rozwiń zwiń
quidportavi

Profil użytkownika: quidportavi

Rzeszów Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 4 lata temu
206
Przeczytanych
książek
238
Książek
w biblioteczce
45
Opinii
282
Polubień
opinii
Rzeszów Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ciężko jest pisać o sobie, nawet jeśli pisać się lubi i umie. Ale jak trzeba, to trzeba. Mam na imię Ula, mam 20 lat i uparcie dążę do celu, jakim jest zostanie specjalistą od reklamy/marketingu... zwał jak zwał. W dążeniu tym towarzyszą mi książki, z resztą towarzyszyły mi one na długo przed tym, jak zdecydowałam co chcę robić w przyszłości. Kiedy zaczynałam czytać prawdopodobnie byłam na etapie "jak dorosnę, to będę strażakiem". Na szczęście plany na przyszłość się zmieniły, a książki pozostały :D Co jeszcze warto o mnie wiedzieć? Jestem szczera i mówię to co myślę, więc możecie bez obaw czytać i czerpać informacje moich recenzji ;) Staram się przemycać wszędzie odrobinę uśmiechu, bo świat byłby zbyt szarym miejscem gdyby nie ludzie, którzy ubarwiają go pozytywnymi emocjami. W tym momencie chyba zaczynam paplać... więc poprzestanę na tym ;) Jeśli będziesz chciał zadać mi jakieś pytanie - pisz śmiało! Nie gryzę. ...połykam w całości ;)

Opinie


Na półkach: , ,

Wszystko zaczyna się w sylwestrową noc na imprezie, na której Hanna jest świadkiem pocałunku jej chłopaka, w którym jest zakochana po uszy, z inną dziewczyną. Zrozpaczona, wściekła i pijana wychodzi z jego domu w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela – Sola. Tego wieczoru rodzi się pomysł, aby w każdy ostatni dzień miesiąca oglądać razem film wybierany naprzemiennie – raz przez nią, raz przez niego. I wiecie, wszystko byłoby fajnie.. gdyby tylko Sol nie był beznadziejnie zakochany w Hannie, a ona zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Jak potoczą się losy tych dwójki? Czy Hanna zda sobie sprawę z tego, że Sol „lubi ją zdecydowanie bardziej”, niż ona jego? Przeczytajcie książkę, a się dowiecie ;)


Wiecie co jest największą zaletą, a zarazem największą wadą Wieczoru filmowego? Głowni bohaterowie. Poważnie. Dawno nie czytałam książki, w której jedną z postaci kochałabym całym serduszkiem, a drugą miałabym ochotę poćwiartować wyjątkowo tępą łyżeczką. Ale po kolei.

Z jednej strony mamy Sola – chłopaka bardzo inteligentnego, dowcipnego, troskliwego i ze wszech miar uroczego. To postać ciekawa o tyle, że wychowywana przez parę homoseksualistów (swoją drogą świetnie wykreowanych i takich.. „do lubienia”), a więc mająca w swojej głowie masę przeróżnych pytań i wątpliwości, bo jednak nie jest to taka standardowa sytuacja, ale o tym opowiem wam za chwilkę. Sol to chłopak z pasją i pomysłem na siebie. Przez cała książkę żałowałam, ze tak bardzo bał się pokazać światu co potrafi, bo kurczę zdolna z niego bestia! Ogromnie podobały mi się dialogi z udziałem Solomona (no ale imieniem to go rodzice skrzywdzili xD), bo przeważnie to właśnie w nich przejawiał się humor, który swoją drogą jest kolejnym atutem Wieczoru filmowego. Jedna tylko rzecz gryzie mnie w tej postaci. JAK U LICHA ON MÓGŁ ZAKOCHAĆ SIĘ W HANNIE?!

Mówię wam, wy też chcielibyście ją wypatroszyć cyrklem. Hanna to taka szablonowa, pusta blondyneczka rodem z tych takich Disney’owskich filmów w stylu High school musical czy Camp Rock. Wyobrażacie sobie, że rzuca was facet (co ja mówię, on nawet nie fatyguje się żeby z wami zerwać, on po prostu idzie w ślinę z inną), a wy chcecie go odzyskać? No dobra, to jeszcze można sobie wyobrazić. A wyobrażacie sobie, że wyżej wspomniany facet załatwia tak samo cztery kolejne laski, średnio co tydzień/dwa kolejną… a wy nadal chcecie, żeby do was wrócił? No dla mnie to idiotyzm. Dla Hanny – priorytet i coś, co musi osiągnąć. Na drodze do tego poronionego celu rani swoich bliskich, zupełnie nie używa mózgu i jest absolutnie ślepa na to, co dzieje się dookoła niej. Zabić to babsko, to mało.

A więc ten… no tak prezentuje się największy plus i największy minus książki. Później jest już tylko lepiej (na szczęście).

[dalszą część recenzji znajdziesz tutaj: https://doinnego.blogspot.com/2018/05/co-powiecie-na-stare-dobre-kino-wieczor.html] ;)

Wszystko zaczyna się w sylwestrową noc na imprezie, na której Hanna jest świadkiem pocałunku jej chłopaka, w którym jest zakochana po uszy, z inną dziewczyną. Zrozpaczona, wściekła i pijana wychodzi z jego domu w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela – Sola. Tego wieczoru rodzi się pomysł, aby w każdy ostatni dzień miesiąca oglądać razem film wybierany naprzemiennie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Musicie wiedzieć, że jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Slaughter. Opinie ludu głoszą, że ta pani jak mało kto potrafi wywołać ciary i generalnie wstrząsnąć czytelnikiem więc gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania jednej z jej najnowszych książek postanowiłam sprawdzić, czy u mnie też wywoła ona ciary. I co? I dupa. Serio. Jedna, wielka, nudna dupa. Ale po kolei.


ZZZ…
Na froncie okładki napis głosi: Mrożący do szpiku kości thriller o mrokach przeszłości. Talent i serce Karin Slaughter trzymają przy lekturze od pierwszej, do ostatniej strony. Cóż, może nie jest to takie znowu wielkie kłamstwo. Pierwszy rozdział był świetny – polała się krew, kogoś zamordowano, kogoś pochowano żywcem, komuś niemalże wydłubano oczy, a wiec faktycznie książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Po czym wypluła po trzydziestu i ponownie wciągnęła gdzieś w okolicy czterysta pięćdziesiątej strony i już do końca zadziwiała nagłą poprawą sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że przez ponad czterysta stron niemalże bez przerwy się nudziłam. Oczekiwałam thrilleru kręcącego się wokół sprawy morderstwa, a dostałam obyczajówkę z zabójstwem w tle. Zdecydowana większość treści odnosiła się nie do tego kto zabił (czy to w przeszłości, czy teraz), a do tego o której bohaterki karmią koty, ile przepływają basenów, jakim autem jeździ ich facet, na co ktoś umarł, czemu palce w wannie nam się marszczą…. Dopiero na sto stron przed końcem książki zaczęły dziać się rzeczy, które wywołały u mnie ciary. Ba, nawet miałam ochotę zwrócić obiad, więc można by uznać, że Slaughter jakoś tam wynagrodziła mi tę mękę, jaką była niemalże cała historia Sam i Charlie. Jednak… nie, nadal jestem zawiedziona. Liczyłam na historie mrożącą krew w żyłach, a dostałam jakaś parodię thrilleru.


PRAWDZIWI LUDZIE, W PRAWDZIWYM ŚWIECIE
To co w poprzednim akapicie jest minusem po części przyczynia się do zalety, o której teraz wspomnę. Slaughter w swojej książce wykreowała niesamowicie dokładne i indywidualne postacie. Bardzo skupiła się na ich życiu, na ich codziennej rutynie i odbiegających od niej sytuacjach, na historiach bohaterów…. Pod tym względem należą się jej pochwały, bo nie miałam najmniejszych problemów z wytworzeniem w głowie obrazu nie tylko głównych, ale i drugoplanowych bohaterów. Osobiście najbardziej polubiłam ojca głównych bohaterek - Rusty’ego. Jego podejście do życia, humor i swego rodzaju ciągłe iście pod prąd, na przekór wszystkiemu i wszystkim było takim ożywczym, a zarazem humorystycznym elementem Dobrej córki. Jeśli natomiast chodzi o główne bohaterki… cóż, polubiłabym je, gdyby tylko nie fakt, że zanudzano mnie milionem zbędnych informacji z ich życia ;)


NIE WIEM, CO NAPISAĆ
Styl autorki. Kurde. Patrzę na moje notatki, i znów nie wiem, jak to wam wyjaśnić. Z jednej strony mamy tutaj świetne dialogi, które wypadają naturalnie, są lekkie i bardzo łatwe w odbiorze. Nikt nie pieprzy o Chopinie, wszystko trzyma się kupy, i to właśnie w dialogach najczęściej przejawiają się namiastki humoru. Jednak z drugiej strony Slaughter strzela nam w pysk prawniczym bełkotem, którego nie sposób zrozumieć bez absolutnego skupienia i wielokrotnego czytania tej samej strony, raz za razem. Tak więc sama nie wiem, czy mogę uznać język, jakim napisano Dobrą córkę za plus. Niby czyta się to dobrze, niby nie sprawia problemów i jest cacy, ale ta sielanka kończy się w momencie, kiedy z obyczajówki historia przechodzi na ścieżkę thrilleru i zamiast skupiać się na pierdołach, mówi o morderstwie. Jeśli więc jesteście fanami powieści z wątkiem prawniczym (można tak to nazwać?), to jak najbardziej powinna się wam spodobać Dobra córka. Jeżeli jednak jesteście przeciętnym Kowalskim jeśli o wiedzę z zakresu sali sądowej chodzi, to istnieje spore ryzyko, ze się zamotacie w tym bełkocie i wynudzicie. Serio.


KLNĄĆ TO TRZEBA UMIEĆ!
Na plus jednak zdecydowanie mogę policzyć użycie wulgaryzmów. Kurde, akurat to było dobre. Slaughter umie sypnąć kurwami w odpowiednim momencie, ale robi to tak, że nie kolą mnie one w oczy, są „na miejscu”.


SPRAWA Z PRZESZŁOŚCI…
Atutem Dobrej córki są zdecydowanie pojawiające się w książce retrospekcje. Akcja książki dzieje się dwadzieścia siedem lat po śmierci matki Charlie i Samanthy, ale kilkakrotnie Slaughter przenosi czytelnika do tamtego dnia, do 6 marca 1989 roku i rozgrywa scenę morderstwa oraz to, co nastąpiło przed nią i po niej, z różnych perspektyw. Właściwie były to najciekawsze fragmenty książki – nie wplatano w nie niczego zbędnego, a jedynie skupiano się na tym, co według mnie powinno być najważniejsze, czyli na morderstwie.


WIERZĘ JEJ
Generalnie całość wypada bardzo realistycznie. Kupuję te historię (może z wyjątkiem wydarzeń z drugiego rozdziału, które wydały mi się nieco naciągane, ale to był jedyny moment zwątpienia w realizm opowiadanej przez autorkę historii), mam wrażenie, że to na spokojnie mogłoby się wydarzyć. Media by o tym trąbiły, tak jak trąbiły w powieści. Ludzie by się tym zaciekawili i robili sztuczny szum wokół sprawy dokładnie tak, jak działo się to w książce. Zachowanie podejrzanych też miało ręce i nogi. W kwestii realizmu nie mam się więc do czego przyczepić. Mam wrażenie, że Slaughter solidnie przygotowała się do napisania tej książki. Właściwie zastanawia mnie, czy nie w tym leży największy problem – autorka chyba za bardzo skupiła się na stworzeniu pozorów realności tej opowieści, a zapomniała o tym, aby kopała ona po nerach czytelnika ;/


ZAKOŃCZENIE BEZ WOW :<
Na koniec muszę wam wspomnieć (oczywiście bez cienia spoileru) o zakończeniu. Czemu? Bo, do diaska, w 90% przewidziałam je na długo przed końcem książki! Poważnie, dla mnie było ono mocno oczywiste. W prawdzie nie do końca odgadłam pobudki kierujące jedną z postaci, ale wszystko inne wywnioskowałam jakoś w pierwszej połowie książki. To słabe było. O ile opisy, które pojawiły się na ostatnich stu stronach i to, jak Slaughter ukazała zakończenie konkretnie poruszyło moją wyobraźnią i spodobało mi się, o tyle nie było efektu WOW. Intuicja podpowiadała mi, że to się tak skończy i nie myliła się.

TO POLECAM CZY NIE?
Tak więc, czy mogę wam polecić Dobrą córkę? Ano mogę, ale nie wszystkim. Właściwie grupa docelowa, do której ta powieść trafi jest dość zawężona. Wydaje mi się, ze książka przypadnie do gustu miłośnikom prawa, tym z was, którzy lubią powolne historie, którzy lubią zagłębiać się w relacje rodzinne bohaterów, których kręcą rozprawy sądowe, dochodzenie niewinności i winy… takie rzeczy. Jeśli jednak jesteście zwolennikami krwawych historii, które przyspieszą bicie waszego serca i wywrócą wam żołądek na lewą stronę, to nie tędy droga. Ja osobiście jestem zawiedziona. Nie znaczy to jednak, ze definitywnie zrażam się do pióra Slaughter. Wręcz przeciwnie – muszę znaleźć czas na sięgniecie po inne książki tej pani, aby sprawdzić czy faktycznie są tak krwiste.

www.doinnego.blogspot.com

Musicie wiedzieć, że jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Slaughter. Opinie ludu głoszą, że ta pani jak mało kto potrafi wywołać ciary i generalnie wstrząsnąć czytelnikiem więc gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania jednej z jej najnowszych książek postanowiłam sprawdzić, czy u mnie też wywoła ona ciary. I co? I dupa. Serio. Jedna, wielka, nudna dupa. Ale po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

NIE-TAKIE-ZWYKŁE ROMANSIDŁO
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak opis typowego romansu, prawda? No i niby to był taki właśnie romans, a jednak było w nim coś takiego, co sprawiło, że lektura Consolation przysporzyła mi o wiele więcej przyjemności i wzbudziła większe zainteresowanie niż nie jedno romansidło. Często-gęsto mam tak, że w romansach przelatuję wzrokiem czy to zbędne opisy, czy nudne dialogi. Tu nie zdarzyło mi się to ani razu. Consolation zaciekawiło mnie od pierwszych stron. Muszę przyznać, że czytało się to niesamowicie szybko i przyjemnie, z uśmiechem na twarzy. Gdyby nie obowiązki nie cierpiące zwłoki, to pochłonęłabym tę książkę w wieczór, może dwa ;). Corrinr Michaels stworzyła opowieść z pozoru podobną do innych, a jednak wciągającą i intrygującą. Czemu? To postaram się wam wyjaśnić w kolejnych akapitach.


RÓWNOWAGA ZOSTAŁA ZACHOWANA
Zacznijmy może od stylu autorki. Ogromnie podobała mi się naturalność, z jaką Michaels opowiedziała tę historię – nie przesadziła ani z opisami seksu, ani z jakimiś przemyśleniami. Owszem, to wszystko się pojawiło, ale Michaels nie zrobiła z Consolation ckliwej opowiastki o smutnej samotnej matce, ani też dzikiego erotyku o napalonej wdowie i przystojnym żołnierzu. Równowaga została zachowana, a zarówno sceny erotyczne, jak i rozterki bohaterów świetnie przeplatały się z innymi wątkami, dzięki czemu autorka dawkowała nam emocje i stopniowo budowała napięcie, a co za tym idzie – pobudzała nasze zainteresowanie tym, jak skończy się ta historia.


BEZ ŁEZ, ZA TO Z OTWARTĄ JAPĄ
Jeśli już mowa o zakończaniu, to nasłuchałam się o tym, że będę ryczeć, w związku z czym zachodziłam w głowę co też może wydarzyć się na końcu, że ludzie aż tak na to reagowali. I wiecie co? Scenariuszy miałam wiele, pomysłów na zakończenie pierwszego tomu na palcach rąk bym nie zliczyła. Wśród nich znalazło się też to, które wybrała autorka… a ja je z marszu odrzuciłam, bo uznałam, że w tym wypadku nie ma co płakać :’) Tak więc zakończenie przewidziałam, ale je skreśliłam… i suma summarum nie płakałam, ale byłam zaskoczona. Opis z okładki nie kłamie - po poznaniu końca Consolation przez dobrą chwilę zastanawiałam się czy da radę wyprosić u Wydawnictwa szybsze wydanie drugiego tomu. Nie wyobrażam sobie, że nie poznam dalszych losów bohaterów!

NIEPRZEKALKOWANA BOHATERKA
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to spodobało mi się to, jak na stronach powieści zmieniała się Natalie. Poznałam ją jako dziewczynę czekającą na powrót swojego męża – radosną i odważną. Później Lee wycofała się za mur obojętności i jedynym, co utrzymywało ją przy życiu była jej córeczka. I to zostało świetnie ukazane. Dopiero z czasem główna bohaterka zaczęła odżywać, godzić się z tym, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Podobało mi się to, że Michaels nie zrobiła z Nataliee płaczliwej łajzy, albo głupiutkiej dziewczynki. Główna bohaterka Consolation ma charakterek i własny rozum, co jest sporym plusem – w wielu romansach z jakiejś paki autorzy o tym zapominają i tworzą takie kobiece ameby umysłowe, wszystkie szablonowe i podobne do siebie. Na szczęście tu tak się nie stało ;).
Ciekawym odkryciem były fakty, które Natalie wypierała ze swojej pamięci i idealizowała w głowie. To, jaką dziewczyną stała się pod koniec książki, a jaką była na jej początku pokazuje, jak wiele może się zmienić w ciągu roku i jak ogromny wpływ mają na nas ludzie, którzy nas otaczają.


ZA MUNDUREM PANNY SZNUREM ;)
A skoro już mowa o bohaterach, to może chwilę się przy nich zatrzymamy? Nie da się ukryć, że w tej książce dominują przystojniacy, w końcu mamy do czynienia z żołnierzami SEAL – umięśnionymi, wysportowanymi i inteligentnymi mężczyznami. Muszę przyznać, że Michaels ma talent do kreowania męskich postaci. Właściwi nie sposób ich nie polubić, a do tego każda z pań znajdzie w tej książce żołnierza odpowiadającego jej gustom, serio. W prawdzie bliżej poznajmy jedynie dwóch z nich, a pozostali przewijają się gdzieś w tle, jednak każdy z nich otrzymał zestaw indywidualnych cech i drobiazgów, które ich różnią, dzięki czemu nawet tych sporadycznie pojawiających się bohaterów rozróżniamy bez większego zastanowienia. Ja osobiście problem z polubieniem miałam (i nadal mam) tylko w przypadku jednej z męskich postaci. Pozostali byli uroczo przerośniętymi dzieciakami, na których nie sposób się złościć ;) ehhh, faceci!


SEKS (PRAWIE) IDEALNY
Jak już wspominałam – w książce pojawiają się sceny łóżkowe. Wiem, że dla wielu z was ważne jest to, jak wyglądają te opisy w książkach, więc muszę wam powiedzieć, że w Consolation wyszło to bardzo smacznie. Żadnego rżnięcia, żadnych niepotrzebnych wulgaryzmów. Bodajże dwa albo trzy razy pojawił się „kutas”, ale było to w rozdziałach opisywanych z perspektywy Liama i raczej podkreślało, że teraz siedzimy w głowie faceta, aniżeli jakoś mierziło czy odpychało. Michaels pobudzała moją wyobraźnię i wywoływała rumieńce na policzkach. Jedyne, co mi się nie spodobało w tych fragmentach, to to przeklęte rozpadanie się na kawałki. Wybaczcie, ale na ten tekst mam alergię. Pomijając rozkład na części pierwsze podczas orgazmu nie mam zarzutów do scen erotycznych. Są napisane na piątkę… a może nawet na piątkę z plusem? :)



Kolejnym plusem Consolation jest ukazany w książce wątek miłości na odległość (i to do żołnierza!). Natalie i Aaron przez lata byli razem, ale tak naprawdę więcej czasu spędzali osobno. On ciągle wyjeżdżał na misje, ona zostawała w domu sama, za jedynego towarzysza mając strach o to, czy jej mąż wróci w jednym kawałku. Michaels podkreśliła w książce, że żony żołnierzy muszą wykazywać się nie lada odwagą i uporem, aby nie dać się zwariować. Te kobiety muszą być dla swoich mężów wsparciem, niejednokrotnie powstrzymywać łzy cisnące się do oczu i zaciskać pięści, aby nie pokazać wyjeżdżającym na kolejną misję mężczyzną jak wiele ich to kosztuje. Z kolei mężowie z powodu swojej pracy są w domu przelotem, tracą bezpowrotnie szansę aby usłyszeć pierwsze słowa wypowiedziane przez swoje dzieci, potrzymać żony za rękę przy porodzie. Muszą walczyć na froncie i nie rozpraszać się myślami o tym, czy ich kobiety nadal na nich czekają, czy po powrocie nie zastaną walizek na progu. Właściwie nie spotkałam się jeszcze z takim rodzajem miłości w książce (chyba, że liczą się te z rycerzami… ale to jednak nie to samo, co współcześni żołnierze, prawda? XD), przez co poznawanie myśli i przeżyć bohaterów bardzo mnie zaciekawiło i pozwoliło z innej strony spojrzeć na życie żołnierzy i ich rodzin.


AWANS NA SPEED’ZIE
No okej, już chyba wyczerpałam limit plusów (a przynajmniej tak mówią moje nabazgrolone na kartce notatki ;)), pora na minusy Consolation. Wiecie, co totalnie spartaczono w tej książce? Wątek pracy Natalie. Przed śmiercią Aarona dziewczyna była dziennikarką. Po odejściu męża rzuciła pracę i zatrudniła się w firmie, w której pracował Aaron jako sekretarka. I ja rozumiem, że jego przyjaciele ją lubili, chcieli dla niej jak najlepiej itd., ale w momencie, kiedy przydzielili jej gabinet o wiele większy od tego, który przysługiwał szefowi zaczęłam przeczuwać, że tutaj Michaels polegnie… i poległa. Z całym szacunkiem, ale niech mi ktoś wyjaśni jakim cudem była dziennikarka w kilka miesięcy z sekretarki awansowała na człowieka odpowiedzialnego za zagraniczne konta firmy, organizację ludzi do akcji i czort wie co jeszcze, a nawet w pewnym momencie przekazano jej tymczasową kontrolę nad firmą? Przecież to się kupy nie trzyma! Dla mnie jest to najsłabszy element tej książki. Bo przy całej tej przyziemności i normalnym życiu, które nie jest usłane różami, nagle dostajemy prosto między oczy wątkiem, w którym z dnia na dzień Natalie bez żadnych trudności dostaje awans za awansem… Za gładko to poszło.


KONIEC KOŃCÓW…
Podsumowując: Consolation okazało się wciągającym romansem pozwalającym na oderwanie się od szarej rzeczywistości. Corrine Michaels stworzyła historię, przez którą się po prostu płynie. Nawet nie zauważycie, kiedy dotrzecie do zakończenia. A zakończenie otworzy wam paszczęki i sprawi, że jedyną myślą w waszych głowach będzie „Ale że jak to tak? I co? I ile ja mam teraz czekać na kolejny tom?”. Ja już na niego czekam, ale do grudnia jeszcze sporo czasu… macie więc kilka miesięcy na zapoznanie się z pierwszym tomem :D Polecam go zwłaszcza romantykom, mniej tym z was, którzy poszukują dzikiej akcji i smoków. Chociaż kto wie, może i miłośnikom przerośniętych jaszczurek przypadnie do gustu historia Natalie i Liama? Ja jestem zdeklarowaną smoczą fanką, więc szanse na to są spore!

www.doinneo.blogspot.com

NIE-TAKIE-ZWYKŁE ROMANSIDŁO
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak opis typowego romansu, prawda? No i niby to był taki właśnie romans, a jednak było w nim coś takiego, co sprawiło, że lektura Consolation przysporzyła mi o wiele więcej przyjemności i wzbudziła większe zainteresowanie niż nie jedno romansidło. Często-gęsto mam tak, że w romansach przelatuję wzrokiem czy to zbędne...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika quidportavi

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [9]

Lauren Oliver
Ocena książek:
7,6 / 10
18 książek
2 cykle
949 fanów
Andrzej Sapkowski
Ocena książek:
7,6 / 10
63 książki
7 cykli
Pisze książki z:
9801 fanów
Paullina Simons
Ocena książek:
7,0 / 10
17 książek
3 cykle
822 fanów

Ulubione

Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Wisława Szymborska - Zobacz więcej
Paulo Coelho Alchemik Zobacz więcej
Gilbert Keith Chesterton - Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry - Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Ostatnie życzenie Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Wieża jaskółki Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Czas pogardy Zobacz więcej
Carlos Ruiz Zafón Gra anioła Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
206
książek
Średnio w roku
przeczytane
23
książki
Opinie były
pomocne
282
razy
W sumie
wystawione
199
ocen ze średnią 8,1

Spędzone
na czytaniu
1 462
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
29
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]