-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik3
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Biblioteczka
2014-01-21
2014-01-06
E. Zawiodłem się. Urocza gawęda góralska przeciągnęła swoja uroczość po stronicach książki niczym pędzel farbę, aż tej uroczości nie starczyło na książkę całą. Kocham góry, górali, skrzaty, uroczyska i żyrytwy, ale nic nie zrekompensowały nudy i irytującego coraz bardziej tonu usypiającej narracji. Tak się już nie piszę bo (się powtórzę) nuda.
E. Zawiodłem się. Urocza gawęda góralska przeciągnęła swoja uroczość po stronicach książki niczym pędzel farbę, aż tej uroczości nie starczyło na książkę całą. Kocham góry, górali, skrzaty, uroczyska i żyrytwy, ale nic nie zrekompensowały nudy i irytującego coraz bardziej tonu usypiającej narracji. Tak się już nie piszę bo (się powtórzę) nuda.
Pokaż mimo to2013-12-30
Niesamowita opowieść. Dawno nie czytałem czegoś napisanego tak zwinnym i wciągającym stylem. Bałem się, że książka będzie swoistym, nudnawym gniotem, który przyprawi mnie o kolejne "zrycie bani" - ale okazała się wdzięczną i bardzo dojrzałą lekturą z odpowiednią dawką ataku w moje zdrowie psychiczne. Jakub Małecki zapowiada się na wspaniałego pisarza!
Niesamowita opowieść. Dawno nie czytałem czegoś napisanego tak zwinnym i wciągającym stylem. Bałem się, że książka będzie swoistym, nudnawym gniotem, który przyprawi mnie o kolejne "zrycie bani" - ale okazała się wdzięczną i bardzo dojrzałą lekturą z odpowiednią dawką ataku w moje zdrowie psychiczne. Jakub Małecki zapowiada się na wspaniałego pisarza!
Pokaż mimo to2013-12-10
Mógłbym to określić jako bardzo dobry, oficjalny fanfiction. I chyba nikogo bym tym nie obraził. To, że na okładce wielką czcionką widnieje nazwisko Puzo, a dopiero pod spodem nazwisko faktycznego autora, wrzucam na kanwę działań promocyjnych wydawnictwa, a nie rzeczywistego podziału wpływu na powstanie książki.
Czy czuć w tym rękę świętej pamięci, nieodżałowanego Mario Puzo? I tak i nie. Edward Falco jest ewidentnie wielkim fanem wspomnianego autora i zręcznym kopistą - tak miało być, o to chodziło, więc to żaden zarzut. Ile faktycznych scenariuszy, notatek i wskazówek Puzo pan Edward miał do swojej dyspozycji nie wiem, ale możemy przyjąć, że wystarczająco by móc pełnoprawnie sygnować ową historię jego nazwiskiem. Widać też po opisach między dialogami, pełnych drobnych, wyeksponowanych szczegółów, że Falco ma aspiracje do ekranizacji swojego dzieła i w dużej mierze pisał książkę mając przed oczami gotowe kadry filmu. To też chyba poprawne podejście. W koncu uniwersum Ojca Chrzestnego - wszak zrodzone z książki - rozrosło się w filmach.
Dla mnie, jako ogromnego, oddanego fana Godfather'a, który powieść przeczytal x razy, premiera "Rodziny Corleone" wzbudzała uzasadnione emocje. Na szczęście ostrożnie podszedłem do lektury, starając się nie spodziewać nie wiadomo czego. I to chyba uratowało tę powieść. Jest dobrze. Są wspaniałe postacie wykreowane przez Puzo, są ci co byli tylko wspomniani, jak i ci całkiem nowi. Ciekawie rozwiązane sytuacje-genezy pewnych stanów rzeczy znanych z Ojca Chrzestnego (z Lucą Brasim na czele), przemieszają się z totalnie niepotrzebnymi, nudnawymi rozdziałami. Osobiście, wydarzenia z tamtych lat, pokazanie w jaki sposób rodzina Corleona dochodziła do władzy w Nowym Jorku, wolałbym by były przedstawione w innym stylu niż przygody osiemnastoletniego Sonny'ego. No, ale cóż... Ogólnie polecam każdemu fanowi książki i filmów. Pobieżni kibice Ojca Chrzestnego i ci średnio orientujący się w nazwiskach, miejscach i wydarzeniach, czy ci szukający dobrej książki o mafii - mogą sobie z czystym sercem odpuścić.
Mógłbym to określić jako bardzo dobry, oficjalny fanfiction. I chyba nikogo bym tym nie obraził. To, że na okładce wielką czcionką widnieje nazwisko Puzo, a dopiero pod spodem nazwisko faktycznego autora, wrzucam na kanwę działań promocyjnych wydawnictwa, a nie rzeczywistego podziału wpływu na powstanie książki.
Czy czuć w tym rękę świętej pamięci, nieodżałowanego Mario...
2013-12-20
Poziom na jakim stoi obecnie polska literatura fantastyczna przysparza mnie mnie o dysfunkcje układu oddechowego. Rozróżniwszy starych wyjadaczy-weteranów, z mistrzem Sapkowskim na czele (który najwyraźniej nie zamierza jeszcze dać o sobie zapomnieć), przez wybitnych przedstawicieli nowej fali pod przywództwem genialnego Roberta M. Wegnera - pana Grzędowicza zaszufladkowałbym do tej grupy pomiędzy. Do pisarzy, którzy już niemłodzi i doświadczeni, są w najlepszym pisarskim wieku i przeżywają swoje magnum opus.
Pan Lodowego Ogrodu z tomem czwartym, trafił do mnie przypadkiem. Nieco obrażony, że tyle na niego musiałem czekać, zapomniawszy w dużej mierze fabuły z poprzednich tomów, uzupełniłem czarne plamy posiłkując się całkiem dobrymi streszczeniami znalezionymi na internecie i wróciłem do Midgaardu.
Opasłe, 900-stronicowe tomisko, towarzyszyło mi przez ponad tydzień w podróżach tramwajem do pracy, skutecznie pomagając ignorować stękające babcie, które nie były do końca rade, że nawet przez myśl mi nie przeszło podnieść głowę i komuś miejsca ustąpić. Wszystkie przeżyły (przyp. Redakcji). Przez tę książkę, zdarzyło się wysiąść parę przystanków dalej - także Karmę mi wyrównało.
Co do samej fabuły, to istna rewelka! Nie przynudzić przez niemal tysiąc stron? No, kto potrafi? Oryginalnie, epicko, zgrabnie, zabawnie. Kontynuowana jest konwencja z poprzednich tomów trzech rodzajów narracji, zmieniających się ze sobą. Wreszcie Vuko i Filar uczestniczą w tych samych wydarzeniach, więc przeskakiwanie między ich "oczami" nie ma takiej amplitudy. No i ten klimat... Uch... Tak fantastycznie nakreślony, ubarwiony wiarygodnością przemyślen i zachowaniem głównego bohatera, spokój i lekkość pióra Grzędowicza opisującego wydarzenia z "ostrza noża" powoduje kołatanie pikawki. I koncówka, coś z czym większość pisarzy radzi sobie najgorzej - w tym przypadku - bez zarzutu. No właśnie, z tą koncówką to ja się jeszcze muszę "przespać". Tyle przemyślen na świeżo. Polecam wielce. Jak nie dostanie Zajdla za tę książkę, to się zdziwię.
Poziom na jakim stoi obecnie polska literatura fantastyczna przysparza mnie mnie o dysfunkcje układu oddechowego. Rozróżniwszy starych wyjadaczy-weteranów, z mistrzem Sapkowskim na czele (który najwyraźniej nie zamierza jeszcze dać o sobie zapomnieć), przez wybitnych przedstawicieli nowej fali pod przywództwem genialnego Roberta M. Wegnera - pana Grzędowicza...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-09
Drugi tom cyklu "Mrocznej Wieży" za mną, a ja dalej nie jestem za wiele w stanie powiedzieć o Kingu i jego rzekomym "największym dziele". Na pewno wiem, że książka jest cholernie nierówna. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron wchłonąłem jak Charlie Sheen kokainę i ciężko było wtedy się ze mną dogadać. King, trzeba mu to przyznać, jak chcę to potrafi wciągnąć (nie kokainę). Ale tyle dobrego by było, gdy doszliśmy do niejakiej drugiej (z trzech) części książki. Potem był już tylko rażący spadek, nuda, brak pomysłu i niezbyt udane próby dywagacji nad naturą schizofrenii, rozdwojenia jaźni - czasem z perspektywy pierwszej, czasem trzeciej osoby.
Stefan lubi dygresje, które w połączeniu z jego brakiem planu wydarzen przekształcają się szybko w osobny wątek. Wątek ów pochłania czas, kartki papieru, poziom i twoje "chcenie". Potem niezbyt zręcznym klejem literackim łączy "to z boku, z tym w środku", o i co? Mamy wielowątkową historię, (prawie) ze wspólnym mianownikiem. Zaczynam rozwikływać zagadkę Kinga i jego płodności twórczej. Mogę się założyć, że ma w domu wielkie akwarium, w którym pływają manaty i podsuwają mu pomysły (®South Park). Kilka razy miałem już ochotę zarzucić dalsze czytanie, a było to grubo po połowie książki. Choć obiecałem sobie, że nie będę się męczył nad czymś co mnie wkurzyło/nie zainteresowało, to zrobiłem wyjątek, zacisnąłem zęby i doczytałem. Nic się nie poprawia. Potem jest tylko jeszcze głupszy wątek miłości. Pod koniec następuje lekki wzlot, gdy pojawia się trzecia część, ale dalej nie jest to nic wybitnego.
Przeczytam trzeci tom, przeczytam. Wszyscy powtarzają, że seria się rozkręca - i mam taką nadzieje. Po drodze muszę tylko przeczytać ze dwie trzy dobre książki, żeby zmyć niesmak i zawód.
Drugi tom cyklu "Mrocznej Wieży" za mną, a ja dalej nie jestem za wiele w stanie powiedzieć o Kingu i jego rzekomym "największym dziele". Na pewno wiem, że książka jest cholernie nierówna. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron wchłonąłem jak Charlie Sheen kokainę i ciężko było wtedy się ze mną dogadać. King, trzeba mu to przyznać, jak chcę to potrafi wciągnąć (nie kokainę). Ale...
więcej Pokaż mimo to