomiast bohater zastanawia się nad psychiką Żeromskiego i tym co taka twórczość mówi o osobowości autora.
Chciałoby się powiedzieć, jakie czasy taka erotyka.
Bo w starych, dobrych czasach oczywiście nie pisano gniotów. Jesteście strasznie banalni w tym swoim "o tempora, o mores".
Pewnie, że nie gra, bo jeżeli w tramwaju widzę dziewczynę lat 15, która czyta Greya z wypiekami na twarzy, to jakie to dziecko będzie miało wyobrażenie o erotyce?
Taki mamy popieprzony świat. Podsuwajmy młodzieży dobrą literaturę erotyczną.
Panie Tomaszu - kiedy kolejna książka?
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Wieniedikt Jerofiejew napisał powieść "Szostakowicz", którą niestety skradziono mu w pociągu. Jak mówi sam autor: "Szostakowicz był tam obecny tylko pośrednio. (...) kiedy tylko bohaterowie zaczynali się zachowywać nie tak, jak wypada, zaczynają się informacje o Dymitrze Dymitrowiczu Szostakowiczu. Kiedy się urodził,...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
"Nikt się z tą książką po kątach nie chowa".
W sumie to prawda i dopiero teraz to do mnie dotarło - generalnie wszyscy wiemy o czym to jest i co za bezeceństwa (nawet jeśli opisane karkołomnym językiem) się tam wyprawiają, ale stateczne panie domu, i te mniej stateczne również, czytają to gdzie popadnie, nawet przy swoich dzieciach. Ba! Odważają się o tym rozmawiać wśród...
:) Przesolenie! Otóż to!
I aż mi się zachciało "Kolejkę" Sorokina przeczytać :)