rozwiń zwiń
brygadasfm

Profil użytkownika: brygadasfm

Kraków Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 20 godzin temu
56
Przeczytanych
książek
4 870
Książek
w biblioteczce
2
Opinii
5
Polubień
opinii
Kraków Mężczyzna
Dodane| 1 cytat
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Motyw retrospektywnego powrotu do dzieciństwa jest bodajże najczęściej eksploatowanym w kulturze tematem, przegrywając chyba jedynie z samą szeroko rozumianą nostalgią jako taką, w sposób oczywisty ze wspominaniem dzieciństwa powiązaną. Niekiedy dostajemy pean do dzieciństwa, pełen superlatyw opis czasu, kiedy konfrontacja z goryczą życia nie była jeszcze jego dominantą, kiedy “światła były jaśniejsze, a trawa bardziej zielona”, częściej jednak mamy do czynienia z propozycjami traktującymi to dzieciństwo, jako okres formacyjny, czas, w którym zajęci byliśmy odnajdywaniem podstawowych środków wyrazu, nie mając pojęcia, że posłużą nam one potem do ujęcia tej determinującej nasze życie goryczy w konkretne interpretacyjne ramy.
Autorem, który okazuje się mieć umiejętność mistrzowskiego wręcz zbalansowania tych dwóch perspektyw na kartach jednej powieści jest György Dragomán. Pisarz pochodzący z obszaru Kotliny Karpackiej, obejmującej zasięgiem tereny historycznych Węgier, pokazał, że miał wolę i zdolność do zbudzenia w sobie jedenastoletniego chłopca, którego oczami i uszami, przyjmującymi rzeczywistość zawsze taką, jaka ona jest, posłużył się tworząc narrację swojej książki. Dragomán, urodzony w węgierskojęzycznym rejonie Rumunii, szkołę średnią i studia ukończył już po przeprowadzce do Węgier właściwych, przekonał do siebie czytelników w kraju i wielu miejscach za granicą, kiedy na początku wieku ukazała się jego druga książka - “Biały król”. Jej nakręconą na Zachodzie z hollywoodzkim rozmachem i gwiazdorską obsadą adaptacją filmową została przypieczętowana międzynarodowa sława Györgya.
Szkielet pozycji stanowią zazwyczaj krótkie, niemające nic z pretensji (która nieraz charakteryzuje literaturę piękną), ujęte w rozdziały, z pozoru zamknięte historie, przedstawiające w realistycznym zwierciadle, niczym na kartach dziennika, codzienne perypetie głównego bohatera i pierwszoosobowego narratora, uczącego się w piątej klasie transylwańskiej podstawówki węgierskiego chłopca. To swoiste sprawozdanie ze swych przeżyć, z nagromadzeniem tak wielu przygód i różnorodnych doświadczeń na tak niedużym, wydawałoby się, odcinku czasu, na myśl każdemu dorosłemu odbiorcy przywołać może jego własne młode lata, kiedy rok mógł trwać o wiele, wiele dłużej, niż trwa obecnie, a ogrom wypełniających go pozytywnych i negatywnych, ale intensywnie odczuwanych zdarzeń potrafił zaznaczyć się we wspomnieniach dużo większym piętnem, niż równie pokaźna liczba “dorosłych”, jednak nie przeżywanych tak mocno przez nas sytuacji, które przewijają się przez naszą pędzącą szybko do przodu “dojrzałą” codzienność. Poszczególne rozdziały można by czytać w gruncie rzeczy wyrywkowo, tak jak niepowiązane ze sobą opowiadania, dopiero z czasem daje się zauważyć, że kolejność ich przedstawienia jest pomyślana, a różnorodność je charakteryzująca wynika przede wszystkim z próby oddania bogactwa kolorów świata, w którym żyje każdy młody człowiek.
Niekiedy odnieść można wrażenie, że czytając “Białego króla” w jednej ręce trzymamy “Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego, a w drugiej coś w rodzaju “Przygód Mikołajka”. Powieść jest próbą opisania codzienności chłopca taką, jaką on sam ją widzi, ale bez zabiegu dostosowania narracji do równie młodego wieku docelowego czytelnika, jaką, pomijając nieszczęsne “Przygody…”, zaobserwować można choćby w świecie Harry’ego Pottera pozbawionego takich elementów, jak choćby niechciane ciąże wśród uczennic Hogwartu (aczkolwiek są tacy, którzy tłumaczą to możliwością istnienia zaklęcia nazywającego się np. “abortus foetus”). Fenomenalnym z artystycznego punktu widzenia rozwiązaniem była, niezwykle udana zresztą, próba parafrazy węgierskiego odpowiednika książek o Mikołajku, a mianowicie “Chłopców z placu Broni” w jednym z rozdziałów-opowiadań - był to moment bodaj najbardziej zbalansowanego wyważenia wpływów i uplasowania się dokładnie w połowie drogi między Kosińskim a Goscinny’ym. Nie ulega wątpliwości, że jak najbardziej realistyczne przedstawienie opisywanego świata, które obrał za cel Dragomán, realizować miały też imitujące do pewnego stopnia język mówiony często pojawiające się zdania wielokrotnie złożone.
Niepowtarzalnym doświadczeniem może stać się kontakt z “Białym królem” dla osób dzisiaj znajdujących się na etapie swojej wczesnej dorosłości, szczególnie dla mężczyzn, dorastających już w czasie, kiedy rewolucja technologiczna oraz postępujące za tym zmiany kulturowe diametralnie zmieniły warunki oraz kontekst, w którym mieli oni już okazję dorastać. Mają oni pierwszej próby szansę dotknięcia świata chłopięcego dzieciństwa przez duże “d”, takiego, jakie znają z opowieści swoich wychowujących się na podwórkach rodziców, z wszechobecną i akceptowaną w takim samym stopniu, jak niespodziany deszcz przemocą, ogromem czasu, który zapełnić trzeba było zabawą, dużą dozą wolności, jakiej jednak doświadczały dzieci, mogące nieskrępowanie wymyślać coraz to bardziej grożące zdrowiu i życiu zabawy, nie będące pod dwudziestoczterogodzinnym nadzorem czułych opiekunów. Innym potencjalnie interesującym dla dwudziestokilkulatków zjawiskiem ze świata przedstawionego powieści, może być ilość znajdujących się w pobliżu tych młodych chłopców dorosłych mężczyzn. Współcześnie, głównie z powodu feminizacji zawodu nauczyciela, opiekunami dla nich są głównie kobiety.
Mimo światowej popularności lektury, nie jest ona nad Wisłą szczególnie znana. Jej wydania podjęło się prestiżowe pod wieloma względami Wydawnictwo Czarne, które niestety nie podołało postawionemu przed sobą zadaniu, reklamując najpierw “Białego króla”, jako historię dorastania “w kadarowskich Węgrzech” (przez co nawet mający czytanie za sobą nadal w to wierzą), następnie nie wznawiając od 2007-ego roku jego wydania.
Nie podzielam opinii Krzysztofa Vargi o tym, że mamy do czynienia z opisem “dzieciństwa przegranego, którego nigdy już nie uda się odzyskać”. Czy nie jest tak, że każdy człowiek przeżywa swoją własną, osobistą tragedię, która determinuje resztę jego życia i z którą musi nauczyć się mierzyć? Stąd nie trafiają do mnie wielokrotnie czytane opinie o przedstawieniu opresyjnego systemu politycznego, jako punkcie wyjściowym “Białego króla”. Jest to bez wątpienia dzieło uniwersalne. To, czy realistyczne przedstawienie opisywanych wydarzeń i osadzenie ich na płaszczyźnie dzieciństwa spowoduje, że książka wyda się przygnębiająco smutna, czy też po prostu w brutalny sposób autentyczna i “prawdziwa”, zależy zapewne od naszej konstrukcji psychicznej, przeżytych doświadczeń oraz rodzaju wrażliwości, jaki posiadamy. Autor w ramach pewnej gry intelektualnej z czytelnikiem wykorzystał postać dziecka, aby przedstawić nieznośną bezduszność definiującą otaczającą nas rzeczywistość właśnie w sposób możliwie najbardziej prosty i bezpretensjonalny, bez patosu, o który tak łatwo, opisując ludzkie tragedie. Czytelnik, który w kontakcie z tak skonstruowanym opisem ma dużo bardziej zniuansowany obraz na odzwierciedlane na kartach wydarzenia, niż sam przywołujący je na swój charakterystyczny sposób pierwszoosobowy narrator, tym bardziej ma okazję odczuć, z czym, będąc ludźmi i żyjąc na świecie, mamy wszyscy do czynienia.

Michał Mikulski

Motyw retrospektywnego powrotu do dzieciństwa jest bodajże najczęściej eksploatowanym w kulturze tematem, przegrywając chyba jedynie z samą szeroko rozumianą nostalgią jako taką, w sposób oczywisty ze wspominaniem dzieciństwa powiązaną. Niekiedy dostajemy pean do dzieciństwa, pełen superlatyw opis czasu, kiedy konfrontacja z goryczą życia nie była jeszcze jego dominantą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ziemowit Szczerek pojawił się na scenie wydawniczej na początku lat 10. XXI wieku, choć wydawać by się mogło, że ktoś taki, jak on, był z nami chyba od zawsze. Jego podzielona na cztery segmenty działalność publicystyczna i literacka daje wgląd w niemal wszystkie nasze często głęboko skrywane lub zwyczajnie niechętnie na co dzień pokazywane “narodowe” przywary, na nasze cechy, z których istnienia zazwyczaj świetnie zdajemy sobie sprawę, ale już z rzadka stają się one obiektami naszej zadumy, czy też poddawane są głębszej analizie. Wszyscy wszak wiemy, że kraj nasz - Polska - kulturowo i cywilizacyjnie trwa nieprzerwanie w pewnym rozkroku: spoglądając na niego z pewnej perspektywy, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest to twór w pewien sposób niedookreślony, sam nie będący stuprocentowo pewien swojej tożsamości, jednak niejako na przekór temu wciąż próbujący wedrzeć się (albo czasem nawet kulturalnie wprosić) do świata, z którym może i wiele cech ma wspólnych, ale od którego równocześnie podobnie dużo go dzieli. Kto wie, czy to przypadek, że pierwsza książka Ziemowita, tj. “Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli krótka historia Słowian” ujrzała światło dzienne właśnie w 2013-ym roku, w czasie, kiedy wydawało się gdzieś na horyzoncie widzieć koniec procesu dokooptowania części Europy Wschodniej do grupy krajów powszechnie uznawanych przez światową (w domyśle zachodnią) opinię za cywilizowane. Bowiem w kraju, w którym skorzystano z metody obfitego oblania lukrem unijnych funduszy strukturalnych niekoniecznie smacznego, przygotowanego naprędce ciasta wg. znanego i popularnego przepisu, nie zważając jednocześnie, że nie ma się na wyposażeniu wszystkich niezbędnych składników oraz odpowiednio pojemnej lodówki, jeszcze lepiej widać, co spod tego lukru wystaje, a konsumując kęs owego deseru, po momencie rozpływającej się w ustach słodyczy lukrowej polewy, nieuchronnie przychodzi czas na doświadczenie kontrastu przy konfrontacji z mdłym, przyschniętym kawałkiem niedobrego ciasta. Ale czy to tylko nasze “narodowe” dylematy? Czy opisana powyżej problematyka dotyczy wyłącznie obszaru Polski? Na pewno wsłuchując się w słowa wielu obeznanych we wszystkich dziedzinach komentatorów, mających wpływ na kształt opinii publicznej, można odnieść takie wrażenie. Prawdą jest jednak, że poczucie peryferyjności, niewystarczająco wysokich wyników względem oczekiwań i schizofrenicznego poczucia dwoistości swojej tożsamości to doświadczenia dosyć uniwersalne dla większości społeczeństw krajów regionu tzw. Europy Wschodniej. Szczerek w publikacji “Via Carpatia” próbuje od tej strony przyjrzeć się Węgrom - krajowi, który Polakom znany jest przede wszystkim z “patriotycznych” zaśpiewów przypominających o naszej wielusetletniej przyjaźni, ale faktycznie nie jest znany niemal w ogóle, może pomijając atrakcyjny turystycznie Budapeszt, do którego wciąż tak wielu Polaków zjeżdża.
“Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim” reklamowana jest przez wydawnictwo “Czarne” na prośbę samego autora, jako “przygodowy esej drogi”. Tak naprawdę jest to dosyć typowy dla Ziemowita tekst: reportaż utrzymany w ryzach gatunku znanego pod nazwą “gonzo”, czerpiący z dokonań wielu krajowych i zagranicznych protoplastów (z tych pierwszych na pewno warto wymienić Andrzeja Stasiuka i jego “Jadąc do Babadag”), ale charakteryzujący się przede wszystkim, na pewno niestrawnym dla każdego, firmowanym przez Szczerka pierwiastkiem awanturniczości i łobuzerskości, pewnej oryginalnej tak samo dla autora, jak i dla regionu geograficznego, który reprezentuje, swady i bezczelności. Jak pisze recenzent: “Szczerek ma świetny dar pisania, takiego brudnego, rodem z poradzieckiego osiedla”. “Via Carpatia” jest w gruncie rzeczy zapisem myśli (albo może “myślotoku”), które pojawiają się w głowie pisarza podczas objeżdżania stepów Kotliny Panońskiej, włóczenia się po miastach niegdyś leżących w granicach Wielkich Węgier, podczas rozmów z przypadkowo napotkanymi tam ludźmi albo profesjonalnych wywiadów przeprowadzanych ze znanymi osobistościami (w końcu jednym z segmentów działalności publicystycznej tego pisarza jest “kulturalne” i “cywilizowane” dziennikarstwo, np. na łamach tygodnika “Polityka”, a z uprawnionej mu frazy “jestem dziennikarzem i chciałbym przeprowadzić wywiad”, którą wita się z oficjelami, bardzo często i chętnie on korzysta). Chwała Ziemowitowi za to, że postanowił kawałkiem swojego świata z czytelnikami się podzielić, bowiem dla niejednego z nich towarzyszenie mu w tej podróży, mając za przewodnika jego uwagi, było niezwykłym doświadczeniem. Jednak, jak to z osobistymi przemyśleniami bywa, z natury są one >osobiste< właśnie: powstają mimochodem, nie są częścią żadnej konwencji, nie mityguje się ich, aby dostosować je do szablonów, norm, czy paradygmatów. Ta zbytnia “otwartość”, ten swoisty “freestyle” z zasady i z natury nie jest dla każdego, a i do niemałej liczby odbiorców może po prostu zupełnie nie trafić. Stąd też często przytaczane w recenzjach książki poczucie zawodu: “nie jest to, jak sugerowałby tytuł, typowo podróżnicza książka”, “sięgnęłam po książkę podróżniczą, a dostałam książkę polityczną”, “ciężko mi było przez nią przebrnąć, bo moje oczekiwania były nieco inne”, “liczyłem trochę na reportaż, trochę na lekturę drogi, na notatki z dystansu, oddalenia, bez nadmiernego epatowania polityką”... Właśnie… - polityka. Ta niechęć do tej sfery, którą chwalą się recenzujący, zaskoczyła mnie najbardziej. Najwyraźniej moje gusta i oczekiwania w stosunku do tej pozycji były zgoła inne, niż twórców powyższych opinii. Czy da się dzisiaj w ogóle uciec od polityki, nie brać jej pod uwagę? Zostawiam to pytanie, jako otwarte. Nie pozostawia jednak moich wątpliwości kwestia nieco zwodzącego tytułu wydawnictwa, dlatego podzielam opinię, że “autor powinien chyba zmienić tytuł książki, bo wprowadza czytelnika w błąd”.
Najbardziej w “Via Carpatii” podoba mi się odważnie stawiana przez Szczerka teza, jakoby Węgry stały od Polski wyżej w rankingu postępu cywilizacyjnego. O tyle to odważne, że gdy współcześni Polacy podróżują po kraju współczesnych Madziarów, mogą odnieść wrażenie, myślę, że jest raczej odwrotnie… Węgry, tak odmiennie od Polski, są bowiem miejscem po brzegi wypełnionym lokacjami, które w przeciągu ostatnich dwudziestu-trzydziestu lat niemal w ogóle się nie zmieniły. Dotyczy to w pewnym stopniu nawet i aglomeracji Budapesztu, który mimo wszystko stanowi od tej reguły wyraźne odstępstwo. Dużo mówi to o wyraźnych różnicach między naszymi oboma krajami, których wyszukiwanie i badanie, tak samo jak i podobieństw, jest dla mnie zawsze satysfakcjonującym doświadczeniem. W ramach intelektualnej zabawy, ponieważ zbyt mizerne są podstawy mojego wykształcenia, aby tego typu przemyślenia nazywać inaczej, postaram się zarysować schemat działania pewnych mechanizmów, które wg. mojej opinii tłumaczą opisany przeze mnie powyżej paradoks.
Jest truizmem, że przedstawiciele narodów każdego z państw należących do tzw. Grupy Wyszehradzkiej mogą bez wahania stwierdzić, że nasze cztery kraje łączy pewien zestaw wyraźnych podobieństw i że żaden z tych krajów, biorąc pod uwagę oczywiście wyłącznie swoją charakterystykę i osobliwość, nie odnalazłby się lepiej w jakiejkolwiek alternatywnym tego typu stowarzyszeniu państw. Odkładając na bok sprawę tego, czym jest Grupa i jakie podobieństwa Czech, Słowacji, Polski i Węgier skłaniają przywódców tych państw do utrzymywania wzajemnych relacji w tym formacie, pochyliłbym się nad tym, co nas jednak różni, a dokładnie nad tym, co różni dwóch ostatnich wyżej wymienionych. Niezwykle istotną rolę w kształtowaniu się poczucia przynależności narodowej jest imaginarium, czyli zestaw założeń, które kształtują zbiorowe wyobrażenie społeczeństwa danego etnosu, na temat tego, kim są, dlaczego są właśnie tym, kim są, a przede wszystkim, jakie mają prawo do tego, żeby tak a nie inaczej uważać. Gdy przyjrzymy się ostatnim dwóm stuleciom historii naszych narodów (bo imaginarium formułowane jest najczęściej na podstawie historycznej bądź pseudohistorycznej) bez trudu od razu zobaczymy, jak dużo Polskę i Węgry na przestrzeni tych lat od siebie odróżniało. Wymienię kilka najbardziej rzucających się w oczy przykładów, żeby nie być gołosłownym. Okres chyba największego rozwoju cywilizacyjnego w historii tego drugiego kraju, czyli czas kiedy współtworzył >lepsze zorganizowanie< względem sąsiadów było jeszcze widać długo po runięciu muru berlińskiego, ono też wywołało u Ziemowita Szczerka efekt obcowania z czymś od Polski lepszym. Jak pisze: “Miasto z jakiegoś powodu przypominało mi trochę Radom, ale nie widziałem charakterystycznych dla ówczesnego Radomia elementów krajobrazu: dresiarzy, walących się kamienic, upadku społecznego i temu podobnych miłych oku spraw. Węgry były w zupełnie innym miejscu niż ówczesna Polska, ta z przełomu XX i XXI wieku. Chodziłem po Miszkolcu i przypominałem sobie opowieści wujków, którzy pracowali na Węgrzech za czasów komunizmu. Opowiadali o tym kraju tak, jakby opowiadali o dowolnym kraju Zachodu. Przywozili pomarańczową czekoladę i rozpuszczalny syrop o smaku kiwi. Nie miałem wtedy, jako peerelowskie dziecko w latach osiemdziesiątych, chyba pojęcia o tym, co to jest kiwi. No chyba że widziałem je gdzieś w Berlinie Zachodnim. Tu, w Miszkolcu, wszystko wydawało się mieć sens i przejrzystość. Nowo budowane domy pasowały do starej zabudowy. Nie widać było tego rażącego, solidarnego wyjebania na miejską tkankę ze strony władz miasta i jego mieszkańców. Mieszkańcy Miszkolca byli mieszczanami i wyglądali na mieszczan od pokoleń. Tak, Miszkolc jakoś przypominał mi Radom, ale Radom z innej rzeczywistości. Radom administrowany historycznie przez Habsburgię, a nie carską Rosję.“. I dzisiaj, kiedy Polska jest krajem dużo bardziej nowoczesnym od Węgier, jeśli wytężymy wzrok, zauważymy w Polsce aspekty, które wskazują na to, że ta nowoczesność jest wciąż młoda, a na Węgrzech, jak skrupulatnie opisuje Ziemowit, odnajdziemy masę przykładów będących świadectwem pewnych standardów cywilizacyjnych, osiągniętych przez kraj ten lata temu, które ciągle jeszcze nie zawitały do Polski. “Taki Filip Springer by się zachwycił. Jak i w ogóle węgierską prowincją: harmonijną, spójną architektonicznie i urbanistycznie, krytą rudą dachówką, spajającą nie tylko te małe, potrianońskie Węgry, ale całe dawne wielkie madziarskie państwo: od Tatr po przedmieścia Belgradu i od Seklerszczyzny w głębokiej Rumunii po okolice Wiednia. Jeśli tylko wjechać na teren dawnych Węgier, czy to z Polski na Słowację, czy z południowej Serbii do Wojwodiny, albo z rumuńskiego Starego Królestwa do Transylwanii, krajobraz od razu traci dziki touch wschodnioeuropejskiego burdelu i zyskuje nieco nudnawy szarm środkowoeuropejskiej cywilizacji. Jeśli z kolei ktokolwiek wjedzie z terenów, na których dawniej panowali Węgrzy, na terytorium Węgier dzisiejszych, opasanych czerwono-biało-zielonymi słupami i oznaczonymi nazwą „Magyarország”, wtedy krajobraz wyporządnieje jeszcze bardziej. Widać, że Węgrzy postawili sobie kraj w charakterystycznym, niedającym się z niczym pomylić stylu. A do tego stylu nawiązują również ci, którzy budują domy i dziś. Mało jest na Węgrzech chaosu w polskim stylu. Nie ma, jak u nas, że tu gargamel, tam kostka, a dalej zamek wampirów. Jest ładniej i spokojniej [...]” Powyższy fragment z książki jest może - nostalgiczną właśnie - projekcją z czasów przed dwudziestoma laty, kiedy to autor zachwycał się przestrzenią miejską Miszkolca, nie mogąc się w niej doszukać “dresiarzy, walących się kamienic, upadku społecznego i temu podobnych miłych oku spraw”. Dzisiaj polska prowincja wygląda zupełnie inaczej - często nawet dla przeciętnego oka o wiele lepiej, niż miejscami węgierska, jednak pewne fakty mówią za siebie - pod kilkoma względami “bratankowie” dominują nad nami cywilizacyjnie i kulturowo. “Musiałem w tym poczciwym mieście, z czerwonymi oczami, jakimś dżointem w łapie, przeszmuglowanym przez dwie granice, cuchnący piwem i z plecakiem na grzbiecie, za to ze spojrzeniem władcy tego całego imperium peryferii, wyglądać jak kosmita z planety Wostok, jak żul wieczny tułacz, jak król królestwa połamanych płotów, walących się stodół, słomy spod krów, sypiących się tynków, marchewki sprzedawanej prosto z bruku i zardzewiałych żuków stojących pod nowo wybudowanymi bankami ze szkła i kolorowych tworzyw sztucznych.” Nie zmienia to jednak tego, że Polska to obecnie kraj otwarty na innowacje, nieustannie przeobrażający się w coś nowego. Świadczą o tym np. relacje niemieckich dziennikarzy, zdziwionych, kiedy podczas swojego pobytu w którymś z naszych miast rzadko widzą ludzi płacących gotówką. Niemcy, jako przez wieki niedościgniony wzór dla innych państw, jeśli chodzi o normy cywilizacyjne, borykają się obecnie z problemem dosyć podobnym, do tego, który występuje na Węgrzech. Są krajem, któremu rytm wciąż nadają pokolenia, których młodość przypada na lata 70. i 80. XX w., kiedy to niemiecka gospodarka świeciła triumfy swojej innowacyjności. Tak eksperci tłumaczą niemrawo postępujący proces cyfryzacji w Niemczech, gdzie abstrakcję stanowi np. polski przykład rozpowszechnienia się w ciągu kilku lat systemu płatności Blik i zapuszczenia korzeni w społecznej świadomości, jako głównego sposobu dokonywania płatności w internecie. (P.S.: w chińskich miastach płaci się już prawie wyłącznie telefonami).
Czytając “Via Carpatia”, część z nas wciąż zadawać może sobie pytanie, czy ograniczenia, które uniemożliwiają społeczeństwom Europy Środkowo-Wschodniej stanie się tym, kim od zawsze chciały być, wynikają z tego, jak postrzegają nas inni, czy być może raczej bardziej z tego, jak my postrzegamy siebie samych. Warto wziąć to pod rozwagę.

Michał Mikulski

Ziemowit Szczerek pojawił się na scenie wydawniczej na początku lat 10. XXI wieku, choć wydawać by się mogło, że ktoś taki, jak on, był z nami chyba od zawsze. Jego podzielona na cztery segmenty działalność publicystyczna i literacka daje wgląd w niemal wszystkie nasze często głęboko skrywane lub zwyczajnie niechętnie na co dzień pokazywane “narodowe” przywary, na nasze...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika brygadasfm

z ostatnich 3 m-cy
brygadasfm
2024-03-15 21:47:04
brygadasfm dodał książkę Kraków: miasto zero na półkę Chcę przeczytać
brygadasfm
2024-03-10 22:36:48
brygadasfm dodał książkę Niewydarzone historie na półkę Chcę przeczytać
2024-03-10 22:36:48
brygadasfm dodał książkę Niewydarzone historie na półkę Chcę przeczytać
Niewydarzone historie Cezary Jurkiewicz
Średnia ocena:
5 / 10
1 ocen
brygadasfm
2024-03-10 21:43:19
brygadasfm dodał książkę Traumaland na półkę Chcę przeczytać
2024-03-10 21:43:19
brygadasfm dodał książkę Traumaland na półkę Chcę przeczytać
Traumaland Michał Bilewicz
Średnia ocena:
7.6 / 10
18 ocen
brygadasfm
2024-03-07 00:51:32
2024-03-07 00:51:32
Stolik z widokiem na Kreml Paweł Reszka
Średnia ocena:
7.7 / 10
38 ocen
brygadasfm
2024-03-03 12:54:59
brygadasfm dodał książkę Szczęśliwy jak łosoś na półkę Chcę przeczytać
2024-03-03 12:54:59
brygadasfm dodał książkę Szczęśliwy jak łosoś na półkę Chcę przeczytać
Szczęśliwy jak łosoś Anna Kurek
Średnia ocena:
6.4 / 10
899 ocen

ulubieni autorzy [32]

Filip Springer
Ocena książek:
7,2 / 10
20 książek
1 cykl
Pisze książki z:
516 fanów
Andrzej Sapkowski
Ocena książek:
7,6 / 10
63 książki
7 cykli
Pisze książki z:
9800 fanów
Zygmunt Bauman
Ocena książek:
6,9 / 10
64 książki
2 cykle
147 fanów

Ulubione

Charles Bukowski Szmira Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Wiersze zebrane Zobacz więcej
Krzysztof Kamil Baczyński - Zobacz więcej
Richard Dawkins Bóg urojony Zobacz więcej
Jacek Podsiadło - Zobacz więcej
Rafał Wojaczek Sezon Zobacz więcej
Jacek Podsiadło Być może należało mówić Zobacz więcej
Simon Reynolds Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-1984 Zobacz więcej
Raphael Bob-Waksberg Ktoś, kto będzie cię kochał w całej twej nędznej glorii Zobacz więcej
Raphael Bob-Waksberg Ktoś, kto będzie cię kochał w całej twej nędznej glorii Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
56
książek
Średnio w roku
przeczytane
5
książek
Opinie były
pomocne
5
razy
W sumie
wystawione
55
ocen ze średnią 7,7

Spędzone
na czytaniu
294
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
5
minut
W sumie
dodane
1
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]