-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-04-22
2024-04-19
2024-04-18
2024-04-14
2024-04-11
2024-04-10
2024-03-22
2024-03-17
2024-03-16
2024-03-06
2024-03-06
2024-03-04
2024-03-03
Nie wiem co sądzić do końca o snergowskim Robocie, bo
a. pomysły ciekawe
b. atmosfera świata wykreowanego niewątpliwie wzbudza zainteresowanie
c. pomimo tego, co napiszę dalej jest to wciąż porządne hard science fiction
Ale z kolei co do zarzucenia mam Robotowi to
a. gmatwanina opisów momentami odrzuca i wręcz zaciemnia to, co chciał Snerg opisać. Wliczam w to wszelkie kalkulacje na podstawie praw fizyki, które dla mnie jako czytelnika, nic nie wnoszą i - szczerze mówiąc - mógłby je całkiem pozmyślać, bo przecież się na tym nie znam.
b. tematów jest tu co najmniej na 3 różne książki, a żaden z nich nie został jednak pociągnięty do końca w satysfakcjonujący sposób - choćby wątek "spowolnionego" miasta
c. niektóre wydarzenia dla mnie wciąż pozostają niejasne. I myślę, że mamy tu jednocześnie do czynienia z trzema źródłami tego stanu: po prostu niektórych rzeczy nie zrozumiałem, niektóre zostały opisane w niewystarczający sposób a niektórych wyjaśnień po prostu nie ma.
Bez wątpliwości to wysoki próg wejścia do lektury sprawił, że Robot Snerga obrósł legendą. Zadanie pytania o to "czy słusznie?" tak naprawdę zawiera już w sobie odpowiedź.
Nie wiem co sądzić do końca o snergowskim Robocie, bo
a. pomysły ciekawe
b. atmosfera świata wykreowanego niewątpliwie wzbudza zainteresowanie
c. pomimo tego, co napiszę dalej jest to wciąż porządne hard science fiction
Ale z kolei co do zarzucenia mam Robotowi to
a. gmatwanina opisów momentami odrzuca i wręcz zaciemnia to, co chciał Snerg opisać. Wliczam w to wszelkie...
2024-04-25
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o - powiedzmy - 1/4 objętości krótszą. Niestety odnosi się wrażenie, że niektóre z rozdziałów (szczególnie z tych dalszych) to tylko zapychacze.
Książka ma niewątpliwie swój urok, ale czy jest fenomenalna? - na mnie takiego wrażenia nie zrobiła.
W zasadzie od czytelnika wymaga tylko czasu i cierpliwości, bo jest to lektura z kategorii: coś ty taki chytry?, to trzeba na spokojnie usiąść i poczytać.
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-16
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie otwierające zbiór był albo sadystą albo cynicznym gatekeeperem, pragnącym ochronić twórczość Wallace'a przed niepożądanymi masami zwyczajnych czytelników, by móc się delektować Wallaszczyzną w elitarnym gronie smakoszy.
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-12
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw ukutymi przez Kanta czy też przez niego przetransformowanymi. A połączenie tego z tłumaczeniem Chmielowskiego tworzy mieszankę momentami bardzo wymagającą (z braku lepszego określenia). Nie powiedziałbym, że literacko jest to jakiś cymes.
Podczas lektury jednego dnia wszystko wydawało mi się zrozumiałe, bym następnego nie rozumiał w zasadzie nic i tak na zmianę przez całe 700 stron. Ale czy tę część, którą zrozumiałem faktycznie zrozumiałem dobrze - nie wiem. Mogę się nie zgadzać z Kantem, że przestrzeń nie jest w ogóle pojęciem empirycznym lub zgadzać z jego krytyką rozumowych dowodów na istnienie Boga, ale będąc w pełni szczerym - czytałem Krytykę bardziej dla kontemplacji (medytacji?) i inspiracji niż faktycznej treści kantowskich wywodów (a inspirująca do mysli przeruznych jest niewątpliwie).
Czy warto się za to zabierać? Jeśli ma się za dużo wolnego czasu - można. Jeśli chce się tylko poznać filozofię Kanta - lepiej przeczytać jakieś opracowanie.
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-26
2024-03-25
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne jest to zadanie. Autor skacze z Rusi Kijowskiej w X wieku do Moskwy w XVI wieku a potem do Petersburga w 1850 i cała ta Ruś/Rosja zawieszona jest w bezczasie antropologicznego teraz, kiedy do ślubu jednocześnie idzie ruski kniaź, moskiewski bojar i carski urzędnik. Owszem, może to ukazywać ciągłość pewnych tradycji, ale w większym stopniu tworzy jednak złudzenie, że na wschodzie przez tysiąc lat nic zasadniczo się nie zmieniło. Tym bardziej, że mowa tu konkretnie o miastach a nie o życiu na wsi. Za mało było materiału żeby się skupić tylko na jednej epoce?
No i oczywiście nie mogło się obejść bez cytatów z Lenina, Marksa i Engelsa. Rozumiem, że to był w USSR wymóg, żeby dało się cokolwiek opublikować?
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-07
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same sztuczki. Nie kupuję narracji o parodii stylu Mickiewicza i Chryzostoma Paska. Chłopy sto lat wcześniej pisały pompatycznie - no rzeczywiście co za kuriozum.
No i właśnie ta forma, w zasadzie miejscami nie różniąca się od bredzenia żula wyższej klasy, sprawia że cała rzekoma satyra na polskość wydaje mi się taka nie bardzo. Pomijając pewne wątki oczywiste reszta zbyt głęboko została zakopana w bełkotliwym słowotoku, przestylizowana, o jeden poziom (albo i dwa) nazbyt absurdalna. Patrz na ten bełkot i doszukuj się znaczeń, prawie jakby w plamach na ścianie wypatrywać oblicza matki boskiej. A może to po prostu ja zbyt często przewracałem oczami widząc kolejne bachbachbach przez co mi sporo umknęło.
Ale nie powiem, miejscami nawet śmieszne.
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-10
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Pokaż mimo to