Variola

Profil użytkownika: Variola

Zgierz Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 3 lata temu
40
Przeczytanych
książek
43
Książek
w biblioteczce
24
Opinii
155
Polubień
opinii
Zgierz Kobieta
Dodane| 5 cytatów
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: , ,

Wczoraj skończyłam czytać książkę Pana Przemysława i jestem pod dużym wrażeniem. Spodziewałam się, że będzie ona obfitować w moc szczegółów, ale tego, że skłoni mnie do takich, a nie innych refleksji - nie.
Istotnie, jest to chyba najpełniejsza pozycja poświęcona postaci Karola Kota. Najcenniejsze jest w niej to, że rozprawia się ona z wieloma ukutymi lata temu i nadal (o zgrozo) powtarzanymi mitami o Karolu. To bardzo ważne, że taka książka powstała, dlatego, iż różni podcasterzy zdobywający wolniej bądź szybciej popularność i wyrastający na idoli młodych ludzi nadal mają skłonność do poniechania weryfikacji różnych rewelacji odnośnie postępowania i przeszłości Karola - jest to zwyczajnie nieuczciwe. Prowadzi to do szerzenia informacji nieprawdziwych, do snucia teorii mijających się z prawdą. I - nie należy się bać tego stwierdzenia - krzywdzących tego chłopaka
Zauważam sporą ewolucję w pisarstwie Pana Semczuka - ten reportaż można z czystym sumieniem uznać za książkę obiektywną. Brak tu jakiejkolwiek oceny odautorskiej, jest tylko relacjonowanie faktów, cytowanie zeznań, wspomnień, rozmów. Każdy, kto posiada jakąkolwiek wiedzę odnośnie kryminalistyki bądź psychiatrii sądowej sam będzie wiedział, co powinien sądzić. Ale nie odnośnie winy bądź jej braku - z tą autor nijak nie dyskutuje. Odnośnie kary - a właściwie odnośnie jej rozmiaru.

Książka zwraca uwagę na problem o wiele, moim zdaniem, bardziej istotny, niż sam fakt dopuszczania się przez Karola zbrodni. Wspaniale wyjaśnia ona, jak do "czegoś takiego" mogło w ogóle dojść. Mogło, jeśli weźmiemy pod uwagę całe tło kulturowo-obyczajowe Krakowa, Polski i Europy Środkowo-Wschodniej tamtych czasów. Jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesne metody wychowywania, militaryzację właściwą czasom PRL i jej kult (przypomnijmy - mówimy o czasach, w których dorośli ludzie nie uważają za nic zdrożnego przystępowanie przez nastolatków do struktur takich jak ORMO, a kolekcjonowanie noży i zainteresowanie bronią uznają za hobby typowe dla chłopca i nic, co mogłoby wzbudzać niepokój...). Jeśli uświadomimy sobie, że wszystko toczy się w tym samym mieście, którego mieszkańcy i ich mentalność posłużyli Gabrieli Zapolskiej za inspirację do napisania "Moralności Pani Dulskiej". I że od czasu premiery tej sztuki minęło dopiero niespełna sześćdziesiąt lat - niewiele więc w mentalności krakowian zdołało się zmienić.
I wreszcie - jeśli dotrze do nas to, że jedyną osobą, która zauważyła, że Karol może być zdolny do popełnienia jakiegoś czynu zabronionego, była jego o kilka lat starsza znajoma. Znajoma, która miała z nim kontakt o wiele rzadszy od nauczycieli czy rodziców. A rodzina Karola nie była wcale rodziną patologiczną - wręcz przeciwnie, wielu jego rówieśników marzyło zapewne o warunkach dorastania, jakie zapewniono "Lolusiowi".

Książka Semczuka w mojej opinii powinna być lekturą obowiązkową wszystkich psychologów chcących w przyszłości pracować z dziećmi i młodzieżą. Przestrogą przed tym, do czego prowadzi bagatelizowanie pewnych zachowań. A i nauczyciele mogliby się z niej wiele, naprawdę wiele nauczyć.
Choćby tego, by nie usypiała ich czujności pozorna "pilność" ucznia, którego zachowanie odbiega w znaczny sposób od przyjętej w psychologii normy. Ciężko apelować o to w czasach, gdy pogarda dla pracowników oświaty sięga momentami zenitu i w których nauczycielowi zdarza się modlić o takich rodziców swoich uczniów jak rodzice Karola Kota... Ale jednak - trzeba.

Bardzo, bardzo polecam.

Wczoraj skończyłam czytać książkę Pana Przemysława i jestem pod dużym wrażeniem. Spodziewałam się, że będzie ona obfitować w moc szczegółów, ale tego, że skłoni mnie do takich, a nie innych refleksji - nie.
Istotnie, jest to chyba najpełniejsza pozycja poświęcona postaci Karola Kota. Najcenniejsze jest w niej to, że rozprawia się ona z wieloma ukutymi lata temu i nadal (o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie spodziewałam się, że ta książka zrobi ze mną to, co zrobiła - przeżuje, wypluje i zostawi w szoku, w jakim zostaje się zwykle po rozstaniu albo jakiejś innej utracie. Że uświadomi tak wiele bolesnych prawd i wstrząśnie.

A zrobiła to.

Gdybym nie dostała jej w prezencie gwiazdkowym od bliskiej osoby, to pewnie bym po nią nie sięgnęła - recenzenci zadbali o to, żeby chcieć widzieć ją jako książkę uwikłaną politycznie, przeintelektualizowaną i napisaną przez autora, który dba wyłącznie o własną autokreację.
Takie opinie pojawiły się w mojej głowie po jej premierze - strzępki zdań, jakieś skojarzenia jedynie.

Od czasu skończenia studiów filologicznych bardzo niechętnie sięgam po nowości z gatunku polskiej literatury pięknej, zniechęcona całym tym zakodowanym mi w głowie grzebaniem się w jej warstwie technicznej, które na dobre odebrało mi zwykłą radość czytania - fabuły zwłaszcza.

Na szczęście, jak wspomniałam, "Króla" znalazłam pod choinką.
Bo wiele bym straciła, gdybym go nie przeczytała.

Właściwie mogłabym napisać, że jest to coś w podobie "Pożegnania jesieni" Witkacego i "Początku" Szczypiorskiego i takie zdanie w pełni wystarczyłoby, żeby zachęcić do przeczytania "Króla" tego, kogo zachęcić powinno.
Ale szkoda na tym skończyć.
Tak, jest tu sporo z Witkacego-prozaika - zwłaszcza w konstrukcji bohaterów (Anna ma w sobie tak wiele z Heli Bertz, tak wiele! cały burdel Ryfki Kij zresztą jest taki niepokojąco witkacowski).
Do Szczypiorskiego zbliża zaś Twardocha sposób prowadzenia narracji.
Nie wiem, czy autor naprawdę miał w głowie te dwie pozycje, na pewno je znał, bo to już klasyka. Ciężko nie znać. Nie podejrzewam Twardocha o takie kanoniczne braki.
W gruncie rzeczy jest to bez znaczenia - "Król" jest i tak jedyny w swoim rodzaju.

O tym, czy książka jest dobra w moim prywatnym mniemaniu decydują dwie ważne rzeczy - czy jest nieprzezroczysta (zatem to, czy poza fabułą jest w niej jeszcze "coś" - ciekawa, nieprzypadkowa konstrukcja techniczna) i to, czy pomimo tej nieprzezroczystości po odrzuceniu jej, wyparciu, pominięciu fabuła jest strawna i wciągająca dla laika.
Dla kogoś, kto o teorii literatury nie ma i nie chce mieć zielonego pojęcia.
Dostojewski, Zola czy Sienkiewicz nie podbili serc dzięki swojej biegłości artystycznej a dzięki fabułom i krwistym, prawdziwym bohaterom i historiom, których nie sposób zapomnieć - krytyków i historyków literatury jest i było na świecie zawsze mniej, niż szarych czytelników.

Taki jest "Król".

Sprawnie napisana powieść, którą najlepiej chyba zaklasyfikować jako noir, osadzona w czasach, o których powieści nie napisano jeszcze zbyt wiele - trudnych, brudnych, w gruncie rzeczy paskudnych, choć w świadomości przeciętnego Polaka spokojnych i mlekiem z miodem płynących.
Z bohaterami, których nie powinno się lubić, a którym jednak się kibicuje, dla których chce się wszystkiego co najlepsze, którzy fascynują i zauraczają, magnetyzują.
Ze zwrotami akcji, których czytelnik nie spodziewa się i których spodziewać się nie chce.
Przecież od pierwszych stron, od tytułu nawet, nastawiony jest na powieść o sukcesie...

Sukces taki jakiego wypatruje nie nadchodzi.
Albo nadchodzi, bo w pewnych okolicznościach samo przetrwanie jest już sukcesem.
Zaszczytem dostępnym wyłącznie nielicznym.

A pomimo tego "Król" zostawia w głowie przede wszystkim myśl, że zawsze masz wybór.
Że tak naprawdę też jesteś "Królem" - to Twoje decyzje (czasami te podjęte w ułamku sekundy) mają wpływ na to, jak potoczy się Twoje życie, choć przez większą część tego życia nie jesteś tego świadomy.
Dlatego "Króla" się odczuwa - nawet, gdy nie jest się erudytą i nie widzi się jak sprawnie Twardoch operuje językiem, gdy nie chce się zobaczyć w odsądzonym od czci i wiary kaszalocie figury nie tak całkiem pozbawionej sensu (Szapiro jest przecież tragicznym przeciwieństwem Jonasza!), gdy nie dostrzega się nie tylko podobieństwa do powieści Witkacego i Szczypiorskiego, ale i przewijającego się przez "Króla" nawiązania do "Fugi Śmierci" Celana.

Warto - serio, serio.
Naprawdę warto.

Nie spodziewałam się, że ta książka zrobi ze mną to, co zrobiła - przeżuje, wypluje i zostawi w szoku, w jakim zostaje się zwykle po rozstaniu albo jakiejś innej utracie. Że uświadomi tak wiele bolesnych prawd i wstrząśnie.

A zrobiła to.

Gdybym nie dostała jej w prezencie gwiazdkowym od bliskiej osoby, to pewnie bym po nią nie sięgnęła - recenzenci zadbali o to, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam z tą książką ogromny problem. Tak sobie myślę, że lepiej dla wszystkich - łącznie z samym bohaterem biografii - by było, gdyby Weiss napisał coś w rodzaju "Alfabetu Tomka Beksińskiego" albo pokusił się o stworzenie książki traktującej wyłącznie o słuchanej i przedstawianej przez Tomasza muzyce. Na tym Weiss się bezapelacyjnie zna, o tym pisać potrafi, w tym jest świetny i mało kto mógłby zrobić to lepiej od niego. I - przede wszystkim - ten aspekt życia i działalności Tomasza Beksińskiego byłby chyba najbardziej interesujący dla targetu, który Weiss uznał za odbiorcę "Portretu prawdziwego". Bo jeśli ktoś chce Beksińskiego pamiętać jako autora audycji, które ukształtowały jego świadomość muzyczną i taką też wrażliwość, to zupełnie nie są mu potrzebne rozważania na temat jego życia osobistego, implantów w piersi ostatniej dziewczyny, okoliczności śmierci kotów i wielu intymnych szczegółów, o których wiedza rzadko wywołuje w przeciętnym człowieku coś więcej, niż zażenowanie (nawet, gdy dotyczy kogoś bardzo mu bliskiego, a co dopiero osoby uznawanej przez niego w jakimś czasie za guru i idola).

Tyle tytułem wstępu - przejdę do meritum.

Otóż tak - mam problem z tą książką.
Wiedziałam, że będę go miała jeszcze zanim zdecydowałam się ją kupić, po dniu, w którym Weiss dał publiczny wyraz swojego niezadowolenia z wizji Tomka przedstawionej w filmie "Ostatnia rodzina". Dorosły, posiwiały facet, który zachowuje się w przestrzeni publicznej jak egzaltowany dzieciak zawsze wprawia mnie w osłupienie. Byłam też mocno zaskoczona opiniami Weissa na temat biografii Beksińskich autorstwa Grzebałkowskiej, którą uważam za jedną z bardziej rzeczowych i lepiej napisanych polskich biografii. Nie do końca rozumiałam, co tak bardzo oburzało w niej Weissa, że tyle miesięcy po jej premierze uznał za stosowne nazwać ją "grzebaniem w bebechach". Rozbawiły mnie też opinie wygłaszane przez znajomych, przyjaciół i współpracowników Tomasza Beksińskiego: zwłaszcza te na ich facebookowych profilach i blogach (bardzo łatwo jest na nie wpaść, jeśli zna się konkretne nazwiska). Nagle bowiem osoby, które same dla potrzeb znanego i krążącego w sieci filmu dokumentalnego oraz wspomnianej biografii pióra Grzebałkowskiej wypowiadały się o Beksińskim średnio pochwalnie uznały, że wszystko co do tej pory o nim powiedziano i napisano jest kłamliwe i obrazoburcze, a jedynie książka Weissa ukazuje "Tomika" takim, jakim był naprawdę.
Pytam więc, dlaczego nie zrobiły Grzebałkowskiej karczemnej awantury o wyrwanie ich wypowiedzi z szerszego, uświęcającego kontekstu, dlaczego zautoryzowały swoje wywiady? Albo dlaczego nie zarzuciły jej kłamstwa.
Coś tu się nie zgadza - gdyby nie ich wypowiedzi Grzebałkowska nie miałaby z czego zlepić połowy swojej biografii. Z palca sobie tego wszystkiego przecież nie wyssała.

Wreszcie też od początku bardzo nieufnie podchodziłam do zawartej w tytule "prawdy" - jeśli ktoś z marszu zakłada, że jego biografia jest jedyną obowiązującą "prawdą obiektywną", to ciężko traktować go poważnie. Nawet dziecko wie, że prawda bywa pojęciem względnym - w wypadku biografii o tyle bardziej kłopotliwym, że jeśli opieramy ją na relacjach osób pozostających w bliższych bądź dalszych stosunkach osobistych z jej bohaterem (nierzadko stosunkach nierównoważnych, polegających na tym, że coś tam się na danej znajomości zyskało - promocję, rozgłos, dostęp do płyt, pożyczkę, dużą sumę pieniędzy w spadku... tu można wyliczać i wyliczać, naprawdę!), a w dodatku relacje te dotyczą nieco odległej już przeszłości, to trudno przyjąć, że nie zostały one przefiltrowane przez sito zawodnej pamięci. Poza tym cała heca dotyczy kogoś, kto już nie żyje i pożegnał się z życiem w dość przykrych okolicznościach - o zmarłych głupio mówić źle, zwłaszcza gdy emocje związane z ich śmiercią już opadły.

Zupełnie inaczej wygląda sprawa, kiedy człowiek bazuje na tym, co ktoś powiedział lub napisał poza nim - we własnym pamiętniku, w liście do kogoś, w innym wywiadzie, w dawnej rozmowie prowadzonej z kimś obcym. Albo gdy zbiera relacje ówczesne, bardziej bogate w szczegóły i tworzone "na gorąco".

Mimo tego dałam tej książce szansę i sięgnęłam po nią.

Nie jestem "zielona" jeśli chodzi o osobę Tomasza Beksińskiego. Na jego audycjach wychował się mój ojciec. Te same audycje - również słuchane przez mojego ojca - to jedne z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa. W moim rodzinnym domu nadal stoją wszystkie te kasety, na które rodzice nagrywali je po nocach.
Muzyka Tomka to też moja muzyka - bardzo lubię zarówno nurt New Romantic, jak i rock progresywny, a także inne gatunki muzyczne, które nie raz i nie dwa "Beksa" w radio prezentował.
Interesowałam się jego osobą jeszcze w czasach, gdy nie było to modne.
A kiedy modne się stało - z dużą ciekawością pochłaniałam kolejne publikacje, analizy i artykuły. Całą tę wiedzę odświeżyłam sobie w tym roku, na kilka tygodni przez premierą "Ostatniej rodziny". Wtedy też sięgnęłam po książkę Grzebałkowskiej.
I po tym odświeżeniu doszłam do wniosku, że nie do końca odpowiada mi stawianie Tomka na piedestale, całe to jego osoby mitologizowanie - w gruncie rzeczy to, co ukryte między słowami budzi wyłącznie współczucie i litość. A im człowiek starszy, tym lepiej to dostrzega.

Choć Wiesław Weiss bardzo się stara, aby czytelnik jego "Portretu prawdziwego" uznał Tomka za przesympatycznego, kochanego chłopaka, który miał gołębie serce, łeb jak sklep, talentu od groma i był do rany przyłóż (zakładając, że powstałe dotychczas pozycje książkowe i filmowe przedstawiały Beksińskiego w zupełnie innym świetle - niesłusznie), który gdyby nie paskudne, interesowne i do głębi zepsute kobiety zostałby polskim dziennikarzem muzycznym i felietonistą stulecia, to ten nieszczęsny czytelnik widzi tu tylko i wyłącznie osobę głęboko nieszczęśliwą, oderwaną od rzeczywistości i z pewnością niedostosowaną do życia w społeczeństwie. Emocjonalnego szantażystę i wampira (o ironio!) emocjonalnego.
Pewnych rzeczy nie da się ukryć, nawet dokonując ostrej selekcji wypowiedzi. Pewnych rzeczy nie da się wyprzeć, choćby przytaczało się milion argumentów na to, że wcale nie miały miejsca.

Weiss jednak robi co może, żeby zmusić nas do tego, byśmy sądzili, że przyczyną wszystkich nieszczęść Tomka było wiązanie się z nieodpowiednimi kobietami. Nie zwracając uwagi na to, że patologiczne związki były raczej skutkiem jego pogmatwanej konstrukcji psychicznej. Robi to w sposób mało elegancki, bo tak seksistowskiej książki dawno nie czytałam - ba! Nigdy dotąd o żadnej książce tak nie pomyślałam. Słowo honoru - a przeczytałam ich w swoim życiu trochę.
"Nadkobieta" (nazwana przez Weissa umownie Basią, ale w roku 2016 pół Polski zna jej prawdziwe personalia) już nie żyje, to w żaden sposób się nie obroni - ale żyje jej mąż, którego Weiss również w całą tę kabałę umoczył. Żyją też jej bliscy i fakt tego, że w żadnym razie nie próbują od Weissa wyegzekwować słowa przeprosin tłumaczę tym, że po tych wszystkich latach pragną już tylko świętego spokoju.
Grzebałkowska opisała tę historię nieco subtelniej, bez przytaczania opinii osób postronnych, bazując głównie na rozmowie z "Nadkobietą" i jej z Tomkiem korespondencji. Owszem, opinie bliskich znajomych także się pojawiały, ale przeselekcjonowano je nieco ostrożniej. Tak, by opisać to w sposób, w jaki opisywać takie historie się powinno, żeby zachować odrobinę dobrego smaku - ciężko bowiem oczekiwać od przyjaciół osoby, która na rozstaniu z kimś w mniejszym lub większym stopniu ucierpiała i swoim cierpieniem zamęczała tych przyjaciół we dnie i w noce, żeby wypowiadali się o drugiej ówczesnego związku stronie w sposób pozytywny.
Ale ciężko też wypowiedzi te nazwać obiektywnymi. I z prawdą, o którą walczy Weiss, mającymi cokolwiek wspólnego.

Historia powtarza się także w wypadku innych relacji Tomka z kobietami.
Trudno uwierzyć w to, że wszystkie one były tak bardzo nieudane nie z jego winy - to się, zwyczajnie, nie zdarza.
To się nigdy nie dzieje.
Nikomu.

Trudno uwierzyć też, że prawdziwą jest taka jakiejś osoby biografia, w której WSZYSTKIE przepytywane dla potrzeb jej powstania osoby wspominają bohatera wyłącznie dobrze. Aczkolwiek wypowiedzi tych osób są tak obszerne, zajmują tak wiele miejsca i dotyczą nierzadko przestrzeni lat tak ogromnej, że Weissowi zdarza się przeoczyć coś, czego pewnie przeoczyć by nie chciał i trafiają się zdania krótkie, ale wiele znaczące - takie, które odsłaniają prawdę o wiele bardziej brutalną, mniej piękną i mniej Weissowi miłą.

I wreszcie - nie chce się wierzyć również w to, że "prawdziwą" jest taka biografia, w której wszyscy wypowiadający się na jej kartach mówią... jednym językiem. Używają tego samego słownictwa, tych samych sformułowań, w ten sam sposób nie odmieniają tytułu filmu, który wszyscy inni z marszu by odmienili ("Kobieta wąż" - u Weissa wszyscy używają tego tytułu w jego formie nieodmiennej: widział "Kobietę wąż", fascynowała go "Kobieta wąż", sądził o "Kobiecie wąż"... to dziwne, bo przecież wąż jest rzeczownikiem odmiennym....).

Także - to nie jest portret prawdziwy.
To jest portret Tomasza Beksińskiego takiego, jakim Wiesław Weiss chciałby, aby pewna część społeczeństwa Tomasza zapamiętała.
Jakim też pamiętać chcieliby go ci znajomi, którzy na kartach książki bardzo gorąco tłumaczą się z tego, dlaczego nie mogli powstrzymać go przed samobójstwem. W kontekście tej historii przyznanie się do tego, że nie miało się czasu, by pójść i pilnować kolegi z pracy, bo miało się swoje sprawy (w wieku lat 40 lub 30 - straszna to zbrodnia, naprawdę, coś niesłychanie dziwnego...) urasta do rangi wyznania tak wstydliwego, że ciężko się nie uśmiechnąć.

Gdzieś rozmywa się w tym wszystkim pamięć o charyzmatycznym radiowcu, o oczytanym i nad wyraz kreatywnym chłopaku z małego miasteczka na południu Polski, który został idolem tysięcy polskich nastolatków - i to wcale nie dzięki protekcji ojca, chyba że za formę protekcji uznamy płyty, w których posiadaniu zapewne nie byłby młody Beksiński, gdy nie ojca kontakty i pieniądze. A fakt posiadania tych płyt i znania ich zawartości bez wątpienia utorował Beksińskiemu do rzeczonego radia drogę.
Rozmywa się też pamięć o pierwszym kultowym tłumaczu filmowym.

A przecież przede wszystkim o tym powinna być ta książka, bo przecież ten aspekt życia Tomasza Beksińskiego sprawił, że kojarzą go dziś nawet ci, którzy urodzili się długo po jego debiucie w eterze i w świecie filmu.

Może nie rozmywałyby się, gdyby Weiss wybrał z napisanej przez siebie książki wyłącznie rozdziały temu poświęcone.
Zamiast tego skupił się na tym, od czego się odżegnywał i co ganił u innych biografów i niby biografów Tomka - na "grzebaniu w bebechach".
Tabloidowości, emocje, tanim wzruszeniu.
Może to się komuś naprawdę podoba - może to komuś naprawdę sprawia przyjemność.
Mnie - nie.

Mnie taki Tomek Beksiński serdecznie zmęczył, przeraził i zniechęcił.

I bardziej niż jego samego żal mi jest "Nadkobiety", o której Weiss twierdzi, że do końca życia trwała w poczuciu winy z powodu śmierci Tomka.
Niebywałe. Po tym wszystkim, po tych wszystkich paszkwilach, po tych wszystkich listach, obelgach, nękaniach i po publicznym praniu brudów (także na łamach poczytnego magazynu)?
Tak niebywałe, że - zapewne - również przez Weissa wymyślone.

Potwierdzają się słowa mojego dawnego profesora - żadna biografia pisana przez kogoś, kto nie potrafi ukryć swojego emocjonalnego stosunku do biografii tej bohatera i nawet na chwilę nie umie zawiesić swojej wiary w to, że tylko on ma na jego temat właściwe zdanie nie może być dobra.
A pisanie biografii pod z góry założoną tezę to najgorsze, na co biograf może się zdecydować.

Mam z tą książką ogromny problem. Tak sobie myślę, że lepiej dla wszystkich - łącznie z samym bohaterem biografii - by było, gdyby Weiss napisał coś w rodzaju "Alfabetu Tomka Beksińskiego" albo pokusił się o stworzenie książki traktującej wyłącznie o słuchanej i przedstawianej przez Tomasza muzyce. Na tym Weiss się bezapelacyjnie zna, o tym pisać potrafi, w tym jest świetny...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Variola Vera

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [4]

Tadeusz Konwicki
Ocena książek:
6,9 / 10
38 książek
2 cykle
261 fanów
Zbigniew Herbert
Ocena książek:
7,7 / 10
76 książek
4 cykle
652 fanów
Erich Maria Remarque
Ocena książek:
7,3 / 10
19 książek
0 cykli
Pisze książki z:
884 fanów

Ulubione

Erich Maria Remarque Trzej towarzysze Zobacz więcej
Szczepan Twardoch Król Zobacz więcej
Tadeusz Konwicki Mała apokalipsa Zobacz więcej
Tadeusz Konwicki Mała apokalipsa Zobacz więcej
Szczepan Twardoch Król Zobacz więcej
Tadeusz Konwicki Kalendarz i klepsydra Zobacz więcej
Stanisław Dygat Disneyland Zobacz więcej
Andrzej Szczypiorski Msza za miasto Arras Zobacz więcej
Andrzej Bobkowski Szkice piórkiem Zobacz więcej

Dodane przez użytkownika

Tadeusz Konwicki Kalendarz i klepsydra Zobacz więcej
Andrzej Bobkowski Szkice piórkiem Zobacz więcej
Tadeusz Konwicki Kalendarz i klepsydra Zobacz więcej
Stanisław Dygat Jezioro Bodeńskie Zobacz więcej
Jacek Bocheński Boski Juliusz. Trylogia rzymska. Tom 1 Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
40
książek
Średnio w roku
przeczytane
2
książki
Opinie były
pomocne
155
razy
W sumie
wystawione
40
ocen ze średnią 7,7

Spędzone
na czytaniu
217
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
2
minuty
W sumie
dodane
5
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]