Ustawa o ochronie rynku książki z perspektywy pisarzy

Iza Sadowska Iza Sadowska
29.09.2021

Na fali debat i rozmów dotyczących ustawy o ochronie rynku książki, które przetaczają się przez media, zapytałam grono zaprzyjaźnionych autorów i autorek o ich zdanie. Padło wiele emocjonujących i wiele bardzo merytorycznych wypowiedzi, a na publikację niektórych z nich otrzymałam zgodę. Nie wszystkie osoby zapoznały się z tematem ustawy na tyle, aby zająć stronę w dyskusji, część z nich na razie wstrzymuje się od głosu, chociaż obserwują sytuację. Tak jak w przypadku wydawców, głosy są podzielone, jednak częściej wybrzmiewa nuta negacji i obawy o kształt rynku oraz ceny książek po wprowadzeniu ustawy.

Ustawa o ochronie rynku książki z perspektywy pisarzy

Wczoraj odbyło się spotkanie branży książki, dotyczące proponowanego kształtu regulacji, zorganizowane przez Polską Izbę Książki. W dyskusji wzięli udział zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy ustawy. Padło wiele argumentów przeciw oraz za, ale ponieważ głos sprzeciwu jest bardzo słyszalny i opozycja otwarcie artykułuje swoje obawy, to organizatorzy zaproponowali dalsze rozmowy, konsultacje oraz prace nad ustawą. Jak tylko zostanie wypracowana nowa propozycja, będziemy o tym informować. 

A jak do tematu podchodzą autorki i autorzy? 

Igor Brejdygant

Za słabo jestem przygotowany merytorycznie do tego, by stanąć do walki za, a nawet przeciw ustawie o ochronie rynku książki. Nie znam ustawy in extenso, znam jedynie poszczególne jej zapisy, czytam też polemiki i wywiady z osobami bardziej ode mnie kompetentnymi. Z tego wszystkiego wyłania mi się obraz sytuacji, który nasuwa pewne porównanie. Otóż wygląda na to, że z wolnym rynkiem książki jest trochę tak, jak z demokracją. Jeśli demokrację rozumiemy wyłącznie jako dyktat większości, to krzywda dzieje się przeważnie tym, którzy do owej nie należą. Jeśli rynek książki ma być wyłącznie wolny i nijak nie regulowany, to wkrótce doprowadzi to do tego, że pewna, wąska grupa ludzi stanie się bardzo zamożna, ponieważ wypełni zapotrzebowanie wspomnianej większości, a mnogość tych, którzy piszą, wydają i sprzedają książki przeznaczone dla węższej klienteli, przestanie istnieć. Kultura zaś, której nieodłącznym przecież elementem jest pisanie i czytanie książek, istnieje dzięki wielości i dzięki temu, że powstają pozycje niszowe. Kultura to wielobarwna i wielokształtna układanka, a nie monolit ułożony z palety trzech kolorów, które widzi i lubi w danym momencie większość odbiorców. 

Wojciech Chmielarz

Po internecie znowu przetoczyła się dyskusja na temat pomysłu wprowadzenia jednolitej ceny książki. Okej, może nie po całym internecie, ale po tej jego niewielkiej części, która jest zainteresowana literaturą. Mam wrażenie, że od paru lat jest to stały punkt programu. Możemy go wpisać do kalendarza tak jak zadymę na Święto Niepodległości, korki na Zakopiance na majówkę czy bitwy o kawałek wolnej plaży we Władysławowie w wakacje. Ot, po prostu raz do roku wypada się o to pokłócić. Dobra. To ja zacznę od jednej informacji, która powinna zamknąć temat. Ta ustawa nie zostanie wprowadzona w życie. Po prostu. Żeby była wprowadzona, powinna mieć poparcie całego lub zdecydowanej większości środowiska literacko-wydawniczego. A jak Państwo już widzicie po dyskusji na lubimyczytać.pl, tego nie ma. Wiele wydawnictw jej nie chce. I tych dużych, i tych małych. Podobnie jak pisarzy. Że o czytelnikach nie wspomnę.

No dobrze, ale skoro już poświęcam czas, żeby napisać tekst na ten temat, to może jest to okazja, żeby rozwiać jeden czy dwa mity. W dyskusji o jednolitej cenie pojawia się często argument, że:  „Jak to wszystkie książki mają kosztować tyle samo?”. Otóż nie. Jednolita cena nie oznacza, że wszystkie książki mają kosztować tyle samo, ale że dana książka przez pewien czas (w tym przypadku pół roku) ma mieć stałą cenę. Żadnych przecen i rabatów. Cenę będzie ustalał zawsze wydawca. 

Po drugie, pojawia się informacja, że na tej ustawie stracą czytelnicy. I to jest prawdopodobnie prawda. Średnia cena okładkowa książki wzrośnie. Ale też musicie sobie Państwo zdawać sprawę, że ta ustawa nie jest robiona dla Was. W takim razie dla kogo? Głównie dla właścicieli małych księgarni. Bo to jest tak. Jak książka trafia do wielkiej sieci księgarni, to ta sieć może sobie zażyczyć rabatu. I potem sprzedaje daną pozycję o dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści procent taniej niż cena okładkowa (która notabene jest fikcją, ale o tym może innym razem). Co zresztą pokazuje już, że z rynkiem książki jest coś bardzo nie tak. Niedawno czytałem, że Apple wprowadza nowy model iPhone'a do sprzedaży. Czy Państwo sobie wyobrażacie, że w dzień premiery tenże nowy iPhone będzie kosztować w sklepach czterdzieści procent taniej niż cena oficjalna? No chyba nie. A u nas jest to nagminne. Nowa powieść znanego pisarza – bum, o jedną trzecią taniej w przedsprzedaży, czterdzieści procent taniej w dzień premiery. A potem rzucimy ją do promocji typu  „kup 3 za cenę 2”. Na żadnym znanym mi rynku (może poza odzieżowym) nie dzieją się takie cuda. Natomiast właściciel małej księgarni nie ma takiej siły przebicia. Nie jest w stanie podjąć z wielkimi sieciami handlowymi konkurencji cenowej. Dlatego idea jest taka, żeby ta cena przez określony czas była stała. Dzięki temu taka mała księgarnia będzie mogła zawalczyć o klienta asortymentem i jakością obsługi. Jakby to miało działać w praktyce?

Dobra. To ja zacznę od jednej informacji, która powinna zamknąć temat. Ta ustawa nie zostanie wprowadzona w życie. Po prostu.

Jako czołowy przykład tego, jakie skutki przynosi ustawa o stałej cenie książki, podawana jest Francja. I tak się składa, że jako tako znam ten rynek. Jeżdżę tam co jakiś czas na spotkania autorskie. Tylko raz się zdarzyło, żeby zaprosiła mnie biblioteka. Zazwyczaj robią to lokalne, niezależne księgarnie. Są różne. Mniejsze lub większe. Czasami połączone z kawiarnią, najczęściej nie. Zawsze jednak są to lokalne centra kultury. Organizują spotkania, warsztaty, imprezy. Tworzy się wokół nich sympatyczna społeczność miłośników literatury. Zawsze są prowadzone przez pasjonatów, którzy oczywiście, zamawiają hity, ale tworzą też swoją autorską wystawkę. Dlatego w księgarni w małej miejscowości pod Paryżem widziałem większy i ciekawszy wybór komiksów niż w dowolnym Empiku. Ot, właściciela po prostu to kręciło. Ale to ma jeszcze bardziej znaczące konsekwencje. Otóż rynek jest bardziej rozdrobiony, a przez to stabilniejszy. Wydawca nie jest uzależniony od jednego, dwóch wielki partnerów, bo ma ich dziesiątki albo i tysiące. Przepływy pieniężne są bardziej regularne, a cały rynek po prostu zdrowszy. Do tego dłuższy jest cykl życia książki. W przypadku moich książek wynosi on ponad rok, a nie jestem tam (niestety) jakimś bestsellerowym autorem. Najpierw się wydaje książkę ze stałą ceną. Kiedy mija okres ochrony, wychodzi ona po raz drugi. Albo w promocyjnej cenie, albo w edycji kieszonkowej, o wiele tańszej. Wydawca oczywiście ma to wszystko zaplanowane i ma więcej czasu, żeby wyjść na swoje. W Polsce, dla porównania, ten cykl wynosi około dwa, trzy miesiące. Bo zaczynamy od tego kroku drugiego. Stąd ten zalew tytułów i nowości, w którym już się chyba nikt nie orientuje. Wychodzi tego tyle, że chyba żaden wydawca nie oczekuje, że będziemy czytać jego książki. Wystarczy, że je kupimy skuszeni kolejnym sloganem o  „Książce roku!" czy  „Rewelacyjnym debiucie!". A właśnie! Debiutanci! 

Widziałem na wallu kilku znajomych autorów i autorek opinie, że z powodu stałej ceny książki trudniej będzie wydać pierwszą powieść. No, we Francji, czego jestem przykładem, takiego kłopotu nie ma. Można wypuścić książkę autora z dalekiego kraju z nazwiskiem, którego żaden Francuz nie jest w stanie wymówić i sprzeda się ona na tyle dobrze, że warto będzie potem wypuścić do księgarń jeszcze pięć kolejnych. Ale ta troska o debiutantów  „bawi" mnie jeszcze z jednego powodu. Bo już teraz mają oni cholernie trudno. Nawet nie z wydaniem tej pierwszej książki, bo to się często udaje. Ale z wydaniem drugiej. Bo wyobraźcie sobie Państwo, że wydajecie pierwszą powieść. Nikt was nie zna. I macie dwa, trzy miesiące, żeby się wypromować. To jest właściwie niemożliwe. A potem wydawca patrzy w Excela, widzi, że sprzedaż była niezadowalająca i kolejnej książki już od was nie chce. Niemożliwe? Znam trzy takie historie. Do tego dotyczą autorów, którzy napisali naprawdę ciekawe i dobre książki. Jeden z nich się obronił. Znalazł nowego wydawcę i teraz buduje od nowa pozycję w literackim świecie. Drugi najwyraźniej przestał pisać. A na pewno przestał wydawać. Trzeci tkwi w zawieszeniu i jeszcze nie do końca wie, co ma dalej zrobić.

Obecne tempo wydawania książek jest tak duże, że nie warto już pracować nad ich jakością. Po co inwestować w redakcję tytułu, o którym za dwa, trzy miesiące nikt nie będzie pamiętać? Po co autor ma robić szczegółowy research albo pracować nad fabułą czy językiem? Książka wyszła, książka zniknęła. Jedziemy z kolejną. Ostatecznie, tracimy na tym właśnie my, czytelnicy. Jasne. Dostajemy dużo książek. I tanio. Ale słabych. 

No dobra, czyżby więc ta jednolita cena książki była rozwiązaniem różnych bolączek naszego rynku wydawniczego, skoro tak dobrze działa we Francji? Otóż moja odpowiedź brzmi – nie wiem. Pisząc ten tekst, spędziłem sporo czasu, szukając informacji o tym, jak tak naprawdę wygląda rynek książki w Polsce. I okazuje się, że nie nikt nie ma pojęcia. Ile działa w Polsce księgarni? Podobno ponad 1700. Tak przynajmniej wynika z Ogólnopolskiej Bazy Księgarń. Ponad 60 procent z nich to księgarnie niezależne. Ale nie ma obowiązku zapisywania się do OBK. A jak wygląda sprzedaż w Polsce? Ile idzie przez Empik, ile idzie przez Świat Książki, ile przez Bonito, a ile innymi kanałami? No nie wiadomo. Jesteśmy skazani tylko na szacunki. Co to oznacza? Ano to, że nie wiemy, jaki wpływ jednolita cena książki będzie miała na rynek, komu pomoże, komu zaszkodzi, bo nie wiemy, jak ten rynek wygląda. Poruszamy się po omacku. 

Ale tak jak pisałem na początku, ta ustawa po prostu nie wejdzie w życie. Będziemy tylko o tym dyskutować. Najprawdopodobniej już za rok! A do tego czasu może przynajmniej niech ktoś zbada, jak właściwie wygląda ten rynek książki w Polsce, co? 

Robert Małecki

Prawda jest taka, że nikt z nas nie wie, jak zareaguje rynek wydawniczy, gdy „ustawa o ochronie rynku książki” wejdzie w życie (o ile wejdzie) i co to będzie oznaczało dla zwykłego czytelnika, autora, wydawcy i biblioteki. Nasłuchałem się wielu „za” i „przeciw” (nie będę ich tu powtarzał) i jedno jest pewne: obracamy się w sferze domysłów. Bo niespecjalnie możemy przekładać na nasz rynek na doświadczenia innych państw, w których ustawa funkcjonuje od lat. 

Mimo to jestem za wprowadzeniem tego pomysłu, bo nierobienie niczego jest tylko odwlekaniem problemu, który będzie narastał. Mam tu na myśli nierówne traktowanie podmiotów sprzedających książki oraz postępującą destabilizację rynku. Wiadomo, że silniejszy, czyli – nazwijmy rzecz po imieniu – Empik, może więcej. Rzecz w tym, żeby reguły gry były dla wszystkich jednakowe. I tu należy poczynić drobne zastrzeżenie. Te reguły będą jednakowe wyłącznie przez pół roku roku i wyłącznie w zakresie nowości książkowych (rocznie to ok. 30 tys. egz. – dane z 2020 r. z Biblioteki Narodowej). Reszta książek, a tych jest na rynku zdecydowanie więcej, pozostanie poza regulacją. Zatem umówmy się, do żadnego załamania rynku i pogorszenia stanu czytelnictwa nie dojdzie, bo to nie jest tak, że kupujący książki sięgają wyłącznie po nowości (swoją drogą jestem ciekaw, jak to wygląda w procentach, ale nie dotarłem do takich danych). Ale można przeciwdziałać tym obawom. Przy wprowadzeniu ustawy należy jednocześnie zagwarantować znacząco wyższe środki na Priorytet I Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa (dot. wyposażenia bibliotek w nowości książkowe). Dziś biblioteki kupują tam, gdzie najtaniej, a po wejściu w życie ustawy zmierzą się z nową rzeczywistością, w której ustawodawca zapewnił tym instytucjom 20 proc. rabat od ceny okładkowej. Czy ten rabat będzie wystarczający? Można mieć wątpliwości.

Jest jeszcze jeden aspekt ustawy, który warto poruszyć. Z tego, co słyszę, projekt zmienia nazwę i nie dotyczy już tylko Jednolitej Ceny Książki, ale Ochrony Rynku Książki. A skoro tak, to mam pytanie, jak chroni podmioty, które dla tego rynku są kluczowe? Mam tu na myśli autorki i autorów. Otóż nie chroni w ogóle. Znam jeden argument, który podobno przeczy tej tezie. Chodzi o to, że autorzy otrzymują honorarium liczone jako procent od sprzedanej książki. Zatem przy wyższej cenie zarobek – co wydaje się logiczne – będzie wyższy (docelowo zapewne stała cena książki będzie wyższa niż cena obecna, liczona z wysokim rabatem od ceny okładkowej). Kłopot jednak w tym, że projekt ustawy nie będzie mógł regulować ceny zbytu książki, od której najczęściej autorzy otrzymują wynagrodzenie. A ponieważ polski rynek w wielu branżach jest rynkiem dystrybutora, to jestem przekonany, że ten segment branży będzie wymuszał na wydawcach jak najniższe ceny zbytu. A wtedy, w konsekwencji, straci autor, który – paradoksalnie – jest na końcu łańcucha. Chociaż to on dostarcza kluczowy produkt. Więc nie, ustawa w żaden sposób nie chroni autora. I to jest zwyczajnie smutne.

Katarzyna Berenika Miszczuk

Wydaje mi się, że to nie jest właściwy moment na wdrożenie w życie ustawy w tej formie. Jest spóźniona o kilkadziesiąt lat. Nie znam dokładnie realiów prowadzenia księgarni, więc ciężko mi się odnieść do tego, czy faktycznie jej wprowadzenie uratuje małe księgarnie. Obawiam się natomiast, że po pierwsze książki wcale nie stanieją. Będą przecież sprzedawane dużym dystrybutorom z tymi samymi rabatami, żeby za 6 miesięcy po premierze mogli je przecenić. Po drugie, dużo stracą debiutanci. Książka debiutanta w wysokiej cenie okładkowej będzie się kurzyć na półce. Mało który czytelnik zaryzykuje i ją kupi. Bardziej opłacalne będzie więc dla wydawców wydawanie książek autorów znanych, którzy mają wiernych fanów, którzy kupują książki w dniu premiery. 

Jestem też ciekawa, jak będzie wyglądać promocja książek. Czy którykolwiek wydawca będzie promował swoje tytuły przez 6 miesięcy po wydrukowaniu? Czy nie lepiej będzie ruszyć z promocją za pół roku, kiedy książka zrobi się tańsza? I czy mali wydawcy dadzą radę zamrozić w książkach kapitał na pół roku, czekając na moment, aż zaczną się sprzedawać?

Niepokoi mnie też, że – zgodnie z ustawą – nowości nie powinny być sprzedawane w subskrypcjach. Czyli nie pojawią się przez 6 miesięcy od premiery w ofercie np. Legimi czy Empik Go. Według mnie zwiększy to już i tak bardzo mocno hulające w naszym kraju książkowe piractwo. A na tym stracą wszyscy, począwszy od autorów, przez wydawców, sprzedawców, a na końcu czytelników, którzy np. nigdy nie poznają kontynuacji losów bohaterów. W końcu, gdy pierwszy tom się nie sprzeda, to wydawca nie wyda drugiego.

Joanna Opiat-Bojarska

Pamiętasz "Masz wiadomość" - film z 98 roku, z Meg Ryan i Tomem Hanksem w rolach głównych? To historia miłosna, w której tle tlił się problem wydawniczy. Otóż Ona prowadziła małą księgarnię, balansując na krawędzi bankructwa, podczas gdy tuż za rogiem On otwierał oddział największej sieci księgarskiej. I wiadomo było, że w nowej rzeczywistości ona sobie nie poradzi, bo przecież każdy, nawet najwierniejszy bywalec księgarni, zacznie kupować taniej – u Niego. Bo przecież nawet dziecko wie, że konkurencja cenowa pomiędzy małym i wielkim jest walką z wiadomym wynikiem końcowym. Zawsze przegra mniejszy.

Dwadzieścia lat później w Polsce pomyślano, by pomóc mniejszemu, dokładnie mniejszym księgarniom i rozpoczęto prace nad projektem jednolitej ceny książki. Projekt ten urósł do rangi projektu ustawy o ochronie rynku książki i zakłada, że przez pół roku od premiery książki jej cena będzie zamrożona (czyli, że sprzedawca nie może jej obniżyć). Projekt ma podobno chronić rynek książki przed monopolizacją i oczywiście mogłabym spytać, kogo zamierza chronić, bo na pewno nie małe księgarnie, nie czytelników, nie biblioteki i ostatecznie też nie debiutantów czy pisarzy bez zaangażowanych społeczności fanowskich. Ale nie spytam. Ugryzę się w język (albo w palec). Napiszę jedynie, że nie podoba mi się to, że projekt ustawy o OCHRONIE rynku książki, zamiast chronić rynek, wznieca na nim pożary i kłótnie. Nie podoba mi się również to, że tocząc wielopoziomowe dyskusje o cenie książki, łatwo jest zapomnieć o sednie problemu. Bo dziś problemem małych księgarń nie jest już, tak jak dwadzieścia lat temu w "Masz wiadomość", bliskie sąsiedztwo sieciowych sklepów z książkami, ale to, że większość naszych zakupów realizujemy w internecie. W INTERNECIE. A w nim małe księgarnie są bez szans. Komu więc jest potrzebna ta ustawa?

Alek Rogoziński

Jestem ogromnie zdziwiony tym projektem. Wydawało mi się do tej pory, że Polska Izba Książki jest po to, żeby upowszechniać czytelnictwo. Tymczasem forsuje coś, co spowoduje drastyczny wzrost cen książek (bo tak należy potraktować półroczny zakaz stosowania rabatów przez księgarnie), a co za tym idzie, jeszcze bardziej uszczupli i tak mizerne grono osób, które je kupują. A wszystko to czyni się pod chwytliwie brzmiącym hasłem ratowania mniejszych punktów sprzedaży. Nie wiem, jakim cudem drożyzna ma im ułatwić przetrwanie na rynku. Wysłuchałem argumentów za ustawą i nadal nie mam pojęcia, jak twórcy ustawy to sobie wyobrażają. Że niby, gdy mam w pobliżu swojego domu wielką księgarnię sieciową, a w niej powieść Remigiusza Mroza za 39,99 zł, to specjalnie pojadę na drugi kraniec miasta do małej księgarenki, bo tam ta powieść też będzie kosztować 39,99 zł?! Owszem, zgadzam się, że mniejsze punkty sprzedaży potrzebują wsparcia i, dalibóg, rząd, dający hojną ręką 2 miliardy złotych rocznie na TVP, powinien im to zapewnić, ale nie może się to odbywać poprzez wyciąganie pieniędzy z kieszeni czytelników! I to jeszcze w dobie szalejącej inflacji, kiedy wszyscy zaczynamy żyć z kalkulatorem w dłoni! Nie mówiąc już o tym, że ustawowe regulowanie cen kojarzy mi się z PRL-em, a nie chciałbym, żebyśmy wrócili do tamtych czasów. Poza tym jest w tej chwili wiele ważniejszych spraw, którymi powinna się zająć Izba. Podpowiem tylko jedną: piractwo. Bo jakoś w tej kwestii nie widzę tak wielkiego zaangażowania, jak w dążeniu do tego, aby czytelnicy musieli wydawać więcej na zakupy w księgarniach. A ja książkowej drożyźnie zawsze mówiłem, mówię i będę mówić stanowcze: „Nie!”.

Przemysław Semczuk

Czytając argumenty za jednolitą ceną książki, płakałem ze wzruszenia. Przy okazji zwolennicy odwołują się do Niemiec, gdzie taka ustawa działa. Serio! No to po kolei.

Ustawa ma dać szansę małym księgarniom. Po pierwsze, by miały większe szanse wobec sieci. Niby jak? Zwolennicy tłumaczą, że sieci zaniżają ceny, na co „mali” nie mogą sobie pozwolić. I wierzą, że zatrzymają sieci ustawą. Wątpię, sieć zawsze znajdzie sposób. Póki co pierwszy, który od razu przychodzi do głowy, zablokowano. Zakaz łączenia sprzedaży nowości ze starymi książkami. I zakaz wykorzystywania programów lojalnościowych. To wbrew zasadom wolności działalności gospodarczej i wolnemu rynkowi. Co więcej, taka regulacja nosi znamiona usankcjonowanej prawnie zmowy cenowej, naruszającej prawa konsumenta. Jak dotąd tylko jeden produkt na rynku ma cenę regulowaną. Papierosy, bo są szkodliwe. Tak, ale to nie państwo będzie ustalać ceny, tylko wydawca. A zatem zmowa. I komu ma ona służyć?

Skoro nie wolno pakietować książek, to od jutra nie wolno do butelki ginu dołączać butelki toniku. Nie wolno dawać rabatu 50 zł na karcie do zakupu za 500 zł. Czym różnią się pralki i telewizory od książek? A czym się różni mała księgarnia od małego kina? Od jutra zabronimy programów lojalnościowych w Multikinie, Cinema Citi i Heliosie? Nie zabronimy Shellowi, by we wtorki sprzedawał V-power w cenie zwykłej benzyny. Do benzyny jeszcze wrócę. Już słyszę, jak wołacie – jak śmiesz porównywać książki do benzyny i pralek. Powolutku. 

Po drugie, dzięki jednolitej cenie oferta małych księgarń będzie bardziej zróżnicowana. Co ma piernik do wiatraka? Półki nie są z gumy. Ani w małej księgarni, ani w Empiku. Empik nie ma na półce wielu książek, bo fizycznie nie ma na nie miejsca. I nagle gdy moja książka będzie kosztowała 40 zł, znajdzie się dla niej miejsce nie tylko w Empiku, ale i w jedynej księgarni w Zgorzelcu? Zaraz, zaraz! W księgarni w Zgorzelcu usłyszałem, że nie mają mojej książki (akcja „To nie przypadek” toczy się w Zgorzelcu), bo nie współpracują z hurtownią, z którą współpracuje mój wydawca. Mój wydawca nie współpracuje z różnymi hurtowniami i nie ma książek mniej więcej w połowie kraju. Jednolita cena to zmieni?   

Po trzecie, książka jest uprzywilejowanym nośnikiem kultury, a księgarnie są miejscami-instytucjami kultury. Bez urazy, ale jeśli „365 dni” Blanki Lipińskiej jest uprzywilejowanym nośnikiem kultury, to ktoś chyba rozum postradał. Sam fakt, że coś jest książką, nie czyni z tego kultury. Kulturalny pornol. I aby nie wyjść na buca, dodam, że moje książki też nie są. To po prostu literatura faktu, która ma wnieść trochę wiedzy o czasach minionych, a przy okazji dać rozrywkę. Tylko tyle. Co do księgarń-instytucji kultury, to znam zaledwie kilka, które mogą się tym mianem szczycić. To te, które zapraszają autorów i prowadzą działalność pozahandlową. Reszta to po prostu sklepy. Książki są w nich produktem. Czym to się różni od Żabek? Wrócimy do tego.

Czytając argumenty za jednolitą ceną książki, płakałem ze wzruszenia. Przy okazji zwolennicy odwołują się do Niemiec, gdzie taka ustawa działa. Serio!

Kolejny argument, czwarty, nawiązuje do poprzedniego. Książka jest dobrem, które musi się znaleźć jak najbliżej czytelnika. Dlatego cieszy mnie, gdy moja książka jest w Biedronce. Bo przeciętny biedronkowy klient ostatni raz był w księgarni jeszcze za komuny. Nie czyta wcale albo bardzo rzadko. Są oczywiście wyjątki. Księgarnia ma sprzyjać „zakupowi przez impuls”. Jeśli Kowalski do niej wejdzie, to owszem. Póki co impuls ma właśnie w Biedronce. Biedronka to spełnienie słów Mickiewicza, by książka trafiła pod strzechy. JCK (jednolita cena książki) ma też zapewnić, że w księgarniach znajdą się książki niszowe. Właśnie te, które nie mają szans trafić do Biedronki, Carrefoura czy Empiku. Nie jestem aż tak naiwny, by uwierzyć w to, że nagle lokalna księgarnia zamówi książkę o prekursorach budownictwa betonowego (to nie żart, mam taką), która wyszła w nakładzie dwustu egzemplarzy. Lokalna mała księgarnia też zamawia Lipińską, bo wie, że sprzeda i zarobi choćby parę złotych.

Dla księgarni, hurtowni i wydawcy książka jest tylko produktem. Księgarz nie czyta, tylko sprzedaje. Gdyby miał czytać wszystko, co sprzedaje, to by mu czasu zabrakło. Ręka w górę księgarze – który z Was przeczytał „Księgi Jakubowe”? A tak śmialiście się z ministra Glińskiego. Nie czyta też prezes wydawnictwa. On wydaje, a nie czyta. Wątpię, by Jerzy Ilg czytał którąś z czterech moich książek wydanych przez ZNAK. Jerzy Ilg pewnie nawet nie pamięta, że raz ze mną rozmawiał przez trzy minuty. I to mnie nawet nie dziwi, bo pamięta raczej spotkania z Szymborską. Tak samo nie czyta promotor w wydawnictwie, bo miesięcznie ma pod opieką dziesięć nowych tytułów. Kupiec w sieci Empik ani handlowiec z wydawnictwa też nie czytają. Nie czyta też dziennikarz, który pisze wywiad ze mną. Czasem udaje, robiąc dobrą minę i myśli, że ja tego nie wiem. A czasem mówi wprost – przepraszam, nie mam czasu.

Piąte, dzięki JCK do małej księgarni trafi nieznany autor. Skoro tak, to może ktoś mi wyjaśni, dlaczego księgarnia w Karpaczu sprzedała już pięćset egzemplarzy „Tak będzie prościej” Semczuka, a księgarnia w Szklarskiej Porębie ani jednej sztuki? Albo wspomniany wyżej Zgorzelec. No dobrze, ale czy ja jestem znany? Idę o zakład, że spora część czytających ten tekst pyta teraz – kim u licha jest ten facet? Nie jestem debiutantem, ale moja książka jest na tej samej pozycji co debiutanta. A to dla księgarni ryzyko. Czy JCK to zmieni? Drodzy księgarze, ile weźmiecie książek nieznanego autora? Jedną? Jesteście hipokrytami. Chodzi Wam tylko o kawałek tortu Mroza, Chmielarza, Lipińskiej, Małeckiego i innych z top półki. Tu dodam, że Remigiusz jest przeciw JCK (Remigiusz, wielki szacunek). 

Szóste. Teraz mamy zniżki oraz promocje, które mają powodować, że wydawcy sprzedają poniżej ceny produkcji. Już parę lat jestem w tej branży i nie słyszałem, by któryś z wydawców zbankrutował. Bez przerwy słyszę, że dokładają, ale wydają. Wygląda na to, że to prawdziwa filantropia. Pewnie na czymś innym zarabiają, by prowadzić tę misję niesienia masom dóbr kultury. Producenci masła, sera i kiełbasy mają ten sam problem. I nie kupię tego argumentu, bo zanim zacząłem pisać, pracowałem w korpo, sprzedając piwo, soczki i pieluchy dla dzieci. Zawsze sprzedawałem za mało i zawsze firma dokładała. 

Wreszcie argumenty „za” (nie moje oczywiście). Otóż ma być lepiej dla autorów, którzy zarobią więcej. W tym miejscu pół godziny się śmiałem, naprawdę. A z czego to niby ma wynikać? Bo z umowy wydawcy z autorem wynika, że autor dostaje procent od sprzedaży… do hurtu. Wybaczcie, nie mogę podać stawki, jaką mam w umowie. Powiem tylko tyle, że hurtownie i księgarnie zgarniają pięć razy tyle, co ja za napisanie książki. Nawet jeśli cena sprzedaży do hurtu podskoczy, to owa różnica dla autora wyniesie 10 gr, jakieś trzy procent moich dochodów. W najlepszym razie. Co przy sprzedanym dodatkowo tysiącu książek da aż 100 zł, brutto oczywiście. Już widzę, jak zaczynacie liczyć. Tak, właśnie, kokosów nie ma. Za to po okresie obowiązywania ceny jednolitej wydawca obniży cenę, z powiedzmy 20 zł do 10 zł, bo będzie się chciał szybko pozbyć nakładu. I wtedy prowizja autora spadnie o połowę. A to już spora różnica. Prawdę mówiąc, wydawca taką książką już się nie będzie zajmował. Skupi się na nowościach, z których musi wycisnąć, ile się da. Podobno wzrośnie też jakość książek. Niby dlaczego? Coś mi się wydaje, że księgarze nie wiedzą nic o tym, jak powstaje książka. 

Na jednolitej cenie książki zarobią tylko największe wydawnictwa i duże sieci, które ma owa ustawa utemperować. Zauważcie, oni są za. A Wy, mali księgarze znikniecie, bo to będzie Wasz gwóźdź do trumny.

Ma być też szersza oferta. Boże broń! Czy ktoś ma pojęcie, ile wydajemy? Jeden duży wydawca ma miesięcznie trzydzieści premier. Takich dużych jest niewielu. Powiedzmy dziesiątka. Ale jest dwustu, którzy wydają rocznie około stu książek. I kolejne dwa tysiące wydawnictw wydających od kilku do kilkunastu. Samych kryminałów wychodzi około czterystu rocznie. Jesteśmy zalani różnorodnością ponad wszelkie granice. Grupa Dressler (Świat Książki, Albatros, Bellona, Bukowy Las, Dressler) wydała w 2020 roku trzy tysiące książek. Owszem, sporo z tego to tekturowe gryzaki dla maluchów. Ale jakieś osiemset do tysiąca to książki, o których mówimy. Osiemset książek to paleta. Żadna księgarnia nie jest w stanie postawić u siebie choćby po jednej sztuce z nowości. Nawet Empik nie jest w stanie. I dlatego spora część książek może trafić tylko na półkę wirtualną. Niektórzy wydawcy nie wprowadzają nawet książki na rynek. Niedawno kupiłem książkę, która była dostępna wyłącznie u wydawcy.

Ma być lepsza reklama. Po pierwsze, wydawca nie wyda na reklamę ani złotówki ponad to, co wydaje obecnie. Po drugie, nawet gdyby chciał wydać, w mediach nie ma więcej miejsca na książki. Przebicie się do prasy czy radia jest naprawdę trudne. A część mediów traktuje promocję książki komercyjnie. „Skoro sprzedajecie i zarabiacie, to zapłaćcie za wywiad” – tak usłyszałem w Radio Piekary, które zażyczyło sobie pieniędzy za rozmowę o Wampirze z Piekar („Kryptonim Frankenstein”). O tym się u nas głośno nie mówi, ale spora część publikacji promujących autora i książkę jest płatna. Media mają obowiązek o tym informować odbiorcę, ale nie robią tego, bo wtedy treść nie jest już tak atrakcyjna. Już teraz mamy martwe prawo, a chcemy dorzucić kolejne.

Dzięki JCK wydawca zatrudni więcej ludzi i im więcej zapłaci. Z pewnością! Tak samo jak deweloperzy i firmy budowlane, które sprzedają mieszkania coraz drożej, a na budowach zatrudniają Ukraińców, którym płacą mniej. To się nazywa kapitalizm. Optymalizacja kosztów. Socjalizm z ustaloną odgórnie ceną książek, masła, kiełbasy i małych fiatów, skończył się w 1989 roku. Przypomnę tylko, że w PRL-u mieliśmy wyższe czytelnictwo, a w księgarniach stały kolejki. Książka spod lady była czymś, za co się dawało przynajmniej czekoladę.

I wreszcie Czytelnik. JCK ma być korzyścią dla Czytelnika, który ma ograniczony budżet i po prostu kupi mniej. Bo dzisiaj poluje na przedsprzedaż, promkę w internecie, darmową wysyłkę. Sam to robię. I nagle Czytelnik poczuje, że to dla niego korzyść, by zamiast kupować w internecie za 27 złotych, zapłacić 40 zł w najbliższej księgarni. Nie! I tak kupi w internecie, bo nie wszystko da się przewidzieć w ustawie. Zawsze znajdzie się luka. Punkty wymieniane na rabaty, darmowa wysyłka etc. Drodzy księgarze. Będzie też lepiej, gdy benzyna będzie po 10 zł, bo więcej wpadnie do kasy państwa, które z naszych podatków promuje kulturę i budowę dróg. A jeszcze lepiej będzie, gdy zapłacimy 20 zł za litr.

Podobno JCK działa na rynku niemieckim. Średnie zarobki netto w Niemczech to 2196 euro. A książka kosztuje 20-30 euro. To oznacza, że Niemiec może kupić 86 książek (po 25 euro). W Polsce zarobki netto to 4094 zł. Średnio książka kosztuje 30 zł, czyli Polaka stać na 136 książek! Jakim cudem Niemcy mają wyższe czytelnictwo? Co czwarty Niemiec czyta rocznie siedem książek. Polak co dziesiąty. Wyższa cena z pewnością zachęci do czytania? Czyli im droższa benzyna, tym chętniej jeździmy? I dodam kąśliwą uwagę. Chcecie się porównywać z niemieckimi księgarzami? Zatem kto z Was ukończył handlówkę o specjalności sprzedawca książek? Serio pytam, bo w Niemczech nawet sprzedawca butów i chleba ma kierunkowe wykształcenie. Tam potrafią powiedzieć coś więcej nadto, że to nowość. Parę razy zapytałem w księgarniach: „Co pani ostatnio czytała?”. Odpowiedź: „Panie, ja nie mam czasu czytać, ja tu sprzedaję!”. 

Chcąc powoływać się na niemiecką regulację, doradzam, aby ją przeczytać dokładnie. Przewidziano w niej liczne furtki. W przedsprzedaży można sprzedać taniej. U nas też ma tak być. Więc, drodzy księgarze, Was to nie dotyczy. W przedsprzedaży nowości sprzedaje wydawca we własnym sklepie internetowym. „Przedsprzedaż”, czyli książki nie ma. Czytelnik płaci, finansując produkcję. Dostaje egzemplarz pocztą wtedy, gdy księgarnia może go dopiero zamówić. Pocieszcie się, że autor też nie widzi z tego ani złotówki. Bo dostaje prowizję od ceny hurtowej, a sklep internetowy to odrębna spółka. Wróćmy do Niemiec. Jeśli sprzedaż regularna nie spełnia oczekiwań wydawcy, czyli założono, że przez osiemnaście miesięcy (tyle trwa u nich JCK) sprzeda się, powiedzmy, sto tysięcy egzemplarzy danej książki, a przez pół roku sprzedano ich pięć tysięcy, to wydawca może skrócić okres i zezwolić na uwolnienie ceny. To działa u nas już teraz. Jeśli sprzedaż nie idzie dostatecznie dobrze, cena leci w dół, byle pokryć koszty produkcji. Książka znika, a wydawca nie zrobi dodruku. Autor zatem nie zarabia. Może być gorzej. Widziałem już zapisy w umowach, które określają konieczność sprzedaży pierwszego nakładu w dwa lata. Jeśli po tym czasie wydawca wciąż ma w magazynie parę tysięcy książek, ma prawo je wysłać na przemiał i obciążyć kosztami autora. Lub sprzedać „na wagę”, od czego autor nie otrzyma honorarium. Co ciekawe, wydawca nadal dysponuje prawami przez kolejne trzy lata. A zatem autor nie wyda książki. 

W Niemczech, zgodnie z ustawą, tańsze są też książki uszkodzone. Zadziwiające, w każdym sklepie są kosze i półki z destruktami po pięć i dziesięć euro. Skąd ich aż tyle? 

Na jednolitej cenie książki zarobią tylko największe wydawnictwa i duże sieci, które ma owa ustawa utemperować. Zauważcie, oni są za. A Wy, mali księgarze znikniecie, bo to będzie Wasz gwóźdź do trumny. Znikniecie jak „Księgarnia za rogiem” Kathleen Kelly, którą wypchnął z rynku zły Joe Fox, porównujący książki do baniaków z oliwą. Zresztą nie oszukujmy się. Na rynku książki i tak za chwilę będzie drożej. Bo drożeje energia i cena papieru, którego brakuje. Pora się oswoić, że drożeje chleb, prąd, benzyna i ... książki też drożeją. Nawet bez JCK, cztery dyszki za powieść będą za chwilę czymś zwyczajnym.

Szykujcie się, bo wolny rynek ma dla Was jeszcze jedną niespodziankę. Niebawem zaczną wychodzić książki napisane dla konkretnej sieci. Tak jak Storytel, który płaci autorom za tekst i sprzedaje audiobooki sam. Jak Netflix, który produkuje filmy dla swojej platformy. Nikt nie zabroni Amazonowi, Empikowi czy Biedronce wydać książkę i sprzedawać ją tylko u siebie. Po jednolitej cenie. Autor też może sam wydać książkę i sam ją sprzedawać. To się nazywa self-publishing. I to już się zaczyna dziać. Pomyślcie, co będzie, jak Mróz sam wyda i zacznie sprzedawać przez własną stronę? Remek, ja się nawet dziwię, że jeszcze tego nie robisz. Więc jeśli chcecie walczyć regulacjami, to rynek Was zwyczajnie pominie w łańcuchu sprzedaży. Zresztą, sami się już pomijacie, nie współpracując z jakąś hurtownią.

Bartosz Szczygielski

Uważam, że na wprowadzenie ustawy chroniącej rynek książki w tej formie, jaka jest teraz, jest już za późno. Czerpiemy wiedzę o książkach nie z księgarni, ale z sieci. Świat się zmienił, a teraz ktoś zaczął bać się Amazona, bo tylko o nim w komentarzu do ustawy się mówi. Nie mówi się za to o bibliotekach, które przez jednolitą cenę książki będą musiały zacisnąć pasa. Skoro ustawa ma chronić rynek książki, to może też warto zająć się piractwem internetowym, które, gdy książki podrożeją, a tak będzie, wystrzeli w kosmos. Zdaje się, że sporo rzeczy nie zostało odpowiednio przemyślanych, a jeżeli ustawa wejdzie w życie, to będzie już na to za późno. 

Remigiusz Mróz

Warto dodać, że na tej podstronie na bieżąco relacjonujemy też wszystkie prace, dyskusje i rozmawiamy z przeciwnikami oraz zwolennikami tego wzbudzającego kontrowersje rozwiązania.


komentarze [27]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
joannasurma 05.10.2021 20:26
Autorka

Wydaje mi się obecny stan jest lepszy. Jako autorka (i czytelniczka) mam takie obserwacje: lepiej zarobić cokolwiek niż nic. Bo czytelnik mając promocję może zdecyduje się na zakup książki (w każdym razie jest większe prawdopodobieństwo), w przypadku ceny okładkowej pewnie nie. A co do ochrony małych księgarń... Chociaż przed oczyma mam tę małą księgarnię z filmu z Meg...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Amelia 05.10.2021 21:03
Czytelniczka

W większości małych księgarń spotykam się raczej z ogromem obojętności od strony sprzedawców. Raz musiałam pójść na drugi koniec przybytku i zapytać, czy mogłabym jednak kupić książkę, z którą stałam sobie przy kasie. Pani była głęboko niezadowolona, że jej przeszkadzam. Do takich punktów wchodzę raz - pierwszy i ostatni. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Piotrek75 07.10.2021 21:43
Czytelnik

@Amelia , patrząc z przeciwnej strony, kupując w dwóch największych sieciówkach (E. i ŚK) stykam się praktycznie zawsze z miłą obsługą, oczywiście pracownik się nie rozdwoi ale szukam wolnego i zawsze uzyskam pomóc. Oczywiście to są też ludzie ale traktujący klienta jak człowieka a nie zło konieczne. A z mniejszych przestałem korzystać. Kiedyś kupowałem w lokalnej księgarni...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Amelia 07.10.2021 22:47
Czytelniczka

Cena  plus czas, bo on też się liczy i ma wartość. Jednak nie bez powodu zakupy wszelkiego typu przenosimy do internetu.
Obsługa zależy od ogólnej polityki firmy i od konkretnego człowieka. Księgarnie sieciowe mają swoje zasady i pracownik powinien ich przestrzegać, bo może pracę stracić. W małej księgarni najczęściej sprzedaje sam właściciel, więc nie ma komu się...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Muminka 05.10.2021 09:21
Czytelniczka

Popieram opinie J. Opat Bojarskiej i P. Semczuka. Niech rozsądek i dobro czytelników zwycięży!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
ZłodziejkaMarzeń 05.10.2021 08:51
Czytelniczka

Ja, jako czytelnik nie kupuje książek po cenie okładkowej, bo mnie po prostu nie stać (40-50 zł to już dużo za dużo). Sięgam po daną pozycje dopiero gdy jej cena spadnie poniżej 28 zł. Poluje, kupuje z drugiej ręki, porównuje promocje. Czy żal mi, że nie czytam nowości? Nawet swoich ulubionych autorów? Ani trochę. Tak wiem, wydawnictwa czy pisarze tez chcą zarobić na chleb,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
nordvargr 03.10.2021 14:45
Czytelnik

Nie wiem, czy ustawa wejdzie czy nie, czy będzie miała taki kształt jak teraz czy inny. Mogę tylko powiedzieć z punktu widzenia czytelnika. Czy jestem sercem z małymi księgarniami jako lokalnymi centrami kultury czy nie, nikt mnie nie zmusi do kupowania książki drożej jeśli ja sam tego nie zechcę. Nie ma dla mnie znaczenia, czy książka będzie miała sztywną cenę przez pół...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Lis 04.10.2021 23:31
Bibliotekarz

Ha! Mam dokładnie takie same przemyślenia. A analogia z grami - moim zdaniem - jest trafiona w sedno. Bardzo rzadko kupuje książkę bez przeceny. A to z prostego powodu: bo mogę mieć wtedy na dwie książki a nie na jedną.

Ostatnio pokusiłem się na premierowy remake Diablo II za pełną cenę. Dzisiaj płaczę na ten wyrzucony w błoto szmal bo nie da się cofnąć czasu :( Assassin's...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Amelia 05.10.2021 16:12
Czytelniczka

Porównanie dobre, ale byłoby lepsze, gdyby uwzględnić ceny kluczy pudełkowych. Książka nadal najczęściej występuje w formie fizycznej, choć inne są dostępne, więc powinniśmy do ceny gry dołożyć koszty fizycznego wyprodukowania, transportu, marże sklepów. Nadal można znane tytuły kupić za kilka złotych, jednak za złotówkę to już trochę patologia. Zresztą w przypadku gier...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Lis 05.10.2021 22:34
Bibliotekarz

Masz na myśli pewnie "ceny wersji pudełkowych" nie "ceny kluczy pudełkowych". Jasne, można kupić wersję pudełkową i często to są wersje kolekcjonerskie. Ale z tego co widzę, ceny zwykłych wersji pudełkowych nie odbiegają od cen wersji elektronicznych. Np. Assassin's Creed: Valhalla wersja pudełkowa 247 zł do 279 zł a na Ubisofcie, wersja elektroniczna 249 zł.

Poza tym...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Amelia 05.10.2021 23:41
Czytelniczka

Tak, roboczo złożyłam w jedno wszystko, co jest kupowane jako fizyczne opakowanie gry (również pudło z ulotką z kodem, co mnie mocno zdziwiło)- wiadomo, o co chodzi. Dystrybucja w takiej wersji kosztuje i nie ma co tego ukrywać, to co innego od skończenia gry i wrzucenia jej na odpowiedni serwis. Sprzedawanie gier "używanych" faktycznie ma się całkiem dobrze, czasem...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bartibartez 03.10.2021 11:30
Czytelnik

Są takie czasy, że księgarni za jakiś czas nie będzie. Najlepiej widać to w młodym pokoleniu. Teraz większość nastolatków woli e-book lub audiobook niż wersję papierową książki. Cyfroza postępuje i księgarze powinni to zrozumieć. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
mmena 02.10.2021 21:04
Czytelnik

Chciałabym przeczytać jeszcze coś co będzie na poziomie wypowiedzi pana Semczuka (w końcu ktoś mówi argumentami!), ale w kontrze do niego. Interesuje mnie bardzo zdanie, poprawne merytoryczne zdanie, drugiej strony.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Amelia 05.10.2021 16:18
Czytelniczka

Czyli nie tylko ja mam wrażenie, że argumenty za zwykle wyglądają na pobożne życzenia? Możemy założyć, że ten projekt to dobra rzecz, tylko chciałabym, żeby ktoś to logicznie wytłumaczył i mnie przekonał. Zasłanianie się stacjonarnymi księgarniami (w dobie przenoszenia zakupów do internetu) i ambitną literaturą (za którą zainteresowani płacą i o cenę rzadko pytają, bo chcą...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
02.10.2021 17:51
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Amelia 05.10.2021 16:52
Czytelniczka

Jak uwielbiam księgarnie stacjonarne, tak uważam, że większość skazana jest na zakończenie działalności. Przetrwają te z dobrym pomysłem (na wydarzenia), jakością i uporem nastawionym na misję, a nie zarabianie. Przykro mi, ale rachunek jest prosty, szczególnie przy zamrożeniu ceny - skoro przez internet i stacjonarnie zapłacę tyle samo za produkt, a dostawa do domu i...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ola 30.09.2021 15:30
Czytelniczka

Bardzo dobrze, że pojawił się tutaj głos autorów. Szczególnie podoba mi się wypowiedź Pana Semczuka, mam nadzieję, że przybędzie mu za to fanów - ja sama nigdy o nim nie słyszałam, ale pójdę i kupię jakąś jego książkę. Albo nie pójdę, tylko zamówię w internecie - u mnie ta ustawa nie spowoduje, że będę kupować w małych księgarniach. Bo książki kupuję w internecie,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Amelia 05.10.2021 16:24
Czytelniczka

Nigdy nie mieszkałam koło księgarni, takie niezależnej. Pracowałam koło sieciówek. Małe księgarnie wspieram na wyjazdach, kiedy przechodzę obok to zaglądam i prawie zawsze coś kupuję, niezależnie od ceny. W tym właśnie widzę największy błąd w założeniach tej ustawy - że czytelnik nie będzie miał promocji w molochu, więc pojedzie do niezależnej księgarni. Serio? Dlaczego? Z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
domiczytapl 30.09.2021 15:26
Czytelniczka

Przemysław Semczuk pozamiatał!  😃

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
KotGacek 30.09.2021 13:54
Czytelnik

Wydawcy lobbujacy za tym poronionym pomysłem o JCK chyba nie rozumieją, że pewna epoka się skończyła. Bierzcie przykład z Helionu, oni mają własną platformę sprzedażową i empiki/matrasy czy księgarnie nie są im do niczego potrzebne, bo kilka lat temu, gdy inni podkładali się empikom/matrasom, oni zauważyli że JEST INTERNET na świecie. Dzisiaj zbierają profity a zagubieni...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej