rozwiń zwiń
LiteratkaKawy

Profil użytkownika: LiteratkaKawy

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 4 lata temu
48
Przeczytanych
książek
48
Książek
w biblioteczce
47
Opinii
338
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| 1 ksiązkę
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

„Burza” zaczyna się niepozornie. Ot, nasz główny bohater wraca do domu, w którym się wychował. Celem podróży jest konieczność uporządkowania rzeczy po zmarłym mężczyźnie, który niegdyś zaopiekował się bohaterem oraz jego siostrą, stając się ich przybranym ojcem. Jak można się spodziewać, taki sentymentalny powrót przyniesie ze sobą ogrom wspomnień o beztroskich latach dzieciństwa.

Szybko się jednak okazuje, że powrót na wyspę, na której wzrastał nasz bohater, jest pretekstem do rozwikłania zagadki z przeszłości, a sam pobyt w niegdyś otoczeniu przemienia się w dość bolesne doświadczenie.

Autor umiejętnie trzyma czytelnika w napięciu, krok po kroku odkrywając tajemnice spowijające przeszłość bohatera. Bawi się z nim, podrzuca fałszywe tropy, rzucając mu wyzwanie odróżnienia, które z zarzuconych przynęt są prawdziwe, a które są zaledwie wytworem imaginacji. Całość tworzy opowieść wielopoziomową, w której pierwsze skrzypce gra poszukiwanie własnej tożsamości, a w tle pobrzmiewa narracja II wojny światowej oraz szaleńczego eksperymentu, który był przeprowadzany na terenie odizolowanej wyspy.

„Burza” nie jest łatwą lekturą, choć z czasem autor zaczyna hipnotyzować czytelnika swoim stylem i wciąga do lektury. I o ile początek zapowiada leniwą i sielską opowieść, pod koniec atmosfera jest tak gęsta, że trudno jest złapać oddech. To zdecydowanie jedna z lepszych powieści, jakie miałam okazję przeczytać w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

„Burza” zaczyna się niepozornie. Ot, nasz główny bohater wraca do domu, w którym się wychował. Celem podróży jest konieczność uporządkowania rzeczy po zmarłym mężczyźnie, który niegdyś zaopiekował się bohaterem oraz jego siostrą, stając się ich przybranym ojcem. Jak można się spodziewać, taki sentymentalny powrót przyniesie ze sobą ogrom wspomnień o beztroskich latach...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Najnudniejsza książka świata. Ta książka uśpi cię na amen Hardwick, K. McCoy
Ocena 6,3
Najnudniejsza ... Hardwick, K. McCoy...

Na półkach:

Z niedoborem snu nie ma żartów. Choć jedna zarwana noc raczej nie zrujnuje nam zdrowia, to jednak powtarzająca się bezsenność niesie już za sobą poważne konsekwencje. Udowodniono, że brak snu przekłada się na wzrost masy ciała. Nie dość, że nasz metabolizm zostaje rozregulowany, to jeszcze zwiększa się łaknienie. Deprawacja snu może zwiększyć również prawdopodobieństwo wystąpienia cukrzycy, chorób serca, a nawet nowotworów. Cierpi również nasza psychika – pojawiają się stany lękowe a także depresja. Stąd stosowanie higieny snu jest niezwykle ważne, dorosły człowiek powinien spać co najmniej 6-7 godz. dziennie (w zależności od źródła danych). Jednak co zrobić, by w ogóle zasnąć?

Mówi się, by nie jeść ciężkostrawnych produktów przed snem i absolutnie nie pić kawy. Zażyć ruchu, wypić ziółka i wziąć gorącą kąpiel. Przygotować wygodne łóżko, odciąć się od źródeł światła i dźwięku. Inną z praktykowanych metod, jest czytanie książki. Podobnież śledzenie szlaczków tekstu działa uspokajająco i cóż, jest w tym dużo prawdy. Problem w tym, że w większości przypadków książki, które akurat mamy pod ręką mają na tyle wciągającą fabułę, że pochłaniają nas do tego stopnia, że i tak kończymy z zarwaną nocą. Warto jest więc sięgnąć po coś, co nas faktycznie uśpi.

Taką książką jest „Najnudniejsza książka świata” opracowana przez dr Hardwicka oraz prof. K. McCoy’a. To zbiór tekstów i grafik, które mają za zadanie znudzić czytającego na tyle, by ten zapragnął drzemki. Nie są to jednak zwykłe teksty, zostały one tak opracowane, by faktycznie przywołać uczucie senności, zarówno pod względem treści, jak i samej prezencji tekstu (podobnież nawet wybór czcionki był tym podyktowany). I choć w pierwszej chwili podchodziłam dość sceptycznie do tego pomysłu, to wystarczyło mi kilka wieczorów z książką, by przekonać się, że tak książka faktycznie działa.

Początkowo wyszłam z założenia, że mnie nie jest w stanie uśpić żaden tekst, bo w swoim życiu pracowałam już z wieloma tekstami specjalistycznymi (w tym z dziedzin, na których zupełnie się nie znam), więc moja odporność na naukowy bełkot jest na tyle wysoka, że i z tym dam radę. Łatwo jest się chyba domyślić, że to właśnie teksty popularnonaukowe składają się na zawartość „Najnudniejszej książki świata”. Nie są to jednak artykuły przeniesione z periodyków naukowych, nie dość, że są one znacznie krótsze, to jeszcze stylistycznie wydają się być bardziej przystępne i zrozumiałe. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo choć każdy tekst rozpoczyna się dość niepozornie, to jednak im dalej w tekst, tym jego struktura zaczyna się bardziej komplikować, sprawiając, że nasz mózg zaczyna wariować i faktycznie odczuwać znużenie. Następują np. liczne powtórzenia, które zataczają coraz to szersze kręgi, wprowadzając nas w zupełną dezorientację. Czasami nazwy artykułów zapowiadają opowiadający tekst, który jednak traktuje opisywany fenomen zbyt „dosłownie”. I tak instruktaż kładzenia płytek koncentruje się na wyborze sklepu, w którym powinny zostać zakupione (korzystając z algorytmu najkrótszej ścieżki Dijkstry), a szczegółowa analiza Don Kichota jest na tyle szczegółowa, że analizie podlega każde słowo użyte w tekście (o historii powstawania piramid nie wspominając: tam opisywane jest kładzenie poszczególnych bloków). Wystarczy przeczytać kilka artykułów, by poczuć zbliżającą falę znużenia.

Jednak jeszcze silniejsze działanie od tekstu mają ilustracje, szczególnie te, które nakłaniają nas do szukania różnic pomiędzy zamieszczonymi na stronach elementami. O ile szukanie różnic wymaga koncentracji i najczęściej działa na nasz mózg pobudzająco, to jednak w tym przypadku jest zupełnie inaczej. Obiekty pokryte są drobnymi kółkami lub paskami, które męczą nie tylko nasz wzrok, ale wprawiają mózg w dość dziwny trans, który faktycznie działa kojąco i nasennie. I choć dokładałam największych starań, by te różnice znaleźć, to jednak w żadnym przypadku mi się to nie udało. Z każdym razem mój mózg wpadał w dziwny wir prowadzący go wprost w objęcia Morfeusza. A skoro o wirach mowa, to w książce znajdziemy kilka „wirujących kręgów umysłu), które działają jeszcze skuteczniej na uśpienie naszego umysłu (pisząc tę recenzję zerknęłam na jeden z kręgów i uwierzcie – zaczęłam ziewać).

Oprócz typowo nużących tekstów czy obrazków, na kartach „Najnudniejszej książki świata” znajdziemy wiele żartobliwych propozycji aktywności, które są (zdaniem autorów) nudne, czy też rysunki, które mają pokazać „nudne rzeczy” (np. stadia wzrostu rośliny). I choć wszystkie te drobiazgi mają oscylować wokół „nudy”, to jednak niektóre są… interesujące. Mnie osobiście zaciekawiła lista różnych rodzajów śniegu – wszak uczyłam się na studiach, że takie słownictwo istnieje wśród Eskimosów, którzy, żyjąc na co dzień wśród białej połaci, wytworzyli w swojej leksyce więcej określeń na śnieg, niż my, którzy rozróżniamy jedynie śnieg sypki od brei. Są również ciekawostki lingwistyczne (zwroty związane ze snem w różnych językach), tablice identyfikacyjne kaczek czy fakty dotyczących kiszonych ogórków.

Oczywiście nie wszystkie teksty czy ilustracje zamieszczone w książce są tak samo skuteczne, zdaję sobie również sprawę, że nie na każdego zgromadzone w „Najnudniejszej książce świata” aktywności zadziałają tak samo. Sama książka została pomyślana bardziej jako żart, niż profesjonalny usypiacz (ważne: nie jest to również lek na bezsenność), jednak z całą pewnością deklaracja, że przy jej treści można usnąć, nie jest zwyczajnym chwytem marketingowym. A nawet jeśli nie zaśniecie, to przynajmniej dowiecie się czegoś ciekawego na temat poduszek powietrznych czy garncarstwa. Kto wie, kiedy ta wiedza może się wam przydać?

„Najnudniejsza książka świata” to twór podobny do Zniszcz ten dziennik – obie te książki stanowią komentarz na temat tradycyjnego podejścia do książki. Keri Smith nakłaniała do kreatywnej destrukcji przedmiotu, w którym grzechem było zagięcie rogów. Dr Hardwick oraz prof. K. McCoy udowadniają natomiast, że książka może być nudna, przekuwając jednocześnie ilość zaśnięć podczas lektury nie w porażkę, a w sukces.

Oby po przebrnięciu przez tę książkę sukcesem zakończyły się również Wasze problemy ze snem. I przyznaje się z ręką na sercu: po raz pierwszy piszę recenzję nie przeczytawszy całej książki. Po prostu nie dałam rady, co, paradoksalnie, świadczy o tej treści niezwykle dobrze.

Z niedoborem snu nie ma żartów. Choć jedna zarwana noc raczej nie zrujnuje nam zdrowia, to jednak powtarzająca się bezsenność niesie już za sobą poważne konsekwencje. Udowodniono, że brak snu przekłada się na wzrost masy ciała. Nie dość, że nasz metabolizm zostaje rozregulowany, to jeszcze zwiększa się łaknienie. Deprawacja snu może zwiększyć również prawdopodobieństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co raz częściej dietetycy zaczęli eksperymentować z regulowaniem relacji węglowodany:białko:tłuszcz w żywieniu człowieka. Skoro cukry są dla nas szkodliwe, to logicznym jest, że powinniśmy zmniejszyć ich udział w diecie. Analogicznie, skoro tłuszczy jemy za mało, to należy zwiększyć ich dzienne spożycie? Co więcej, dowiedziono, że redukcja spożycia węglowodanów oraz zwiększenie udziału tłuszczy nie tyko nie spowoduje przyrostu wagi, a wręcz przeciwnie – przestawi organizm na spalanie tłuszczy doprowadzając ostatecznie do spadku masy ciała. Tak powstała dieta ketogeniczna, która polega na wprowadzeniu organizmu w stan ketozy, czyli procesu, w którym będą trawione ketony znajdujące się w tłuszczu, a nie – jak ma to miejsce do tej pory – węglowodany.

O takim sposobie żywienia pisze m.in. dr Joseph Mercola w swojej książce Dobry tłuszcz, na kartach której promuje Mitochondrialną Terapię Metaboliczoną. Terapia ta polega przede wszystkim na optymalizacji pracy mitochondriów i ochronie mitochondrialnego DNA przed uszkodzeniami, poprzez zmianę diety na przytoczoną powyżej wysokotłuszczową. Autor deklaruje, iż w ten sposób unikniemy wielu chorób, w tym przede wszystkim tych o podłożu nowotworowym. Poza tym, stosowanie tego rodzaju diety ma wywołać spadek produkcji insuliny, co może pomóc w radzeniu sobie z insulinoopornością czy wręcz z cukrzycą typu II. Co ciekawe, dieta ta pierwotnie stosowana była w przypadku leczenia… padaczki.

Doktor Mercola dokładnie i w przystępny sposób tłumaczy procesy chemiczne zachodzące w naszych organizmach, w którym główną rolę odgrywają mitochondria oraz wolne rodniki a także cukry i tłuszcze. I jeśli mam być szczera, robi to na tyle sugestywnie, że udało mu się mnie przekonać, że tłuszcze są naszemu organizmowi niezbędne i jeśli ktoś jeszcze w to wątpi, to powinien niezwłocznie sięgnąć po tę książkę. Ciekawostką są również przytoczone przez niego opisy dwóch spraw z historii dietetyki: dotyczącej niegdyś popularnego tłuszczu Crisco, który okazał się być szkodliwy oraz diety śródziemnomorskiej, która choć uważana jest za wzór żywienia, to okazuje się być daleka od ideału.

A jak jest zatem z dietą proponowaną przez autora? Na pierwszy rzut oka wydaje się być rozwiązaniem idealnym, bo i tak je przedstawia autor. Jemy normalnie, z tym wyjątkiem, że zmniejszamy w posiłkach udział węglowodanów, a zwiększamy udział tłuszczy. Oczywiście nie oznacza to, że z radością witamy na naszych stołach golonkę, którą zagryzamy kiełbasą (nawet tą bio). Do tej pory nie wspominałam bowiem o innym składniku odżywczym, jakim jest białko. I tutaj nadszedł czas na dość smutną wiadomość: w przeciwieństwie do diety paleo czy Atkinsa, białko nie jest mile widziane w diecie ketogenicznej, a co za tym idzie, nie możemy pozwolić sobie na zbyt duże szafowanie mięsem (które, jak wiemy, jest jego bogatym źródłem). Mercola uzasadnia ten fakt negatywnym wpływem tego składnika odżywczego na stan mitochondriów.

Co zatem powinniśmy jeść? Wyjadać łyżką olej kokosowy (bio) ze słoika? Cóż, choć autor sugeruje takie rozwiązanie jako formę przekąski czy „słodzenie” kawy masłem (zwłaszcza, gdy dopadnie nas ochota na „coś słodkiego”), to jednak poza tym ekscesem nie jest aż tak tragicznie. Na kartach Dobrego tłuszczu znajdziemy kompletną listę produktów, które powinniśmy przyjmować, a których raczej powinniśmy unikać. Owoce (z kilkoma wyjątkami) są raczej nierekomendowane, natomiast już znacznie szerszy wybór otrzymujemy w przypadku warzyw, które mają być w diecie nie tyle nośnikiem witamin i mikroelementów, co błonnika. Jeśli chodzi o białko, to warto je czerpać z ryb i owoców morza (znajdziemy tutaj niezwykle przydatne rozgraniczenie gatunków ryb pod względem zawartości rtęci) oraz nabiału (choć i tutaj znajdziemy listę produktów zakazanych).

A skąd czerpać ten magiczny tłuszcz, który ma być podstawą naszej diety? Mercola powołuje się głównie na tłuszcze roślinne (te nieutwardzone), jajka oraz orzechy i pestki, które są wciąż niedocenianym składnikiem naszej diety (choć powoli dostrzegane przez lekarzy: ja kiedyś otrzymałam lekarskie zalecenie jedzenia orzechów brazylijskich, jako sposób na zniwelowanie niedoboru selenu). Każdy wybór składnika diety autor wnikliwie uzasadnia, ukazując jego pozytywny wpływ na funkcjonowanie naszego organizmu, ale nie kryjąc również pewnych „defektów” danego produktu – ideałów bowiem nie ma.

Autor w Dobrym tłuszczu wprowadza nas krok po kroku w arkana Mitochondrialnej Terapii Metabolicznej. Od przedstawienia teorii, aż po praktyczne wskazówki. Pokazuje różne wariacje diety (od najłagodniejszej, po najbardziej radykalną), różne rodzaje postów (tak, te są obecne i w tym przypadku), podpowiada w co wyposażyć swoją kuchnię (a co z niej usunąć), a nawet jakie badania należy przeprowadzić przed przystąpieniem do Terapii i w jej trakcie (przygotujcie się na codzienne badanie poziomu glukozy). Otrzymujemy wręcz gotową checklistę spraw do załatwienia w początkowej fazie Terapii, co jest niezwykle przydatne i sprawia, że o niczym nie zapomnimy. Reasumując: Dobry tłuszcz prowadzi nas za rękę przez pierwsze dni Terapii, szczegółowo opisując jak radzić sobie w chwilach słabości czy np. jak zareagować w sytuacji, gdy nasz krewny upiecze dla nas tort (którego oczywiście nie możemy zjeść). Ale żeby nie było zbyt kolorowo, autor prezentuje również niesione przez dietę skutki uboczne, które mogą pojawiać się w początkowych dniach Terapii. Nie są one poważne, ale warto się na ich nadejście przygotować.

Życzyłabym sobie, by wszystkie książki opisujące diety były tak dokładnie przygotowane. Co prawda nie znajdziemy tutaj sugestywnych ilustracji czy przepisów (tego akurat żałuję, ale w ramach rekompensaty autor podaje strony internetowe, na których możemy je znaleźć), ale zamiast znajdziemy naukowe (choć podane w niezwykle przystępny sposób) wytłumaczenie konieczności intensyfikacji tłuszczy w naszej diecie oraz wiele szczegółowych porad i wskazówek dotyczących samej Terapii.

Co raz częściej dietetycy zaczęli eksperymentować z regulowaniem relacji węglowodany:białko:tłuszcz w żywieniu człowieka. Skoro cukry są dla nas szkodliwe, to logicznym jest, że powinniśmy zmniejszyć ich udział w diecie. Analogicznie, skoro tłuszczy jemy za mało, to należy zwiększyć ich dzienne spożycie? Co więcej, dowiedziono, że redukcja spożycia węglowodanów oraz...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika LiteratkaKawy

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
48
książek
Średnio w roku
przeczytane
4
książki
Opinie były
pomocne
338
razy
W sumie
wystawione
48
ocen ze średnią 7,8

Spędzone
na czytaniu
236
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
4
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]