rozwiń zwiń
encaminne

Profil użytkownika: encaminne

Warszawa Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 3 lata temu
330
Przeczytanych
książek
665
Książek
w biblioteczce
235
Opinii
2 617
Polubień
opinii
Warszawa Kobieta
Dodane| 3 książki
Nie napiszę, że książki towarzyszyły mi od zawsze, ponieważ nie byłaby to prawda. Ale towarzyszą mi teraz - w każdym pomieszczeniu, w każdej torbie i plecaku, na biurku, pod biurkiem, za szafą, w łazience, kuchni... Książkom z kolei towarzyszy kot Puszkin. I ja :) Udaję, że piszę doktorat, ale nie udaję, że piszę bloga - Kronikę kota nakręcacza :) Uczę w szkole, podróżuję, czytam i robię wszystko, co inni zwykli śmiertelnicy :)

Opinie


Na półkach:

Ważne cytaty

„Te niezliczone zadania, które zdawały się tak łatwe, kiedy je śmiało szkicowano w dworskich komnatach w Sankt Petersburgu, okazały się znacznie bardziej wymagające na Syberii, pozbawionej infrastruktury, zapasów i odpowiedniej siły roboczej.”

„Steller zabawił dłużej, niż powinien. Jol (rodzaj żaglowca) na niego czekał, więc nerwowo wiosłował z powrotem w stronę okrętu. Ze zdziwieniem odebrał czekającą na niego filiżankę gorącej czekolady – w tych dniach rzadki i wyjątkowy przysmak. Trudno zresztą o bardziej niezwykły napój w tych okolicznościach. Kakao zebrano gdzieś w Ameryce, prawdopodobnie na południe od Meksyku, potem przewieziono okrętem przez Atlantyk, najpewniej do Hiszpanii, następnie do Amsterdamu i Sankt Petersburga. Wreszcie przewieziono je lądem do Moskwy, a potem przez całą Syberię, załadowano na Św. Piotra i powieziono przez Pacyfik z powrotem do Ameryki, gdzie Steller wypił swój napój jako pierwszy Europejczyk, którego noga stanęła na Alasce. Czekolada przebyła jeszcze dalszą trasę niż marynarze, niemal okrążając świat.”

Warstwa konstrukcyjna

„Wyspa niebieskich lisów” składa się z trzech części — europejskiej, azjatyckiej, amerykańskiej i… no właśnie, niektórzy z bohaterów nigdy się tego nie dowiedzą, gdzie zabrała ich geografia. Poszczególne części w podziale na rozdziały tworzą uporządkowaną opowieść o wyprawach duńskiego badacza i wybitnego żeglarza (choć kontrowersyjnego człowieka), Vitusa Beringa. Jego motywacją były przygody, pieniądze, obietnica sławy i wielkich dokonań na polu naukowym i geograficznym.

Z jednej strony wielki dowódca, a z drugiej – zaledwie wykonawca wielkiego planu, który zrodził się w głowie najbardziej europejskiego z rosyjskich monarchów – Piotra Wielkiego, który w momencie, gdy ostatni uczestnicy wyprawy żegnali się z jej celem i własnym życiem, także dawno już nie żył. Przetrwało natomiast nierealne marzenie ogarnięcie nieogarnionego i zbadania niezbadanego, choć przecież własnego – Syberii, z jej rzekami o niewiadomym biegu, ludnością posługującą się nieznanymi językami, niezrozumiałą przyrodą i niedookreślonymi granicami. Po Syberii celem miały być wschodnie rubieże imperium, na którym nigdy carska noga nie postanęła, a zaraz po niej Czukotka, Kamczatka i wreszcie Pacyfik – ocean jako droga do Ameryki, a dokładniej na Alaskę. Tysiące uczestników ostatniej wyprawy Beringa, zwanej Wielką Ekspedycją Północną, zwalali się nagle na głowy niewielkim społecznościom syberyjskich osad z carskimi ukazami, które w praktyce nie były nawet warte funta kłaków. Ostatnim kilkudziesięciu faktycznie udało się ujrzeć nowy świat. Ale czy nie stało się to zbyt wielkim kosztem? Odpowiedź na kartach książki...

reszta na: kotnakrecacz.pl

Ważne cytaty

„Te niezliczone zadania, które zdawały się tak łatwe, kiedy je śmiało szkicowano w dworskich komnatach w Sankt Petersburgu, okazały się znacznie bardziej wymagające na Syberii, pozbawionej infrastruktury, zapasów i odpowiedniej siły roboczej.”

„Steller zabawił dłużej, niż powinien. Jol (rodzaj żaglowca) na niego czekał, więc nerwowo wiosłował z powrotem w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

KOTNAKRECACZ.PL

Warstwa konstrukcyjna

„Poławiaczki pereł” to zbiór czterech podobnie uschematyzowanych esejów biograficznych o nieco już zapomnianych Polkach, które w swoich czasach były podróżniczkami nietypowymi, wyprzedzającymi historię, odważnymi i takimi, które zdecydowanie częściej wybierały nie utarte szlaki, a miejsca poza mapą — indiańskie wioski, tybetańskie wyżyny, wysokogórskie szczyty czy syberyjskie bezdroża. Bohaterkami są Michalina Isaakowa, Jadwiga Toeplitz-Mrozowska, Ewa Dzieduszycka i Maria Czaplicka. Ich wspólnym mianownikiem są podróże i życie na przełomie XIX i XX wieku, różni za to wszystko inne – pochodzenie, uprawiane zawody, motywacje.

Warstwa literacka

Język Uli Ryciak jest niewątpliwie wyjątkowy. „Poławiaczkom pereł” daleko do klasycznej literatury faktu lub choćby biografistyki. Jest poetycko, spójnie, charakterystycznie.

Perełki (sic!)

Ta książka zaskakuje, a coraz rzadziej jakiejkolwiek udaje się mnie zaskoczyć. Uwodzi językiem, zachwyca tematyką i tym, że czytelnik jest tak blisko bohaterek, jak tylko być może – czasem ociera pot z czoła w amazońskiej dżungli, czasem drży z zimna w syberyjskich wioskach, by innym razem zachwycić się arktyczną wyspą. Dobór bohaterek jest znamienny i trafny – ich życiorysy zgrabnie pokazują, że kobieta to twór niezniszczalny, choćby w ekstremalnych warunkach. Pomaga też bogata bibliografia, dobrze dobrane fotografie i urocza okładka. Największą z czterech perełek jest dla mnie Maria Czaplicka.

Co bym zmieniła?

Datę wyprawy Napoleona na Moskwę (o 100 lat), chronologię (czasowe przeskoki bywają męczące, przeszkadzają w odbiorze i wytrącają z rytmu) i jedną z fotografii, której jakość pozostawia sporo do życzenia. Wolałabym też, by eseje zawierały albo pełny życiorys albo same tylko relacje z podróży — dostajemy zaś trochę tego, trochę tego i można poczuć niedosyt.

Dla kogo tak, a kto powinien unikać?

Dla wszystkich tych, którzy od literatury faktu oczekują także poezji, a od zbiorów biografii – dobrze dobranego klucza.

Zupełnie nie dla tych, których interesują przede wszystkim daty, nazwiska, sposoby, przyczyny.

KOTNAKRECACZ.PL

Warstwa konstrukcyjna

„Poławiaczki pereł” to zbiór czterech podobnie uschematyzowanych esejów biograficznych o nieco już zapomnianych Polkach, które w swoich czasach były podróżniczkami nietypowymi, wyprzedzającymi historię, odważnymi i takimi, które zdecydowanie częściej wybierały nie utarte szlaki, a miejsca poza mapą — indiańskie wioski, tybetańskie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„W ciemności samemu źle. I strasznie. Dobre tylko to, że nikt mnie tu nie dojrzy. Ani mama, ani tato, ani… nikt! I już! Ja też niczego nie widzę. Prawie jak babcia ze swoja kataraktą. Za to słyszę wszystko. Nawet burczenie w brzuchu. Ono takie głośne, bo okropnie czarno dookoła, i trochę się boję, choć wiem którędy do światła. No, że ciemno, to akurat fajnie. Dobre miejsce na kryjówkę. Pudełko z hitlerami mam za pazuchą. Niewygodnie z nimi siedzieć. Muszę uważać, żeby się nie wysypały. Rano się w nich wytarzałem za to, że o mało mnie nie udusiły. Wysypały się pocztowej szafy wprost na głowę, a potem dopiero na podłogę. Całe mnóstwo. Mam już parę szkopskich znaczków w piórniku, więc jakieś tam hitlery, to dla mnie nie pierwszyzna, ale tylu naraz, w dodatku na sobie, jeszcze nie widziałem. Udało mi się z nich oswobodzić. Do obiadu kulałem się w hitlerach, grzebałem w nich i układałem wedle kolorów. Najwięcej było brązowych z czarnym wąsikiem i wyłupiastymi, jak mówi babcia, ślepiami. Prawie całą podłogę pokryły. Potem znalazłem pudełko i nawrzucałem z każdego koloru po trochu, do kompletu. Wtedy naszedł mnie tato. Strasznie nakrzyczał, że szperam po archiwum i otwieram pocztowe szafy, ale jak zobaczył takie mnóstwo hitlerów, złapał się za głowę i postanowił, że będziemy ich palić. W ogródku.

— Wszystkich? — Przestraszyłem się.

— Co do jednego fryca! — wrzasnął i kazał mi zejść na obiad. Udawałem, że szukam zapodzianej sznurówki od buta, a jak tatko wyszedł, zamknąłem do pudelka swoich hitlerów i ukryłem pod szafą. Pod tą największą, z czarno-złotym orłem i trąbką na drzwiach.”

Zbyszek vel Zbyczek (rocznik 1944) miał niecały rok, kiedy z Monasterzysk, miejscowości na wschodnich rubieżach byłej II RP, jego rodzina (babcia, rodzice i rodzeństwo) trafiła na Dolny Śląsk, ziemie, wbrew ówczesnej propagandzie, raczej Niemcom odebrane niż na nich odzyskane. Tę podróż w bydlęcych wagonach od domu dziadka Hilarego po Niedźwiednią i dom starego Niemca Herbsta mały Zbyczek przypłacił niemal życiem. Ale przeżył. I miał takie przygody, jakie tylko mogło mu wyznaczyć miasteczko zdrojowe (bo Kosiorowscy po kilku latach przeprowadzili się do Długopola), nietuzinkowi koledzy o niejednoznacznej narodowości, ukochana babcia z kataraktą w oczach, która wciąż trzymała ziemię z Monasterzysk i tobołek na wypadek wojny, w którym zalęgły się mole, ojciec naczelnik poczty, delikatna mama, trójka rodzeństwa i sąsiedztw rzeki.

I jeszcze to otoczenie swojsko-obce. Opuszczony kościół ewangelicki z powybijanymi witrażami i duchami, w którym można założyć bazę. XIX-wieczny budynek poczty i skarby ukryte na strychu. I wielki kamień (ten tytułowy) w środku Nysy, który służy bohaterowi za przystań, tratwę i przyjaciela. I wielka sosna po drugiej stronie rzeki, która pamięta więcej niż mogłoby się wydawać. I tunel kolejowy, w którym można było schować ocalone z pożogi hitlerki.

I ludzie. Tajemniczy kuracjusze przechadzający się po alejkach parku zdrojowego, artyści zapraszani do galerii, niespodziewani goście, mieszkańcy sprzed lat, ksiądz Karol (Wojtyła?) z Krakowa, ekipy filmowe, Marek Hłasko na planie „Bazy ludzi umarłych”, koledzy z sanatorium… Cała plejada postaci nietuzinkowych, ale jakby bliskich czytelnikowi dzięki pierwszoosobowej narracji. Narrator-bohater jest przewodnikiem po tym świecie, ale nie z perspektywy wspomnień dorosłego człowieka. Dorasta za to w czasie właściwym dla rozwoju wydarzeń i w swej bujnej wyobraźni kształtowanej przez lektury, wiedzie życie pełne przygód i niebezpieczeństw.

„Wybrałem dziś dla kamienia krótki kurs na północny zachód. Do przepłynięcia nawet i dla takiego grubasa; nie zmęczy się. Z trzysta metrów, co, licząc po marynarsku, daje ze dwa kable i trochę. Pożeglujemy tam, gdzie się uczyłem trochę o morzu i żeglowaniu. Bo to wszystko z książek. Dorobiłem mu ster z rozbitego krzesła, żeby nie wyprowadził mnie na manowce. (…) Pożyczę i na głos przeczytam mu taką małą książeczkę o żeglowaniu, chyba pana Wysockiego. W końcu musimy zacząć współpracować. Bibliotekę stąd widać, chociaż mglisto. To znaczy wiem, jak do niej trafić. Ma czerwony ostry dach, dwa kominy i mostek kapitański. Z jednego komina już dymi, pod drugim palacz jeszcze nie rozpalił kotłów. Dziobem zwrócona do rzeki, co może się skończyć kolizją. Jeśli za sterem stoi pani bibliotekarka, która nawet tej książeczki o żeglowaniu nie przejrzała, może być różnie. Jej transatlantyk wymaga uważnego prowadzenia. Chyba że wyjmie z półki Kapitana Nemo, albo piętnastoletniego kapitana i odda im ster. Nie ma co ryzykować, jeśli my dalej płynąć razem. Burta w burtę.”

Dziwny to rynek wydawniczy, który takim perełkom pozwala przejść niezauważenie. Tak bardzo niezauważenie, że aż nawet bez strony na Lubimy Czytać, którą musiałam dodać sama, trzy lata po premierze… A jest tu wszystko, czego od dobrej literatury powinno się oczekiwać. I zajmująca fabuła, i garść humoru, i pełno małych i wielkich wzruszeń. I jeszcze język, który zamyka całą tę treść w ramy, których urok jest jest niezaprzeczalny. Świat powojenny oczami dziecka, później nastolatka to rzecz niemal niespotykana, a ukazująca taką perspektywę świadka, jaką chyba nieustannie powinno się mieć przed oczami, jeśli chcemy myśleć o tej części historii Polski.

I tu nasuwa się kolejna zaleta „Kamienia podróżnego” — Kosiorowski w najlepszy z możliwych sposobów pokazuje, jak historia splata się z mikrohistorią, jak losy jednej rodziny mogą pokazywać historyczny problem — tu: przesiedleń, rozliczeń z przeszłością, traktowania przez Polaków Ziem Odzyskanych, represji, organizacji władzy komunistów. Perspektywa dziecka zmienia te wszystkie podręcznikowe podrozdziały w żywy obraz dorastania w ciekawych czasach, tych z chińskiego przysłowia. Przesiedleńcy czy pozostali na Ziemiach Odzyskanych Niemcy przestają być liczbami, przestają być bezkształtną masą, a stają się świadectwem jednostkowego i kolektywnego cierpienia, które ma kształt, zapach i całą gamę barw. W oczach dziecka nic nie jest podręcznikowe, nic nie jest czarno-białe. Dziecko uczy się świata i dostaje bardzo wiele danych, które musi przetworzyć.

To też idealna książka do tak przecież wdzięcznych mikropodróży. W Długopolu nadal to wszystko jest — i dworzec zwieńczony tunelem, i poczta, i budynek biblioteki, i kościół, nawet wielki świerk, którego konar narrator obejmował razem z trzema kolegami. A gdyby się dobrze przyjrzeć, kto wie, może można jeszcze dostrzec tytułowy kamień? Pomyślnych wiatrów!

PS. W domu autora, poniemieckiej poczcie, mieści się dziś Kot Pocztowy, z gościnnymi (i pięknie urządzonymi!) pokojami, a w ewangelickim kościele — kawiarnia Horus.

„W ciemności samemu źle. I strasznie. Dobre tylko to, że nikt mnie tu nie dojrzy. Ani mama, ani tato, ani… nikt! I już! Ja też niczego nie widzę. Prawie jak babcia ze swoja kataraktą. Za to słyszę wszystko. Nawet burczenie w brzuchu. Ono takie głośne, bo okropnie czarno dookoła, i trochę się boję, choć wiem którędy do światła. No, że ciemno, to akurat fajnie. Dobre miejsce...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika encaminne

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [8]

Stefan Zweig
Ocena książek:
7,2 / 10
35 książek
0 cykli
146 fanów
John Irving
Ocena książek:
6,6 / 10
20 książek
0 cykli
838 fanów
Fridtjof Nansen
Ocena książek:
8,0 / 10
3 książki
0 cykli
2 fanów
Paul Auster Trylogia nowojorska Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
330
książek
Średnio w roku
przeczytane
28
książek
Opinie były
pomocne
2 617
razy
W sumie
wystawione
277
ocen ze średnią 7,7

Spędzone
na czytaniu
1 946
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
31
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
3
książek [+ Dodaj]