Kolorowa okładka z dziewczyną z fioletowymi włosami, w tle nagrobki. Opis zawierający przesłanki, że książka oscyluje wokół gatunków fantasy i kryminał. Pokazanie rzeczywistości z punktu widzenia zombie, gdzieś tam na drugim planie nawet nieco motywu miłosnego. Wszystko pięknie, więc co poszło nie tak?
"Moja martwa dziewczyna" ma jedną, dość sporą zaletę. Autor faktycznie zgrabnie ujął całość, ale pod kątem stylistycznym. Łukasiewicz dobrze rozplanował akcję, ma przystępny - całkiem miły nawet styl pisarski. Dzięki temu można to jeszcze jakoś przeczytać. Natomiast według mnie ma tym plusy powieści się kończą.
Głównym minusem książki jest to, że jest po prostu nudna. W momencie gdy Jutka i Piotr dowiadują się o morderstwie (są to pierwsze strony ), wszystko zwalnia a bohaterowie drepczą w miejscu zbrodni i analizują wszystko po kilka razy. Jest parę nowinek odnośnie bohaterów, ale jest tego stosunkowo niewiele.
Walki na cmentarzu między nieumarłymi a ludźmi, czy policją są chaotycznie skonstruowane. W ogóle motywy działań mieszkańców cmentarza są nie logiczne. Szczególnie ghule według Autora są totalnie bezmyślnymi stworzeniami, ponieważ tak są przestawione sytuację, że do innych wniosków dojść nie można. Bo skoro od lat między nieumarłymi a ludźmi panuje kruchy pakt pokoju, to dlaczego jedna z frakcji cmentarnej szuka zwady (ghule właśnie)?
Sama osnowa świata przedstawionego leży i kwiczy. Łukasiewicz zastosował wygodne: nie wiesz, jak coś wytłumaczyć? Powiedz, że nie da się tego zrobić!
I tak jest. Dlaczego człowiek po śmierci wraca jako nieumarły? To zależy od wielu czynników, topielice wracają kiedy żywot zakończyły w pobliżu wody. Zombie, ghule, duchy? Nie wiadomo, nikt jeszcze nie odkrył dlaczego tak jest. Mało tego, w powieści nie jest tak naprawdę wyjaśnione dlaczego ludzie po śmierci wracają jako dane zjawisko, kiedy to się zaczęło, co się wówczas działo. No bo na zdrowy rozum, pojawia się stado zombie i co? Ludzie widzą i nie reagują jak stwory spacerują sobie choćby i tylko po cmentarzu? Jakoś mi to nie pasuje do ogólnej logiki społeczeństwa. Natomiast aktualna sytuacja nieumarłych przedstawiona w książce, to już kuriozum! Jeśli człowiek wejdzie na cmentarz i zaatakuje jego mieszkańców zostaje bestialsko pacyfikowany (czytaj mordowany) w obronie własnej przez dajmy na to ghula. I ślad po nim znika, nikt nie ma prawa oczekiwać wyciągnięcia konsekwencji od nieumarłych, ponieważ tak stanowi prawo! Jakieś te prawa Łukasiewicz wymyślił słabe, wprowadzające chaos, aż dziwne, że mu się ten pokój między ludźmi i nieumarłymi utrzymał. A raczej trwał, bo wygodnie było samemu Autorowi. Po bitwie między mieszkańcami cmentarza a policją, kiedy w wyniku walki śmierć poniosło kilkoro policjantów, ich zwłoki zostają na cmentarzu i nieumarli sobie je zabierają by je zjeść! I nikt się o te ciała nie upomina. No ludzie...
Ghule i zombie żywią się ludzkim mięsem. Dzięki niemu szybko się regenerują, kiedy np odniosą poważne uszczerbki podczas jakiejś potyczki. I choć ghule są przestawione inaczej, to zarówno duchy jak i zombie opisane są jako zadbane, pachnące, piękne (no a jakże!). Tak więc Jutka zombie nie różni się od zwykłej dziewczyny za bardzo na pierwszy rzut oka. Ma tylko fioletowe włosy i oczy. Nie czuje zimna, więc nie posiada innych ubrań niż t shirt i szorty. I pachnie korzennymi przyprawami. Ma też grób, ale nie jakąś tam drewnianą skrzynie. Grobem jest luksusowa jama w ziemi, w środku wyglądająca jak przytulna kawalerka. I żeby nie było, że się czepiam. Bo tak nie jest. Zombie w wykonaniu Łukasiewicza jest przeciwieństwem tego, które znałam z filmów, seriali czy komiksów. Jest czyste, pachnące i potrafi rozwiązać zagadkę morderstwa, ale pojawia się pytanie, czy to nie jest aby wszystko za słodkie? Za proste?
Wątek poliamorii jest do przełknięcia. Natomiast przeczytałam całą książkę i naprawdę nie wiem, gdzie jest opis BDSM. Poza tym, że na pierwszych stronach Jutka i Piotr uprawiają seks, a ona go poddusza, tak naprawdę dalej nie ma żadnych przesłanek, które pozwoliłyby przypuszczać, że ta powieść zawiera elementy opisów Sado maso.
Postać Jutki jest roszczeniowa. Na cmentarzu jest kimś w rodzaju niepisanego przewody. Ona sama wymusza na innych swoją wolę, a nikt tak naprawdę jej się nie sprzeciwia. Jutka wymusza egzekwowania prawa, dąży do stabilizacji pokoju między nieumarłymi a ludźmi, ale zasady którymi się kieruje, a które wymyślił Łukasiewicz są sprzeczne i nieuzasadnione. Duch Kaśka jest dodatkiem, ponieważ oprócz bycia elementem owej poliamorii niczego więcej nie wnosi. Piotr jest porażką. Nie broni go nawet fakt, że w tym trójkącie jest tylko słabym człowiekiem wśród istot nadludzkich obdarzonych niezwykłymi mocami. Jego postawa skłania do wniosku, że jest pierdołą.
Interludium z lichem i upiorem niczego nie wnosi. Wystarczyłoby maksymalnie dwie wstawki, jest ich więcej.
Motyw morderstwa jest śmieszny, i biorąc pod uwagę okoliczności śmierci, życie ofiary i pobudki mordercy to jest przykład kolejnego chwytu w stylu: tak jest, bo jest! Zero konkretnych przemyśleń, powodów, wyjaśnień.
Kolorowa okładka z dziewczyną z fioletowymi włosami, w tle nagrobki. Opis zawierający przesłanki, że książka oscyluje wokół gatunków fantasy i kryminał. Pokazanie rzeczywistości z punktu widzenia zombie, gdzieś tam na drugim planie nawet nieco motywu miłosnego. Wszystko pięknie, więc co po...
Rozwiń
Zwiń