-
ArtykułyLubimy czytać – ale gdzie najbardziej? Jakie są wasze ulubione miejsca na lekturę?Anna Sierant12
-
Artykuły„Rękopis Hopkinsa”: taka piękna katastrofaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyTrzeci sezon „Bridgertonów” tuż-tuż, a w Świątyni Opatrzności Bożej niecodzienni gościeAnna Sierant4
-
ArtykułyLiteratura młodzieżowa w Polsce: Słoneczna wiosna z Martą ŁabęckąLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-15
2024-04-13
Jak to się stało, że „Kawiarnia Pod Pełnym Księżycem” zawitała w moje skromne progi? Otóż tytuł, i fabuła trochę też, bardzo mocno skojarzyły mi się z mnichem Taio Kaneta, który po najsilniejszym trzęsieniu ziemi, jakie wystąpiło u wybrzeży Japonii, wyruszył ze swoją mobilna kawiarenką Cafe de Monk, aby przy świeżo zaparzonej kawie wysłuchać każdego, kto tylko miał ochotę podzielić się z nim swoją traumą, uwalniając przy tym emocje, które po tej wielkiej tragedii dosłownie zmroziły życia tych, którzy przeżyli. Dodatkowo zachęciły mnie koty, które podobnie jak czekolada, zawsze sprawiają, że jestem na TAK. TAK, chciałam poznać tę historię i TAK bardzo mnie zawiodła jej jakość... że nagrałam o tym story, kto był, ten wie.
Czytałam fragment, gdzie bezsensowność sformułowanych zdań zabiła jakąś część moich szarych komórek. Powiedzieć, że to grafomaństwo, to jakby nic nie powiedzieć. Jestem autentycznie przerażona falą azjatyckich powieścideł, jaka zalewa rynek wydawniczy, bo to nie ma nic wspólnego ani z literaturą, przy której się odpoczywa, ani w ogóle z literaturą, a już tym bardziej japońską, czy koreańską. Te na kolanie napisane twory literaturopodobne bardziej szkodzą, niż rozwijają wrażliwość czytelnika, stopniowo zaniżając próg, przy którym akceptowalność gniotów staje się czymś naturalnym i bezproblemowym. Piszę to z głębokim smutkiem, bo literatura jako ostatnia powinna przyczyniać się do ogłupiania ludzi, tymczasem fala nabiera rozpędu...
IG @angelkubrick
Jak to się stało, że „Kawiarnia Pod Pełnym Księżycem” zawitała w moje skromne progi? Otóż tytuł, i fabuła trochę też, bardzo mocno skojarzyły mi się z mnichem Taio Kaneta, który po najsilniejszym trzęsieniu ziemi, jakie wystąpiło u wybrzeży Japonii, wyruszył ze swoją mobilna kawiarenką Cafe de Monk, aby przy świeżo zaparzonej kawie wysłuchać każdego, kto tylko miał ochotę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kto chciałby zaoszczędzić grube tysiące na kursach z serii „Ograj swój mózg, zanim on ogarnie Ciebie”? :D Hakowanie za grosze, dla każdego, w średniej cenie trzech dyszek. Ile właśnie zaoszczędziliście? Nie dziękujcie ;)
„Hormonalna rewolucja. Jak w naturalny sposób wykorzystać moc sześciu najważniejszych hormonów”, borze zielony, coraz dłuższe te tytuły robią, nie mniej — ta oto książka powinna być jak biblia w Stanach, w każdej szufladzie, w każdym domu, hotelu czy buur de lulu. Przyswajalna dla każdego, absolutnie podstawowa i obowiązkowa instrukcja użytkowania człowieka, która gwarantuje spokój, szczęście, przyjemności czerpane garściami, ogółem dobre życie, i to bez dopalaczy. Powiem więcej, można żyć beznałogowo i mieć prawdziwy, legalny odjazd, kiedy tylko będziemy chcieli. Wystarczy odpowiednia mieszanka angel`s cocktail i rządzisz na swoim podwórku.
David JP Phillips robi nam powtórkę z biologii, snując opowieść o sześciu substancjach, które mają ogromny wpływ na nasze samopoczucie. Gdyby tak wyglądały lekcje biologii (apeluję o przynajmniej dwie godziny poświęcone właśnie tak omawianym hormonom) świat byłby lepszy, ja byłabym lepsza, Ty też byłbyś/byłabyś lepsza <3 Absolutnie uwielbiam rozdział dotyczący dopaminy, bo Phillips bajkowo obrazuje jej działanie, odpowiada na pytanie, dlaczego tak istotny jest dla nas, społeczeństwa cyfrowego, dopaminowy detoks, różnicuje działanie wolnej i szybkiej dopaminy (kochani czytacze, czytajcie literaturę piękną, to gwarantuje najdłużej uwalnianą dawkę dopaminy ;) i jednym ostrym cięciem podcina gałąź SM, jako najgorszego trutnia, który psuje mózgi dzieciom. Błagam, niech tę książkę przeczyta każdy rodzic, zwłaszcza przed komunią (smartfony to częsty prezent, niestety).
Polecam razy milion!
IG @angelkubrick
Kto chciałby zaoszczędzić grube tysiące na kursach z serii „Ograj swój mózg, zanim on ogarnie Ciebie”? :D Hakowanie za grosze, dla każdego, w średniej cenie trzech dyszek. Ile właśnie zaoszczędziliście? Nie dziękujcie ;)
„Hormonalna rewolucja. Jak w naturalny sposób wykorzystać moc sześciu najważniejszych hormonów”, borze zielony, coraz dłuższe te tytuły robią, nie mniej...
2024-04-07
Książka, która wpadła mi w oko (na szczęście nie bolało :>) w momencie, kiedy do bibliotecznego katalogu wpisałam autora „Wojny” Louisa-Ferdinanda Céline. Okładka mnie zmroziła, więc natychmiast wyszukałam informacje o autorce, Céline Raphaël. Ukazała mi się młoda, delikatnej budowy kobieta, z uśmiechem na twarzy, oparta o instrument, który zmienił jej życie w piekło...
„W niewoli ambicji” to obraz dziecka maltretowanego przez własnego ojca, ogólnie szanowanego dyrektora, który w oczach postronnych był rodzicem idealnym. Jego rodzina mieszkała w pięknych domach, nigdy niczego im nie brakowało, uzdolniona muzycznie córka odnosiła sukcesy jako pianistka (zazwyczaj jako najmłodsza uczestniczka konkursów, w tym najbardziej wymagającego, Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina).
Ta historia boli, z wielu powodów. Jest wyraźnym sygnałem, że przemoc fizyczna i psychiczna wyrządzana dzieciom nie wiąże się tylko z dysfunkcyjnymi rodzinami. Niespełnione marzenia przerzucane na potomków zazwyczaj robią więcej krzywdy niż pożytku. Instytucje społeczne, takie jak szkoły, zupełnie nie dostrzegają sygnałów, jakie wysyłają dzieci z przemocowych rodzin. Jasno i wyraźnie widać tu, jak bardzo potrzebna jest w szkole pielęgniarka, taka, która jest tam na stałe, a nie tylko z doskoku. Na studiach medycznych nie poświęca się w ogóle czasu na przerobienie materiału na temat nadużyć względem nieletnich (może teraz się zmieniło, choć mam wątpliwość). Skoro zaś już jestem przy medycynie, punkt najważniejszy, traumy z dzieciństwa, których dorośli nie przerabiają, bo wydaje im się, że jakoś z tego wyrośli, bardzo mocno oddziaływają na następne pokolenie. Krzywda wyrządzona dziecku przenosi się na kolejne... Warto sięgnąć po ten tytuł, żeby wyczulić się na sygnały, jakie dzieci wysyłają dorosłym, kiedy jest im źle...
IG @angelkubrick
Książka, która wpadła mi w oko (na szczęście nie bolało :>) w momencie, kiedy do bibliotecznego katalogu wpisałam autora „Wojny” Louisa-Ferdinanda Céline. Okładka mnie zmroziła, więc natychmiast wyszukałam informacje o autorce, Céline Raphaël. Ukazała mi się młoda, delikatnej budowy kobieta, z uśmiechem na twarzy, oparta o instrument, który zmienił jej życie w piekło...
„W...
2024-04-05
Z utworami, które latami ukrywa się w szufladach, jest tak, że nie zawsze nadają się do publikacji, ale boli, jeśli zaginą, jeśli zaś odnajdują się po latach, a nawet dziesiątkach lat, szczęścia nie do się opisać. „Wojna” Louisa-Ferdinanda Céline jest takim właśnie odnalezionym skarbem, który jednych będzie zachwycać, a inni spluną przez lewe ramię. Fabuła to autofikcja, która w jakimś momencie obrasta w wydarzenia fikcyjne, to oficjalnie, zaś realnie rzecz biorąc wszystko, co napisał Céline, może być prawdą.
Dla mnie absolutny fenomen. Autor ma głęboko w d u pie wycyzelowane zdania, poprawność polityczną i wrażenia odbiorcy, a mimo to, ciężko oderwać się od lektury. Główny bohater budzi się z twarzą w błocie, pod kanonadą szrapneli, z roztrzaskanym ramieniem i kolanem. Zanim dotrze do lazaretu, przejdzie przez pole rozkawałkowanych ciał, pośród których biesiadują szczury. Będzie pił własną krew, a ból już nigdy nie wyjdzie z jego głowy. Rekonwalescencja wachmistrza Ferdinanda to clue tej historii. Krótkie zdania, prymitywny język, uliczny żargon będą zniesmaczać, tak jak powinna zniesmaczać nas wojna, a mimo to, ona bezustannie się toczy, zmieniając tylko formę i regiony.
Céline uważał, że ludzie tylko udają lojalność, pobożność czy patriotyzm, w rzeczywistości zaś są zwierzętami, które defekują, śmierdzą, piƐprzą się, jedzą, zabijają i umierają. Taka też jest „Wojna” Ferdinanda. W całym tym turpistycznym ero ty zmie rozbłyskują powidoki bliskości, pulsują resztki życia (Lala L`Espinasse najmocniej mast u rbuje tych na krawędzi śmierci), ożywają nadzieje na dawno już utraconą zwyczajność dni. Mocna rzecz warta uwagi. Swoją drogą szacun za wykorzystanie imienia swojego kota dla kompana podróży Ferdinanda, Bébert dumnie pręży wąsy za tęczowym mostem :)
IG @angelkubrick
Z utworami, które latami ukrywa się w szufladach, jest tak, że nie zawsze nadają się do publikacji, ale boli, jeśli zaginą, jeśli zaś odnajdują się po latach, a nawet dziesiątkach lat, szczęścia nie do się opisać. „Wojna” Louisa-Ferdinanda Céline jest takim właśnie odnalezionym skarbem, który jednych będzie zachwycać, a inni spluną przez lewe ramię. Fabuła to autofikcja,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-13
„Lepszy gatunek. Psio-ludzkie historie” Marcina Wilka to kawał dobrze wykonanej roboty. Czytając o relacjach między psem a człowiekiem na przestrzeni wieków, jest czas na relaks, uśmiech, ale i zastanowienie nad kondycją ludzkiej przyzwoitości, bo są tu takie fragmenty, które dają wszelkie podstawy ku temu, by zwątpić z jakikolwiek ludzki rozsądek i moralność. Autor rozprawia się z wieloma mitami, np. takim, że czworonożni przyjaciele rozumieją ludzką mowę, choć wiem, że tu każdy właściciel psa będzie polemizował :) albo z tym że żółte psy mają lepiej niż czarne, co pokazują statystyki adopcyjne chyba każdego, większego schroniska czy fundacji. „Lepszy gatunek” momentami bardzo pozytywnie zaskakuje. Przypomina choćby różowe legitymacje Młodych Przyjaciół Zwierząt, które pozwalały brać udział w interwencjach obywatelskich, współczesny minister rolnictwa by padł. Niestety jest też ciemna strona medalu. Ludzki gatunek uzurpuje sobie prawo do poprawiania samego Stwórcy, i bezlitośnie, według swoich fanaberii, zmienia genetykę wielu ras, zupełnie nie zwracając uwagi na samą biologię. Bezczelność level hard. Emocjonująca to była lektura, którą Wam serdecznie polecam.
IG @angelkubrick
„Lepszy gatunek. Psio-ludzkie historie” Marcina Wilka to kawał dobrze wykonanej roboty. Czytając o relacjach między psem a człowiekiem na przestrzeni wieków, jest czas na relaks, uśmiech, ale i zastanowienie nad kondycją ludzkiej przyzwoitości, bo są tu takie fragmenty, które dają wszelkie podstawy ku temu, by zwątpić z jakikolwiek ludzki rozsądek i moralność. Autor...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-10
„Zamojszczyzna 1918–1959” Zygmunta Klukowskiego dobitnie pokazuje, że historia opowiedziana bez cenzury jest znacznie ciekawsza, niż przedstawiają ją podręczniki. To jedna z tych pozycji, która wymyka się ocenom, bo cóż znaczy 10/10 przy dziele, które powstawało latami i to w czasie, kiedy za niemal każde słowo można było stracić życie. Klukowski pisał i do pisania zachęcał innych. Uważał, że moment, w którym przyszło mu żyć, jest znaczący w dziejach ludzkości i wszystko, czego jest świadkiem, zasługuje na upamiętnienie, a to należy robić na bieżąco, gdyż każdy dzień zwłoki rozmydla przeżycia.
Myli się także ten, który ocenia zakres tematyczny książki jedynie po tytule bądź profesji autora. „Zamojszczyzna 1918–1959” to opowieść o wojnie, dzień po dniu, o ludziach, którzy nie chcieli walczyć, o tych, którzy ginęli bądź uciekali, o pasji do języka polskiego, o zmaganiu z własną moralnością, konsekwencjami podjętych decyzji i zdradami, które przyszły nieoczekiwanie.
To historia Ordynacji Zamojskiej i moment jej ostatecznego upadku, to wycinek z życia małych miasteczek, który można powielać na skalę całego kraju. To wspaniałe świadectwo wierności sobie i swoim przekonaniom, w chwili, kiedy człowieczeństwo głośno upada. Doktor Zygmunt Klukowski żył godnie tam, gdzie godność deptano „prowadzimy nędzny żywot zaszczutych zwierząt”.
Dzienniki obejmujące lata 1944-1945, ze względu na cenzurę, mogły być wydane dopiero w roku 1990. Serdeczne dzięki @osrodekkarta za to wspaniałe wznowienie, dla którego nie ma skali ocen.
IG @angelkubrick
„Zamojszczyzna 1918–1959” Zygmunta Klukowskiego dobitnie pokazuje, że historia opowiedziana bez cenzury jest znacznie ciekawsza, niż przedstawiają ją podręczniki. To jedna z tych pozycji, która wymyka się ocenom, bo cóż znaczy 10/10 przy dziele, które powstawało latami i to w czasie, kiedy za niemal każde słowo można było stracić życie. Klukowski pisał i do pisania zachęcał...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-04
Z dużą dozą ciekawości sięgnęłam po obozowe wspomnienia księdza Ludwika Walkowiaka, ponieważ o ile mnie pamięć nie myli, nie czytałam jeszcze relacji z obozu napisanej przez osobę duchowną. Prześladowania nie ominęły nawet tej grupy zawodowej. Hitler miał szczególną awersję do kapłanów, umyślił sobie bowiem, że mają oni znaczący wpływ na wzmacnianie hartu ducha w narodzie, który z taką namiętnością unicestwiał. Kiedy więc burzenie przydrożnych kapliczek i krzyży nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, bez żadnych skrupułów zabrał się za aresztowania każdego, kto tylko nosił sutannę. Setki księży znalazło się w obozie Dachau, w tym też ksiądz Walkowiak.
Dość szczegółowo opisuje obozową rutynę wypełnioną modlitwą, cierpieniem i ciężką pracą. W jego wspomnieniach przewijają się postacie, których zapomnieć nie sposób. W mojej głowie utkwił obraz kapłana, który na każdy cios odpowiadał dobrym gestem. Jest coś niezwykle poruszającego w obrazie człowieka, który swojego oprawcę głaszcze po dłoni. To było coś więcej niż biblijne nastawianie drugiego policzka. Niezwykle ciekawym przypadkiem była też historia pewnego poświęcenia. Młodziutka siostra zakonna ofiarowała swój najcenniejszy dar w intencji życia przyszłego księdza. Nie doszukuję się tu cudu, lecz siły umysłu. Stało się, jak postanowiła. Umysł, siła woli, siła myśli...
Piękne świadectwo Walkowiaka pokazuje jasno i wyraźnie, że nawet w takim piekle, jakim były obozy koncentracyjne, dało się być człowiekiem empatycznym, mimo bólu odczuwanego dzień i noc, mimo śmierci, która zbierała swoje największe żniwo XX wieku.
„Pozwól mi Pani być dobrym człowiekiem, bo tylko wówczas jestem, gdy jestem dobry”.
IG @angelkubrick
Z dużą dozą ciekawości sięgnęłam po obozowe wspomnienia księdza Ludwika Walkowiaka, ponieważ o ile mnie pamięć nie myli, nie czytałam jeszcze relacji z obozu napisanej przez osobę duchowną. Prześladowania nie ominęły nawet tej grupy zawodowej. Hitler miał szczególną awersję do kapłanów, umyślił sobie bowiem, że mają oni znaczący wpływ na wzmacnianie hartu ducha w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
Dla tych, którzy narzekali na długość „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver, ale wciąż interesują się tematyką poruszoną w powieści, serdecznie polecam reportaż „Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA”. Dobrze napisany, skondensowany i absolutnie pochłaniający. Barry Meier dość skrupulatnie pokazuje cały proces opiatowej gorączki, jaka owładnęła Amerykę i konsekwencje tegoż szaleństwa, widoczną w liczbach osób uzależnionych, leczonych na odwykach, siedzących w więzieniach, w końcu zmarłych. Czy tej sytuacji dało się uniknąć? Moim zdaniem, przy marketingu, jaki zastosował Richard Sackler, absolutnie nie.
Ból to coś, co długo pozostawało poza kręgiem zainteresowania medycyny. Był objawem, a nie chorobą, którą się leczy. Z ciekawostek, aż do połowy lat 80. XX wieku chirurdzy przeprowadzali operacje ciężko chorych noworodków bez środków przeciwbólowych... dla mnie szok. Kwestią czasu było więc zajęcie się tą dziedziną medycyny i koncertowo zrobiła to rodzina Sackler. Powstał Ruch na rzecz leczenia bólu, który miał na tyle silne poparcie, że był w stanie udaremnić inicjatywy Kongresu, który już w połowie lat 90. forsował system monitorowania recept. Bezskutecznie. Rozmach, z jakim działał Arthur M. Sackler do tej pory przyprawia o zawrót głowy. Jako szef największej amerykańskiej agencji reklamowej wiedział, że pieniądze włożone w reklamę zwracają się milionkrotnie. Był ojcem nowego modelu życia, pigułki na każdy problem. Aby być jeszcze skuteczniejszym, przejął kontrolę nad siecią czasopism medycznych. Tworzył bezpłatny dwutygodnik, który trafiał do 168 tysięcy lekarzy w całym kraju. Wymyślił własny system monitorowania recept, bynajmniej nie w celu troski o pacjentów. Dzięki niemu kontrolował skuteczność działań marketingowych, jeszcze bardziej podbijając sprzedaż leków. Mistrzowskie działania po Arthurze przejął Richard Sackler, odpalając te wrotki jeszcze bardziej.
Zadziwiające, jak bardzo można być bezkarnym, będąc bajecznie bogatym. Jak do całej sprawy podchodził sąd. Ile tam było dywagacji i mataczenia. Czytajcie.
IG @angelkubrick
Dla tych, którzy narzekali na długość „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver, ale wciąż interesują się tematyką poruszoną w powieści, serdecznie polecam reportaż „Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA”. Dobrze napisany, skondensowany i absolutnie pochłaniający. Barry Meier dość skrupulatnie pokazuje cały proces opiatowej gorączki, jaka owładnęła...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-29
Michaił Szyszkin to rosyjski pisarz, który niemal trzydzieści lat życia spędził w Zurychu. Tam też ukazała się jego książka „Pokój czy Wojna? Rosja i Zachód — zbliżenie”, w której próbuje przedstawić czytelnikowi obraz współczesnej Rosji. Pokazuje, jak to jest być Rosjaninem, dlaczego nie udała się transformacja ustrojowa i jak bezsensowna jest narastająca pogarda wobec rosyjskiej kultury.
Kiedy Rosja po raz drugi uderzyła w Ukrainę, przez Instagram przelała się fala sprzeciwu wobec promowania rosyjskiej literatury (z oczywistych powodów skupiam się na tym polu). Mnie wydawało się to, i nadal wydaje, przedsięwzięciem zupełnie bezsensownym, natomiast Szyszkin tylko to potwierdził. Pisze on bowiem, słusznie zresztą, że rosyjską kulturę trzeba odróżnić od rosyjskiego despotyzmu. Dla wielu wykształconych Rosjan literatura stała się furtką do innego świata, niezbędną częścią ich życia, a nawet namiastką wolności. Za autorem: „czytanie zakazanego Nabokowa było jak stanie na barykadzie”. Tak samo było i jest z czytaniem Aleksandra Sołżenicyna, który po napisaniu „Archipelagu GUŁag”, w roku 1969 został wyrzucony ze Związku Pisarzy, bo ośmielił się napisać prawdę. Prawdy zaś Rosja nie lubi, bo to taki kraj, gdzie wszyscy kłamią. Dyplomacja w takich warunkach wygląda następująco: Putin kłamie i wie, że wiedzą to wszyscy, wszyscy wiedzą, że on to wie i wszyscy milczą. Jeżeli nie milczysz, jedziesz do kolonii karnej, a jak to się kończy, WSZYSCY WIEMY.
„Pokój czy Wojna” na pewno nie jest jedyną prawdą o kraju, w którym imperializm wiecznie żywy a obywatele to tylko nic nieznaczące pionki, które można substytuować kimkolwiek (co też następuje, ponieważ wykształconą masę Rosjan o zachodnim światopoglądzie zastąpiła fala ludności z Azji Środkowej i Kaukazu, często nieposiadająca jakiegokolwiek wykształcenia, co zupełnie nie przeszkadza Putinowi, wręcz przeciwnie, im głupszy naród, tym łatwiej nim rządzić). Jest to książka, którą z powodu panującej narracji, łatwo pominąć, ale na pewno warto do niej zajrzeć i wyciągnąć swoje własne wnioski.
IG @angelkubrick
Michaił Szyszkin to rosyjski pisarz, który niemal trzydzieści lat życia spędził w Zurychu. Tam też ukazała się jego książka „Pokój czy Wojna? Rosja i Zachód — zbliżenie”, w której próbuje przedstawić czytelnikowi obraz współczesnej Rosji. Pokazuje, jak to jest być Rosjaninem, dlaczego nie udała się transformacja ustrojowa i jak bezsensowna jest narastająca pogarda wobec...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Czekałam na nią, naprawdę czekałam. Nie na książkę, którą napisał Janek Strojny, tylko na książkę, która w jakimś stopniu odsłoni mechanizmy działania SM na psychikę i konsekwencje, jakie niesie owa „chwilowa sława” mierzona liczbą lajków i zasięgów. Czekałam na to, aż jakaś „gwiazda” TikToka powie, że TikTok to gó no i najchętniej by go zamknął. Dlaczego? Bo ta gów niana chińska aplikacja tworzy ze swoich odbiorców pustogłowe monstra, które marzą o tym, żeby też nagrywać i mieć zasięgi. Pionowe, krótkie wideo i ruch kciuka daje dopaminowy impuls, którego nie chce się przerywać, więc coraz młodsi zawodnicy godzinami pykają te ruchome obrazy, marząc o karierze oglądanych przez siebie influ. Dzieciaki jadące pociągiem lub autem siedzą z nosem w telefonie. Kilka dni temu chłopaki (klasa 1-3) czekając na przystanku, kręcili toktoka jak... czekają na przystanku. Niewinnie. Ale już włos się jeży na głowie, kiedy widzisz nastolatki wybiegające na ulicę przed samochód, i uciekające spod kół na chodnik, piszczące z radości, bo nagrały odjazdowego tiktoka. Tak to działa. Im bardziej chora sytuacja, tym większa oglądalność. O tym po części pisze Janek Strojny, i mimo iż jest to cały influencerski świat widziany przez pryzmat tiktokera, warto spojrzeć na to głębiej. Przebodźcowanie, fałszywy obraz rzeczywistości, ciągłe porównywanie się do innych, okrojone relacje, liczby, które wciąż mówią, że jesteś niewystarczający/ąca, stres, depresja. To cena, jaką płaci coraz więcej młodych ludzi, nie tylko tworzących w mediach, ale też ich odbiorcy, bo to działa destrukcyjnie w obie strony. To książka, którą przede wszystkim powinni przeczytać rodzice, zwłaszcza tych dzieci, które stawiają swoje pierwsze kroki na platformach społecznościowych. Nie usprawiedliwiajmy tego „postępem cywilizacyjnym”, bo to będzie ostatnia rzecz, jaka pogrąży ludzkość, a przede wszystkim ludzie odruchy takie jak choćby empatia. Prosty tekst, który można przeczytać w jeden wieczór, ale daje do myślenia.
IG @angelkubrick
Czekałam na nią, naprawdę czekałam. Nie na książkę, którą napisał Janek Strojny, tylko na książkę, która w jakimś stopniu odsłoni mechanizmy działania SM na psychikę i konsekwencje, jakie niesie owa „chwilowa sława” mierzona liczbą lajków i zasięgów. Czekałam na to, aż jakaś „gwiazda” TikToka powie, że TikTok to gó no i najchętniej by go zamknął. Dlaczego? Bo ta gów niana...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Możesz zmienić kraj, możesz wykonywać inny zawód, możesz nadać sobie nowe imię i nazwisko, ale zło, które wygenerowałeś, zatoczy koło i uderzy w Ciebie ze zdwojoną mocną. Niespodziewanie, nawet po dwudziestu latach. Mroczny thriller obyczajowy Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka przenosi nas do malowniczej Islandii, która jak wszystkie magiczne miejsca, ma swoje drugie, brudne i brutalne oblicze.
Przekonał się o tym Baldur Ingvar Pétursson, którego przeszłość dopadła właśnie tam, w miejscu, gdzie lata temu jego życie miało zmienić się na lepsze, tymczasem przychodzi mu zapłacić za polskie grzechy i wydaje się, że nie ma od tego ucieczki. Wracają wspomnienia z domu rodzinnego gdzieś w Beskidzie Niskim, niedaleko słowackiej granicy, która nie pozostaje tu bez znaczenia. Autorzy, oprócz wątku kryminalnego (śmierć dziecka i zaginięcie przyjaciela) dość mocno rozwinęli wątek obyczajowy, który bardzo realnie oddaje zmagania współczesnych par, a także dzieci, których rodzice zdecydowali się na oddzielne życie. Bardzo dobra scena rozmowy ojca z córką na temat mediów społecznościowych, brawo! Oby więcej takich rodzicielskich rozmów przeprowadzanych było w realu, choćby dla niej warto odsłuchać „Baldura”. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to lektor. Piotr Głowacki jest świetny, co można usłyszeć w „Zasłyszanym morderstwie”, na marginesie, tam też jest genialna relacja ojciec-córka, natomiast w „Baldurze” momentami czyta bez aktorskiego zacięcia, takie jest moje odczucie, a słuchałam tego audio dwa razy.
Tytuł dostępny jest w trzech formatach: audiobook, e-book oraz książka papierowa.
Współpraca reklamowa z @empikgo
IG @angelkubrick
Możesz zmienić kraj, możesz wykonywać inny zawód, możesz nadać sobie nowe imię i nazwisko, ale zło, które wygenerowałeś, zatoczy koło i uderzy w Ciebie ze zdwojoną mocną. Niespodziewanie, nawet po dwudziestu latach. Mroczny thriller obyczajowy Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka przenosi nas do malowniczej Islandii, która jak wszystkie magiczne miejsca, ma swoje drugie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Artangel (i to nie jestem ja :D, żałuję) to angielska instytucja charytatywna, która od 1985. roku wspiera wszelkiej maści sztuki współczesne. Tam właśnie narodził się pomysł na projekt, który ochrzczono mrocznym mianem „Nights of London”. Miał on za zadanie wydobyć na przysłowiowe światło dzienne tych mieszkańców, którzy pracując nocą, wspierają codzienną egzystencję tych pracujących za dnia. Projekt wsparli muzycy, dźwiękowcy z pirackiej stacji, artyści kabaretu, ekspert w dziedzinie życia nietoperzy, fotograficy i pisarz, którego książkę trzymam właśnie w ręku. Co by nie powiedzieć „Miasto nocą” to nie tylko obraz Londynu po zmroku, ale arcyciekawy dytyramb na cześć wszechobecnej śmierci, którą właśnie nocą widać jakby jakoś bardziej...
Filmowo się zaczyna, bo oto autor roztacza przed czytelnikiem wizję oświetlonych arterii miasta widzianych z lotu ptaka, ale to tylko chwilowe piękno, bo kiedy zejdzie się na ziemię, a potem jeszcze niżej, stres, mrok, rozbite marzenia, odór odpadów i ludzkiego mięsa atakuje odbiorcę z mocą tsunami.
Nocne życie miasta to zrytualizowane rozpasanie i złudne uczucie wolności. W tonach śmieci zbieranych nocami nie czuje się dobrobytu, lecz brak poczucia sensu i proporcji. Stale postępująca gentryfikacja zmienia charakter przestrzeni publicznej. Wydaje się, że niezmiennym punktem na mapie tej metropolii jest Tamiza, ale nawet tam czai się śmierć. Szczątki ludzkich zwłok wyłowione z otchłani nie dziwią już nikogo. Z wielu form życia i nieżycia wyplatany jest ten londyński kobierzec, a dlaczego warto go poznać?
Sukhdev Sandhu jest profesorem nadzwyczajnym literatury angielskiej i dyrektorem Centrum Humanistyki Eksperymentalnej, estetyka jego wypowiedzi wprost pieści zmysły. Cenne jest to literackie spotkanie. Tę akurat książkę czytałam dwa razy, tak bardzo mi się spodobała. I Wam serdecznie polecam.
IG @angelkubrick
Artangel (i to nie jestem ja :D, żałuję) to angielska instytucja charytatywna, która od 1985. roku wspiera wszelkiej maści sztuki współczesne. Tam właśnie narodził się pomysł na projekt, który ochrzczono mrocznym mianem „Nights of London”. Miał on za zadanie wydobyć na przysłowiowe światło dzienne tych mieszkańców, którzy pracując nocą, wspierają codzienną egzystencję tych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Cała historia zaczyna się od nudy, tak wielkiej, że narrator postanawia coś zrobić. Coś-cokolwiek. W tym niebywałym zobojętnieniu wsiada w samochód i rusza przed siebie, ostatkiem woli decydując, czy skręci w prawo, czy w lewo. Kiedy trafia na leśną drogę, utyka. Pojawia się bliżej nieokreślony strach, dziwny niepokój i pustka, nie wiadomo tylko, która większa, ta wewnątrz czy na zewnątrz. Zmaga się w sobie z kolejnymi decyzjami, które mogą wpłynąć na jego życie. Powoli klaruje się obraz człowieka osamotnionego do szpiku kości.
W tym momencie wchodzą takie klimaty, jakie zaserwował nam Tarjei Vesaas w kultowym już „Lodowym pałacu”, czy też w nowym tłumaczeniu „Zamku z lodu”. Głosy, ciemny las, poczucie alienacji, również tej w swojej głowie, jeszcze więcej głosów, chłód, nieprzenikniona czerń nocy, świetlista istota, zmęczenie wędrówką, chęć odpoczynku, obojętność, wspólne podążanie ku światłu i objawiające się z wolna poczucie, że jakiekolwiek znaczenie właśnie przestało istnieć...
Niedopowiedzenia i przestrzeń, jaką czytelnik może dowolnie zagospodarować, sprawiają, że „Białość” wybrzmiewa w duszy przez jakiś czas, rozbłyskując iskrami interpretacji, które palą się raz słabiej, raz intensywniej, zależnie od tego, w jakim kierunku popłyną myśli. Najmocniej jarzy się strach, samotność i starość. Kres wędrówki.
IG @angelkubrick
Cała historia zaczyna się od nudy, tak wielkiej, że narrator postanawia coś zrobić. Coś-cokolwiek. W tym niebywałym zobojętnieniu wsiada w samochód i rusza przed siebie, ostatkiem woli decydując, czy skręci w prawo, czy w lewo. Kiedy trafia na leśną drogę, utyka. Pojawia się bliżej nieokreślony strach, dziwny niepokój i pustka, nie wiadomo tylko, która większa, ta wewnątrz...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-14
Wiecie, dlaczego warto sięgać po pisarzy z własnego regionu? Bo nie ma opcji, żeby nie korzystali oni z czegoś, co jest z tym regionem związane, a jeszcze nie spotkałam osoby, która nie poczułaby cienia ekscytacji, czytając w książce o swoim mieście. Dlatego też z radością wypożyczyłam sobie drugą część cyklu o przemyskiej gemmie — bezcennym tysiącletnim artefakcie — wokół którego Stefan Darda stworzył całkiem ciekawą historię. „Druga gemma” zaowocowała moją wyprawą do Przemyskiej Biblioteki Publicznej po najstarszą publikację Stefana Grabińskiego.
„Demon ruchu” to niewielkich rozmiarów książka wydana w roku 1919, która skrywa w sobie nadzwyczaj ciekawe nowele fantastyczne, solidnie podszyte nutami grozy, krążące wokół tematyki kolejowej. Mamy tu na przykład maleńką stacyjkę, w przestrzeni której żyją sobie wspominki. Niewidoczne dla ludzkiego oka, wałęsają się pomiędzy ścianami. Są zjawy, takie jak Smoluch, którego ujrzenie zwiastuje katastrofę. Pasażerowie, którzy utknęli na trasie i odbywają podróż, która nigdy się nie kończy. Grabiński nie boi się fantazjować nawet na temat przyszłości, jest więc nowela dotycząca nowoczesnej stacji, warto sprawdzić, jak bardzo się pomylił, o ile w ogóle :)
W tym wszystkim istnieją też wspaniałe zdania i pięknie połączone SŁOWA, dajmy na to: „Niestety los przykuł go do zielonego stolika i związał SZPAGATEM NUDY ze stosami zapylonych aktów i papierów”. W tekstach znajdują się też wyrazy, które dziś piszemy zupełnie inaczej. Za przykład niech posłuży termin „wytłómaczyć” str. 95 i niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego wówczas stosowane było takie „ó”? :)
A już w ogóle perełką na torcie jest przedmowa pana Józefa Jedlicza. Wysublimowana wypowiedź nie tylko na temat Grabińskiego, ale też kondycji polskiej fantastyki. I znów słowa, które czarują, dajmy na to „aromat suggestji”, no kocham. Albo zapożyczenia, np.: „Grabiński spełnia rolę i misję pioniera nowego genre`u”. Kto dziś tak pięknie pisze? Sprawdzajcie w swoich bibliotekach daty wydań książek, które pożyczacie, te stare kryją w sobie wiele niespodzianek :)
IG @angelkubrick
Wiecie, dlaczego warto sięgać po pisarzy z własnego regionu? Bo nie ma opcji, żeby nie korzystali oni z czegoś, co jest z tym regionem związane, a jeszcze nie spotkałam osoby, która nie poczułaby cienia ekscytacji, czytając w książce o swoim mieście. Dlatego też z radością wypożyczyłam sobie drugą część cyklu o przemyskiej gemmie — bezcennym tysiącletnim artefakcie — wokół...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-11
Jestem szalenie ciekawa, co by powiedziała Jane Austen, gdyby zobaczyła swoje „ukochane dziecko”, jak nazywała pierwsze wydanie „Dumy i uprzedzenia”, w wersji komiksowej. Jak myślicie? Może posłużyłaby się słowami Elizabeth Bennet „to wstrząsające!”, a może kolejny raz wyprzedziłaby ducha czasu?
Moim skromnym zdaniem klasyka literatury, nie tylko ten konkretny tytuł, w wersjach komiksowych to wspaniały, międzypokoleniowy pomost, umożliwiający swobodną, literacką dyskusję, która w odpowiednim momencie może ewaluować do całkiem sensownych, życiowych wynurzeń. W sposób niewymuszony jest zdolna rozpalać ciekawość młodszego odbiorcy do zainteresowania się klasyką, a w czasach zdominowanych przez portale społecznościowe, od których ciężko się oderwać, to już niemały wyczyn.
Historia miłosna Elizabeth Bennet i pana Darcy’ego opływa w trudy i znoje. Wspaniale oddane charaktery postaci (nawet kreska to podkreśla, matko kochana, ta matka...). Te spiski, intrygi, światopoglądy tak inne od współczesnych... Jest o czym myśleć i na czym oko zawiesić. Komiksowa klasyka to coś, nad czym warto się pochylić, z duchem czasu kochani ;)
Adaptacja powieści Jane Austen
Ilustracje - Robert Deas
Adaptacja tekstu - Ian Edginton
Przełożyła - Agnieszka Wilga
IG @angelkubrick
Jestem szalenie ciekawa, co by powiedziała Jane Austen, gdyby zobaczyła swoje „ukochane dziecko”, jak nazywała pierwsze wydanie „Dumy i uprzedzenia”, w wersji komiksowej. Jak myślicie? Może posłużyłaby się słowami Elizabeth Bennet „to wstrząsające!”, a może kolejny raz wyprzedziłaby ducha czasu?
Moim skromnym zdaniem klasyka literatury, nie tylko ten konkretny tytuł, w...
2024-01-31
„Legendy” szwedzkiego pisarza Torgny Lindgrena można interpretować na wiele sposobów, a nawet świetnie się przy tym bawić. Z ogromnym zainteresowaniem czytałam Wasze opinie na temat tych niezwykłych opowiadań i trochę zazdrościłam tej wieloznaczności, praktycznie każdy widział tam coś innego, każdego zaintrygował jakiś inny detal. Piękne to jest w literaturze. U mnie niestety tym razem miłości nie ma, podejrzewam jednak, że moja styczniowa przemiałka życiowa miała znaczący wpływ na odbiór twórczości Lindgrena i nie wykluczam, że będę chciała do tej książki wrócić w momencie, kiedy moja głowa nieco ochłonie. Co prawda denerwujący jest nieco biblijny ton, jaki autor nadaje niektórym historiom, ale kiedy przymknie się na to oko, wyłaniają się kolejne warstwy, które tylko czekają na odpowiednią konstatację. Brak euforii nie oznacza jednak, że nie zdołałam wyciągnąć czegoś dla siebie.
„Być samemu na świecie, to trudne, to WOLNOŚĆ TAK WIELKA i CIĘŻKA, że niemal nie do udźwignięcia”.
Czytajcie CYMELIĘ <3
IG @angelkubrick
„Legendy” szwedzkiego pisarza Torgny Lindgrena można interpretować na wiele sposobów, a nawet świetnie się przy tym bawić. Z ogromnym zainteresowaniem czytałam Wasze opinie na temat tych niezwykłych opowiadań i trochę zazdrościłam tej wieloznaczności, praktycznie każdy widział tam coś innego, każdego zaintrygował jakiś inny detal. Piękne to jest w literaturze. U mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-17
Kto by pomyślał, że taki paskudny miesiąc, jakim bez wątpienia jest listopad, stanie się miesiącem przełomowym w wojnie, w której walczył cały świat. Już na samym jego początku brytyjska 8. Armia gen. Montgomery’ego, rozbiła wojska państw osi pod Alamajn, następnie 8 listopada w ramach operacji TORCH oddziały alianckie wylądowały w Maroku i Algierii, a 19 listopada zaczęła się bitwa o Stalingrad, która dała początek serii porażek Wehrmachtu. W końcu pojawiła się jakaś rysa! Z ciekawości zajrzałam do dzienników z Zamojszczyzny. Co działo się w tym czasie? Oprócz całkowitego zezwierzęcenia w stosunku do Żydów powoli zaczęto organizować opór, chłopi podnieśli głowy i wszystko inne, co mieli pod ręką. Ale wojna to nie tylko wielkie bitwy, to też wielkie historie każdego wciągniętego w tryby machiny wojennej.
Peter Englund, szwedzki pisarz, który doktoryzował się z historii, korzystając z licznych dzienników osobistych, przedstawił losy jednostki, które oprócz zmagania się z tymi wszystkimi problemami, jakie niesie ze sobą konflikt zbrojny, chcą żyć zwyczajnym życiem, i wyłapują jego skrawki wszędzie, gdzie tylko się da. Między śmiercią, rozgoryczeniem, alkoholem lanym strumieniami, przygodnym seksem, czytelnik zapozna się z drobiazgami, o których nawet by nie pomyślał, sięgając po tę książkę. Znajdziemy tu więc notatkę o tym, jak żołnierze amerykańscy rozpoznawali obecność żołnierzy japońskich i odwrotnie, dużą rolę odgrywał tu zmysł węchu, albo całkiem sporo o Hollywood i „Casablance”, dla mnie totalne zaskoczenie.
Wydawało mi się, że te czterdzieści historii będzie ułożone jak książki na półce, w jakiś logiczny schemat, co w przypadku notatek osobistych byłoby wskazane, ale Englund zaszalał i olał schematy. Może to i dobrze. Te historie ją jak puzzle, które trzeba sobie ułożyć, i wymaga to nieco wysiłku. Duży plus za wybór zdjęć do tego tomu. Bardzo ciekawe sceny plus opisy!
Jako uzupełnienie polecam Wam „Okręt”, film z 1981 roku. Poczujecie klimat niemieckiej łodzi podwodnej, o której mowa również w książce, do tego wspaniała ścieżka dźwiękowa <3
IG @angelkubrick
Kto by pomyślał, że taki paskudny miesiąc, jakim bez wątpienia jest listopad, stanie się miesiącem przełomowym w wojnie, w której walczył cały świat. Już na samym jego początku brytyjska 8. Armia gen. Montgomery’ego, rozbiła wojska państw osi pod Alamajn, następnie 8 listopada w ramach operacji TORCH oddziały alianckie wylądowały w Maroku i Algierii, a 19 listopada zaczęła...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-29
„Zaufanie” Diaza to jest tak genialna rzecz, że słów mi brak. Wcale mnie nie dziwi, że w roku 2023 aż dwie fikcje dostały Pulitzera. W zalewie błahych reportaży to beletrystyka zajęła się sygnalizacją problemów, jakie trawią dzisiejszy świat.
Fabuła to zagadka, którą autor rozłożył na cztery rozdziały, każdy pisany przez inną osobę. To historia bajecznie bogatego finansisty, Benjamina Raska, i jego genialnej żony Helen. Jego fascynuje pomnażanie majątku, ona prowadzi bujne życie filantropijne. Aż dziw bierze, że pośród zachwytów nad plastycznością pieniądza i całym wachlarzem manipulacji tymże, ten pozbawiony ekspresji mężczyzna wykrzesał z siebie coś na kształt miłości do kobiety. Nie żyli jednak długo i szczęśliwie, a to dopiero początek odkryć, jakie stoją przed czytelnikiem.
To jedna z tych książek, które początkowo wydają się nudne, bo jest tu bardzo dużo o pieniądzach, kryzysie, spekulacjach finansowych i recesji, która dla Raska jest tylko i wyłącznie powodem do jeszcze większych zarobków. Całe Wall Street jest pod wrażeniem matematycznej elegancji, która gwarantuje Raskom stały dochód, jakby fala spadków dotyczyła wszystkich, tylko nie ich. Jednak pod tą surową ekonomią kryją się kolejne dna, do których trzeba dotrzeć, by docenić przekaz tej powieści. Pasjonujące jest to, w jaki sposób Hernan kreśli postać Helen, do jakich mistyfikacji dochodzi na przeszło czterystu stronach, i z jaką satysfakcją czytelnik odkłada tę książkę, kiedy już złożą mu się wszystkie elementy układanki.
Kiedy już pozachwycamy się tą fikcją w fikcji, przychodzi moment refleksji. To jest ta czerwona lampka, którą serwuje nam autor. Nagle trafia w nas to, w jakim świecie żyjemy, że to jest dopiero ta finalna fikcja. Handel, spekulacje, nagle zdobyte fortuny i dramat tych, którzy w mgnieniu oka znajdują się pod kreską. To, co powinno mieć wartość, jest niczym więcej niż tylko kawałkiem papieru. System, którego jesteśmy częścią jako konsumenci, to olbrzym o glinianych nogach. Od pięćdziesięciu lat waluty na całym świecie to pieniądze bez pokrycia. Nie mając pokrycia, nie mają wartości. To, co jest w naszym portfelu, to pieniądz fiducjarny, którego wartość opiera się na... ZAUFANIU. Zaufanie blaknie dzień po dniu.
I tu zaczyna się realna proza...
IG @angelkubrick
„Zaufanie” Diaza to jest tak genialna rzecz, że słów mi brak. Wcale mnie nie dziwi, że w roku 2023 aż dwie fikcje dostały Pulitzera. W zalewie błahych reportaży to beletrystyka zajęła się sygnalizacją problemów, jakie trawią dzisiejszy świat.
Fabuła to zagadka, którą autor rozłożył na cztery rozdziały, każdy pisany przez inną osobę. To historia bajecznie bogatego...
2023-12-17
„Cudze słowa” to historia o człowieku opowiedziana głosami najbliższych. Od narodzin, aż po grób. Chciałoby się rzec, człowiek o wielu twarzach, jak to w życiu. Kiedy pominie się elementy filozoficzne, lub strony, gdzie autor bawi się słowami, na szali pozostają ludzkie emocje i zależności, które zaistniały, bądź nie, a powinny. Pośród miliona spraw, które ujawniają się czytelnikowi fragmentarycznie i sukcesywnie, mnie pochłonęła tylko jedna. Pośmiertny monolog ojca i jego wspomnienia dotyczące syna. Poczułam tak niewyobrażalne wzruszenie i tyle żalu, że łzy płynęły strumieniami. Czułam się tak, jakbym sama leżała na kozetce u psychologa i grzebała w czarnych czeluściach przeszłości. W tym roku żadna książka nie dotknęła mnie tak mocno, dlatego też ten tytuł znalazł się w topce literatury pięknej, jaką miałam szczęście przeczytać w tym roku. Tyle wystarczy...
IG @angelkubrick
„Cudze słowa” to historia o człowieku opowiedziana głosami najbliższych. Od narodzin, aż po grób. Chciałoby się rzec, człowiek o wielu twarzach, jak to w życiu. Kiedy pominie się elementy filozoficzne, lub strony, gdzie autor bawi się słowami, na szali pozostają ludzkie emocje i zależności, które zaistniały, bądź nie, a powinny. Pośród miliona spraw, które ujawniają się...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Egzekutor” to tego typu książka, która zaraz po wydaniu zagotowała Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, czego wyrazem były publikacje w prasie i listy kierowane do wydawcy. Ośrodek Karta przy każdym wznowieniu dodawał je do książki, tworząc osobny rozdział, który doskonale pokazuje, jak bardzo podzielonym narodem jesteśmy i jak trudno przyznajemy się do historycznego skundlenia. O tym, że wojna to ból, cierpienie i chwalebne poświęcenie się ojczyźnie wiemy ze szkolnych lektur, taki obraz nam wtłoczono do głowy. Pokazywanie drugiej strony medalu było passé. Dlaczego, ja się pytam, skoro to właśnie ta druga strona medalu razi mocniej?
Stefan Dąmbski miał szesnaście lat, jak wstąpił do Armii Krajowej. Było mu to na rękę, nie musiał chodzić do szkoły ani pracować fizycznie. Szkolił się w głębi rzeszowskich lasów i szybko awansował. Dywersyjne życie było dla niego stworzone. Na pierwsze likwidacje zgłosił się na ochotnika. Lubił patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy. Otwarcie przyznawał, że po „akcjach” wracało się „na gazie”, a samogon pity był bez zakąsek. Wolne chwile spędzał w ramionach młodych dziewczyn, które były w tym samym wieku, co Dąmbski. Rzadko kiedy pozwalał sobie na chwilę człowieczeństwa. Wspominał również o tym, jakie kary cielesne dotykały kobiet, które obcowały z Niemcami (25 kijów na gołą d oraz golenie głów, a następnie smarowanie tarem, który powodował wypadanie włosów i łyse placki).
O oburzających zachowaniach żołnierzy AK pisał w swoich dziennikach również Zygmunt Klukowski, opisując nawet konkretne osoby, które zdołała zidentyfikować jego współpracownica. Odnotował również nagminne nadużywanie alkoholu, którym jakimś cudem zawsze był gdzieś pod ręką. Tymczasem w listach pisanych współcześnie pan Mieczysław Skotnicki (w imieniu ŚZŻAK) kategorycznie zaprzecza masowym strzyżeniom dziewcząt romansujących z Niemcami, określając to mianem bzdury, zaś samogonu nie pijał nikt, bo pito bimber lub księżycówkę (zamienne nazwy bimbru, generalnie czegoś, co się robiło po piwnicach czy strychach). Gdzie leży prawda? :)
Słowem, bardzo ciekawa pozycja, do której trzeba zajrzeć.
IG @angelkubrick
„Egzekutor” to tego typu książka, która zaraz po wydaniu zagotowała Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, czego wyrazem były publikacje w prasie i listy kierowane do wydawcy. Ośrodek Karta przy każdym wznowieniu dodawał je do książki, tworząc osobny rozdział, który doskonale pokazuje, jak bardzo podzielonym narodem jesteśmy i jak trudno przyznajemy się do historycznego...
więcej Pokaż mimo to