-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
Marka Marka to jest MARKA!
19-letni Hłasko miał już swój styl! Może nie do końca ukształtowany, ale jak na tak młody wiek, świetnie władał piórem.
Ukazany został obraz nędzy, która panowała w Warszawie w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Uderza on tym bardziej, że temat ten podejmuje się dość rzadko. Powieść czasami wydaje się pisana trochę chaotycznie. Końcowa część jest nieco słabsza - kreowany świat nagle staje się 'mniejszy', zamiast zostać opisanym, jest on 'streszczony'. Być może temat został już przemielony, przetrawiony i przeżarty, przez co zabrakło trochę przestrzeni w kreowanej fabule (miałem wrażenie, jakby ostatnie 50 stron Hłasko napisał z myślą 'byle ku końcowi').
Przyjemna, choć nielekka lektura o nieprzyjemnym świecie.
Marka Marka to jest MARKA!
19-letni Hłasko miał już swój styl! Może nie do końca ukształtowany, ale jak na tak młody wiek, świetnie władał piórem.
Ukazany został obraz nędzy, która panowała w Warszawie w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Uderza on tym bardziej, że temat ten podejmuje się dość rzadko. Powieść czasami wydaje się pisana trochę chaotycznie. Końcowa...
Pierwszy raz zostałem pobity przez trzymaną w dłoniach książkę! Oberwałem kilka razy - to był sierpowy (lewy i prawy na zmianę, bo milcząc nadstawiałem policzki) a siniaki mam do dziś.
Polski Steinbeck? Jest jakiś wspólny mianownik, ale Hłasko to Hłasko - niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju marka Marka!
Krótko i ciężko. Oczywiście bez złudzeń (gdyby ktoś pytał).
Pierwszy raz zostałem pobity przez trzymaną w dłoniach książkę! Oberwałem kilka razy - to był sierpowy (lewy i prawy na zmianę, bo milcząc nadstawiałem policzki) a siniaki mam do dziś.
Polski Steinbeck? Jest jakiś wspólny mianownik, ale Hłasko to Hłasko - niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju marka Marka!
Krótko i ciężko. Oczywiście bez złudzeń (gdyby ktoś pytał).
Śpiewak operowy nieposiadający tej księgi jest jak dentysta bez jedynki.
Wartość bezcenna!
Śpiewak operowy nieposiadający tej księgi jest jak dentysta bez jedynki.
Wartość bezcenna!
2015-10
Cóż, tak jak Wilhelm i Adso (główni bohaterowie) rozwikłali zagadkę serii tajemniczych morderstw w opactwie benedyktynów, tak nasz U. Eco rozwikłał już tajemnicę śmierci. Każdego z nas to czeka... Do zobaczenia Umberto!
Swoją przygodę z Umberto Eco rozpocząłem od "Jak napisać pracę dyplomową" (rewelacyjny poradnik jak zabrać się za pisanie magisterki, doktoratu etc. - polecam! sam stosuję się do zaleceń U. Eco po dzień dzisiejszy).
Naszą znajomość rozpoczęliśmy w aurze egzaminów, zobowiązań, powinności, dlatego też "Imię róży" było dla mnie tym bardziej pozytywnym zaskoczeniem.
Wiele osób rozpisywało się już na temat tej fantastycznej książki... cóż tu rzec? Książka napisana świetnym stylem, przyprawiająca czasami o dreszcze, a ponad to tak wciągająca, że mimo iż liczy sobie ponad 600 stron, ma się nadzieję, że strony ulegną cudownemu pomnożeniu.
Fantastyczna przygoda!
Cóż, tak jak Wilhelm i Adso (główni bohaterowie) rozwikłali zagadkę serii tajemniczych morderstw w opactwie benedyktynów, tak nasz U. Eco rozwikłał już tajemnicę śmierci. Każdego z nas to czeka... Do zobaczenia Umberto!
Swoją przygodę z Umberto Eco rozpocząłem od "Jak napisać pracę dyplomową" (rewelacyjny poradnik jak zabrać się za pisanie magisterki, doktoratu etc. -...
2015-11
Jestem pełen ambiwalentnych odczuć.
Murakami chodził za mną już od ładnych paru lat, no i dopadł mnie. Przynętą była promocyjna, kusząca cena (nie żałuję wydanych pieniędzy). Różowa okładka, która na regale świeci jak neon nie rzuca się "w oczy", lecz "na oczy" - i cap! Złapał mnie.
Nie chcę pisać o czym jest książka, bo to nawet nie jest istotne. Lektura mnie nie poruszyła, nie wstrząsnęła mną i jakoś nieszczególnie zapadła mi w pamięć (nadmienię tylko o braku konsekwencji w kreowaniu głównego bohatera, niepotrzebnej pompatyczności, uzewnętrznianiu się bohaterów budzącym zażenowanie oraz fabule nudnej jak flaki z olejem - ok, dałem upust irytacji, ażeby móc ze spokojem pisać dalej).
Jest coś fascynującego w stylu Harukiego M. - mimo nieatrakcyjnej rzeczowości, tej książki się nie czyta tylko się przez nią płynie... hipnotyzuje jak patrzenie w ogień - nic się nie dzieje, w zasadzie nuuuuuda, a sprawia jakąś nieopisaną przyjemność. Taka właśnie była ta lektura - nie poruszyła, ale bierne obserwowanie kreowanego świata sprawiło nietypową satysfakcję.
Jestem pełen ambiwalentnych odczuć.
Murakami chodził za mną już od ładnych paru lat, no i dopadł mnie. Przynętą była promocyjna, kusząca cena (nie żałuję wydanych pieniędzy). Różowa okładka, która na regale świeci jak neon nie rzuca się "w oczy", lecz "na oczy" - i cap! Złapał mnie.
Nie chcę pisać o czym jest książka, bo to nawet nie jest istotne. Lektura mnie nie...
Im dalej w las, tym gorzej.
Czyta się (na początku) z bardzo dużą przyjemnością i masz ci los! - trafia się na pierwszy nieudany wątek/sytuację, której autor nie jest w stanie obronić - ale to nic! Nic się nie stało! Czytelnik uśmiecha się sam do siebie i brnie dalej przewracając kartki. Lecz... przy czwartym, siódmym, n-tym motywie/dygresji, nie jest już czytelnikowi do śmiechu... Im bliżej końca, tym mniejsza nadzieja na to, że autor wybroni się, że w jakiś magiczny sposób nagle ogarnie tę wielowątkową opowieść. Niestety tak się nie dzieje. Za dużo tutaj wszystkiego. Gdyby zrezygnować z połowy nierozwiniętych pomysłów, byłoby może rewelacyjnie - a tymczasem jest tylko przyzwoicie i poprawnie.
Im dalej w las, tym gorzej.
Czyta się (na początku) z bardzo dużą przyjemnością i masz ci los! - trafia się na pierwszy nieudany wątek/sytuację, której autor nie jest w stanie obronić - ale to nic! Nic się nie stało! Czytelnik uśmiecha się sam do siebie i brnie dalej przewracając kartki. Lecz... przy czwartym, siódmym, n-tym motywie/dygresji, nie jest już czytelnikowi do...
2016-01
14,99 - tych pieniędzy już mi nikt nie odda. Zmasakrowałem książkę zaginając rogi kartek, aby móc szybko znaleźć 'ciekawe' fragmenty - a było ich sporo. Bardzo żałuję, że swoją opinię przelewam na klawiaturę dopiero miesiąc po przeczytaniu tego dzieła Irvinga, gdyż szczegóły zaczęły się już rozmywać.
Zacznę od początku - William, główny bohater jest biseksualistą - spoko.
Dziadek głównego bohatera - kryptogej/niespełniony transwestyta, który na scenie teatralnej wciela się w kobiece role lepiej niż jakakolwiek mieszkanka First Sister. Po śmierci żony zaczyna przebierać się w jej sukienki i nikogo to specjalnie nie dziwi. OK.
Ojciec głównego bohatera - odszedł dawno, dawno temu. Syn nie miał okazji go poznać. Matka opowiada, że opuścił rodzinę po tym gdy ujrzała jak całował się (nie jestem pewien jak dokładnie zostało to ujęte - postępująca skleroza) z INNĄ OSOBĄ. I tutaj człowiek sobie myśli (bo już kilka niedorzeczności zdążyło się przewinąć przez tę naciąganą książkę) - attention! attention! - pewnie ojciec całował się z innym facetem, a Irving będzie chciał nas zaskoczyć za jakieś dwieście stron. No i słowo ciałem się stało - kilkaset stron później okazuje się, że ojciec jest gejem. Gdy główny bohater (w wieku około 40 lat? - nie pamiętam dokładnie) wybiera się na pierwsze spotkanie ze swoim tatą, ma okazję porozmawiać najpierw z wieloletnim partnerem swojego papy. Już po dwóch zamienionych z nim zdaniach, bohater dowiaduje się, że jego tata zawsze uprawia bezpieczny seks (a to zuch! - to się chwali!).
Frost - starszy od Williama o około 20 lat, najlepszy zapaśnik w historii szkoły, do której uczęszczał główny bohater. Już jako abiturient wyjeżdża z First Sister, aby powrócić tam po kilku/kilkunastu latach jako Panna Frost - bibliotekarka. Główny bohater oczywiście nie wie, że jest on 'trans', mimo iż uskarżał się już, że mieszka w niewielkim miasteczku, gdzie każdy o każdym wszystko wie (np. najbliższa rodzina znała Pannę Frost bardzo dobrze, główny bohater chadzał ciągle do biblioteki, ale nigdy nic nie słyszał na temat bibliotekarki). Hitem jest miłosny epizod, kiedy to P. Frost zaciąga Williama do piwnicy i odbywa z nim stosunek udowy (?!?!) chcąc w ten sposób CHRONIĆ głównego bohatera, stojącego u progu dorosłego życia. Sytuacja się powtarza - William szaleje z Panną Frost w lochach biblioteki, ona po nim skacze w zwiewnej halce, nie pozwalając mu dotykać ani krocza, ani biustu. Gdy wychodzi na jaw, że młody bohater używa sobie życia (ale co to za życie?) z trans-bibliotekarką, wszystkie kobiety (babcia, matka, ciotka) są wściekłe na trzydziestoparoletnią Pannę Frost, natomiast cała męska część rodziny Williama, broni biedaczki twierdząc, że ta bałamucąc młodzieńca ochroniła go przed niebezpieczeństwem (nie wiadomo co to za niebezpieczeństwo) - szczegóły są tak naciągane i żenujące, że... ekhm! Ciekawy jest też moment, w którym to William spotyka Herma (trenera zapaśników) - ten niemal na łożu śmierci przekazuje wiadomość od Panny Frost (po około dwudziestu latach nie-odzywania-się), że jest bezpieczna, że nigdy w łóżku nie poszła na całość, że kocha się 'po grecku' (stosunek udowy) i że może być o nią spokojny.
Pani logopeda - w jej gabinecie okazuje się, że wszystkie wady wymowy mają podłoże psychologiczne (William zamiast 'penis' mówił 'penif'). Dzieci/młodzieńcy przychodzą do niej, aby w ścianach jej psycho-logopedo-gabinetu zwierzać się ze szczegółów swojego prywatnego życia (oczywiście najważniejsza jest tutaj seksualność).
Ponad to połowa znajomych okazuje się być biseksualna albo homoseksualna. Pojawia się matka uprawiająca seks ze swoim nastoletnim synem, bo ten przebiera się w damskie ciuszki. Owa matka w późniejszym czasie będzie miała romans z najbliższą przyjaciółką Williama.
Irving opisuje również działalność miejskiego, amatorskiego teatru dramatycznego, w którym to wystawia się niemalże tylko Shakespeare'a. Połowę zespołu aktorskiego tworzy rodzina Williama, a pozostali członkowie teatralnej szajki to 'homo', 'bi', 'kryptohomo', bądź przyszli 'trans' (?!). Aha! I pojawiające się, łacińskie sentencje, które zostają od razu tłumaczone przez bohaterów, bo nie daj Boże ktoś nie zrozumie o co chodzi.
W komentarzach można wyczytać, jakoby książka ukazywała świat homoseksualistów, którzy żyją obok nas. Niektórzy życzyli by sobie, aby tę książkę przeczytał każdy zatwardziały homofob. Niestety, Irving powiela schematy, w wykreowanym przez niego świecie każdy homoseksualista wącha staniki, po kryjomu nosi damską garderobę lub przykleja twarze znajomych do roznegliżowanych zdjęć w gazetach, aby później się onanizować.
Odkładając cały ten seksualny burdel, konstrukcja głównego bohatera jest niespójna. Niby indywidualista, pisarz, ktoś zupełnie wyjątkowy, a tu tylko papla i papla o seksualności swojej i otaczających go ludzi. Jeśli Irving starał się ukazać dramat ludzi chorych na AIDS oraz panikę, którą ta choroba wywołała - przegiął. Nie jest to ani sugestywne, ani wiarygodne - są to tylko jakieś strzępy rzeczywistości porozrzucane jak butelki po udanej balandze - ani ładu, ani składu. Dlatego uderzają swoją niedorzecznością. Pisarz przesadził z mnogością podjętych wątków, których nie był w stanie 'uciągnąć' w tej za długiej książce.
Daję dwie gwiazdki za lekki, przyjemny styl, którym napisana została jedna z najbardziej naciąganych i przekoloryzowanych książek, jakie przeczytałem w ostatnim czasie.
14,99 - tych pieniędzy już mi nikt nie odda. Zmasakrowałem książkę zaginając rogi kartek, aby móc szybko znaleźć 'ciekawe' fragmenty - a było ich sporo. Bardzo żałuję, że swoją opinię przelewam na klawiaturę dopiero miesiąc po przeczytaniu tego dzieła Irvinga, gdyż szczegóły zaczęły się już rozmywać.
Zacznę od początku - William, główny bohater jest biseksualistą -...
"będę (...) rżnął w tyłek, dłonie całował, strzelał z zadka, panią embrassował, z tyłu i z przodu lewatywował, spłacał co do grosza, com pani winien, i może coś solidnie pierdnie, i może coś też spadnie - a teraz adieu..." - oto fragment listu W. A. Mozarta do Aloisii Weber (kuzynki i prawdopodobnie pierwszej kochanki).
Socjologiczny rzut oka na czasy, w których żył kompozytor.
Biografia nieszablonowa, niekonwencjonalna, śmiała, świeża i niebanalna!
WAŻNE!!!
Nie napiszę, że książka jest skierowana wyłącznie do osób, które Mozarta już znają (aczkolwiek, jeśli Amadeusz jest już twoim kumplem - lektura jest o wiele bardziej przyjemna), lecz jeśli z tej książki chcesz poznać Mozarta-kompozytora, chcesz przeczytać piękną historię o dziecku-geniuszu, bądź wzruszyć się opowieścią o smutnym pochówku - ODRADZAM.
"będę (...) rżnął w tyłek, dłonie całował, strzelał z zadka, panią embrassował, z tyłu i z przodu lewatywował, spłacał co do grosza, com pani winien, i może coś solidnie pierdnie, i może coś też spadnie - a teraz adieu..." - oto fragment listu W. A. Mozarta do Aloisii Weber (kuzynki i prawdopodobnie pierwszej kochanki).
Socjologiczny rzut oka na czasy, w których żył...
Doczłapałem do setnej strony i na tym koniec.
Nie wiem czy to wina kieszonkowego wydania, które męczy oko, czy kwestia niekorzystnej aury...
Bardzo podobał mi się styl N. ale niestety znudziła mnie ta pierwsza część książki i poddalem się. Walczyłem przez tydzień, aby się wkręcić, lecz niestety - dwie przeczytane strony działały silniej niż tabletki nasenne.
Może kiedyś jeszcze wrócę do tej pozycji.
Doczłapałem do setnej strony i na tym koniec.
Nie wiem czy to wina kieszonkowego wydania, które męczy oko, czy kwestia niekorzystnej aury...
Bardzo podobał mi się styl N. ale niestety znudziła mnie ta pierwsza część książki i poddalem się. Walczyłem przez tydzień, aby się wkręcić, lecz niestety - dwie przeczytane strony działały silniej niż tabletki nasenne.
Może kiedyś...
Mechaniczna pomarańcza dla polityków!
Horror show można by urządzić tym siedzącym na państwowych stołkach - wbić do głowy każde słowo.
Ryj człowieczy i świńska twarz opisane na zaledwie stu stronach!
Mechaniczna pomarańcza dla polityków!
Horror show można by urządzić tym siedzącym na państwowych stołkach - wbić do głowy każde słowo.
Ryj człowieczy i świńska twarz opisane na zaledwie stu stronach!
'Ze wszystkich pojęć najpożyteczniejsze dla tyranów jest pojęcie Boga.' Niezły podręcznik salonowej etykiety, która (o zgrozo!) nadal obowiazuje... Świetna książka o obyczajowości XIX-wiecznej Francji.
'Ze wszystkich pojęć najpożyteczniejsze dla tyranów jest pojęcie Boga.' Niezły podręcznik salonowej etykiety, która (o zgrozo!) nadal obowiazuje... Świetna książka o obyczajowości XIX-wiecznej Francji.
Pokaż mimo to