rozwiń zwiń
Arson

Profil użytkownika: Arson

Łódź Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 dzień temu
114
Przeczytanych
książek
581
Książek
w biblioteczce
14
Opinii
106
Polubień
opinii
Łódź Mężczyzna
Dodane| 9 cytatów
"Jestem zmęczony. Zbyt zmęczony, by akceptować perspektywę końców, które są początkami, od których trzeba wszystko zaczynać od nowa."

Opinie


Na półkach: , ,

Lubię uniwersum „Star Wars” – czy to w postaci filmów, czy gier. Nigdy jednak nie miałem okazji sięgnąć po żadną książkę, bazującą na tej marce, chociaż czyniłem ku temu przymiarki już od dłuższego czasu. W sumie, nie pomnę nawet, jak długo to trwa, ale ładnych lat kilka. Przygotowania trwały w najlepsze, a na mojej półce stosik książek ze stemplem „Gwiezdne Wojny” rósł i rósł. Chociaż, nie urósł znów taki wielki, ale wystarczający, by dało się go zauważyć z drugiego końca pokoju. Jednak nie w tym rzecz. Chciałem rozpocząć swoją książkową międzygalaktyczną przygodę dość lekkim i przyjemnym akcentem, dlatego też wybór padł na „Dziedzica Jedi”, będącego chyba najmniej obszerną i najbardziej przystępną pozycją ze wszystkich, jakie posiadam. Powieść ta to twór pióra niejakiego Kevina Hearne’a, o którym to – przyznaję się bez bicia – nigdy wcześniej nie miałem okazji usłyszeć. I, jako urodzonemu ignorantowi, dobrze mnie z tym było. Lektura ta liczy sobie raptem trzysta dwadzieścia stron, toteż rosło we mnie przekonanie, że nic innego jak zastosowanie swoistego rodzaju blitzkriegu nie wchodzi w grę. Ale, ale, wstrzymajmy konia, Admirale Floty Gwiezdnej…

Początek był całkiem niezły. Mam tu na myśli pierwsze kilka zdań, może akapitów. Ot, rozterki i wspominki osamotnionego Luke’a Skywalkera. Niestety, im dalej między gwiazdy i planety, tym coraz gorzej. Momentami wręcz aż chciało się zapłakać gorzko, chociaż mężczyźnie nie wypada. To, co przede wszystkim daje się we znaki, to wiejąca – niczym wiatry na Kupoh – nuda, która sprawia, że przez historię musiałem żmudnie i mozolnie przedzierać się niczym przez lasy porastające Endor. Droga od początku do końca to mordęga i wojna, chociaż nie do końca gwiezdna. Dodatkowo, zauważyłem również pewną tendencję, mocno rozpowszechnioną w ostatnich czasach, jeśli idzie o nowsze powieści. Mianowicie, narracja pierwszoosobowa. Ja rozumiem, że ów trend jest naprawdę atrakcyjny i daje nowe możliwości przedstawienia charakteru bohatera czy jego bogatego życia wewnętrznego, jednak to wcale nie jest prosta sztuka. Mało tego, jestem zdania, iż nie każdy ma predyspozycje, by się mierzyć z taką formą narracji. Zwłaszcza, że tutejsze przemyślenia protagonisty, dzierżącego częściej blaster aniżeli miecz świetlny, są tak głębokie, że mało brakło, a byłbym się utopił.

Bohaterowie są nijacy – pierdołowaty Luke, roztrzepana i hałaśliwa Nakari, dziwaczna Givinka i jeszcze jacyś, których nie spamiętałem, bądź nie chciałem spamiętać. W sumie, jedynie Artoo trzyma fason, wciąż świergocząc po swojemu. Noo, i może jeszcze Han Solo oraz Chewie, ale to raczej tylko dlatego, że zostali jedynie wspomniani gdzieś na początku tej zrywającej hełmy z głów przygody.

To moje pierwsze zetknięcie z powieścią Kevina Hearne’a i prawdopodobnie ostatnie, gdyż język, jakim operuje ów pan, jest do bólu prosty. Sztuczne dialogi sprawiają, że człowiek samemu zaczyna miewać trudności w (i tak już utrudnionych) kontaktach z ludźmi. Niektóre przemyślenia młodego Skywalkera są jakby żywcem wyjęte z pamiętnika nastolatki czy innych „złotych myśli”. W dodatku, ciągłe powtórzenia „ups”, które wręcz sprawiają, że miecz świetlny w kieszeni włącza się samoistnie… Wspomnę w tym miejscu również ćwiczenia Luke’a, usiłującego oswoić się z Mocą, kiedy to próbował za jej pomocą przenosić czy zmusić do wywijania cudacznych pląsów… makaron! Brzmi absurdalnie, jednak przymknąłem na to oko, bo przecież jakoś należy zacząć, jednak gdy przeczytałem o powitalnych równaniach matematycznych, miałem dość. Gdyby wielki moff Tarkin dowiedział się o tym, to prawdopodobnie sam zdetonowałby Gwiazdę Śmierci… Oczywiście ze sobą na pokładzie. Zaś Darth Vader zapewne zastosowałby na sobie swoje słynne duszenie. Jedyne, czego nie mogę odmówić Panu Kevinowi, to całkiem sporej wiedzy w zakresie uniwersum „Star Wars”. Widać, że ma pojęcie w tym temacie – wspomina o kryształach używanych do broni białej, różnego rodzaju pojazdach czy innych cudach nierzadko nazywanych fachowo, opierających swe działanie na prawach fizyki, mniej lub bardziej nagiętych. Tylko w sumie po co to wszystko, skoro historia jest horrendalnie nudna, nieciekawa i rwana?

Kończąc już, „Dziedzica Jedi” nie polecę nikomu. Nawet fanowi „Gwiezdnych Wojen”. Była to mocno nieudana inicjacja z książkową odsłoną tegoż kanonu, co jednak wcale nie zraża mnie do zmierzenia się z innymi pozycjami. Mam jedynie nadzieję, że kolejne będą zdecydowanie bardziej udane. Także, Admirale Floty Gwiezdnej, zapinamy pasy i przygotowujemy skok w nadświetlną.

Jak mnie łatwo i przyjemnie przychodzi krytyka… Ups!

Lubię uniwersum „Star Wars” – czy to w postaci filmów, czy gier. Nigdy jednak nie miałem okazji sięgnąć po żadną książkę, bazującą na tej marce, chociaż czyniłem ku temu przymiarki już od dłuższego czasu. W sumie, nie pomnę nawet, jak długo to trwa, ale ładnych lat kilka. Przygotowania trwały w najlepsze, a na mojej półce stosik książek ze stemplem „Gwiezdne Wojny” rósł i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już w dzieciństwie często uciekałem myślami w mroki średniowiecza, podziwiając króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu. Lata mijają, a moja fascynacja tematyką arturiańską czy dziecięce marzenia o byciu prawym i walecznym rycerzem wcale nie osłabły, dlatego też nie mogłem sobie odmówić zagłębienia się w świat, do którego tak chętnie udawałem się w swojej głowie. I choć u Cornwella wygląda on nieco inaczej, aniżeli przedstawiały go patetyczne legendy czy filmowe wizje, a także moje własne wyobrażenia, oparte na wcześniej wymienionych źródłach. Ten jest na swój sposób niesamowity, magiczny, a także brutalny i realny. „Zimowy monarcha”, będący tematem mego wywodu, po którego po prostu musiałem sięgnąć, traktuje o bratobójczych walkach Brytów i kraju rozdartym wewnętrznym konfliktem, dodatkowo niepokojonym najazdami Sasów. Jest również moim pierwszym zetknięciem z piórem Bernarda Cornwella, ale już wiem, że nie ostatnim. Dokończenie trylogii arturiańskiej to tylko kwestia czasu, podobnie zresztą jak udział w „Wojnach wikingów”, których to tematyka jest mi równie bliska.

W mrok tamtych czasów wprowadza nas ówczesny saksoński brat zakonny, Derfel, będący jednocześnie jednym z głównych bohaterów i narratorem całej opowieści. Są to w zasadzie jego wspomnienia, całość oparta jest tu na retrospekcji, bowiem przywołuje on czasy swego dzieciństwa, gdy cudem udało mu się uniknąć śmierci w wilczym dole, do którego wrzucił go druid Tanaburs, przed którym czuł lęk jeszcze na długo po owym zdarzeniu; wspomina także dalsze lata, kiedy to uczestniczył w naradzie Uthera Pendragona, późniejszą swoją fascynację męstwem, mądrością i spokojem Artura; swoją służbę u niego, a także mnogie bitwy, w których brał udział. Derfel Cadarn opowiada też o ludziach, jakich dane mu było poznać podczas swej służby u Artura, najlepiej wspominając Galahada, którego obraz do złudzenia przypomina ideał rycerza.

Postać Artura nieco kłóci się z moimi wyobrażeniami, opartymi na legendach i filmach, lecz o ile potomek Uthera wciąż jest prawym, odważnym, podziwianym przez wszystkich rycerzem (choć nie pozostaje bez skazy) a także niepokonanym wojownikiem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, tak już kreacja Lancelota zupełnie odbiega od znanych mi jego wcieleń. To typowy samochwała, tchórz, którego wypolerowana zbroja świeci jaśniej niż słońce, jego złoto sprawia, że bardowie układają pieśni opiewające jego bohaterskie czyny, a czarujący uśmiech zniewala kobiety. Wspomniałem również wcześniej o Galahadzie, będącym wzorem rycerskich cnót, co wielce mi imponowało, dlatego też moja sympatia do tej postaci jest wręcz nieograniczona. Nie inaczej ma się kwestia czarnoksiężnika Merlina, choć ten również nijak nie pasuje do obrazu wyrytego w pamięci, dzięki legendom i mitom. I o ile wygląd zewnętrzny całkiem się zgadza, tak już ironiczny, na wpół obłąkany czy nierzadko niefrasobliwy druid, próbujący z uporem maniaka przywrócić dawną wiarę i ideały, był dla mnie lekkim szokiem, acz bardzo pozytywnym. Ginewra nie jest tutaj pokorną, bogobojną księżniczką, a okrutną i pewną siebie kobietą, potrafiącą wykorzystać swoje wdzięki do własnych celów. Cała ta plejada charakterów, rzadko pokrywających się z ichnim mitycznym, stereotypowym wyobrażeniem naprawdę robi wrażenie – zresztą, masa antagonistów, o których nie sposób tutaj wspomnieć, również zasługuje na wyróżnienie, z druidem Tanabrusem czy królem Gundleusem na czele. Jednak przyznać muszę, iż osoba Derf(e)la (jak to odmienić?) bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ były momenty, kiedy identyfikowałem się z nim, jego uczuciami czy rozterkami. Imponował mi swoim męstwem i odwagą, a także niezachwianą lojalnością w wielu sytuacjach. Ważną rolę w jego życiu odgrywała kapłanka Nimue, za którą to jakoś specjalnie nie przepadałem, ale trzeba oddać jej (i Cornwellowi), że to bardzo nietuzinkowa postać. Wspomnę tutaj jeszcze o budzącym lęk, czarnoskórym dowódcy wojsk Artura – Sagramorze czy księżniczce Powys, przepięknej, niebieskookiej i jasnowłosej Ceinwyn, ale w zasadzie chyba tylko ze względu na jej urzekającą urodę, a może także nieśmiałość i powagę, które ją cechowały mimo młodego wieku.

Na czytelnika czekają ściany tekstu, przez które początkowo może być trudno się przebić, ale z każdą kolejną stroną opór zanika i następne rozdziały po prostu się pochłania. Ogromna w tym zasługa gawędziarskiego stylu Bernarda Cornwella, który niczym tajemniczy nieznajomy w zapomnianej tawernie na krańcu świata snuje swą mroczną, bardowską opowiastkę przy kuflu regionalnego specjału. Dokładne i plastyczne opisy, nieraz mocno rozwleczone, działają silnie na wyobraźnię i w żadnym stopniu nie nużą. Mroku, tajemniczości i magii nadają powieści elementy ludowych wierzeń czy druidzkich czarów, ukazane z pasją i pietyzmem, co przy okazji nie zabija realizmu. A już samo przedstawienie bitwy w dolinie Lug, to po prostu arcymistrzostwo scen batalistycznych – zapierające dech w piersiach zmagania dzielnych wojowników, budzące całe spektrum emocji. Nie sposób zresztą wspomnieć tutaj o wszystkim. Same dialogi, mimo iż nie należą do szczególnie rozbudowanych, czy też nie wysuwają się na pierwszy plan, mają swój urok – są subtelne, a zarazem konkretne. Żeby nie było, że wszystko jest tu śmiertelnie poważne i mroczne, niczym zamierzchłe czasy, będące tłem dla opisywanych wydarzeń, Cornwell zażywa czytelnika swoim niebanalnym humorem, nierzadko w sytuacjach, które wymagają absolutnej powagi, czego najlepszym przykładem mogą być chociażby sytuacje ze starym Ojcem Celwinem czy, a jakżeby inaczej, druidem Merlinem. Myślę, że warto wspomnieć w tym miejscu o rewelacyjnej pracy tłumacza, dzięki któremu całość wygląda tak, jak wygląda, czyli naprawdę bardzo dobrze.

Opasłe tomiszcze rozpoczynające „cykl Arturiański” jest wręcz pozycją obowiązkową dla każdego entuzjasty legend o królu Arturze czy przesłoniętych mgłą tajemnicy, mrocznych początków królestwa Brytów, między innymi dlatego nie mogłem sobie odmówić sięgnięcia po „Zimowego Monarchę”. Dość powiedzieć, że na każde wspomnienie dopada mnie ogromną chęć sięgnięcia po kolejne tomy i zanurzenia się w sączonej przez Cornwella opowieści o męstwie, zdradzie, zamierzchłych czasach, mając jeszcze w pamięci rewelacyjne zakończenie… Bardzo schludne, przejrzyste wydanie, zawierające dodatek w postaci listy miejsc oraz bohaterów (wraz z krótkimi notkami wyjaśniającymi), a także zwięzłą informacją od autora, działa tylko na plus całości. Koniec końców, pierwszy tom wywarł na mnie ogromne wrażenie, dlatego ośmielę się nazwać go jedną z najlepszych książek, jakie dane mi było przeczytać w ostatnim czasie, a nawet w całym moim życiu. I nie, nie ma w tym ani krzty przesady!

Już w dzieciństwie często uciekałem myślami w mroki średniowiecza, podziwiając króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu. Lata mijają, a moja fascynacja tematyką arturiańską czy dziecięce marzenia o byciu prawym i walecznym rycerzem wcale nie osłabły, dlatego też nie mogłem sobie odmówić zagłębienia się w świat, do którego tak chętnie udawałem się w swojej głowie. I choć u...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mój rozbrat z „Pieśnią Lodu i Ognia” trwał nieco ponad rok, toteż rozpoczynając pierwszą część „Tańca ze smokami” nie byłem pewien czy od razu skojarzę wszystkie wątki, powiążę fakty czy po prostu będę pamiętał co ważniejsze wydarzenia z Westeros i „okolic”. Również po rewelacyjnych „Sieciach spisków”, oczekiwałem, iż Martin kolejny raz rzuci na kolana i dostarczy rewelacyjnej rozrywki. Przypuszczenia i obawy okazały się przynajmniej na tyle słuszne, że początki były nieco niemrawe i niezgrabne, dlatego też myliłem kroki i nie do końca czułem rytm. Jednak w miarę rozwoju fabuły, taniec stawał się łatwiejszy, szło mi zdecydowanie sprawniej, pewniej stawiałem stopy, aż w końcu raczyłem się każdym jego tonem. Niezależnie od tego czy był to fragment bardziej skoczny, poważniejszy czy żałobny. Co do oczekiwań, zostały one zaspokojone w pełni. Najlepszymi dowodami na to niech będą ocena oraz fakt, że od razu wpadłem w wir drugiej części „Tańca ze smokami”, tym razem pewniejszym krokiem i z większą swobodą.

Piąty tom serii kontynuuje klimat z „Uczty dla wron”, mianowicie atmosfera wciąż jest bardzo napięta, wciąż za kulisami rozgrywają się knowania i spiski, a akcja zbytnio nie posuwa się naprzód. Nie jest to jednak ujmą. Martin potrafi odnaleźć się w każdych realiach. Wszechobecny obraz nędzy i rozpaczy nadal roztacza się nad Siedmioma Królestwami, powoli zaciskając swe mroźne, czarne dłonie. Po drugiej stronie barykady również nie jest kolorowo, gdyż Daenerys Zrodzona z Burzy (za którą to nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem) nie do końca radzi sobie z rolą królowej, miotając się z bezsilności na wszystkie strony, przy tym próbując rozwikłać przepowiednię. Zniesienie niewolnictwa przynosi odwrotne skutki od zamierzonych, toteż Smocza Królowa zyskuje coraz to nowszych wrogów, a sytuacja wokół Meeren z dnia na dzień staje się bardziej dramatyczna. Równie ciekawie dzieje się na Murze, gdzie młody Lord Dowódca próbuje stawić czoła trudnościom związanym z utrzymaniem i obsadzeniem Muru, rozwiązaniem kwestii Dzikich, a także propozycjami króla Stannisa. W tej części powieść sączona jest z punktu widzenia kilku moich ulubionych postaci – Jona Snow, Tyriona czy Davosa Seaworth’a, którego z nie do końca wyjaśnionych przyczyn cenię i darzę sympatią, a jego nieugięta lojalność godna szaleńca warta jest co najmniej podziwu. Jest również miejsce dla Fetora, będącego niegdyś Theonem; a także przypadki Brandona Starka, który zapragnął latać. Fabuły zdradzał nie będę, przynajmniej nie w całości.

Jak już wspomniałem wyżej, w tej części „Tańca ze smokami” narracja prowadzona jest z punktu widzenia paru bohaterów, którzy najbardziej przypadli mi do gustu – czy to ze względu na swój charakter, złożoność, sposób bycia czy chociażby fakt, że z niektórymi z nich potrafię się utożsamić. Na pierwszy plan wysuwa się Jon Snow – na młodego Bękarta spadają obowiązki Lorda Dowódcy pełnione uprzednio przez Starego Niedźwiedzia Jeora Mormonta. Nie wszystkie decyzje Lorda Snow popierałem, zwłaszcza te dotyczące kwestii osobistych, jednak zawsze podziwiałem jego konsekwencję, honor czy chłodną głowę. Nadal jest pełen wątpliwości, wciąż szuka jak najlepszych rozwiązań, stawiając na pierwszym miejscu dobro Muru i Nocnej Straży. Staję się też coraz bardziej przebiegły i sprytny. Przyznam też, że wielce zaimponował mi rozwiązaniem kwestii Janosa Slynta czy sir Allisera Thorne’a. Wciąż jak mantrę powtarza, że nic nie wie, jednak uważam, że coraz mniej w tym prawdy. „Ziarno” (jak rozdarłby się kruk Lorda Dowódcy) prawdy.

Przypadki Karła Ojcobójcy również nabierają rumieńców, chociaż - tak po prawdzie – losy młodszego syna Tywina Lannistera zawsze obfitowały w ciekawe zdarzenia. Tyrion wciąż jest cynicznym i bezpośrednim małym człowieczkiem. Jego cięty język i niewyparzona gęba nieraz pakowały go w tarapaty – mniejsze lub większe. Morze wina, które bez przerwy pochłania nie stępiły jego umysły czy żartu, który – odnoszę wrażenie – stał się ostrzejszy niż grot bełtu wystrzelonego z kuszy, jakim uraczył swego pana ojca.

Tradycyjnie, parę słów na temat stylu. Uwielbiam bezpośredniość Martina – w sytuacjach, gdy trzeba, nie owija w bawełnę. Kiedy nie trzeba, również. Są momenty, gdy jest wulgarny aż nadto i wywołuje lekki niesmak, jednak na tym również polega jego urok. Odnoszę też wrażenie, że opisy są bardziej rozbudowane, plastyczne, względem poprzednich części. Cieszy mnie to niezmiernie, gdyż całość staje się przez to jeszcze pełniejsza – jeśli tak to można ująć. W zasadzie na tym mogę poprzestać, gdyż Amerykanin jest na swój sposób unikatowy.

Końcowe wrażenia są bardzo pozytywne. Nawet pomimo faktu, iż George Martin z zimną krwią uprzątnął wcześniej wspaniałe postacie ze sceny, co tylko potęguje poczucie beznadziejnej pustki roztaczającej się nad Siedmioma Królestwami. To uczucie jest bardziej dojmujące i wzmaga się niemożliwie, gdy czyta się o spalonym, zrujnowanym i opuszczonym Winterfell. Dodatkowo, zawiłość wątków sprawia, że można dostać zawrotów głowy i łatwo wypaść z tańca. Przyznam szczerze, że na początku byłem zagubiony niczym dziecko we mgle, zwłaszcza że zapomniałem o tym, iż pewne sytuacje są przedstawiane z punktu widzenia różnych postaci. Co z kolei sprawiało, że miałem wrażenie, iż o tym już kiedyś czytałem. Całe szczęście, zagadka się rozwiązała. Dobra, kończę. To proza Martina, muszę czytać przeto.

A jeszcze… wciąż nurtuje mnie jedna kwestia – dokąd odsyła się kurwy?

Mój rozbrat z „Pieśnią Lodu i Ognia” trwał nieco ponad rok, toteż rozpoczynając pierwszą część „Tańca ze smokami” nie byłem pewien czy od razu skojarzę wszystkie wątki, powiążę fakty czy po prostu będę pamiętał co ważniejsze wydarzenia z Westeros i „okolic”. Również po rewelacyjnych „Sieciach spisków”, oczekiwałem, iż Martin kolejny raz rzuci na kolana i dostarczy...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Arson

z ostatnich 3 m-cy
Arson
2024-03-25 19:41:41
Arson dodał książkę Epoka Legendy na półkę Chcę przeczytać
2024-03-25 19:41:41
Arson dodał książkę Epoka Legendy na półkę Chcę przeczytać
Epoka Legendy Michael James Sullivan
Średnia ocena:
7.8 / 10
4 ocen
Arson
2024-03-25 19:41:39
Arson dodał książkę Epoka Wojny na półkę Chcę przeczytać
2024-03-25 19:41:39
Arson dodał książkę Epoka Wojny na półkę Chcę przeczytać
Epoka Wojny Michael James Sullivan
Średnia ocena:
7.9 / 10
63 ocen
Arson
2024-03-25 19:41:36
Arson dodał książkę Epoka Mieczy na półkę Chcę przeczytać
2024-03-25 19:41:36
Arson dodał książkę Epoka Mieczy na półkę Chcę przeczytać
Epoka Mieczy Michael James Sullivan
Średnia ocena:
7.5 / 10
104 ocen
Arson
2024-03-25 19:41:34
Arson dodał książkę Epoka Mitu na półkę Chcę przeczytać
2024-03-25 19:41:34
Arson dodał książkę Epoka Mitu na półkę Chcę przeczytać
Epoka Mitu Michael James Sullivan
Średnia ocena:
7.5 / 10
204 ocen
Arson
2024-03-23 18:41:03
Arson dodał książkę Diuna na półkę Chcę przeczytać
2024-03-23 18:41:03
Arson dodał książkę Diuna na półkę Chcę przeczytać
Diuna Frank Herbert
Cykl: Kroniki Diuny (tom 1)
Średnia ocena:
8.2 / 10
11024 ocen
Arson
2024-03-17 19:50:50
Arson ocenił książkę Serce lodu na
6 / 10
2024-03-17 19:50:50
Arson ocenił książkę Serce lodu na
6 / 10
Serce lodu Arkady Saulski
Cykl: Uniwersum Orlanu (tom 1)
Średnia ocena:
6.7 / 10
239 ocen
Arson
2024-02-25 00:59:05
Arson dodał książkę Virion. Krew na półkę Chcę przeczytać
2024-02-25 00:59:05
Arson dodał książkę Virion. Krew na półkę Chcę przeczytać
Virion. Krew Andrzej Ziemiański
Cykl: Legenda Miecza (tom 1)
Średnia ocena:
7.6 / 10
264 ocen
Arson
2024-02-25 00:59:01
2024-02-25 00:59:01
Arson
2024-02-25 00:58:59
2024-02-25 00:58:59
Arson
2024-02-25 00:58:57
2024-02-25 00:58:57

ulubieni autorzy [4]

George R.R. Martin
Ocena książek:
7,2 / 10
96 książek
14 cykli
Pisze książki z:
5834 fanów
J.R.R. Tolkien
Ocena książek:
7,9 / 10
103 książki
7 cykli
8645 fanów
Bernard Cornwell
Ocena książek:
7,3 / 10
62 książki
8 cykli
522 fanów

Ulubione

George R.R. Martin Gra o tron Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Chrzest ognia Zobacz więcej
Stephen King Zielona Mila Zobacz więcej
George R.R. Martin Gra o tron Zobacz więcej
J.R.R. Tolkien Drużyna Pierścienia Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Pani Jeziora Zobacz więcej
J.R.R. Tolkien - Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Sezon burz Zobacz więcej
Andrzej Sapkowski Chrzest ognia Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Jarosław Grzędowicz Pan Lodowego Ogrodu - tom I Zobacz więcej
Jarosław Grzędowicz Pan Lodowego Ogrodu - tom I Zobacz więcej
Jarosław Grzędowicz Pan Lodowego Ogrodu - tom I Zobacz więcej
Bernard Cornwell Zimowy monarcha Zobacz więcej
Marcin Pągowski Zima mej duszy Zobacz więcej
Steven Erikson Kuźnia ciemności Zobacz więcej
George R.R. Martin Uczta dla wron, część 2: Sieć spisków Zobacz więcej
Bernard Cornwell Excalibur Zobacz więcej
Robert Anthony Salvatore Strumienie srebra Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
114
książek
Średnio w roku
przeczytane
10
książek
Opinie były
pomocne
106
razy
W sumie
wystawione
98
ocen ze średnią 8,0

Spędzone
na czytaniu
720
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
12
minut
W sumie
dodane
9
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]