-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać1
-
ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
-
ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać4
Biblioteczka
2024-01
2024-01
Jak chyba każdy zastanawiałam się, jak to możliwe, że jeden nawiedzony przywódca jest w stanie opętać cały naród i jak chyba każdy powtarzałam utarte frazesy o gospodarce, inflacji i biedzie.
Dlatego "Rausz" był dla mnie fascynującą lekturą, która rozbraja ten stereotyp i przedstawia portret Republiki Weimarskiej odmalowany z większą głębią, bardziej zniuansowany.
Jestem bardzo mile zaskoczona tą książką - po pierwszym rozdziale, bardzo politycznym i bardzo historycznym, mocno się rozkręca. Warto jednak przebrnąć przez początek z uwagą, bo nakreślony w nim pejzaż polityczny daje potem niezwykle istotny kontekst do zrozumienia późniejszych zjawisk.
Jak chyba każdy zastanawiałam się, jak to możliwe, że jeden nawiedzony przywódca jest w stanie opętać cały naród i jak chyba każdy powtarzałam utarte frazesy o gospodarce, inflacji i biedzie.
Dlatego "Rausz" był dla mnie fascynującą lekturą, która rozbraja ten stereotyp i przedstawia portret Republiki Weimarskiej odmalowany z większą głębią, bardziej zniuansowany.
Jestem...
2024-01
Miała być wielka księga pytań, a tymczasem pytanie jest w zasadzie jedno, powtarzane do znudzenia, a odpowiedzi brak. Oprócz tego jest szereg mało istotnych anegdotek (wizyta w sex shopie, żeby pogadać o grubości penisa, wizyty u lekarzy takich i owakich, żeby sprawdzić stan zdrowia, szczegóły diet, wyprawy do muzeów w zasadzie po nic, pozyskiwanie spermy ogiera rozpłodowego etc., etc.), które na blisko 500 stronach mają wbić czytelnikowi to, co normalnie uczeń wynosi z biologii w podstawówce: ewolucja i dobór naturalny.
Nic mnie nie obchodzi zdrowotna rywalizacja między pisarzem i archeologiem, bo ani to ładnie napisane, ani ciekawe, a ich kompleksy i problem męskiego ego są zwyczajne nudne. To, po co przyszłam - paleontologia, początek życia, początek kultury - jest tak zmarginalizowane, że czuję się parszywie oszukana. Już więcej sensu mają "Niezwykłe umysły" i "Kto zjadł pierwszą ostrygę".
Znak - zawiedliście mnie boleśnie i okrutnie, a z lektury wyniosłam wiedzę, że nie warto kupować książek w ciemno. Zwłaszcza od was. Tfu.
Miała być wielka księga pytań, a tymczasem pytanie jest w zasadzie jedno, powtarzane do znudzenia, a odpowiedzi brak. Oprócz tego jest szereg mało istotnych anegdotek (wizyta w sex shopie, żeby pogadać o grubości penisa, wizyty u lekarzy takich i owakich, żeby sprawdzić stan zdrowia, szczegóły diet, wyprawy do muzeów w zasadzie po nic, pozyskiwanie spermy ogiera...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Książki Piotra Milewskiego to dla mnie ciekawe zjawisko - miewają dłużyzny, miewają miałkie fragmenty, które niewiele wnoszą, ale mimo swojej "przeciętności" mają kapitalne tematy i świetnie się je czyta.
Shitamachi, ta mniej prestiżowa okolica rzemieślników i handlarzy, ma swoją atmosferę, swój urok i swoje historie - nawet jeśli w międzyczasie zmieniła się zabudowa, mieszkańcy i ich profesje. Piotr Milewski pokazuje, jak na '"nowoczesną" tkankę okolicy nakłada się jej historia sięgająca czasów Edo, pracowicie skleja obraz Dolnego Miasta z drobniutkich obserwacji, ze swoich spacerów, z opowieści, lektur i rozmów. Dużo w tych opowieściach nostalgii i czułości - i nawet te osobiste "wtręty" o tym, gdzie jego potomstwo bawiło się w parkach są zdumiewająco na miejscu.
"Opowieści z Dolnego Miasta" urzekły mnie z jeszcze jednego powodu: budzą tę samą tęsknotę i oczarowanie, co czytany blisko dwadzieścia lat temu "Japoński wachlarz" czy "Bezsenność w Tokio".
Disclaimer: "Tokio" Milewskiego, chociaż napisane z mniejszą swadą i polotem niż książeczka Bator, jest znacznie, znacznie lepsze - i merytorycznie, i kulturowo.
Piotrze -dziękuję za inspirację do majowych wędrówek.
Książki Piotra Milewskiego to dla mnie ciekawe zjawisko - miewają dłużyzny, miewają miałkie fragmenty, które niewiele wnoszą, ale mimo swojej "przeciętności" mają kapitalne tematy i świetnie się je czyta.
Shitamachi, ta mniej prestiżowa okolica rzemieślników i handlarzy, ma swoją atmosferę, swój urok i swoje historie - nawet jeśli w międzyczasie zmieniła się zabudowa,...
2023-01
Intrygująca na kilku poziomach i po miesiącu nadal nie jestem pewna, czy raczej mnie zaskoczyła, czy rozczarowała.
Shibata nie jest w ciąży i wiemy to od samego początku. A jednak - chociaż tak na zdrowy rozum intryga powinna w którymś momencie się sypnąć - cały jej świat bez problemu akceptuje kłamstwo.
Czy kłamstwo w pewnym momencie staje się prawdą? Co tak naprawdę oznacza macierzyństwo dla kobiety, a co dla jej otoczenia i wreszcie - czy trzeba urodzić dziecko, aby być matką?
Yagi nie odpowiada na żadne z tych pytań, przynajmniej nie wprost i nie jednoznacznie. Mam więc delikatny czytelniczy niedosyt, bo chciałabym - nomen omen - rozwiązania akcji, dokończenia wątków i objawienia prawdy. Być może wszystkie te rzeczy są w "Dzienniku pustki', ale ukryte i niedopowiedziane.
Intrygująca na kilku poziomach i po miesiącu nadal nie jestem pewna, czy raczej mnie zaskoczyła, czy rozczarowała.
Shibata nie jest w ciąży i wiemy to od samego początku. A jednak - chociaż tak na zdrowy rozum intryga powinna w którymś momencie się sypnąć - cały jej świat bez problemu akceptuje kłamstwo.
Czy kłamstwo w pewnym momencie staje się prawdą? Co tak naprawdę...
2023-01
Można powiedzieć o tej książce wszystko, ale na pewno nie to, że przepisy są proste. Ba, w książce tej jest naprawdę niewiele przepisów, a jeśli jeszcze macie kaprys jeść posiłki zbilansowane, z dużą ilością warzyw i owoców i raczej z tofu i rybą niż czerwonym mięsem, to macie trochę pecha i zacznijcie szukać gdzie indziej.
Co jest w niej absolutnie piękne? Bardzo, bardzo obszerny wstęp, w którym autorka opisuje różne typy japońskich półproduktów, składników i przypraw, łącznie z tym, jak ich używać, kiedy i do czego.
Szukałam inspiracji i pomysłów na obiady, skończyłam z książką piękną, ciekawą i kompletnie bezużyteczną.
Można powiedzieć o tej książce wszystko, ale na pewno nie to, że przepisy są proste. Ba, w książce tej jest naprawdę niewiele przepisów, a jeśli jeszcze macie kaprys jeść posiłki zbilansowane, z dużą ilością warzyw i owoców i raczej z tofu i rybą niż czerwonym mięsem, to macie trochę pecha i zacznijcie szukać gdzie indziej.
Co jest w niej absolutnie piękne? Bardzo, bardzo...
2024-01
Językowo - przekład jak przekład, ze wszystkimi poprawkami na nieczytelność uszkodzonych fragmentów tabliczek, na egzotykę obyczajów odległych w czasie i przestrzeni, wreszcie na specyficzną estetykę mezopotamskich eposów.
Edytorsko istny koszmarek, szczególnie przez niechlujne przypisy. Książka sprawia takie wrażenie, jakby w wydawnictwie nie było ani korektora, ani redaktora, a do druku poszła wersja prosto z pliku .doc autora.
Największy problem mam z komentarzem do samego eposu, który zajmuje drugie tyle miejsca i w wielu wypadkach literalnie nic nie wnosi do rozumienia materiału. Najczęściej są to nudne streszczenia tego, co czytelnik już zdążył przeczytać w kolejnych tablicach, upstrzone nie wiadomo po co powiązaniami z tekstami biblijnymi - wiadomo, że kiedy sięgasz po epos z Dwurzecza najbardziej interesuje cię hebrajski Stary Testament, nie?
Żeby to jeszcze było ładnie napisane i ładnie poprowadzone...
Jedyny plus: można sobie porównać i ocenić, do jakiego stopnia Robert Stiller w swoim "spolszczeniu" (tfu!) eposu o Gilgameszu popłynął w stronę grafomaństwa.
Językowo - przekład jak przekład, ze wszystkimi poprawkami na nieczytelność uszkodzonych fragmentów tabliczek, na egzotykę obyczajów odległych w czasie i przestrzeni, wreszcie na specyficzną estetykę mezopotamskich eposów.
Edytorsko istny koszmarek, szczególnie przez niechlujne przypisy. Książka sprawia takie wrażenie, jakby w wydawnictwie nie było ani korektora, ani...
2023-12
Po serii papkowatych nowelek nareszcie przyzwoity kawałek japońskiej prozy.
"Piersi i jajeczka" to dwie luźno połączone ze sobą nowele - pierwsza dotyczy relacji z własnym ciałem, druga potrzeby macierzyństwa i każda porusza na swój własny sposób.
"Piersi" to kawał porządnej roboty i ze strony pisarki, i tłumaczki. Najbardziej uderza pewna dwoistość w narracji. Z jednej strony jest więc Natsuko i to, jak relacjonuje przebieg wizyty starszej siostry z córką w Tokio, jednocześnie snując wspomnienia o swoim surowym, pozbawionym luksów dorastaniu i późniejszym zagubieniu. To zdystansowana proza, pozbawiona sentymentów i uderzająca w tym, jak nierówności społeczne, wykluczenie czy konsekwencje niedostatku traktuje jako coś oczywistego, nad czym nawet nie ma co się zastanawiać.
Z drugiej strony przez beznamiętną narrację bohaterki krzyczy wrażliwość autorki, która dostrzega ogrom cierpienia swoich bohaterek i pokazuje go czytelnikowi bez patosu, bez afektowanych monologów wewnętrznych i bez pustosłowia.
"Jajeczka" były dla mnie bardziej wymagające, bo przedstawiają skądinąd obcą mi potrzebę macierzyństwa. I znowu Kawakami unika prostych rozwiązań: bohaterką jest samotna aseksualna kobieta bez stałego partnera. Pytania, które wyłaniają się z jej opowieści są aktualne i chyba w niektórych środowiskach wywrotowe: czy samotna kobieta ma prawo do macierzyństwa? Kto jej to prawo daje, kto przez dostęp do procedur medycznych kontroluje jej prawo do reprodukcji?
W jakimś sensie są to historie feministyczne, ale nie w sensie społecznej walki o równouprawnienie. To raczej dwugłos o układaniu się ze swoim ciałem, o szukanie przestrzeni do życia dla siebie w całej gmatwaninie tkanek i procesów biologicznych.
Intrygujące, smutne, budzące gniew, wyzwalające.
Po serii papkowatych nowelek nareszcie przyzwoity kawałek japońskiej prozy.
"Piersi i jajeczka" to dwie luźno połączone ze sobą nowele - pierwsza dotyczy relacji z własnym ciałem, druga potrzeby macierzyństwa i każda porusza na swój własny sposób.
"Piersi" to kawał porządnej roboty i ze strony pisarki, i tłumaczki. Najbardziej uderza pewna dwoistość w narracji. Z jednej...
2023-12
Na Nowy Rok miałabym takie życzenie do losu, żeby odwrócił ten przeklęty trend wydawania healing novels.
"Kameliowy sklep papierniczy" to właśnie taka miałka książeczka, w której każdą ludzką krzywdę, gorycz, tęsknotę i żal da się załatwić pięknie napisanym listem. Postacie są może odrobinę ciekawsze, niż w innych powieścidłach spod tego znaku, mają trochę bardziej wyraziste charaktery i coś się z nimi dzieje, ale nadal trochę za mało, żeby z tej wakacyjnej książeczki wykrzesać coś więcej.
Jedyne co jest warte uwagi to wszystkie te szczegóły dotyczące pisania listów i związanej z nimi etykiety. Poza tym przeciętny poziom przeciętnej książeczki ku pokrzepieniu serc.
Na Nowy Rok miałabym takie życzenie do losu, żeby odwrócił ten przeklęty trend wydawania healing novels.
"Kameliowy sklep papierniczy" to właśnie taka miałka książeczka, w której każdą ludzką krzywdę, gorycz, tęsknotę i żal da się załatwić pięknie napisanym listem. Postacie są może odrobinę ciekawsze, niż w innych powieścidłach spod tego znaku, mają trochę bardziej...
2023-12
Miałam fajne wrażenia po pierwszym tomie - "Moje dni w antykwariacie" były powieścidełkiem przewidywalnym, ale bezpretensjonalnym i miłym w czytaniu.
Spokojnie sięgnęłam więc po drugi tom i teraz nie wiem: czy pierwszy też był taką szmirą, ale przeczytałam go w innym nastroju i dlatego mi się spodobał, czy drugi jest słabszy?
Myślałam, że będzie coś o życiu uczuciowym Takako - ale to, co prezentuje autor jest tak infantylne i głupie, że aż by się chciało zapytać, ile jeszcze powieści będzie się kręciło wokół wątku braku komunikacji między ludźmi.
Myślałam, że będzie więcej perypetii emocjonalnych przyjaciół Takako - ale wszystko to nie jest warte nawet funta kłaków.
Myślałam, że powieść uratuje wątek Momoko - ale nie. Jak w klasycznej szmirowatej powieści Momoko ma sprawić, że coś się dzieje i doprawić lukier powieści kroplą soku cytrynowego. Nawet ten wątek nie znajduje żadnej kulminacji, żadnego rozwiązania spod znaku katharsis, służy natomiast do wyprodukowania jeszcze większych ilości lukru.
Banalne, przewidywalne od pierwszej strony i przesłodzone tak, że aż bolą zęby.
Miałam fajne wrażenia po pierwszym tomie - "Moje dni w antykwariacie" były powieścidełkiem przewidywalnym, ale bezpretensjonalnym i miłym w czytaniu.
Spokojnie sięgnęłam więc po drugi tom i teraz nie wiem: czy pierwszy też był taką szmirą, ale przeczytałam go w innym nastroju i dlatego mi się spodobał, czy drugi jest słabszy?
Myślałam, że będzie coś o życiu uczuciowym...
2023-12
Niech będzie przeklęty ten, kto pierwszy wydał szmirę spod znaku "healing novels" i otrąbił wydawniczy sukces. Człowiek jak patrzy na nowości wydawnicze może odnieść wrażenie, że literatura japońska to lekkie jak wydmuszka banalne powieścidełka o niczym.
Tak jak tu. Tajemna restauracja przygotowuje potrawy, które odtwarzają zapamiętany, ulotny smak. Mniejsza z tym, dlaczego sama idea przywrócenia smaku z odległej przeszłości jest mrzonką - ten zarzut świadomie odkładam na bok, bo fikcja rządzi się swoimi prawami.
Ale dlaczego ta fikcja koncentruje się na najmniej intersujących aspektach każdej "misji" tropicieli smaków? Nie ma w niej właśnie tego, co by było najciekawsze: dochodzeń, dociekań, detektywistycznego rekonstruowania miejsc i przepisów. Dostajemy kilka zdań zdawkowego wyjaśnienia i cóż, trzeba obejść się smakiem. Dowiadujemy się za to czegoś tam o klientach, ale ich historie są dokładnie takie, jak możecie zgadnąć na podstawie innych healing novels.
Książka ulatuje z pamięci tak szybko, jak się ją czytało, wrażenia żadne. Tyle dobrego, że nie trzeba zgagi leczyć.
Niech będzie przeklęty ten, kto pierwszy wydał szmirę spod znaku "healing novels" i otrąbił wydawniczy sukces. Człowiek jak patrzy na nowości wydawnicze może odnieść wrażenie, że literatura japońska to lekkie jak wydmuszka banalne powieścidełka o niczym.
Tak jak tu. Tajemna restauracja przygotowuje potrawy, które odtwarzają zapamiętany, ulotny smak. Mniejsza z tym,...
2023-12
Czytałam tylko kilka poradników i na tej podstawie wyrobiłam sobie pogląd, że są to rzeczy miałkie, nierzadko infantylne w swoim upraszczaniu rzeczywistości i wypełnione banalnymi radami.
Może więc jakość poradnika zależy też trochę od tego, czy właściwą książkę czytasz we właściwym momencie? "Atomowe nawyki" to jedna z tych książek, które wpadły mi w ręce z pozdrowieniami od wszechświata. Wkurzał mnie mój brak systematyczności i zerowe sukcesy w budowaniu nawyków - i wtedy weszły "Atomowe nawyki", całe na biało.
Autor nie usprawiedliwia moich porażek nawykowych, ale osadza je w pewnym kontekście i koryguje punkt po punkcie, podbudowując wywód wynikami eksperymentów i badań.
Ponieważ z racji moich poprzednich doświadczeń z poradnikami do tego też podeszłam sceptycznie, postanowiłam przynajmniej spróbować metody Cleara. Cóż, u mnie zadziałało i myślę, że u Ciebie też ma szansę :)
Czytałam tylko kilka poradników i na tej podstawie wyrobiłam sobie pogląd, że są to rzeczy miałkie, nierzadko infantylne w swoim upraszczaniu rzeczywistości i wypełnione banalnymi radami.
Może więc jakość poradnika zależy też trochę od tego, czy właściwą książkę czytasz we właściwym momencie? "Atomowe nawyki" to jedna z tych książek, które wpadły mi w ręce z pozdrowieniami...
2023-11
Nie, dobra, tej książki nie da się traktować poważnie i jej wartość (poza literacką i tłumaczeniową) jest w zasadzie niewielka - ot, narcystyczne rozważania nieśmiałego chłopca, który stał się trochę bardziej pewny siebie, odkąd zaczął chodzić na siłownię, ponieważ mięśnie jakoś tak obudziły w nim świadomość narodową.
"Słońce i stal" mają sens tylko w kontekście życia i śmierci autora (ależ to brzmi). Kiedy masz w pamięci, do jakiego szurniętego nacjonalizmu i jakiej głupiej śmierci doprowadziły, z jednej strony robi wrażenie spójność dzieła i życia, z drugiej - naprawdę trudno nie pomyśleć o stracie i marnotrawstwie.
Nadprogram: naprawdę dobre tłumaczenie! Nie kojarzę innych przekładów Macieja Komorowskiego, ale mamy też w Polsce Mishimę w koszmarnych przekładach i zdecydowanie łatwiej jest przetłumaczyć go źle niż na takim poziomie. Ślicznie!
Nie, dobra, tej książki nie da się traktować poważnie i jej wartość (poza literacką i tłumaczeniową) jest w zasadzie niewielka - ot, narcystyczne rozważania nieśmiałego chłopca, który stał się trochę bardziej pewny siebie, odkąd zaczął chodzić na siłownię, ponieważ mięśnie jakoś tak obudziły w nim świadomość narodową.
"Słońce i stal" mają sens tylko w kontekście życia i...
2023-11
Bardzo, bardzo przyjemna rzecz - nierówna, jak zwykle przy zbiorach, ale wciąż na niezłym poziomie i całkiem ładnie zaznaczająca obszary badań BLek.
Jak tworzyły się zręby rynków BLek poza Japonią, jakie schematy wykorzystują BLki w narracji, kto BLki czyta i czy na pewno tylko kobiety, na ile BLka jest prawdziwa i według kogo, czy dziewczyny mają prawo fantazjować o gejach, czy nie - i kim dokładnie jest ten "gej" oraz to, czego zabrakło mi w "Fantasies of Cross-Dressing", czyli jak BLki mają się do queeru.
Książka dostarcza sporo przyjemności, i fanowskiej (to uczucie "aha!", kiedy indywisualne fanowskie doświadczenie trafia na swoje miejsce w szerszym kontekście), i intelektualnej w tym, jak pokazuje różne punkty widzenia i różne teorie.
Warto!
Bardzo, bardzo przyjemna rzecz - nierówna, jak zwykle przy zbiorach, ale wciąż na niezłym poziomie i całkiem ładnie zaznaczająca obszary badań BLek.
Jak tworzyły się zręby rynków BLek poza Japonią, jakie schematy wykorzystują BLki w narracji, kto BLki czyta i czy na pewno tylko kobiety, na ile BLka jest prawdziwa i według kogo, czy dziewczyny mają prawo fantazjować o...
2023-11
Huh, bywało ciężko. Wstęp to jest raczej ciężka artyleria Freuda i literaturoznawstwa, ale ostatecznie warto było się przez to przebić, żeby mniej więcej złapać główny koncept - powiedzmy, że dyskusyjny, ale próbujący wyjaśnić, dlaczego dziewczyny lubią yaoi w mocno freudowskim ujęciu.
Potem zaczyna się robić ciekawiej: kolejne rozdziały poświęcone są omówieniu i analizie homoerotycznych wątków w utworach Mari Mori, Taeko Kono i Kanoko Okamoto z takich bardziej klasycznych pisarek oraz w bardziej współczesnym ujęciu Rieko Matsuury i mang yaoi.
Żeby nie było - ciężka artyleria analizy literaturoznawczej odzywa się w tle, ale jest trochę bardziej przystępna niż we wprowadzeniu.
I jakkolwiek wydawało mi się, że nie ma cienia, podejrzewania choćby męsko-męskiej relacji zabarwionej erotyzmem, która nawet w najniewinniejszym tekście umknie mojemu sokolemu oku, całe szczęście, że się przebiłam przez rozdziały poprzedzające tłumaczenia.
Jak słowo daję, nie ma tam literalnie nic, co mogłoby obudzić ciekawość przeciętnej yaoistki. Mało tego, czytając rozdział o Mari Mori byłam złamana, że nikt jej nie tłumaczył na angielski, tymczasem wystarczyła mi próbka grafomańskiego stylu autorki i jej wybitnej naiwności zaprawionej głupią mizoginią, żeby mi się odechciało.
Książka Nagaike jest interesująca właśnie ze względu na część z tłumaczeniami. Cała reszta, chociaż podejmuje arcyciekawe pytanie "dlaczego" jest i niełatwa w odbiorze, i - w moim odczuciu - za bardzo freudowska. Mam wrażenie, że to, co mogło tłumaczyć inspirację autorek z początków XX wieku niekoniecznie pasuje do autorek współczesnych, więc liczę na to, że ten temat wróci w pracach innych badaczy.
Huh, bywało ciężko. Wstęp to jest raczej ciężka artyleria Freuda i literaturoznawstwa, ale ostatecznie warto było się przez to przebić, żeby mniej więcej złapać główny koncept - powiedzmy, że dyskusyjny, ale próbujący wyjaśnić, dlaczego dziewczyny lubią yaoi w mocno freudowskim ujęciu.
Potem zaczyna się robić ciekawiej: kolejne rozdziały poświęcone są omówieniu i analizie...
2023-11
Dobra, no, każdy ma chwile słabości. Oczywiście, że jeśli w tytule jest sakura i sushi, to powinnam w czynie społecznym przełamać swoje opory i posypać tę książkę niegaszonym wapnem, ale wiecie - miała w tytule Takarazuka. Nie mogłam chociaż nie spróbować.
Kłopot z tą książką polega na tym, że nie spełnia swojej obietnicy. Nie ma tu zatem za dużo o japońskiej przyrodzie i estetyce, nie ma za dużo o podróżach kulinarnych i całej sferze związanej z jedzeniem i niestety nie ma też za dużo o kiczowatej, pełnej blichtru, bajkowej kobiecej rewii z małej miejscowości. No dobra, jest to jedyna znana mi pozycja, która przedstawia system zakupu biletów na rewię i uchylająca rąbka tajemnicy, spowijającej układy gwiazda-fani-fanklub-zarząd teatru.
Co zatem jest? Niesamowita historia dwóch brytyjskich pań w średnim wieku, które niemal z dnia na dzień postanawiają rzucić wszystko i przenieść się do Japonii, żeby być bliżej swojego ukochanego teatru - a na życie zarabiać nauką języka angielskiego.
Jill Rutherford opisuje więc swoje wzloty i upadki zarówno w dziedzinie zaaklimatyzowania się w kraju, którego język i obyczaje pozostają dla niej co najmniej niezrozumiałe, jak i w dziedzinie uczenia języka - zarządzania szkółką, zdobywania uczniów, utrzymywania ich przy sobie.
Jill jako człowiek budzi mój głęboki podziw: jest odważna, uczy się na błędach, wyciąga w nioski i ma w sobie niesamowitą, niezwykłą pasję. Jej historia jest jedną z takich, które możecie usłyszeć od znajomych przy piwie i zaklasyfikować ją jako miejską legendę, bo takie rzeczy się nie zdarzają.
Jill jako autorka budzi mój trochę mniejszy entuzjazm. Książka jest poprawna, ale nic ponadto. Nieważne, jak gorąco kibicowałam Jill, sięgnęłam po tę książkę z powodu Takarazuki i kultury japońskiej, w tej kolejności. Jak na złość nie dostałam żadnej z tych rzeczy.
Dobra, no, każdy ma chwile słabości. Oczywiście, że jeśli w tytule jest sakura i sushi, to powinnam w czynie społecznym przełamać swoje opory i posypać tę książkę niegaszonym wapnem, ale wiecie - miała w tytule Takarazuka. Nie mogłam chociaż nie spróbować.
Kłopot z tą książką polega na tym, że nie spełnia swojej obietnicy. Nie ma tu zatem za dużo o japońskiej przyrodzie i...
2023-10
Nie do końca rozumiałam zachwyty nad "Kim Jiyoung urodzona w 1982" - z punktu widzenia zachodniego feminizmu mało odkrywczą i raczej banalną. Sceptycznie podchodziłam również do "Panna Kim wie", tymczasem czekało mnie przyjemne zaskoczenie.
Krótkie opowiadania składające się na ten zbiór to przede wszystkim opowiadania o wewnętrznej wolności - wyzwalania się spod wpływu mężczyzn uwikłanych w swoje ograniczenia i krzywdzące wzorce męskości, spod wpływu ograniczającej tradycji. To proste, ale zaskakująco krzepiące historie o odkrywaniu wolności i odwadze, aby z niej korzystać. Historie o zwycięstwach i o tym, jak ich nie zaprzepaścić, a wykorzystać.
Chyba najbardziej urzekła mnie opowieść o zorzy polarnej, która budzi wiarę w to, że marzenia można realizować w każdym wieku, a przyjaźń znaleźć tam, gdzie - zgodnie z tradycją - najtrudniej byłoby jej szukać.
Przyjemne czytadło, zgrabnie napisane i - jak na tłumaczenie z angielskiego - całkiem nieźle brzmiące po polsku.
Nie do końca rozumiałam zachwyty nad "Kim Jiyoung urodzona w 1982" - z punktu widzenia zachodniego feminizmu mało odkrywczą i raczej banalną. Sceptycznie podchodziłam również do "Panna Kim wie", tymczasem czekało mnie przyjemne zaskoczenie.
Krótkie opowiadania składające się na ten zbiór to przede wszystkim opowiadania o wewnętrznej wolności - wyzwalania się spod wpływu...
2023-10
Prześlicznie zrobione w tej powieści jest to, jak przeplatają się losy ludzi, którzy startowali z tego samego miejsca, ale ich życia ułożyły się całkowicie inaczej. Autor nie skupia się tu na tym, jak jednostkowe wybory w pozornie niewiele znaczących momentach determinują, ale raczej na realiach życia w Korei - tak różnych jak miejsce, które zajmujesz na drabinie społecznej.
Jest więc i koreańska wieś sprzed ery industrialnej, są szalone majątki zbijane na koreańskiej transformacji oraz emocjonalny i społeczny koszt tego bogactwa, są wreszcie nierówności społeczne, które zrodziła przemysłowa potęga kraju.
Na kartach powieści dosłownie mijają się ze sobą ludzie, którzy budowali potęgę gospodarczą Korei, nie zawsze uczciwie, nie zawsze z poszanowaniem lokalnych tradycji i wartości, którzy stali się ofiarami modernizacji kraju i wreszcie ci, którzy nie pamiętają innej rzeczywistości niż dość bezwzględna, nastawiona na rywalizację i wroga bardziej wrażliwym i mniej zaradnym.
I to chyba jest najlepsza część tej książki: jej konstrukcja. Może miejscami brakuje jej przejrzystości, może za mało wiem, co czują bohaterowie, żebym mogła się z nimi identyfikować. Jest to powieść z potencjałem na dużo, dużo więcej - poprawnie napisana, dobrze przemyślana, ale niezbyt poruszająca. Szkoda.
Jednocześnie jest to chyba ta publikacja w "Serii z żurawiem", w której okładka najlepiej mówi o treści: melancholijna, trochę nostalgiczna i bardzo, bardzo samotna.
Prześlicznie zrobione w tej powieści jest to, jak przeplatają się losy ludzi, którzy startowali z tego samego miejsca, ale ich życia ułożyły się całkowicie inaczej. Autor nie skupia się tu na tym, jak jednostkowe wybory w pozornie niewiele znaczących momentach determinują, ale raczej na realiach życia w Korei - tak różnych jak miejsce, które zajmujesz na drabinie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10
Nie wiem w zasadzie nic o koreańskiej poezji, a wszystko, co znalazłam, odnosiło ją do poezji chińskiej lub japońskiej (haiku, oczywiście). Książka O'Rourke'a miała szansę trochę rozjaśnić moja niewiedzę i faktycznie, zawiera sporo informacji o tym, jak rozwijała się sztuka poetycka w trzech królestwach Półwyspu Koreańskiego, szczególnie w kontekście chińskich wpływów literackich i koreańskich przemian społecznych.
Antologia obejmuje zarówno ludowe pieśni (i okazjonalne, i z bardziej osobistej liryki), jak i wysmakowane strofy literatów, urzędników i ludzi wysoko wykształconych - płci obojga.
Jak w przypadku chyba każdego typu poezji nie-europejskiej, w przekładzie ginie kunsztowna forma, a za długie zachodnie słowa rozsadzają strukturę wiersza. Tutaj tłumacz dokonuje w zasadzie niemożliwego, kiedy próbuje zachować rytm strofy akcentami i intonacją.
Trochę gorzej wypada w przekładzie oszczędny, operujący "przyrodniczą" metaforą język poetycki. Choćby moje życie od tego zależało, nie potrafiłabym wskazać różnic w stylu i formie między utworami z różnych epok ani zinterpretować ich wymowy. Na szczęście każdej pieśni towarzyszy tu komentarz tłumacza, co z jednej strony pozwala wejść w świat tej odmiennej wrażliwości i jej środków poetyckich, z drugiej - trochę odbiera mi radość czytania.
Nie wiem w zasadzie nic o koreańskiej poezji, a wszystko, co znalazłam, odnosiło ją do poezji chińskiej lub japońskiej (haiku, oczywiście). Książka O'Rourke'a miała szansę trochę rozjaśnić moja niewiedzę i faktycznie, zawiera sporo informacji o tym, jak rozwijała się sztuka poetycka w trzech królestwach Półwyspu Koreańskiego, szczególnie w kontekście chińskich wpływów...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10
To był zakup w ciemno i jeden z tych, których absolutnie nie żałuję. Ta kapitalna książka rozpoczyna się od obszernego, wyczerpującego wstępu poświęconego historii drzeworytu w Japonii, a następnie każdy z kolejnych siedmiu rozdziałów przedstawia ikoniczne dzieła i twórców działających w każdym etapie rozwoju tej sztuki.
Układ jest, powiedziałabym, ryzykowny: reprodukcja pracy z jednej strony, jej krótkie omówienie wraz z informacjami biograficznymi artysty/rodu na drugiej - i wyobraźcie sobie, że to jednak działa. Andreas Marks wybiera prace unikatowe, istniejące w kilku egzemplarzach, oryginalne, wyróżniające się i za pomocą tych perełek ilustruje rozwój techniki, prądy estetyczne i zmieniające się użytkowe aspekty drzeworytów (od kartek pocztowych przez plakaty aż do wachlarzy). A jaką szczegółową wiedzą autor dzieli się z czytelnikami! Sama przyjemność.
Książka ta, przy wszystkich swoich zaletach, ma wedle mojego rozeznania dwie wady. Po pierwsze, jest niemożebnie ciężka. Kredowy papier i twarda okładka swoje ważą, ale jednak utrzymanie tego kloca na kolanach grozi martwicą.
Po drugie, książka jest rozsądnym kompromisem między ceną (wielkością), a wykorzystaniem miejsca do maksimum z zachowaniem wysokiej estetyki, co oznacza, że druk jest drobny, interlinia mała, a krój pisma delikatny i wąski, żeby zmieściło się możliwie dużo tekstu. Działa, oczywiście, ale czytanie tych pajęczo delikatnych literek na papierze, od którego odbija się światło, to prawdziwa mordęga. Na takie poświęcenie warto się zdobyć tylko dla takiej zawartości.
To był zakup w ciemno i jeden z tych, których absolutnie nie żałuję. Ta kapitalna książka rozpoczyna się od obszernego, wyczerpującego wstępu poświęconego historii drzeworytu w Japonii, a następnie każdy z kolejnych siedmiu rozdziałów przedstawia ikoniczne dzieła i twórców działających w każdym etapie rozwoju tej sztuki.
Układ jest, powiedziałabym, ryzykowny: reprodukcja...
O, dokładnie takiego reportażu potrzebowałam. Jest solidnie napisany, bez podróżniczego "zadęcia", w sam raz okraszony historycznym i gospodarczym kontekstem.
Fatland z dużą wrażliwością zauważa różnice między pięcioma postsowieckimi republikami Azji Centralnej - nie daje się oślepić turkusowemu blaskowi kopuł w Samarkandzie i Bucharze. Widzi orwellowskie absurdy, czyta między wierszami pompatycznych inskrypcji na pomnikach i cenzurowanych artykułów prasowych.
Najbardziej intrygujące i wzruszające są jej spotkania ze zwykłymi ludźmi: poetką z jurty, młodym małżeństwem, porwaną panną młodą, przewodnikami. Bez uprzedzeń, bez ocen, z dobrą historią.
O, dokładnie takiego reportażu potrzebowałam. Jest solidnie napisany, bez podróżniczego "zadęcia", w sam raz okraszony historycznym i gospodarczym kontekstem.
więcej Pokaż mimo toFatland z dużą wrażliwością zauważa różnice między pięcioma postsowieckimi republikami Azji Centralnej - nie daje się oślepić turkusowemu blaskowi kopuł w Samarkandzie i Bucharze. Widzi orwellowskie absurdy, czyta...