-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński7
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać9
-
Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-10-27
2017-11-04
2017
Opowiadanie to podobno gatunek, który wymaga od twórcy o wiele więcej kunsztu, niż pisanie powieści. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że Munro wypluwa z siebie ciekawe historie, tworzy pełnokrwiste postacie, jednak jednocześnie nie przeszkadza jej to, że to tylko zalążki idei i zostawia czytelnika z dużym niedosytem. To nie jest pierwsza książka Munro, którą przeczytałam, ale znowu odniosłam wrażenie, jakby ten niedosyt był wpisany w lekturę. I mimo wszystko, mimo podziwu dla jej talentu, zdecydowanie nie zachęca mnie to do sięgania po inne zbiory opowiadań.
Umiejscowienie akcji w chłodnej, niekiedy groźnej Kanadzie połączone z prostym językiem opowieści Munro, wywołuje uczucia smutku i samotności. Pozorna trywialność zdarzeń dogłębnie obnaża ludzkie wątpliwości, słabości oraz przywary. W tym samym czasie, Munro jako narratorka, relacjonuje nam te zdarzenia w jakiś sposób kojąco, z dogłębnym zrozumieniem dla człowieka, co, mimo otaczającego chłodu, w jakiś sposób wywołuje poczucie ciepła. Munro jest mistrzynią precyzji słowa, a w jej kilkudziesięciostronnicowych historiach zawarte jest niekiedy więcej, niż na tysiącach stron prozatorskiego banału.
Mimo tego, że były to osobne historie, nie mogłam pozbyć się uczucia, że wszystkie te kobiety są ze sobą w jakiś sposób powiązane, a Munro misternie wikłała swoją sieć, która z każdą kartką fascynowała mnie coraz bardziej.
Muszę też przyznać, że pierwsze rozdziały były dla mnie trudne do przebrnięcia, rozpoczęta lektura „Uciekinierki” czekała na lepszy moment na czytniku przez co najmniej miesiąc, tak więc droga do tego umiarkowanego zachwytu była dość długa i wyboista.
No ale ten niedosyt. Mimo tego, że Munro w tych opowiadaniach mówi wszystko, co chciała w nich zawrzeć, pozostaje niedosyt. Bierze punkt w czasie, wyciąga z kontekstu, wrzuca w niego czytelnika, niekiedy nie rozwiewa wątpliwości i porzuca.
Ale czy czasem nie to fascynuje w tym najbardziej? Czy nie to najbardziej pociąga w jej prozie? Może fakt, że robię z tego zarzut, czyni ze mnie czytelnika niedojrzałego?
Opowiadanie to podobno gatunek, który wymaga od twórcy o wiele więcej kunsztu, niż pisanie powieści. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że Munro wypluwa z siebie ciekawe historie, tworzy pełnokrwiste postacie, jednak jednocześnie nie przeszkadza jej to, że to tylko zalążki idei i zostawia czytelnika z dużym niedosytem. To nie jest pierwsza książka Munro, którą przeczytałam,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-16
Na pewno obsmaruję tę książkę w nieco dłuższej recenzji, ale na teraz powiem tylko, że dawno nie czytałam tak złej książki. Złej pod względem fabuły, która kumuluje w sobie ogrom nieszczęść. Złej pod wpływem postaci, które płytkie są niczym kałuże, mimo ponad 600 stron powieści. Złej pod względem języka, który jest ubogi i złej pod względem narracji, która po mniej więcej 200 stronach nie wnosi nic nowego, a do tego nieznośnie powtarza pewne motywy.
Dawno żadna książka mnie tak nie zirytowała, niemniej jednak, takie głupoty czyta się tak dobrze...
Na pewno obsmaruję tę książkę w nieco dłuższej recenzji, ale na teraz powiem tylko, że dawno nie czytałam tak złej książki. Złej pod względem fabuły, która kumuluje w sobie ogrom nieszczęść. Złej pod wpływem postaci, które płytkie są niczym kałuże, mimo ponad 600 stron powieści. Złej pod względem języka, który jest ubogi i złej pod względem narracji, która po mniej więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01
Z ciepłej Hiszpanii i jej donkiszoterii, przeniosłam się do jeszcze cieplejszej Nigerii, która łączy, zdawałoby się, typową opowieść o tragicznych skutkach kolonializmu z dziejami afrykańskiej społeczności. Refleksja Achebe jest jednak o wiele ciekawsza i głębsza
Główną osią powieści jest historia Okonkwo, człowieka „silnego i ambitnego” (jak twierdzi okładka), jest on jednak przede wszystkim człowiekiem zagubionym. Zagubionym we własnej historii, pochodzeniu i śladach ojca, wzgardzonego przez społeczność, hołdującej przymiotom prawdziwego mężczyzny. Człowieka, który za cel postawił sobie zmazanie plamy na honorze, którego każdy krok naznaczony był chęcią odcięcia się od mężczyzny, którego uważał za niegodnego nazwania ojcem. Człowieka w gruncie rzeczy słabego i ułomnego.
Przejmująca historia Okonkwo wplata się jednak w nurt opowieści Achebe, który dokładnie opisuje swoje plemię. Jego historię, zwyczaje oraz wierzenia, które przez lata w sobie pielęgnowali. Z punktu widzenia współczesnego białego człowieka można uznać je za prymitywne – w końcu, jak inaczej określić wiarę w to, że zginiesz, gdy wejdziesz do pobliskiego lasu? Była to jednak głęboka wiara w siły natury, jej potęgę, a także mściwość, połączona z okromną pokorą. Tej pokory, której brakuje aktualnie nam, ale brakowało też białym kolonizatorom ponad pięćdziesiąt lat temu.
Jednak Achebe stroni od, nomen omen, ukazania czarno – białego obrazu barbarzyńskich kolonizatorów i uciśnionej afrykańskiej społeczności. Kolonizatorów, którzy bezpardonowo uznali się za lepszych, którzy siłą chcieli narzucić swoje zwyczaje, którzy bez cienia zawahania, bez okazania żadnego szacunku, ukazali też bezpodstawność plemiennych wierzeń. Jednakże sama postać Okonkwo, a także plemienia Igbo, nie jest bez wad. To ludzie niekiedy okrutni, pozbawieni skrupułów, poddający się prymitywnym bodźcom, walczący o władzę, szacunek i poważanie. Którzy niekiedy w tej walce się zatracają, jednakże od czasu do czasu coś ich w to sumienie ugryzie. Którzy są po prostu ludźmi. I jako takich ich powinniśmy widzieć. A nigdy tak nie było, i, zapewne, nigdy tak nie będzie. Achebe nie jest orędownikiem cierpienia. Jest orędownikiem szeroko rozumianego humanizmu.
Wspaniała lektura.
Z ciepłej Hiszpanii i jej donkiszoterii, przeniosłam się do jeszcze cieplejszej Nigerii, która łączy, zdawałoby się, typową opowieść o tragicznych skutkach kolonializmu z dziejami afrykańskiej społeczności. Refleksja Achebe jest jednak o wiele ciekawsza i głębsza
Główną osią powieści jest historia Okonkwo, człowieka „silnego i ambitnego” (jak twierdzi okładka), jest on...
2016-11-10
Jeden z lepszych reportaży, jakie przeczytałam w życiu. Wstrząsający, przejmujący, otwierający oczy.
To najbardziej bolesne 570 stron w moim życiu, warte każdej spędzonej minuty i odłożonej na bok lektury z powodu ogromu przytłaczającego bólu, który wyziera z każdej strony.
Jeden z lepszych reportaży, jakie przeczytałam w życiu. Wstrząsający, przejmujący, otwierający oczy.
Pokaż mimo toTo najbardziej bolesne 570 stron w moim życiu, warte każdej spędzonej minuty i odłożonej na bok lektury z powodu ogromu przytłaczającego bólu, który wyziera z każdej strony.