-
ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać1
-
ArtykułyJedna z najważniejszych nagród literackich w USA odwołana po proteście pisarzy z powodu GazyKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyRozdajemy 100 książek i konta premium w aplikacji. Konkurs z okazji Światowego Dnia KsiążkiLubimyCzytać20
-
ArtykułyCi, którzy tworzą HistorięArnika0
Biblioteczka
Zachęcona książką "Jak się ma Twój ból" i, jakże by inaczej, najładniejszymi okładkami ever, sięgnęłam po "Teorię Pandy".
Język, którym pisze Garnier trochę mnie uwiera, ponieważ czasami jest toporny, prosty, surowy, ale w taki sposób, że czyta się go jak kanciaste, kwadratowe klocki. Ale czasami czyta się go po prostu dobrze, śmieję się z jego żartów i nie mam się czego czepić.
Odnoszę też wrażenie, że czasami autor sili się na ekwilibrystykę intelektualno-filozoficzną i parskam na nią ostentacyjnie, bo jest za prosta, ale czasami te proste i niepucowane prawdy łykam jak pelikan i to też jest ok.
Nie znalazłam w "Teorii" olśniewających prawd o człowieczeństwie, ale czytało mi się ją dobrze i miałam czytelniczą frajdę tak czy siak. Zakończenie jest fajne, chyba najfajniejsze ze wszystkiego.
Po tych dwóch książkach Garniera obstawiam, że trzecia, "Daleko, dalej", również będzie ponura, umazana w beznadziei, smutku, a całość będzie mimo wszystko lekkostrawna, ale i trochę irytująca.
Przeczytam, przeczytam, głównie ze względu na okładkę :D #fetyszyzujęŁadneOkładki #aleJakTuTegoNieRobić
Zachęcona książką "Jak się ma Twój ból" i, jakże by inaczej, najładniejszymi okładkami ever, sięgnęłam po "Teorię Pandy".
Język, którym pisze Garnier trochę mnie uwiera, ponieważ czasami jest toporny, prosty, surowy, ale w taki sposób, że czyta się go jak kanciaste, kwadratowe klocki. Ale czasami czyta się go po prostu dobrze, śmieję się z jego żartów i nie mam się czego...
Jak się ma Twój ból? Prawda, że ciekawe pozdrowienie jednego z afrykańskich plemion? Dobrze się czyta, szybko, na samym początku dostajemy zakończenie, więc suspens teoretycznie możemy sobie podarować, ale przecież nie każda powieść opiera się na podążaniu tylko za narracją.
„Jak się ma Twój ból” to krótka, szkicowo wręcz nakreślona historia o samotności, pustce, przeszłości i potrzebie czucia czegoś dobrego, co ma związek z drugim człowiekiem. Podoba mi się konstrukcja i pomysł, mniej podoba mi się surowość języka i jego prostota, ale to moje osobiste odczucie i z pewnością właśnie tę prostotę języka można tu wziąć za dobrą monetę.
Podoba mi się zestawienie ze sobą bohaterów i ich interakcje. Podoba mi się też poprowadzenie narracji głównej i pobocznej, której osią jest stara Anais.
Znalazłam w niej też kilka fajnych cytatów, ale najbardziej podoba mi się ten, że stary człowiek pragnie gdzieś wypłynąć łodzią, wyruszyć, z kolei młody człowiek chciałby w końcu gdzieś dotrzeć.
Okładka piękna, pewnie przeczytam jeszcze inne książki tego autora, żeby popatrzyć na te piękne okładki nieco dłużej. Czytanie na plaży sprawiło mi wiele radości, dawno nie czytałam dla przyjemności, a to jednak spore marnotrawstwo radości. Muszę do tego wrócić.
Jak się ma Twój ból? Prawda, że ciekawe pozdrowienie jednego z afrykańskich plemion? Dobrze się czyta, szybko, na samym początku dostajemy zakończenie, więc suspens teoretycznie możemy sobie podarować, ale przecież nie każda powieść opiera się na podążaniu tylko za narracją.
„Jak się ma Twój ból” to krótka, szkicowo wręcz nakreślona historia o samotności, pustce,...
Klara i słońce to powieść, do której z biegu dostajemy kod dostępu. Nie ma tutaj mapy i objaśnień - choć akcja rozgrywa Kiedyś W Przyszłości. I bardzo dobrze, bo nie chodzi tutaj o sam fantastyczny świat przedstawiony, a o stare dobre uczucia, emocje, empatię.
Jak to się dzieje, że ludzie przestają fascynować się światem, który ich otacza, unifikują się, korygują się do jednej właściwej funkcyjności, parametrów, a zapominają o relacjach z drugim człowiekiem i pięknej wyjątkowości jednostki?
Przewrotne jest to odwracanie porządków, ale daje świeżą perspektywę, dzięki której z przyjemnością patrzysz na swoje wnętrze, zdolność oceniania sytuacji, rozpoznawania emocji i instalowania się w przestrzeni społecznej. P.S. o ile masz dobry dostęp do rozpoznawania swoich procesów poznawczych, hehe.
Klara i słońce to powieść, do której z biegu dostajemy kod dostępu. Nie ma tutaj mapy i objaśnień - choć akcja rozgrywa Kiedyś W Przyszłości. I bardzo dobrze, bo nie chodzi tutaj o sam fantastyczny świat przedstawiony, a o stare dobre uczucia, emocje, empatię.
Jak to się dzieje, że ludzie przestają fascynować się światem, który ich otacza, unifikują się, korygują się do...
2018-10-15
Dlaczego oceniam tę książkę tak nisko?
Gdybym sięgnęła po jakieś czytadło i po przeczytaniu stwierdziłabym, że jest słabe, to pretensje mogłabym mieć do siebie - po co sięgasz po kiepskie czytadło, uparta babo? Ale w przypadku "Zaćmienia" jest inaczej. W oficjalnych recenzjach czytam o wirtuozerskim żonglowaniu popkulturowymi kliszami, o igraniu z wzorcem kobiecej seksualności, że autorka jest tak niesamowita, że mogłaby być dzieckiem Lyncha i Barei! Więc, tak jakby, poprzeczka jest ustawiona wysoko, a co za tym idzie, moje oczekiwania również.
To jest pierwsza (i ostatnia) książka tej autorki, którą przeczytałam. Pochwalę się za konsekwencję - udało mi się ją przeczytać do końca, a łatwo nie było.
Absurdu w tej książce nie znajduję. Zestawienie Arnolda S. z poezją, ożywienie Anny Jantar czy wprowadzenie do fabuły zabawnego karła, który sprzedaje czosnek nie jest absurdem na tyle wysokich lotów, żeby mówić o Lynchu. Do Lyncha to tu jednak bardzo daleko. Absur w tej książce woła o reanimację.
Ja rozumiem poetyckie zacięcie w prozie, ja je bardzo cenię i zachwycam się nim, jesli tylko jest czym. Jednak nadmierna liczba porównań "coś jest jak coś" na każdej stronie książki powoduje, że tego rozpoetyzowania jest zdecydowany nadmiar. Tego się nie czyta dobrze.
Teraz tak: biorę książkę, otwieram na chybił-trafił w trzech miejscach i wypisuję, co znajdę: "popatrzyła do góry, w niebo trochę zachmurzone, na pierzchające taśmy mechatej szarości, zza której wyłaziły gwiazdy jak robaczki świętojańskie";
"Ale wiesz, mijają mnie te biegaczki w obcisłych rajtkach, z dupkami jak serduszka (...)";
"Zmrużyła oczy i umieściła żar <papierosa> między gwiazdami, które rozsypały się po niebie niczym fluorescencyjny plankton". Z ręką na sercu, tego nie trzeba szukać na siłę, to jest w nadmiarze, przesycie i banale na każdej stronie. Gdyby to jeszcze nie było jarmarczne, ale niestety jest.
Pomyślałam sobie, że może chociaż wciągnie mnie akcja. No nie, akcji nie ma, akcja nie jest ciekawa, z założenia ma być niedokończona, rozumiem, ale to niedokończenie niczemu nie służy. Przynajmniej ja nie rozumiem czemu miałoby służyć.
Idę dalej, może jednak postacie będą ciekawe? Może główna bohaterka faktycznie będzie igraniem z wzorcami kobiecości, seksualności? Znowu nie, znowu fragmentaryczność, rozpoetyzowanie, banał i niewidoczny cel. Naprawdę, nie mam się czego chwycić.
Ja zupełnie nie rozumiem tej książki, zawiodłam się srogo. Jedyne, co mi się spodobało, to Wrocław w opisach i ostatni akapit.
Dlaczego oceniam tę książkę tak nisko?
Gdybym sięgnęła po jakieś czytadło i po przeczytaniu stwierdziłabym, że jest słabe, to pretensje mogłabym mieć do siebie - po co sięgasz po kiepskie czytadło, uparta babo? Ale w przypadku "Zaćmienia" jest inaczej. W oficjalnych recenzjach czytam o wirtuozerskim żonglowaniu popkulturowymi kliszami, o igraniu z wzorcem kobiecej...
2017-11-27
Autora nie znasz, na thrillerach nie znasz się kompletnie, ale ten zapowiada się dobrze, więc czytasz. Zdania ładne, jest zabawnie, trochę niby straszno, ale nie za bardzo. Akcja musi się czymś żywić, a ty jesteś dużą dziewczynką, która nie lubi tylko horrorów, ale resztę tak.
Przyjeżdżasz do małej, zapyziałej wsi. Jesteś z dużego miasta, więc chcesz potraktować to jako ciekawą wycieczkę na łono natury: do kur, pierza i smoły, tylko tych ostatnich dawno już tam nie ma. Skąd możesz to wiedzieć, skoro jesteś z miasta i o wsi, tak naprawdę, gówno wiesz? Wydaje ci się, że odetchniesz czystym powietrzem z lasu, wyluzujesz się, posłuchasz, co tu się dzieje, oderwiesz wzrok i palec od ekranu telefonu, bo Instagram w Zyborku po prostu nie istnieje. Przyjechałaś, jest ci niespodziewanie dobrze, bo Żulczyk okazuje się być zabawny, żarty ma śmieszne, klnie z wyczuciem, czyli dużo, ale dokładnie tam gdzie trzeba, natomiast zdania kroi takie, że z zachwytu zaczynasz przestępować z nóżki na nóżkę i w głowie robisz mini plebiscyt na ulubiony akapit.
Stoisz na ścieżce Zyborka, rozglądasz się z niedowierzaniem po brzydkich domach na burych, zaniedbanych podwórkach. Odgryzasz kawałek wege bajgla z bio pomidorem i eko rukolą, spoglądasz na swoje nowe, białe Conversy i szczerze się dziwisz, bo wydawało ci się, że takie budowlane maszkarony istnieją już tylko w pamięci ludzi, którzy dorastali w latach ‘90. Jest brudno, smutno i wstecznie, ale słuchasz Jakubowego głosu i zanosisz się niedobrym śmiechem, mijając kolejne postacie, bo zorientowałaś się już, że im się bardzo nie udało, że oni i one mogą być w twoim wieku, ale wygądają na zmęczone i sprane piętnaście lat więcej, więc, tak jakby, to tobie udało się lepiej w tym rozdaniu. Śmiejesz się nienaturalnie głośno, jednak w duszy zaczynasz się trochę pocić, bo myśl, że ty też mogłaś zacząć i skończyć swoje życie w Zyborku, mieć zyborskie przyzwyczajenia, codzienność i tylko smutki, staje się za bardzo wyraźna. Sprawnie uciszasz te niewygodne głosy w głowie (masz w tym wprawę) i możesz być z siebie dumna, bo to odruch podobny do tego, którym zawsze uciszasz paskudne wyrzuty sumienia.
Robi się spokojniej i ciszej, minęłaś Andżelę i Sebę, więc idziesz dalej przez Zybork, sprawdzasz, dokąd zaprowadzi cię ten zabawny Jakub. Musisz przyznać, że mieszkańcy jego miasteczka są bardzo realni, widzisz ich i słyszysz, jakby byli prawdziwi. Podoba ci się, że masz na sobie czapkę niewidkę, ale dostrzegasz wszystko, co tu się dzieje. Siedzisz obok młodego Mikołaja i z cielęcym zachwytem patrzysz na Dziewczynę, a za chwilę, jesteś w swojej/jego głowie, która przeżywa sto jeden galopad głupich, nastoletnich myśli. Powoli zaczyna do ciebie docierać, że jest tu coś dziwnego, bo zanika granica dzięki której rozróżniałaś, co jest Żulczykowe, a co twoje. Jego myśli układają się w tak plastyczne sekwencje, że zaczynasz je brać na pół za swoje, na pół za jego. Czytasz o ludzkich emocjach i łapiesz się na tym, że znasz je od podszewki, bo są twoje, tylko były zakopane gdzieś głęboko, w worku z napisem sweet ’90. Coraz mniej pewnie idziesz przed siebie, Zybork pustoszeje, bo i godzina taka, że wszyscy wrócili do domów. Ty jesteś z dużego miasta, w Zyborku nie masz swojego miejsca, więc idziesz dalej.
Stoisz na wylocie ścieżki z miasteczka, na plecach czujesz jeszcze ciepłe promienie słońca, ale przed tobą jest już tylko ciemniejąca plama wilgotnego lasu. Uspakajasz się głębokim oddechem. Przecież wszystko musi być dobrze, zobacz, niedawno odebrałaś przesyłkę z ebay’a i właśnie testujesz nowy zapach swojej ulubionej marki Demeter: „Thunderstorm” i zaczynasz się śmiać sama do siebie, bo przecież „Thunderstorm” idealnie pasuje do „Wzgórza psów”! Pachnie wilgotną ściółką, ziemią, deszczem, rozmiękłym drewnem. Ależ z ciebie szczęściara! Pachniesz, jakbyś naprawdę była w jego książce, a w dodatku odkryłaś, że na Spotifay’u jest playlista o nazwie „Wzgórze psów”! Przez chwilę znów idziesz pewniejszym krokiem, mijasz ostatnie światła Zyborka, pachniesz piwnicą Demeter i to jest ostatnia chwila, w której czujesz, że jeszcze trochę cię to bawi. Jakby na potwierdzenie, w uszach rozbrzmiewa deliakatne „Lorelei” Cocteau Twins, więc mówisz sobie, że las piękny, a ten Żulczyk, to na pewno ukryta głęboko, wrażliwa dusza.
Idziesz dalej, nie wiesz nawet kiedy, ale zbliżasz się już do połowy prawie dziewięćsetstronicowej książki. Czujesz fantomowe słońce na plecach, ale wciąż idziesz, twoja stopa napotyka na gałąź, która z suchym trzaskiem rozpada się pod podeszwą. Odruchowo spoglądasz za siebie, nikogo tam nie ma, ale coś zmienia się w jednej chwili. Przed tobą jest już inny widok, zmieniło się wszystko, a w zasadzie nic. Przed tobą jest ten sam las, który zmienił się całkowicie. Nie ma już w nim nic z naturalnej, chłodnej przestrzeni. Zrobiło się ciemno, mgła wylazła nie wiadomo skąd, a anegdoty zyborskie przestały sprawiać, że chichrasz się pod nosem. Z trudem kończysz tego cholernego, wegańskiego bajgla. Tu, w głębi lasu, nie ma nawet gdzie kupić karmelowej kawy, w papierowym kubku, za 20 zł, zasięgu też nie ma, twój telefon rozpaczliwie usiłował ci to powiedzieć, szukał, sondował powietrze, ale ty uparcie podgłaśniałaś Spotyfy’a i teraz masz już tylko drgające 3% baterii. Zdejmujesz słuchawki, wytężasz wzrok, bo ciemno, a światło idzie tylko od schowanego za horyzontem słońca. No, teraz zrobiło się nieswojo. To już jakby na pewno nie jest ten zabawny, pokazany w krzywym zwieriadle Zybork.
Z daleka dochodzą cię odgłosy pijackiego darcia mordy, lub obijania pijackiej mordy o asfalt, którego przecież w Zyborku jeszcze nie ma, więc słyszysz, jak jeden z drugim przewraca się na dziurawą, pylistą drogę. W słuchawkach Geberchlichkeit I Burzum, żołądek skleił się sam ze sobą, czujesz go w przełyku, a to nie zapowiada nic dobrego. Wiesz już, że szaleństwo jest wpisane w historię tej miejscowości, a że jest pochodzenia polskiego, to nie będzie polegało na jedzeniu zdrowej, tłustej ziemi, jak to było u Marqueza. Masz klaustrofobiczne przeczucie, że będzie mroczniejsze. I w tym momencie zaczynasz słyszeć, jak czyjeś zęby skrobią o kamienie albo o kości, masz wrażenie, że w półmroku widzisz to i czujesz, że wszystko dzieje się na wyciągnięcie ręki, tylko ta cholerna mgła. Nie jest już ani trochę zabawnie, nie jest już ani trochę śmiesznie. Nie rozśmiesza cię nawet to, że do tramwaju wsiadasz objuczona jak wielbłąd i zamiast wziąć do poczytania cienką gazetę, bierzesz książkę, której gabaryty są większe niż bryła dużej cegły. Gdyby nie śmierdziało od ciebie siarką, to ktoś mógłby pomyśleć, że w tramwaju czytasz Biblię.
Śmiejesz się bardzo nerwowo i nie odpuścisz ani zdania, aż do momentu, w którym przejdziesz ten przeklęty las, aż zjesz i przetrawisz Starą Papiernię, odwrócisz proces mącenia umysłu zapoczątkowany w Zyborku. Jesteś naiwna i głupia, bo prawda jest taka, że to Zybork zadecyduje, czy wypuści cię z powrotem do światła i życia. Pomyśl o tym, miastowa klucho, że kawałek ciemnego i mglistego lasu połknęłaś razem z tym przeklętym bajglem. Nie trzeba było jeść podczas czytania.
W tej chwili jestem w połowie, szanowny panie Żulczyku, i czuję, że z chęcią wypiłabym z kimś wódkę, posłuchała kilku brzydkich piosenek i nie zapytała o tę przeklętą wieś nigdy więcej. Ach, do playlisty na Spotify’u dodałabym utwór „Stammer” Raime i zaocznie zapiszę się już na jakąś terapię.
Autora nie znasz, na thrillerach nie znasz się kompletnie, ale ten zapowiada się dobrze, więc czytasz. Zdania ładne, jest zabawnie, trochę niby straszno, ale nie za bardzo. Akcja musi się czymś żywić, a ty jesteś dużą dziewczynką, która nie lubi tylko horrorów, ale resztę tak.
Przyjeżdżasz do małej, zapyziałej wsi. Jesteś z dużego miasta, więc chcesz potraktować to jako...
2017-10-29
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że druga część jest kontynuacją pierwszej. Jest tutaj dalszy ciąg fabuły: Vernon na dobre zamieszkuje gdzieś na ulicy, wszyscy chcą go odnaleźć, poszukują również tajemniczych kaset z nagraniami Aleksa Bleacha. To jest oś całej historii, ale wszystko, co piękne, dzieje się poza nią.
Muszę się przyznać, że uwielbiam sposób, w jaki Despentes opisuje ludzi, ich charaktery, wybory i drogi życiowe. Przykładowo: opis Selima, jego rodziny, pracy, poglądów społecznych i politycznych, a następnie jego relacji z córką Aichą, to spójna układanka, która świetnie pokazuje, co czuje kochający ojciec, emigrant, laicki naukowiec, mężczyzna daleki od sterotypowego zachowania, które nakłada na niego kultura jego przodków; Selim mierzy się z przeszłością, z odejściem i śmiercią żony, z tym, że ponad niego i córkę postawiła sukces w branży filmów porno; jego córka Aicha, mimo usilnych starań ojca, idzie w kierunku religijności przodków, nosi chustę, studiuje Koran, a w wyniku splotu zdarzeń, postanawia pomścić swoją zamordowaną matkę - Vodkę Satanę. Brzmi karkołomnie, prawda? Czyta się pięknie.
Tak samo nie mogłam oderwać się od opisu Antoina, syna Dopaleta, dziecka z diagnozą lekkiego autyzmu, nierozumiejącego stawianych przed nim oczekiwań, zderzającego się z murem ambicji swojego bogatego, oschłego i nieczułego ojca oraz spotkającego karzącą dłoń wrednej macochy. Krótki, dosadny i przejmujący opis dzieciństwa, popsutych relacji rodzinnych, zdolności, smutków i umiejętności chłopca, przeradza się w opis życia mężczyzny, dorosłego Antoina, który, mimo, że bardzo tego nie chce, powiela ten sam destrukcyjny schemat rodziny, którego nienawidzi i zna z autopsji. Cudownie cierpkie i prawdziwe obserwacje.
Na końcu jest jeszcze piękny fragment opisujący narastające frustracje Marie-Ange, bezbarwnej kobiety wywodzącej się z klasy inteligenckiej, która związała się, wbrew woli rodziców, z mężczyzną z klasy niższej, z reżyserem-nieudacznikiem. Nie ma tu sztampowego opisu, że ona dobra, a on zły, albo na odwrót. Wszystko składa się z drobnych kawałków, dobrych i złych, wesołych i ponurych, zaskakujących i przewidywalnych, a całość tworzy słodko-gorzką prawdę, nad którą chce się zawyć z bólu i ukojenia, bo przecież takie same elementy mamy wokół siebie. Te opisy, to prawdziwe cudeńka.
Mam takie przebiegłe przeświadczenie, że Despentes ma w sobie coś z wiedźmy, która umie czytać ludzkie dusze i, gdybym usiadła z nią przy kawie, to po paru chwilach wiedziałaby o mnie wszystko. Mimo, że po francusku nie znam ani słowa. To, co podoba mi się niezmiernie, to drobne perełki w opisach, które nie mają wielkiego znaczenia, ale czyta się je z prawdziwą przyjemnością. Nie ma żadnego znaczenia dla przebiegu akcji, ani dla treści samego opisu to, że "Celeste lubi to, jak gestykuluje Aicha, gdy mówi", albo to, jak Selim wspomina, że gdy był całkiem malutkim dzieckiem i zmarł mu ojciec, to wtedy przytuliła go siostra, która była znacznie wyższa od jego mamy. Lubię takie nieważne drobiazgi, które kryją w sobię eksplozje emocji.
Tak samo jak w poprzedniej części, są tu ekwilibrystyczne sztuczki na pograniczu rozdziałów: rozdział pierwszy kończy się na tym, jak dziewczyna, w akcie zemsty, nakłada na dłonie rękawiczki i już, już przystępuje do ponurego działania w odwecie... (koniec rozdziału), a następny rodział zaczyna się od tego, że ktoś inny nakłada podobne rękawiczki na dłonie, bo lato w tym roku w Paryżu przypomina listopad. Znowu coś małego, czego odnajdywanie sprawia mi dużą przyjemność.
Czytam tę książkę, czytam o sprzedawcy płyt, któremu życie sypie się dokumentnie, a on nie jest w stanie z tym zrobić absolutnie nic, staje się bezdomnym, traci wszystko, co wydawało mu sie ważne, z czasem zaczyna do tego przywykać, a nawet lubić to, potrzebować tego stanu umysłu, w którym nie troszczy się o dobra materialne, o dach nad głową, jedzenie. Od gorączki, problemów, smutków, dragów i zachłyśnięcia się nową perspektywą, Vernon staje duchowym guru, mistycznym objawieniem rozrastajacej się w szybkim tempie grupy ludzi... Człowiek czyta i zastanawia się kiedy zacząć pukać się w czoło, bo przecież to jest tak dziwaczna kompilacja zdarzeń, że aż nie do wiary, ale zostawia swoją głowę w spokoju i myśli, że właściwie dlaczego nie? Przecież nie zna każdej historii bezdomnego, nie wie dlaczego jedni ludzie gubią rozsądek, szaleją, a inni wybierają taką dziwną drogę, bo mają już dosyć zepsutego świata, który nie potrafi nasycić się produkcją wszystkich dóbr, który zjada więcej, niż potrzebuje, eksploatuje wszelkie dobra naturalne ponad miarę, niszczy wszystko, co ma wokół, pogłębia podziały między ludźmi, tworzy paranoiczne mury, podsyca nienawiść, nieustannie sieje zło.
Może, mając perspektywę, że ludzie dobrnęli do granicy, za którą będzie jakaś wielka rozpacz i smutek, wcale nie jest tak źle całymi dniami siedzieć na trawie, po hippisowsku się wyluzować, słuchać muzyki i tańczyć bez powodu? W Desideracie stoi, że nawet głupcy mają swoją historię, której warto posłuchać. Czytam, słucham i czekam na trzecią część, słuchając po drodze tego, co ma mi do powiedzenia moja osobista, dziwna głowa.
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że druga część jest kontynuacją pierwszej. Jest tutaj dalszy ciąg fabuły: Vernon na dobre zamieszkuje gdzieś na ulicy, wszyscy chcą go odnaleźć, poszukują również tajemniczych kaset z nagraniami Aleksa Bleacha. To jest oś całej historii, ale wszystko, co piękne, dzieje się poza nią.
Muszę się przyznać, że uwielbiam sposób, w jaki...
2017-05-29
Fragmenty Roju słyszałam w radiu, w ramach audycji "Książka na głos". Bardzo lubię tę audycję, więc z chęcią zapisałam Rój na listę do przeczytania.
Od pierwszego rozdziału uwiódł mnie język, jakim włada autorka (i tłumacz Tomasz Wilusz). Jest plastyczny, barwny, cudownie żywy i pulsujący. Wszelkie opisy zapachów, kolorów, tańca pszczół, wnętrza ula, zdobień, przyrody, pszczelich zwyczajów, przyprawiały mnie o ciarki rozkoszy. Nawet sceny walk, pszczelej bezwzględności i brutalności, zasługują na wyróżnienie, gdyż w bardzo namacalny, onomatopeiczny a niekiedy przerażający sposób oddają istotę tego, co właśnie ma miejsce. Jednym to się spodoba, innych odrzuci.
Początkowe rozdziały bardzo mnie wciągnęły, akcja szła wartko, język zapewniał doskonałą frajdę i tylko czekałam na moment, w którym dojdę do tego, że jest to Folwark zwierzęcy XXI w. Niestety, do takiego fragmentu nie doszłam, ponieważ go tam nie było. Hasło reklamowe dodane na wyrost. Szczerze mówiąc, trochę się zawiodłam, bo miałam określone oczekiwania czytelnicze. Gdyby skrócić książkę o 2/3 ze środka, to nie ujęłoby zbyt wiele z ogólnego zamysłu treści.
Siedzę teraz i dumam nad tym, jak ocenić Rój. Folwarkiem zdecydowanie nie jest, aspiracje zbyt wysokie, jest jednak bardzo dobrze napisaną powieścią o życiu pszczół, o ich zwyczajach i mikroświecie. Czyta się go bardzo przyjemnie (choć znalazłam kilka błędów stylistycznych i logicznych, ale nie bądźmy tacy szczegółowi) i na tym chyba należy poprzestać. O pszczołach wiemy bardzo mało, nie doceniamy ich ogromnej i wartościowej pracy, więc Rój wiele wnosi na tym polu, gdyż autorka dała pszczołom głos i pokazała, jak ważna jest ich obecność w przyrodzie.
Książkę poleciłabym osobom, które chcą przeczytać coś ładnego, fajnego i łatwego, (takie czasy, proszę państwa, takie czasy) a nie chcą sięgać po najniższą półkę literatury.
Fragmenty Roju słyszałam w radiu, w ramach audycji "Książka na głos". Bardzo lubię tę audycję, więc z chęcią zapisałam Rój na listę do przeczytania.
Od pierwszego rozdziału uwiódł mnie język, jakim włada autorka (i tłumacz Tomasz Wilusz). Jest plastyczny, barwny, cudownie żywy i pulsujący. Wszelkie opisy zapachów, kolorów, tańca pszczół, wnętrza ula, zdobień, przyrody,...
Yalom pisze tę książkę, korzystając z doświadczenia psychiatrycznego, psychoterapeutycznego, ale i pisarskiego, dlatego czyta się ją tak dobrze. A o czym ona jest? O śmierci.
Każde z opowiadań zawiera inne spojrzenie na kres - może to być sprzeciw, wyparcie, rozpacz, może to być nawet akceptacja.
Rozgryzanie tematu śmierci jest tym bardziej "przekonujące", że dokonuje go 83-latek, który ma za sobą długie i piękne życie i wie, że on sam musi zmierzyć się z tym niełatwym tematem.
Z pewnością inaczej tę książkę odbiorą psychoterapeuci, psychoterapeutki, ale można przeczytać ją z przyjemnością bez wykształcenia kierunkowego (ja).
Umysł Yaloma jest bystry, analityczny, spostrzegawczy i wrażliwy, autor jest w świetnej formie intelektualnej i z przyjemnością podążałam za jego wywodami i wnioskami.
Myślę nawet, że jestem o krok od tego, aby sięgnąć po "Rozmyślania" Marka Aureliusza, co kiedyś wydawało mi się zupełnie niepotrzebne, zbędne, bo przecież i tak nic z tego nie zrozumiem. Myślę, że dam sobie szansę, bo Yalom pokazał mi, że to może być wciągająca i fascynująca lektura. DLA KAŻDEGO.
Poczytajcie o śmierci, to wbrew pozorom jest krzepiąca lektura.
Yalom pisze tę książkę, korzystając z doświadczenia psychiatrycznego, psychoterapeutycznego, ale i pisarskiego, dlatego czyta się ją tak dobrze. A o czym ona jest? O śmierci.
więcej Pokaż mimo toKażde z opowiadań zawiera inne spojrzenie na kres - może to być sprzeciw, wyparcie, rozpacz, może to być nawet akceptacja.
Rozgryzanie tematu śmierci jest tym bardziej "przekonujące", że dokonuje go...