-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać1
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński7
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać12
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-06-15
2023-03-25
"O czym szumią wierzby" znalazło się w mojej biblioteczce po tym, jak w sieci natknąłem się na ilustracje Ingi Moore, które mnie zachwyciły i zaintrygowały. Kiedy już dowiedziałem się, z jakiej książki pochodzą, obawiałem się, że czeka mnie pewnie zakup wydania angielskiego. Spotkała mnie jednak miła niespodzianka, kiedy odkryłem, że powieść z tymi właśnie ilustracjami została wydana w Polsce przez Zysk i S-ka.
Najpierw więc kilka słów o genialnej oprawie graficznej. Namalowane z pieczołowitością przez Ingę Moore ilustracje emanują niezwykłym ciepłem, spokojem (niewzruszonym nawet w scenach z wartką akcją), swego rodzaju dostojnością. Doskonale oddają idylliczny charakter angielskiej wsi, sielskość krajobrazów, piękno architektury i bogactwo przyrody. Zastosowanie szerokich kadrów sprawia, że przedstawieni na ilustracjach główni bohaterowie, czyli Kret, Szczur Wodny, Ropuch i Borsuk, nie dominują nad otoczeniem, ale raczej stanowią jego integralny element. To właśnie dzięki takiemu spojrzeniu z dystansu udało się zachować na ilustracjach atmosferę sielanki.
Jeżeli chodzi o fabułę powieści, to można ją podzielić na trzy zasadnicze części.
W pierwszej części towarzyszymy Kretowi w odkrywaniu kolejnych miejsc - są to: pole, rzeka, Ropuszy Dwór, najbliższe wsie, a w końcu Puszcza i własny dom. Jednocześnie poznajemy pozostałych głównych bohaterów. Akcja toczy się niespiesznie, do wyobraźni ma przemówić przede wszystkim wykreowany świat.
Druga część to opowieść o Ropuchu, o jego upadku moralnym, osądzeniu, ucieczce z więzienia, walce o rodzinną posiadłość i ostatecznej przemianie. Tutaj akcja jest wartka, wręcz zwariowana.
Trzecią częścią można nazwać dwa rozdziały epizodyczne nie powiązane bezpośrednio z głównymi wątkami i będące przerywnikiem w opowieści o przygodach Ropucha, w trakcie których wracamy do Kreta i Szczura Wodnego. Rozdziałów tych na dobrą sprawę mogłoby w książce nie być. Co ciekawe, nie ma wewnątrz nich żadnych ilustracji. Rozdział VII - "Głos piszczałki o świcie" (o poszukiwaniu dziecka Wydry) - jest najsłabszym w całej powieści. Rozdział IX - "Powszechna wędrówka" - wręcz przeciwnie, ponieważ stanowi popis erudycji autora odmalowującego nam bogactwo "szerokiego" świata, który w swojej opowieści przedstawia Szczur Morski, skontrastowane z prostotą życia Szczura Wodnego.
Oczywiście na "O czym szumią wierzby" trzeba spojrzeć oczami dziecka. Myślę, że pierwsza część książki zafascynuje niejednego młodego czytelnika, gdyż odkrywany powoli przez Kennetha Grahame'a świat zaprasza, aby poznawać go i smakować, powoli ujawniając swoje tajemnice i prawidła. Dziecko nauczy się wiele o odpowiedzialności za siebie i za innych, poświęceniu, niezdrowych fascynacjach i nałogach oraz docenianiu prostego życia.
Lektura drugiej części książki, chociaż w zamyśle autora również umoralniająca, może przynieść skutek odwrotny. Sprawiedliwie osądzony Ropuch ucieka z więzienia i podczas swojej ucieczki pełnej forteli pakuje się w kolejne tarapaty, zachowując się skandalicznie. Ucieczka z więzienia nie jest zasadniczo nigdzie wyraźnie potępiona, pozostałe zachowania tak, ale jednak bez adekwatnego nacisku. Młodzi czytelnicy uwielbiają takich pakujących się w kłopoty, "niegrzecznych" bohaterów, bo przecież przeżywają oni tak ciekawe przygody. Na tego rodzaju dziecięcą fascynację trzeba uważać, bo przekreślić może ona wszystkie pouczające lekcje, które powinny być wyniesione z lektury.
Trzecia część książki, w której warto zwrócić uwagę na rozdział o Szczurze Morskim, raczej nie zostanie odpowiednio zrozumiana przez najmłodsze dzieci. Akcji tu niewiele, ale rozważania na temat własnego miejsca na świecie, którego każdy z nas poszukuje, często przy tym błądząc, mogą być dobrym pretekstem do poważnej rozmowy ze starszym dzieckiem.
"O czym szumią wierzby" znalazło się w mojej biblioteczce po tym, jak w sieci natknąłem się na ilustracje Ingi Moore, które mnie zachwyciły i zaintrygowały. Kiedy już dowiedziałem się, z jakiej książki pochodzą, obawiałem się, że czeka mnie pewnie zakup wydania angielskiego. Spotkała mnie jednak miła niespodzianka, kiedy odkryłem, że powieść z tymi właśnie ilustracjami...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-17
2022-12-27
"Prawdziwe znaczenie Bożego Narodzenia" to krótka książeczka skupiająca się na teologicznym znaczeniu przyjścia na świat Chrystusa i przyjęciu przez Boga ludzkiej natury. Abp Sheen formułuję tę naukę językiem typowym dla aforyzmów i w sposób lakoniczny. Zasiewa malutkie, ale pełne treści ziarno, które ma zakiełkować u czytelnika poprzez własną refleksję.
Osobiście poruszył mnie fragment wyjaśniający relację Boga do człowieka, co oznacza, że On pierwszy nas umiłował, dlaczego zauważamy jego miłość dopiero po czasie i wiążemy ją błędnie ze swoimi zasługami.
"Prawdziwe znaczenie Bożego Narodzenia" to krótka książeczka skupiająca się na teologicznym znaczeniu przyjścia na świat Chrystusa i przyjęciu przez Boga ludzkiej natury. Abp Sheen formułuję tę naukę językiem typowym dla aforyzmów i w sposób lakoniczny. Zasiewa malutkie, ale pełne treści ziarno, które ma zakiełkować u czytelnika poprzez własną refleksję.
Osobiście poruszył...
2022-12-25
"Stefan Wielki Batory" to kolejny po komiksie "Noc świętego Bartłomieja" owoc współpracy między Hubertem Czajkowskim a Gabrielem "Coryllusem" Maciejewskim. Do najnowszym dzieła Maciejewski nie napisał wprawdzie scenariusza, ale w warstwie fabularnej odnajdziemy jego wizje i poglądy na temat historii Polski.
Album wydany został z dbałością o detale, cieszy oko i prezentuje się schludnie. Nie ma mowy o żadnej bylejakości. Wrażenie robią przemyślana typografia oraz wplecione w opowieść rozkładówki pozwalające na zatrzymanie się czytelnika na detalu, dające czas na przemyślenie wcześniejszych stron. Charakterystyczna kreska Czajkowskiego znakomicie sprawdza się w przedstawieniach batalistycznych oraz w scenach dziejących się w mrocznych komnatach europejskich władców. Rysownik stworzył atmosferę czasów ponurych i trudnych. To prawdziwa graficzna uczta.
Niestety kilka krytycznych słów trzeba napisać o narracji. Nie znajdziemy tu żadnej opowieści o Batorym jako o osobie, dłuższych dialogów, głębszego uzasadnienia osobistych motywacji postaci itp. Autor nie zdecydował się na typowy w beletrystyce zabieg przedstawiania historii na tle wydarzeń osobistych i musiał wyjść z założenia, że ma się ona bronić sama, zwłaszcza że mamy do czynienia z ujęciem dalekim od podręcznikowego. W rezultacie otrzymaliśmy dość luźno powiązany zbiór pojedynczych scen, migawek z różnych miejsc i wydarzeń. Skaczemy po europejskich dworach i od bitwy do oblężenia. Łatwo się pogubić, zwłaszcza jeżeli ktoś podchodzi do komiksu bez jakiejkolwiek znajomości twórczości "Coryllusa" lub nie zaznajomił się wcześniej z rządami Batorego w Polsce. A długość komiksu pozwalałaby być może przesunąć akcenty, tak żeby z ilustracji historycznej stał się on bardziej dziełem samym w sobie.
Nie znajdziemy też w treści wyraźnego uzasadnienia, dlaczego autor chciał nam opowiedzieć o tym a nie o innym królu, co uczyniło Batorego wyjątkowym na tle innych władców Polski.
"Stefan Wielki Batory" to kolejny po komiksie "Noc świętego Bartłomieja" owoc współpracy między Hubertem Czajkowskim a Gabrielem "Coryllusem" Maciejewskim. Do najnowszym dzieła Maciejewski nie napisał wprawdzie scenariusza, ale w warstwie fabularnej odnajdziemy jego wizje i poglądy na temat historii Polski.
Album wydany został z dbałością o detale, cieszy oko i prezentuje...
2022-01-04
Treść żywotów świętych, ich teologię, naukę moralną z nich płynącą, historyczność, typowe motywy, osadzenie w epokach i tym podobne wątki rozważano zapewne setki razy z różnych punktów widzenia. Ponieważ jednak nie zapoznałem się z treścią i wnioskami płynącymi z tego rodzaju analiz, nie ocenię pozycji ojca Prokopa pod tym kątem. To temat na rozprawy akademickie dla specjalistów. Nie porównam też tych "Żywotów" do polskiej klasyki, czyli "Żywotów" napisanych przez ks. Skargę. Tę "naukową" lekcję pewnie trzeba będzie odrobić, ale nie wydaje się ona niezbędna, kiedy ma się do czynienia z książką, która ma przemawiać przede wszystkim do duszy.
Pozostaje zatem moje wrażenie czytelnicze i osobiste, które mogę chyba podsumować jednym słowem - szacunek. "Żywoty" wywarły bowiem na mnie ogromne wrażenie i dały materiał do licznych rozważań. To monumentalna pozycja, dzieło znaczące, kontynuujące tradycję kształtującą myślenie wielu pokoleń, prawdziwy owoc cywilizacji łacińskiej, powstały w świecie, który straciliśmy...
Aby codzienna lektura żywotów nie sprawiała trudności czytelnikowi i by dało się ją odpowiednio wpleść do codziennych zajęć, każdy z nich napisano tak, by zajmował podobną liczbę stron. Z tego powodu z żywotów tych świętych, o których wiadomo niewiele, autor wyciągnąć musiał jak najwięcej treści teologicznej, z kolei z żywotów świętych szczegółowo znanych wybierał najważniejsze zdarzenia i wnioski. Zrobił to jednak tak sprawnie, że pomimo różnic w bogactwie materiałów źródłowych nie odczuwa się znaczących zmian jakości treści.
Ojciec Prokop posługuje się obfitującą w charakterystyczne pojęcia i konstrukcje składniowe XIX-wieczną polszczyzną, która nadaje jego opowieściom wzniosłości, ponadczasowości i powagi, a przy tym niewiele odbiega od współczesnego języka. Tylko czasami zdarzały mi się sytuacje, kiedy ze względu na szyk zdania musiałem czytać dany fragment powtórnie. "Bogomyślność", "zachwycenie", "korona niebieska", "palma męczeńska", "wyświecanie", "zbijanie", "suszenie" - to niektóre z często powtarzających się w książce charakterystycznych słów.
Każdy żywot lub opis danego święta (bo takie też mamy tu przedstawione) kończy się tzw. pożytkiem duchownym, czyli krótką nauką skierowaną do czytelnika, a także modlitwą.
Wydaje się, że najwięcej żywotów opowiada o męczennikach, a w dalszej kolejności o pustelnikach i zakonnikach. To dobrze, że te właśnie modele świętości, dziś już mniej popularne niż w czasach, kiedy powstała książka, i nieco zapomniane, można sobie dzięki "Żywotom" przypomnieć, przyswoić i odnieść do swojego życia duchowego. Choćby z tego powodu warto sięgnąć po tę pozycję.
Czytając o życiu świętych, czytamy o ludziach, cywilizacji i Kościele różnych epok, działającym w różnych miejscach. Taka lektura prowadzi do spojrzenia na historię w bardzo szerokiej perspektywie, pozwalając zachwycić się jej ogromem, ustawić się na swoim miejscu w szeregu i spokornieć wobec naszych przodków i ich dokonań. Warto przy tym wspomnieć, że "Żywoty" można czytać nie tylko dzień po dniu, ale także chronologicznie, dzięki znajdującemu się na końcu książki rejestrowi.
W kilku miejsach w "Żywotach" pojawiają się odniesienia do czasów współczesnych autorowi, a także, co bardzo zaskakujące, pośród historii o świętych uznanych i czczonych przez Kościół, w nauce na 29 lutego ojciec Prokop umieścił historię swojego ojca duchowego Damiana kameduły, którego życiem i przykładem pragnął się podzielić z czytelnikami. Być może chciał pokazać tym samym jeszcze dobitniej, że każdy z nas musi dążyć do tego, aby znaleźć się w tym zaszczytnym gronie, bo świętość to nie jakaś bajka, ale rzecz realna, bliska.
"Żywoty świętych Pańskich" powinny znaleźć miejsce w każdym katolickim domu, tak więc wydawnictwu 3DOM należy się podziękowanie za porządne przygotowanie i wydrukowanie reprintu (tylko logo wydawnictwa na grzbiecie psuje niestety spójność stylu okładki). Skan "Żywotów" można też pobrać za darmo ze strony polona.pl i dzięki temu czytać je np. w podróży.
Treść żywotów świętych, ich teologię, naukę moralną z nich płynącą, historyczność, typowe motywy, osadzenie w epokach i tym podobne wątki rozważano zapewne setki razy z różnych punktów widzenia. Ponieważ jednak nie zapoznałem się z treścią i wnioskami płynącymi z tego rodzaju analiz, nie ocenię pozycji ojca Prokopa pod tym kątem. To temat na rozprawy akademickie dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-12
"Wiosna Kościoła, która nie nadeszła", kiedy ją zapowiadano, ale nadejść wciąż może, i to ze strony, z której niewielu się jej spodziewa - tak można by dokończyć tytuł, żeby w pełni streścić w nim wymowę książki. Bp Schneider, chociaż dostrzega w Kościele kryzys, jakiego jeszcze nie było, nie traci nadziei w Bożą Opatrzność. Przedstawia bolączki Kościoła bez owijania w bawełnę, bardzo krytycznym okiem. Te informacje i wiedza niejednego wpędzić mogłyby w żałość i poczucie przegranej, jednak nie byłaby to właściwa reakcja. Sam biskup obarczony świadomością powagi kataklizmu, osamotniony w swojej walce idzie naprzód. Krytycznie ocenia zjawiska, słowa, zdarzenia, błędne poglądy, ale stara się nie osądzać ludzi, którzy za nimi stoją, nie stawia się w roli oskarżyciela. Z punktu widzenia Bożego i katolickiego jest to piękne i słuszne, z punktu widzenia przyziemnego i doczesnego może być naiwne. Prowadzący wywiad redaktor Lisicki, z myślą o takiej "ludzkiej" perspektywie zadaje biskupowi prowokujące pytania, na które odpowiada on niewzruszony, dając wyraz stałości swojej wiary, co dodaje otuchy i pociesza czytelnika.
Dla ludzi śledzących wydarzenia ostatnich lat na konserwatywnych, katolickich portalach książka będzie dobrym ich podsumowaniem i przypomnieniem, spojrzeniem z nieco szerszej perspektywy, umocnieniem. Dla tych, dla których przedstawione tu fakty i opinie pozostawały dotąd nieznane, będzie szokiem. Dla jednych i drugich będzie lekcją teologii (biskup Schneider znakomicie wyjaśnia zawiłe kwestie) i pobożności.
Do lektury świetnie wprowadza wstęp redaktora Lisickiego, obrazujący kontekst rozmowy i pozwalający nawiązać niemalże osobistą więź z biskupem. Dzięki temu dalszą część książki bardziej "wysłuchujemy" jak słów znanego nam osobiście duchownego niż ją czytamy.
"Wiosna Kościoła, która nie nadeszła", kiedy ją zapowiadano, ale nadejść wciąż może, i to ze strony, z której niewielu się jej spodziewa - tak można by dokończyć tytuł, żeby w pełni streścić w nim wymowę książki. Bp Schneider, chociaż dostrzega w Kościele kryzys, jakiego jeszcze nie było, nie traci nadziei w Bożą Opatrzność. Przedstawia bolączki Kościoła bez owijania w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-05
Pięknie wydane rozważania ks. Fultona Sheena o wieczności, wychodzące od sceny spotkania Marii Magdaleny ze Zmartwychwstałym Panem Jezusem i od fragmentu listu św. Pawła do Kolosan - "Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi". Myśli Fultona są krótkie, poetyckie, odwołują się wielokrotnie do zachodniego dziedzictwa kulturowego. Wieczność i nieskończoność zostaje żywo przedstawiona w kontraście do wszelkich bogactw doczesności.
Na uwagę zasługuje ciekawy wstęp ks. prof. Roberta Skrzypczaka.
Pięknie wydane rozważania ks. Fultona Sheena o wieczności, wychodzące od sceny spotkania Marii Magdaleny ze Zmartwychwstałym Panem Jezusem i od fragmentu listu św. Pawła do Kolosan - "Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi". Myśli Fultona są krótkie, poetyckie, odwołują się wielokrotnie do zachodniego dziedzictwa kulturowego. Wieczność i nieskończoność zostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-02
Rozważania Drogi Krzyżowej ks. Fultona Sheena charakteryzuje zwięzłość, głębia treści i miejscami poetyczny język. Śmiało można po nie sięgać, aby myślami udać się na Golgotę z Panem Jezusem i dobrze przemodlić to nabożeństwo.
Na wielką pochwałę zasługuje estetyka wydania, ułatwiająca kontemplację.
Rozważania Drogi Krzyżowej ks. Fultona Sheena charakteryzuje zwięzłość, głębia treści i miejscami poetyczny język. Śmiało można po nie sięgać, aby myślami udać się na Golgotę z Panem Jezusem i dobrze przemodlić to nabożeństwo.
Na wielką pochwałę zasługuje estetyka wydania, ułatwiająca kontemplację.
2021-03-01
W "Księdze herbaty" forma harmonijnie współgra z treścią, Koncept herbatyzmu poznajemy nie tylko w teorii, ale i w praktyce, ujęty właśnie w duchu herbatyzmu. Jest estetycznie, minimalistyczne, zwiewnie, metaforycznie, poetycko; trochę formalnie, a trochę żartobliwie; trochę naukowo i trochę gawędziarsko; trochę na temat i trochę swobodnie.
Autor-erudyta (ukłony dla tłumaczki) dokłada wszelkich swoich starań, aby przybliżyć myśl wschodu zachodniemu czytelnikowi. Zna nasze kody kulturowe, miejscami krytykuje wady, czasem stara się szukać analogii i punktów stycznych. Z tekstu trudno wyłuskać jego poglądy na temat azjatyckich dróg myślenia, koncepcji, estetyki. Nie wiadomo, gdzie usytuowałby się w tym dość płynnym i niewyraźnym zbiorze. Sprawia trudność określenie, czy aforystyczne, liryczne myśli "Księgi herbaty" są wyłącznie luźnymi, ciekawie brzmiącymi stwierdzeniami, czy też głęboko ugruntowanymi poglądami autora.
Pomimo odbycia podróży po ideach wschodu z tak zręcznym przewodnikiem, nie zniknęło u mnie wrażenie obcości, a przepaść mentalna wydaje się głębsza niż przed lekturą. Nie rozumiem tych idei, wątpię, że zasadzają się na czymkolwiek sensownym, a raczej tylko swobodnie sobie dryfują. Ostatnie zdania "Księgi" jeszcze to podkreśliły, wymownie opisując wyszukane lub (celowo podkreślę absurd herbatyzmu w tym aspekcie) wysmakowane samobójstwo estety.
W "Księdze herbaty" forma harmonijnie współgra z treścią, Koncept herbatyzmu poznajemy nie tylko w teorii, ale i w praktyce, ujęty właśnie w duchu herbatyzmu. Jest estetycznie, minimalistyczne, zwiewnie, metaforycznie, poetycko; trochę formalnie, a trochę żartobliwie; trochę naukowo i trochę gawędziarsko; trochę na temat i trochę swobodnie.
Autor-erudyta (ukłony dla...
2021-01-19
Aby ocena "Świata Zofii" była uporządkowana, najlepiej osobno skupić się na dwóch częściach książki - podręcznikowej i fabularnej. Części te przeplatają się i zazębiają. Wyraźnym zamysłem autora było podzielenie filozoficznej wiedzy na strawne kawałki i wciąganie czytelnika w lekturę poprzez akcję.
Wykład filozoficzny uproszczono i oparto na znanych konwencjach, ale trudno oczekiwać czegoś innego w książce - quasi-podręczniku dla młodzieży. Nie znajdzie się tu nic odkrywczego narracyjnie, wszystko jest poprawne politycznie, okraszone tu i ówdzie wtrętami o równouprawnieniu kobiet, ekologii czy wspaniałości ONZ. Fragmenty podręcznikowe czyta się dobrze, dzięki obrazowym przykładom i oparciu wszystkiego na relacji mistrz-uczeń.
Część fabularna "Świata Zofii" do połowy książki wciąga dzięki licznym tajemnicom i fantastycznym zdarzeniom. Komponuje się z wykładem filozoficznym, wiążąc się z nim dość mocno w treści. Nagłe i zaskakujące rozwiązanie tajemnic przypomina w swym charakterze najlepsze powieści Philipa K. Dicka, które również bawiły się z rzeczywistością i filozofią. W tym punkcie fabuła osiąga szczyt i choć czytelnik spodziewa się dalszego jej rozwoju i przynajmniej jeszcze jednego tak silnego zaskoczenia, nic takiego nie następuje. Akcja nie wciąga już tak mocno i nie uzasadnia wystarczająco pojawiających się kolejnych lekcji filozofii. Można przekornie powiedzieć, że u czytelnika i bohaterów znikaznika filozoficzne zdziwienie światem. Jeszcze bardziej rozczarowuje końcówka powieści, w której zabrakło pomysłu na godne rozwiązanie wątków. Mamy pokazane żenujące przyjęcie, nie pasujące do ogólnie wysokiego poziomu powagi "Świata Zofii", sypie się realizm psychologi postaci (który zresztą od początku dość mocno szwankował), trudno o logiczne wyjaśnienie zdarzeń.
Podsumowując, "Świat Zofii" jako projekt udał się częściowo, bo choć spełnia rolę intrygującego w formie wprowadzenia do filozofii, to nie przedstawia jej historii w sposób odmienny od dominującej narracji. Także strona fabularna, początkowo bardzo obiecująca, nie została z powodzeniem dopięta. Za dużo potencjału zmarnowano.
Aby ocena "Świata Zofii" była uporządkowana, najlepiej osobno skupić się na dwóch częściach książki - podręcznikowej i fabularnej. Części te przeplatają się i zazębiają. Wyraźnym zamysłem autora było podzielenie filozoficznej wiedzy na strawne kawałki i wciąganie czytelnika w lekturę poprzez akcję.
Wykład filozoficzny uproszczono i oparto na znanych konwencjach, ale trudno...
Sięgnąłem po tę pozycję, mimo że nie znałem w ogóle autora i jego twórczości, zarówno tej internetowej, jak i książkowej. Moja opinia wysnuta więc będzie tylko na podstawie tej lektury. Autor pisze lekkim piórem o bardzo trudnych sprawach, błyskotliwie, ze swadą i humorem. Lubi budować obrazowe porównania i przykłady, aby tłumaczyć mechanizmy i błędy w argumentacji stręczycieli dzieciobójstwa. Dwoi się i troi, żeby trafić do czytelnika ze swoim przekazem bez niedomówień i niejasności. Przywołuje liczne artykuły i wypowiedzi zarówno przeciwników, jak i zwolenników "aborcji", a także historie ludzi, którzy żyją lub nie zabili dziecka wbrew wszystkiemu.
Z drugiej strony w książce panuje pewien chaos i miałem wrażenie, że przydałoby się na wstępie np. usystematyzowanie argumentów i kontrargumentów obu stron, omówienie tła historycznego i religijnego itp. Zamiast tego autor rzuca nas od razu w wir dyskusji, podobnej do tych, jakie często widzimy w internecie. Wrażenie to potęgują stosowane przez niego kolokwializmy i wulgaryzmy.
Tyle o formie. Jeśli chodzi o treść, dla której to sięgnąłem po tę książkę, to niestety zawiodłem się i przerwałem czytanie. Okazuje się, że jako katolik i po prostu jako człowiek mam inne spojrzenie na pewne kwestie niż autor, który według mnie zatrzymuje się w swoich poglądach za pięć dwunasta. Dlatego też ta książka, według mnie, nie powinna być uznana nigdy za jakąś lekturę obowiązkową dla pro-liferów i katolików, a i komuś, kto jest "za aborcją", bałbym się ją dać, bo lepiej, żeby pić ze źródła wody czystej i nawracać się na całego. A tu mamy beczkę miodu z łyżką dziegciu, która mocno psuje smak.
O co mi chodzi? Jak pisze autor: "Aborcja natomiast, i to każda aborcja, ma tylko jeden cel: odebranie życia niewinnemu dziecku". Pełna zgoda. Niestety w rozdziale o gwałcie padają słowa: "Co jeśli trauma zgwałconej kobiety, ZMUSZONEJ do urodzenia, będzie tak wielka, że stanie się przyczyną samobójstwa? Moim zdaniem zahaczamy tu o dylemat podobny jak w przypadku debaty o tym, czy życie matki jest WAŻNIEJSZE niż nienarodzonego dziecka - moim zdaniem tak. Uśmiercenie takiego dziecka nadal będzie tragedią, ale nazwałbym to w takich skrajnych przypadkach 》tragedią usprawiedliwioną《. Jestem gorącym zwolennikiem podjęcia prób przekonania takiej kobiety, żeby spróbowała wzbić się na wyżyny człowieczeństwa i żeby nie karała dziecka za grzechy ojca, jestem za namawianiem jej do wybrania życia, jestem za tym, żeby miała pełne wsparcie ze strony państwa - ale mam wielkie opory przed ideą zmuszania jej do tego".
I dalej: "W zdecydowanej większości przypadków jest wystarczająco dużo czasu, żeby po wielkim dramacie, jakim jest gwałt, uniknąć innego dramatu, jakim jest niechciana ciąża i aborcja. Istnieje tak zwana antykoncepcja awaryjna, która może zapobiec ciąży w pierwszych dniach po gwałcie".
W rozdziale o odpowiedzialności pada porada: "Nie chcesz konsekwencji, odpowiedzialnego życia, alimentów i innych problemów? To płacz i płać za antykoncepcję".
W jednym z wcześniejszych rozdziałów: "Jeśli mowa o aborcji po gwałcie i kobiecie, która się na to zdecydowała, bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie Chrystusa odpowiadającego tłumowi wściekłych fundamentalistów, którzy chcieliby ją za to ukamieniować: 》Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem《".
W rozdziale o fanatycznych pro-liferach: "Można być pro-life, ale na zasadzie: tak, kobiety muszą rodzić zdeformowane płody również, po gwałcie również, mając zaawansowaną depresję również - a co potem? A niech sobie radzą, (...) nie mój problem. Nie, jeśli zostawiamy kobiety w tak trudnych, traumatycznych sytuacjach same sobie, jeśli nie jesteśmy za systemową pomocą dla nich, jeśli nie mamy dla nich kolosalnego współczucia i troski o nie, to wtedy stajemy się pro-babies, ale tracimy prawo do miana pro-life. Bo nie dbamy wówczas o bardzo ważne life - o życie tej kobiety. Jeśli kobieta umrze albo zabije się przez naszą obojętność, brak empatii i znieczulicę, to w tym konkretnym przypadku zmieniamy się w ruch pro-death. A granica między nimi nie jest aż taka gruba, jak chcielibyśmy wierzyć".
W rozdziale o niepełnosprawności: "Jeśli zgodzimy się, że usuwanie 》płodu《 z niepełnosprawnością nie powinno być brane pod uwagę, to takie porozumienie powinno łączyć się z braniem przez nas, jako społeczeństwo, współodpowiedzialności za to dziecko. Nie powinniśmy domagać się, żeby rodzice musieli urodzić niepełnosprawne dziecko, jeśli całą odpowiedzialność i cały ciężar tego zadania chcemy przerzucić na tych rodziców". I wcześniej: "Czasem walcząc o dobrą sprawę, stosuje się złe metody, a to bardzo niedobrze. Pomijając wszystkie inne aspekty, nie bardzo widzę szanse na trwałe rozwiązanie problemu metodami radykalnymi. No bo załóżmy, że będą dwa obozy polityczne (...). No i co - jedni wygrywają wybory, wprowadzają całkowity zakaz, ludzie wychodzą na ulice, ale sytuacja 》opanowana《na cztery lata? A potem do głosu dochodzą ci drudzy i rzucają hasło: skrobta co chceta? A potem znowu pierwsi? A po nich znowu ci drudzy?".
Po tych fragmentach widać, że są sytuacje, w których autor kapituluje i uznaje, że można to niewinnie dziecko zabić. Nie znamy przyszłości, ale w imię hipotezy o wahadle politycznym pozwalajmy na dzieciobójstwo tysięcy dzieci tu i teraz. Nie znamy przyszłości, ale teraz matka ma poważny problem psychiczny, więc żeby go rozwiązać - zabijmy, skoro ona tak chce. Teraz tak chce, ale może jednak wyszłaby z tego kryzysu? A tak to dziecko nieodwracalnie już stracone. Nikt o zdanie się go nie spytał. Społeczeństwo nie dorosło do pomocy niepełnosprawnym osobom - autor twierdzi, że w takim razie zostawmy furtkę do pozbycia się dziecka. A może wsparcie by się pojawiło? Za rok, za dwa? No i jeszcze antykoncepcja podawana jako rozwiązanie problemów...
Katolicy powinni wiedzieć też, że niedopuszczalna jest każda aborcja, także dla ratowania życia matki. Moralnie dozwolone są tylko działania służące ratowaniu życia matki, których skutkiem ubocznym może być śmierć dziecka. Autor takiego rozróżnienia nie robi.
Żywię nadzieję, że autor przemyśli jeszcze te sprawy i naprostuje je w jakimś drugim wydaniu lub nowej, lepszej książce. Lubię mieć nadzieję.
Sięgnąłem po tę pozycję, mimo że nie znałem w ogóle autora i jego twórczości, zarówno tej internetowej, jak i książkowej. Moja opinia wysnuta więc będzie tylko na podstawie tej lektury. Autor pisze lekkim piórem o bardzo trudnych sprawach, błyskotliwie, ze swadą i humorem. Lubi budować obrazowe porównania i przykłady, aby tłumaczyć mechanizmy i błędy w argumentacji...
więcej Pokaż mimo to