-
ArtykułyAzyl i więzienie dla duszy – wywiad z Tomaszem Sablikiem, autorem książki „Mój dom”Marcin Waincetel1
-
ArtykułyZa każdą wielką fortuną kryje się jeszcze większa zbrodnia. Pierre Lemaitre, „Wielki świat”BarbaraDorosz5
-
ArtykułyStworzyć rzeczywistość. „Półbrat” Larsa Saaybe ChristensenaBartek Czartoryski15
-
ArtykułyNagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego: poznaliśmy 10 nominowanych tytułówAnna Sierant14
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-03-12
Ta historia złamała mi serce.
Wycisnęła ze mnie wszystkie emocje.
Zauroczyła plastycznym językiem autorki, zachwyciła jej wiedzą odnośnie antycznego świata, rozkochała w sposobie kreowania bohaterów, zafascynowała mnogością wątków i precyzyjnością wplatania detali.
Ta opowieść otuliła mnie klimatem boskich kaprysów i zachcianek, ujęła szczerością uczuć narratora, jego lojalnością i oddaniem wobec tytułowej postaci.
Pieśń o Achillesie przeniosła mityczne podania na żyzny grunt wyobraźni w tak realistyczny sposób, że na czas lektury egzystowałam wyłącznie na stronach powieści.
Byłam świadkiem rodzącej się miłości, która niespiesznie opuściła bezpieczny kokon młodzieńczej fascynacji, pierwszego zauroczenia, podziwu i nieśmiałej namiętności.
Któż wcześniej w tak ujmujący sposób pochylił się nad losem Patroklosa, czyniąc go pierwszoplanowym bohaterem swej literackiej wypowiedzi? Choć Madeline Miller udzieliła temu dzielnemu Grekowi głosu, choć oddała mu lirę, na której mógł zagrać melodię swego życia, uczyniła to w tak subtelny i nienachalny sposób, by palmę pierwszeństwa mimo wszystko wręczyć dziecku bogini. Wszakże to pieśń o Aristos Achaion o dzielnym potomku Tetydy i króla Peleusa.
W mniemaniu współczesnych czytelników Achilles jawi się wyłącznie jako bohater wojny trojańskiej. Zrodzony do wielkich czynów, skazany na krótki, aczkolwiek owocny w heroiczne zwycięstwa żywot i nieśmiertelną sławę. Dumny, niemalże niepokonany, szalenie odważny, szybki, precyzyjny zabójca. To przez jego opór ważyły się losy historycznej batalii, to przez jego odmowę współpracy, dumę i urażony honor na polu bitwy poległa masa wojaków.
Tymczasem, dzięki opowieści Patroklosa, Achilles obnaża swoje dobre, szlachetne oblicze. W oczach miłości jego życia, książę Ftyi jest przede wszystkim skazanym na fatum człowiekiem. Nie jest w stanie uciec od swego przeznaczenia, jednakże może kreować jakość życia, kształt i wydźwięk wspomnień, które po nim pozostaną. To Patroklos zabiega o to, by Achilles nigdy nie wyrzekł się swego szlachetnego, miłosiernego oblicza. To on przy nim czuwa, dba o wizerunek i relacje z kamratami. Jest jego sumieniem, doradcą, partnerem, stojącym blisko, choć prawie zawsze w cieniu przyjacielem, stanowi jego dopełnienie.
Piękna, choć trudna jest ich relacja. Nie tylko zważywszy na fakt jednopłciowej miłości (nie budzącej zgorszenia w starożytnym świecie). Achilles był narzędziem w rękach swej matki, bogini pragnącej zadośćuczynienia za swoją krzywdę, za gwałt na jej niewinności, za spisek uknuty kosztem jej wolnego wyboru. To Tetyda za wszelką cenę pragnęła zniechęcić syna do Patroklosa, znieważyć młodzieńca w oczach bohatera, uprzykrzyć mu życie. Nieakceptowany, poniżany, zastraszany Patroklos nigdy nie wyrzekł się swej miłości i na przekór wszystkim trudnościom, trwał wiernie przy Achillesie.
I chociaż wiedziałam, jak skończy się ta historia, finisz w wykonaniu autorki powieści, zmiażdżył moje serce, wywołał falę wzburzenia, tornado łez. Łkałam, nie bacząc na odgłos szlochu, pragnąc ukojenia. Tuliłam do ciała egzemplarz książki, dziękując Madeline Miller za kolejną cudowną opowieść, za nowe oblicze antyku, za wzruszającą przygodę, za słowa: ,,Idź. On czeka na ciebie".
I chociaż "Kirke" powstała po omawianej powieści i od niej zaczęła się moja fascynacja twórczością Madeline Miller, nie sądziłam, że doświadczę niemal identycznego uniesienia, że trafię na tak kunsztownie stworzoną historię, na tak dojrzały, precyzyjnie ukształtowany warsztat pisarza, że znowu będę zachwycona, zakochana i sponiewierana przez lekturę…
Ta historia złamała mi serce.
Wycisnęła ze mnie wszystkie emocje.
Zauroczyła plastycznym językiem autorki, zachwyciła jej wiedzą odnośnie antycznego świata, rozkochała w sposobie kreowania bohaterów, zafascynowała mnogością wątków i precyzyjnością wplatania detali.
Ta opowieść otuliła mnie klimatem boskich kaprysów i zachcianek, ujęła szczerością uczuć narratora, jego...
Jest takie miejsce na pograniczu jawy i snu, magii i prozy życia, w którym religia podaje rękę ludowym wierzeniom. Pachnie dojrzałymi gruszkami, zachwyca tembrem głosu wiejskiej gospodyni, kusi obietnicą wysłuchanych modlitw. Przeraża labiryntami melioracyjnych rowów, dziesiątkami dziecięcych szkieletów.
Właśnie tam pierwotne uczucia i pragnienia kierują człowieczym losem, który rozczarowuje niespełnionymi marzeniami.
Proszę Państwa, to jest debiut, zasługujący na owacje na stojąco! Cóż za kunsztowna konstrukcja, misternie utkany gobelin, którego elementy tak zgrabnie się przeplatają, wiążąc losy bohaterów z przeszłości z tymi, którzy towarzyszą czytelnikowi do ostatniej strony.
POMIĘDZY Pawła Radziszewskiego przytulilo się do mojego serca niczym zapadająca w pamięci melodia. Brzmi jak piosenka o niespełnionej miłości, zdeptanym dziewiczym wianku, chwilowym triumfie, bólu narodzin, cygańskiej wróżbie. Jej autor zręcznie łączy symbole, irracjonalne zdarzenia, magiczne przedmioty, sylwetki oryginalnych postaci, wymykających się utartym schematom.
Radziszewski czaruje piórem, tudzież klawiaturą, oddając głos naturze. Tak oto doświadczamy opowieści snutych przez korzenie, ogień, wodę, kamienie oraz mgłę, będących świadkami morderstw, samobójstw, cudów i tragedii. Żaden z elementów utworu nie jest oczywisty, jednoznaczny, przewidywalny. Bagienny krajobraz skrywa ciepło ogniska, zapach spoconych, złączonych w jedność ciał, dźwięki, wydobywające się z akordeonu oraz ferie barw cygańskich wozów. Stara wieś pamięta rządy hrabiego, który nie miał szczęścia w miłości, sylwetkę malarza, artysty o dłoniach złodzieja. Pomiędzy przeszłością, a bezimienną chwilą krąży tajemniczy obraz. Nie dotyka go czas, nie niszczy woda, a piękna panna, którą przedstawia, z uwagą słucha próśb, których spełnienie wiąże się z różnymi konsekwencjami.
Jakież to piękne w swej wyszukanej prostocie.
swiatwedluglilii.pl
Jest takie miejsce na pograniczu jawy i snu, magii i prozy życia, w którym religia podaje rękę ludowym wierzeniom. Pachnie dojrzałymi gruszkami, zachwyca tembrem głosu wiejskiej gospodyni, kusi obietnicą wysłuchanych modlitw. Przeraża labiryntami melioracyjnych rowów, dziesiątkami dziecięcych szkieletów.
Właśnie tam pierwotne uczucia i pragnienia kierują człowieczym losem,...
2016-01-08
Moja czytelnicza frustracja osiągnęła maksymalny poziom. Tysiące nieprzyjemnych słów zapragnęło, bym uwolniła je za pomocą klawiatury. Czy w obecnej sytuacji miałoby to jakiekolwiek znaczenie? Czy prócz wyzbycia się negatywnych emocji, wpłynęłabym na którekolwiek z wydawnictw, osiągając zamierzony cel?
Źródłem buntu, gniewu, żalu jest stagnacja, brak widocznej inicjatywy, dzięki której kolejne części Sagi Księżycowej, przetłumaczone na nasz rodzimy język, trafiłyby na księgarskie półki.
Wyobraźcie sobie, że ktoś ważny zaprasza Was na wytworną ucztę. Sama myśl o uczestnictwie w niecodziennym wydarzeniu jest wystarczająco ekscytująca. Zajmujecie miejsce przy suto zastawionym stole, odnajdujecie właściwe sztućce, kelnerzy serwują przystawki. Kubki smakowe zostały zaatakowane przez zniewalające połączenia ulubionych składników. Delektujecie się każdym kęsem, rezygnując z rozmowy z współbiesiadnikami.
I kiedy na samą myśl o pierwszym daniu, dyskretnie ocieracie strużkę śliny, uciekającą z kącików ust, gospodarz przerywa zabawę. Owszem, możecie popatrzeć na kolejne potrawy, wyobrazić sobie kontynuację konsumpcji, jednakże nie wolno Wam niczego więcej skosztować. Zdajecie sobie sprawę z faktu, że kucharz poświęcił sporo czasu w przygotowanie uczty i nie chcielibyście, aby jego praca poszła na marne. W napięciu oczekujecie na zmianę decyzji. Doskwiera Wam głód, poczucie niesprawiedliwości. Jesteście bezsilni, przegrani, poirytowani.
Mniej więcej nakreśliłam stan, w jakim znajdują się amatorzy twórczości Marissy Meyer, fani historii o lunarskiej księżniczce. Kto to słyszał, by wydać dwie części tak cudownej sagi, by rozpalić serca czytelników, sprawić, by przywiązali się do bohaterów, a następnie przerwać, albo zaniechać wypuszczania na rynek kontynuacji opowieści?
W Sadze Księżycowej pojawiają się postaci, których imiona, elementy życiorysu, wygląd zewnętrzny nawiązują do znanych baśni. W Cinder mieliśmy do czynienia z nowoczesną wersja Kopciuszka, natomiast Scarlet okazuje się być wcieleniem Czerwonego Kapturka. Nie traktujcie tych podobieństw jako próby wybicia się na sprawdzonych historiach. Inspiracje, choć zauważalne, stanowią wabik na czytelnika, aczkolwiek obie książki potrafią obronić się treścią.
Druga część burzliwych losów zaginionej następczyni tronu, ukazuje ogrom nieszczęść, jakich doświadczyli Ziemianie, ukarani przez despotyczną władczynię Luny. Narrator, wykazał się podzielnością uwagi, po kolei przypatrując się i oddając głos młodemu cesarzowi, Cinder oraz nowej bohaterce- ognistowłosej, odważnej piękności- tytułowej Scarlet. Gdyby porównać linie papilarne, biegnące po wewnętrznej stronie dłoni obu nastolatek, bez problemu można by zauważyć punkt, wspólny dla dziewczyn. Na drodze panien Benoit i Linh stanęła pewna babcia, u schyłku życia porwana i więziona przez watahę wilków. Jaką rolę odegrała dla każdej z nich? Czy Cinder pozna prawdę o swoim dzieciństwie, wypadku i operacji, która z człowieka przemieniła ją w cyborga?
Marissa Meyer umiejętnie wplata nowe wątki, poszerza naszą wiedzę o przeszłości kluczowych postaci. Nie stroni od humorystycznych elementów. Już samo zaangażowanie jednego z więźniów, samozwańczego kapitana Carswella Thorne’a, dopuszczenie go do głosu, wywołuje uśmiech na ustach czytelnika.
Dla mnie najistotniejszymi elementami, uwiecznionymi przez autorkę, były chwile, w których Cinder przeżywała wewnętrzne rozterki, gdy odzyskała zaprzyjaźnionego androida- Iko, nadając mu nowe wcielenie, kiedy znalazła się w laboratorium, w którym dawniej doświadczyła przemiany. Jeśli zaś chodzi o Scarlet to z zapartym tchem śledziłam relację, jaką nawiązała z Wilkiem. Obserwowałam, jak staje się kobietą, doświadcza uczucia, które zmieni nie tylko sposób jej postępowania, ale nada głębszego sensu dotychczasowej egzystencji. Ta nieznośna niewiadoma, przeciąganie scen, utrzymywanie czytelnika w niepewności okazały się rozkoszną torturą. Poddałabym się jej ponownie, bez wahania. Kto by pomyślał, że Czerwony Kapturek może mieć romans z Wilkiem?
To jedna z najlepszych sag, z którymi miałam do czynienia. Każda ze stron stanowiła dla mnie prawdziwą ucztę i mimo prawie 500 kartek, czuję ogromny niedosyt, pragnienie, niemożliwe do zaspokojenia.
Mogłabym napisać elaborat o kunszcie autorki, wychwalać jej literackie umiejętności, wyobraźnię, której pozwoliła się zmaterializować. Jednakże ograniczę się wyłącznie do zachęcenia Was do zapoznania się z opisaną lekturą. Sami doświadczcie bogatego wachlarza emocji, jakie zapewnia obcowanie z Sagą Księżycową.
Cinder nie jest już pomiatanym przez macochę cyborgiem. Powoli dopuszcza do siebie prawdziwą tożsamość. Levana traktuję ją jak największe zagrożenie dla swojej pozycji. Dokonała uczuciowej rewolucji, mieszając w umyśle młodego cesarza. Czy dane jej będzie obalić rządy tyrana w spódnicy? Czy Kai wybaczy jej zatajenie prawdy? Kogo na dalszej drodze spotkają Cinder i Scarlet?
Czy któreś z wydawnictw zlituje się nad czytelnikami i wznowi kontynuację sagi????
Powyższa recenzja ukazała się również na moim blogu: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/babciu-dlaczego-masz-takie-wielkie-oczy-o-tym-jak-czerwony-kapturek-zakochal-sie-w-wilku/
Moja czytelnicza frustracja osiągnęła maksymalny poziom. Tysiące nieprzyjemnych słów zapragnęło, bym uwolniła je za pomocą klawiatury. Czy w obecnej sytuacji miałoby to jakiekolwiek znaczenie? Czy prócz wyzbycia się negatywnych emocji, wpłynęłabym na którekolwiek z wydawnictw, osiągając zamierzony cel?
Źródłem buntu, gniewu, żalu jest stagnacja, brak widocznej inicjatywy,...
2013-07-03
Słaboniowa nie potrzebuje opinającego ciało kostiumu i zwiewnej peleryny. Jej znakiem rozpoznawczym jest wełniana chusta i długa spódnica. Z czasem dołącza do nich drewniana laseczka, na której główna bohaterka wspiera swoje stare, choć doskonale zakonserwowane ciało. Egzystująca na przełomie dwóch wieków Teofila jest ostatnią pogromczynią z piekła duchów. W młodości zawarła pakt z Sami Wiecie Kim (i wcale nie mam na myśli Lorda Voldemorta), by przez pewien czas zażywać cielesnych uciech obok piekielnego władcy. Co skłoniło śliczną i bogobojną dziewczynę do odejścia od przekazywanej z dziada pradziada wiary? Tej informacji Joanna Łańcucka, autorka powieści, nie podaje czytelnikowi od razu na tacy, pozwalając snuć domysły, samodzielnie interpretować fakty, by w końcu usłyszeć prawdę z ust samej Słaboniowej i pewnego księdza.
Są na tym świecie przerażające rzeczy, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Choć w miarę postępu nauki i techniki uczeni próbują w racjonalny sposób wytłumaczyć istotę nadprzyrodzonych zjawisk, tak wszędzie tam, czego ludzki rozum nie jest w stanie pojąć, wkracza Teofila ze swoją teorią, od której włos jeży się na głowie. W Starej Słaboniowej i spiekładuchach Łańcucka doprowadziła do konfrontacji zabobonów z katolicką wiarą, zrywając kotarę hipokryzji, za którą zasłaniają się ci, którzy zamawiają w kościele msze, z wypiekami słuchają prawionych z ambony kazań, by po godzinach odprawiać rytuały, mające na celu wypędzenie z domu bądź z człowieka złego ducha. W napisanej z ogromnym rozmachem książce aż roi się od piekielnych wysłanników, czyhających na niewinne ofiary. Interesujący przegląd czarnych charakterów nadaje wielowątkowej powieści cudownej pikanterii.
Łańcucka tak bardzo zaangażowała się w tworzenie utworu, iż nie tylko bohaterom, ale również i narratorowi narzuciła język, stylizowany na wiejską gwarę. Naturalizm, przekraczanie granic intymności i współcześnie rozumianej przyzwoitości, dają intrygujący przekrój pozornie zacofanego społeczeństwa. Autorce nie straszne były wulgarne sceny, które opisała wręcz fenomenalnie, nie stroniąc od barwnych porównań i rozbudowanych opisów. Na uznanie zasługuje również zagłębianie się w psychikę bohaterów, ukazywanie ich atutów, oraz słabości, z którymi walczą, raz odnosząc sukces, kiedy indziej ponosząc porażkę.
W Starej Słaboniowej i spiekładuchach fantazja miesza się z rzeczywistością. Niewidzialne bramy między tym, co pochodzi z zaświatów, a tym, co namacalne i normalne zostają otwarte na oścież. Równowaga między ludźmi, a zmorami zostaje zachwiana. Wszechobecne licho zyskuje przewagę dzięki temu, iż mało kto wierzy w jego istnienie. Bezkarne, żądne zemsty lub ofiar potwory, nie cofną się przed niczym, nie uznają żadnych świętości, ani chrześcijańskich emblematów. Tylko jedna osoba w wiosce jest w stanie się z nimi rozprawić. Tylko Słaboniowej ręka nie zadrży, kiedy będzie musiała przebić osinowym kołkiem serce strzygonia, albo zamknąć w butelce po occie zmorę i utopić ją w stawie.
Uzupełnieniem wciągającej lektury są ilustracje. Bowiem pisarka zajmuje się również innymi rodzajami sztuki i jak widać świetnie radzi sobie nie tylko z klawiaturą, ale również z pędzlem czy ołówkiem. Niezwykle sugestywne, tajemnicze i przepełnione mrokiem obrazy stanowią idealne dopełnienie powieści.
Z żalem i poczuciem ogromnego niedosytu dotrwałam do ostatniej strony Starej Słaboniowei i spiekładuchów, wciąż przeżywając perypetie bohaterki oraz osób, które poprosiły ją o pomoc. Ta doświadczona przez los kobieta, która posiadła tajemną wiedzę, spłaciła swój dług, czyniąc dobro, starając się zrehabilitować niecne uczynki. Czy Teofila została rozgrzeszona? Czy wybaczyła samej sobie? Czy do końca swoich dni stanowiła łakomy kąsek dla rogatego czorta?
Najlepsza książka, która wpadła mi w ręce w tym roku. Prawdziwy literacki majstersztyk, istna uczta dla zmysłów, rozbudzająca fantazję i poddająca wątpliwości tezę, iż jesteśmy sami we wszechświecie.
Gorąco namawiam panią Łańcucką, by nie spoczywała na laurach i dalej tworzyła równie dobre, jak i jeszcze lepsze dzieła.
Recenzja ukazała się również na moim blogu: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/stara-slaboniowa-i-spiekladuchy/
Słaboniowa nie potrzebuje opinającego ciało kostiumu i zwiewnej peleryny. Jej znakiem rozpoznawczym jest wełniana chusta i długa spódnica. Z czasem dołącza do nich drewniana laseczka, na której główna bohaterka wspiera swoje stare, choć doskonale zakonserwowane ciało. Egzystująca na przełomie dwóch wieków Teofila jest ostatnią pogromczynią z piekła duchów. W młodości...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chcielibyście poznać datę Waszej śmierci? A gdyby istniała aplikacja, której algorytm wskazywałby nie sposób odejścia, nie konkretną godzinę, a dzień Waszego zgonu. Czy zdecydowalibyście się na udział w "ostatecznym eksperymencie"?
Ten pierwszy ostatni dzień rozpoczyna się całkiem niewinnie w wigilię premiery Prognozy Śmierci. Autor książki skrupulatnie, cegiełka po ciegiełce, wznosi fundament spektakularnego przedsięwzięcia, którego mury powstały z wielkich oczekiwań, lęku o przyszłość, pragnienia poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji. Adam Silvera rolę głównych budowniczych emocjonalnego gmachu, powierza dwójce młodych ludzi- początkującemu modelowi oraz chłopcu, którego stan zdrowia wskazuje na rychły koniec. Mimo wszelkich logicznych wskazówek, telefon z dramatyczną informacją, rozbrzmiewa w dłoni pierwszego z bohaterów. W jaki sposób Valentino przetrwa swój Ostatnio Dzień? Czy któremuś z Pokładników uda się przechytrzyć śmierć? A może całe przedsięwzięcie okaże się farsą?
Juz wiem, że wywodzący się z Bronxu pisarz dołączył do grona moich ukochanych artystów. A wszystko to dzięki jednej opowieści, tak szczerej w swej formie przekazu, tak prawdziwe irracjonalnej, biorąc pod uwagę aspekt istnienia Prognozy Śmierci, wspaniałomyślnego podarunku, jakim podzielił się z Orionem dopiero co poznany chłopak i wszelkich towarzyszących temu okoliczności.
Sprawiedliwie podzielona narracja, którą autor obdzielił zaangażowane w tworzenie tej historii postaci, odkrywa przed czytelnikiem różne aspekty Wielkiego wydarzenia. Ten Pierwszy Ostatni Dzień widziany oczami tych, którzy mają umrzeć i tych, którzy im towarzyszą, niesie z sobą niszczycielską falę uczuć. Silvera brawurowo łączy to, co nieuniknione z ogromną nadzieją. Pozwala czytelnikowi snuć marzenie o szczęśliwym zakończeniu. Oddaje w jego ręce losy dwóch naprawdę pozytywnych postaci, pozbawiając ich wstydu, zażenowania, lęku, wynikających z oceny otaczającego ich świata. Na zgliszczach dawnej tragedii (zamach na WTC) pozwala narodzić się miłości. Ta zaś nie patrzy na płeć, wiek, stan cywilny. Wzrusza, dodaje skrzydeł, pozwala podjąć nieodwracalne decyzje.
Nie jestem w stanie oddać piękna tej historii. Moje serce, wciąż zranione, roztrzaskane, czeka na cudowne remedium. Nawet wiem, jaki nosi tytuł...
Chcielibyście poznać datę Waszej śmierci? A gdyby istniała aplikacja, której algorytm wskazywałby nie sposób odejścia, nie konkretną godzinę, a dzień Waszego zgonu. Czy zdecydowalibyście się na udział w "ostatecznym eksperymencie"?
Ten pierwszy ostatni dzień rozpoczyna się całkiem niewinnie w wigilię premiery Prognozy Śmierci. Autor książki skrupulatnie, cegiełka po...
2015-11-01
Opuść znane wnętrze mieszkania, domu, w którym aktualnie przebywasz. Pokonaj wyuczoną na pamięć trasę i kieruj się w stronę centrum miasta. Postaraj się zapamiętać jak największą liczbę szczegółów, charakterystycznych elementów otoczenia. Stwórz w myślach mapę.
Kiedy już znajdziesz się w sercu tętniącej życiem miejscowości, zamknij oczy. Trzy razy obróć się wokół własnej osi.
A teraz spróbuj wrócić do czterech kątów, tworzących Twoje miejsce na świecie. Śmiało, podążaj wyznaczoną trasą.
Nie wolno korzystać Ci ze zmysłu, jakim jest wzrok. Pod żadnym pozorem nie podnoś powiek!
Gdzie jest Twój dom?
Czy zmierzasz we właściwym kierunku?
Jakie niebezpieczeństwa kryją się za rogiem?
Sąsiedzi Marie-Laure szeptali o klątwie, która rzekomo prześladowała rodzinę dziewczynki. Najpierw odebrała jej matkę, potem uczyniła ją ślepą, następnie odebrała ojca i umieściła w środku wojennej zawieruchy.
Jak odnaleźć się w świecie, pozbawionym światła? Czy zawierzyć swój los szlachetnemu kamieniowi, wedle legendy posiadającemu magiczne właściwości?
Oto fenomenalna opowieść, w której rozum ludzki, nauka, realny osąd rzeczywistości, lojalność wobec narodu toczą walkę z marzeniami.
Zazwyczaj unikam książek, wyróżnionych popularnymi nagrodami, na okładkach których znajdują się ociekające przesadnym zachwytem hasła reklamowe. Za ,,Najpiękniejszą”, ,,Najlepszą”, ,,Zniewalającą” historią stoi sztab marketingowców, dbających nie tyle o kiesę autora co o zyski wydawcy. Rzeczywistość często okazuje się rozczarowująca, tekst, nad którym zachwycają się znawcy tematu-przeciętny, ja zaś jestem sfrustrowana obcowaniem z mało interesującą lekturą.
Na szczęście w przypadku Światła, którego nie widać wszelkie pozytywne opinie okazały się jak najbardziej zasłużone. Pulitzer 2015 powędrował w odpowiednie ręce.
Anthony Doerr wykreował tak zapadające w pamięci postaci, z którymi czytelnikowi naprawdę trudno jest się rozstać. Historia niewidomej Francuzki, której losy splatają się z młodym Niemcem, śmiertelnym wrogiem, geniuszem, żołnierzem, sierotą, jest kunsztownie wykonanym dziełem. Pełno w nim odniesień do sukcesów, jakie ludzkość odniosła w zakresie kultury, sztuki, literatury, techniki i nauki. W trakcie lektury tekstu rozbrzmiewa muzyka klasyczna. ,,Clair de lune” towarzyszy bohaterom w chwilach poprzedzających istotne wydarzenia, oswaja z nieuniknioną śmiercią, rozbudza wyobraźnię, dodaje pewności siebie. Całość tworzy prawdziwy majstersztyk, dokładnie przemyślaną, wzbudzającą podziw, zmuszającą do zastanowienia się nad własnym życiem machinę, której wnętrze przypomina perfekcyjnie funkcjonujący szwajcarski zegarek.
Marie-Laure pozbawiona jednego ze zmysłów, uwrażliwia pozostałe, eksploatując je na ile tylko pozwala jej zdrowie, ciekawość otaczającego świata oraz zdobyta wiedza. Przywodzi na myśl kruchą porcelanę, jednakże odważnymi czynami udowadnia czytelnikowi swoją wartość. Jest chłonna wiedzy. Ślepota nie odbiera jej chęci do życia, stanowi zaledwie przeszkodę, którą dziewczyna z przyjemnością pokonuje. To typ człowieka, który inspiruje do działania, do wyjścia z marazmu.
Oręże jej ojca, pracownika francuskiego muzeum, stanowią klucze, sejfy, skrytki. Potrafi stworzyć makietę każdego miasta, w drewnie odwzorować otaczającą go rzeczywistość. Zastępuje Marie-Laure oboje rodziców. Zabiera ją z sobą do świata, w którym główną rolę odgrywa przeszłość, wciąż odkrywana przez naukowców i badaczy. Pełni funkcję przewodnika, nauczyciela, mentora i przyjaciela, który nie podsuwa pod nos gotowych rozwiązań, lecz zachęca do fizycznego i umysłowego wysiłku.
W odległych o setki kilometrów Niemcach, w jednym z sierocińców, dorasta Werner. Wieczorami wraz z siostrą słuchają audycji radiowych, nadawanych z Francji. Tuż przed piętnastymi urodzinami, chłopiec staje przed szansą poprawy własnego bytu i szansy na lepszą przyszłość. Z racji niezwykłych umiejętności, ścisłego umysłu, zostaje wysłany do szkoły, w której kształceni są młodzi adepci hitlerowskich wojsk. W miejscu, w którym system, okrucieństwo niszczą dziecięce marzenia, Werner podnosi kwalifikacje, przeżywa moralny upadek, by w końcu wyruszyć na wojnę.
Bohaterowie spotykają się we francuskim miasteczku, okupowanym przez Niemców. Czy nawiąże się między nimi nić porozumienia? Czy odkryją łączącą ich przeszłość? Czy w wojennym mroku odnajdą życiodajne światło?
W tekście Doerra maszyny pełnią rolę pomostu między dwoma światami. Stworzone przez ludzi urządzenie jest nośnikiem dobrych informacji, furtką do świata kultury i jednocześnie tykającą bombą, pułapką. To w jaki sposób zostanie wykorzystane, zależy od danego człowieka.
Istotny element opowieści stanowi pewien diament, owiany mgiełką tajemnicy, obiekt zainteresowań naukowców, poszukiwaczy skarbów oraz tych, którzy wierzą w jego magiczne właściwości. Morze Ognia kusi niebanalnym wyglądem i drzemiącymi w nim mocami. Czy faktycznie potrafi zdziałać cuda? Czy sprowadza na swego właściciela falę nieszczęść? Na to autor w jednoznaczny sposób nie odpowiada. Pozwala czytelnikowi snuć domysły.
Atutem tekstu jest niewątpliwie poetyckość języka pisarza. Zwalniające tempo bogate opisy, odwołania do znanych dzieł, przemyślenia głównych bohaterów, zmiana perspektyw. To wszystko czyni lekturę niezwykle ciekawą i jakże piękną. Ogromną rolę odgrywa również stopniowanie napięcia, urywanie wątków w kulminacyjnych momentach, liczne retrospekcje, oddawanie głosu kolejnym postaciom.
Czy potrafisz odnaleźć się w rzeczywistości, która rzuca Ci kłody pod stopy, niszczy marzenia, wpaja niemoralne zasady, odbiera ukochane osoby? Czy winę za niepowodzenia zrzucisz na przedmioty, a może obarczysz nią inne osoby? Czy zamkniesz się w sobie, otoczysz bezpiecznym kokonem, kiedy świat będzie zmierzał ku zagładzie? Czy wykażesz się chociażby odrobiną bohaterstwa, ryzykując własne życie? Czy w chwili, w której uświadomisz sobie, że od lat pielęgnowana pasja, stanowiąca powód do dumy, może okazać się śmiercionośną bronią, wykorzystasz ją zgodnie z sumieniem?
Pierwszy raz nie czuję się osobą kompetentną do tego, aby wyrazić opinię o literackim dziele. W moim mniemaniu jest to wybitny tekst, zasługujący na uznanie. I co najważniejsze jego lektura sprawia ogromną przyjemność. Nie przytłacza swą wielkością, nie wpędza w zakłopotanie. Obcowanie ze Światłem, którego nie widać zaliczę do najprzyjemniejszych doznań, jakich dotąd udało mi się doświadczyć.
Światło, którego nie widać
Anthony Doerr
Przełożył: Tomasz Wyżyński
Warszawa 2015
Wydawnictwo Czarna Owca
Półka: książka pochodzi z mojej prywatnej kolekcji, nie została przekazana w ramach współpracy
Powyższa opinia ukazała się również na moim blogu: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/swiatlo-ktorego-nie-widac/
Opuść znane wnętrze mieszkania, domu, w którym aktualnie przebywasz. Pokonaj wyuczoną na pamięć trasę i kieruj się w stronę centrum miasta. Postaraj się zapamiętać jak największą liczbę szczegółów, charakterystycznych elementów otoczenia. Stwórz w myślach mapę.
Kiedy już znajdziesz się w sercu tętniącej życiem miejscowości, zamknij oczy. Trzy razy obróć się wokół własnej...
Jestem szczęściarą. Dorastałam w czasach, kiedy ludzie skupiali uwagę na dialogu, spędzali czas na podwórku, w parku z grupą znajomych, rodzice nie śledzili na bieżąco ocen w edzienniku, gdyż jedynym sposobem na zapoznanie się z wynikami w nauce dziecka był bezpośredni kontakt z wychowawcą i udział w wywiadówce.
Na randki umawialiśmy się tradycyjnie, wierząc sobie na słowo lub czekając na sygnał stacjonarnego telefonu. Zdjęcia wykonywaliśmy aparatem, który wymagał wywołania kliszy i nie umożliwiał cyfrowej obróbki ani zastosowania upiększających filtrów. Jeździliśmy na rowerach, graliśmy w siatkówkę, bywaliśmy na dietach.
Pierwszego, profesjonalnego manicure uświadczyłam, będąc już mężatką…
Ludzie w różny sposób wyrażali swoje opinie. Czasami kierowali je bezpośrednio w kierunku zainteresowanego, bądź obmawiali go za plecami, korzystając z potęgi plotki. Czasami ktoś na murze nabazgrał KOCHAM ANKĘ albo FRANEK JESTEŚ ZEREM.
Internet dopiero rozwijał swoje skrzydła i nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które wiążą się z cudem techniki.
Dzisiaj wystarczy otworzyć dowolną stronę plotkarskiego lub informacyjnego portalu, by zobaczyć działanie sfokusowanych na mowie nienawiści hejterów. Są wszędzie. Komentują cudzy strój, sylwetkę, sposób wysławiania się, a także zaglądają do obcych domów, oceniają jakość egzystencji. Niszczą, sprowadzają do parteru, ubliżają, poniżają, czerpiąc przyjemność z rozpędzonej karuzeli zła.
O ile są ludzie odporni na chamskie docinki, osoby, które potrafią się zdystansować, umniejszyć rolę hejterów, tak większość z nas nie potrafi przejść obojętnie obok personalnego ataku.
Słowa mają ogromną moc. Towarzyszy im siła, będąca w stanie zmotywować do wspaniałego, twórczego działania, do pokonywania własnych słabości, do podejmowania ogromnych wyzwań.
Słowa też potrafią zburzyć wewnętrzny spokój, podciąć skrzydła, sprawić, by człowiek przestał wierzyć w lepsze jutro, by poczuł się tak bardzo nie na miejscu, tak bardzo samotny, niechciany, niekochany, zbyteczny, gorszy, niezrozumiały, odmienny.
Słowa mogą przerodzić się w czyny, dotyk, który narusza granice, upokarza, niszczy, boli.
Słowa mogą sprawić, że człowiek przestaje chcieć oddychać, traci ochotę do tego, by żyć…
Obojętność wobec cudzej krzywdy jest równie karygodna, co współudział w internetowym linczu. MNIE TO NIE DOTYCZY, TO NIE MOJA SPRAWA. Czy nie w taki sposób usprawiedliwiamy brak reakcji na zło?
Czy świadek wypadku drogowego nie jest w świetle prawa zobligowany do udzielenia pomocy ofierze?
Czy potrafilibyście spojrzeć sobie w oczy wiedząc, że Wasze zachowanie doprowadziło do psychicznego załamania drugiego człowieka?
Postawcie się w roli bohatera książki, który po powrocie do domu, znajduje zwłoki swojego brata. Nastolatek nie może pogodzić się ze śmiercią członka rodziny, w dodatku prześladują go wyrzuty sumienia, dające podstawę ku temu, by sądzić, iż mógł wpłynąć na bieg zdarzeń. Nathan, bo o nim mowa, usiłuje poznać przyczynę drastycznej w skutkach decyzji brata, przy okazji odkrywa liczne tajemnice, związane ze wspomnianym wydarzeniem.
A gwiazdy niech płoną nie jest irracjonalną, oderwaną od rzeczywistości historią. To tekst, który bazuje na doświadczeniach autorki, na traumie, która dotknęła ją, gdy była nastolatką, nękaną przez rówieśników. Dlatego też przypadek Ala Bryanta porusza sumieniem czytelnika, dzięki wiarygodnemu świadectwu Danielle Jawando. Jej opowieść, osadzona w realiach zdominowanych przez media społecznościowe, przytłacza przykładami ludzkiego egoizmu, bestialstwa i ignorancji. Przewierca się przez grube warstwy hipokryzji, zuchwalstwa i głupoty. Idealnie ukazuje obraz społeczeństwa łaknącego uznania, podziwiania i bezwzględnego dopasowania do obowiązujących standardów.
Jest w tej opowieści równowaga, pomiędzy subtelną częścią artystycznej duszy samobójcy, a całokształtem zła, jakiego doświadczył bohater. Czytelnik wraz z każdym rozdziałem otrzymuje dawkę wspomnień Ala, będącego szalenie wrażliwą i inteligentną jednostką, odstającą od typowych nastolatków. Narastające stopniowo, bardzo wyważone napięcie, uchyla przed czytelnikiem kolejne etapy wtajemniczenia i podsyca wyobraźnię, podsuwając jej powód, dla którego jeden z braci Bryant targnął się na życie.
Dla mnie była to emocjonująco wyczerpująca lektura. Intensywnie przeżyłam okoliczności śmierci chłopaka i okres żałoby, której poddała się jego rodzina. Wraz z Nathanem próbowałam rozwikłać zagadkę, co zakończyło się sukcesem. Nie twierdzę jednak, że tekst okazał się przewidywalny. Niewątpliwie utwór Jawando wywarł na mnie ogromne wrażenie, skłonił do płaczu, momentami wręcz szlochu, skutecznie przewartościował hierarchię moich aktualnych priorytetów. Jestem przekonana, że wspomniany tekst na długo pozostanie w mojej pamięci.
Nie ma takiego elementu, który mnie nie zachwycił, który wymaga krytyki czy zasługuje na słabszą notę. A gwiazdy niech płoną składa się z przemyślanej historii, ujętej w taki sposób, by trafić zarówno do nastoletniego jak i dojrzałego czytelnika, zachwycić, zasmucić, zmusić do refleksji i działania. To zdecydowanie najpiękniejsza książka, jaką wpadła w moje ręce w ciągu ostatnich miesięcy.
Nie pozwólcie, by ktoś zgasił Wasz wewnętrzny płomień, by zniszczył Wasze wewnętrzne piękno, narzucając swój kanon powszechnie gloryfikowanej sztuczności i brzydoty. Nie bójcie się prosić o pomoc, gdy doświadczycie krzywdy z rąk perfidnych oprawców. Nie oceniajcie innych i nie zachęcajcie do hejtowania odmiennych postaw.
Wspomniana książka miała wczoraj swoją premierę. Gorąco zachęcam, żebyście zapoznali się z jej treścią.
#agwiazdyniechplona #daniellejawando #samobojstwo #hejt #egzemplarzrecenzencki #książki #books #
Jestem szczęściarą. Dorastałam w czasach, kiedy ludzie skupiali uwagę na dialogu, spędzali czas na podwórku, w parku z grupą znajomych, rodzice nie śledzili na bieżąco ocen w edzienniku, gdyż jedynym sposobem na zapoznanie się z wynikami w nauce dziecka był bezpośredni kontakt z wychowawcą i udział w wywiadówce.
Na randki umawialiśmy się tradycyjnie, wierząc sobie na...
Między ustami, a brzegiem pucharu, w którym kołysze się rubinowy płyn, trwa, w chwilowym zawieszeniu, pragnienie. Pachnie dojrzałymi w południowym słońcu, nabrzmiałymi od soczystego wnętrza, kiśćmi winogron. Przywodzi na myśl swobodny, wolny od narzuconych zasad, oddany pierwotnym instynktom, taniec. Smakuje niczym pozbawiona przykrych konsekwencji miłość.
Czy odważysz się je zaspokoić, folgując cielesnym zachciankom? Czy wzniesiesz toast w imię boga uciechy i zabawy?
Książkę Jennifer Saint śmiało przyrównać można do wybornego trunku. Od pierwszego zdania kusi obietnicą nieziemskich wrażeń. Pieści zmysły wysublimowanym słownictwem. Uderza do głowy, wprowadzając w stan przyjemnego oszołomienia. Sprawia, że ciężko odmówić sobie kolejnego rozdziału.
I chociaż historia Ariadny została już przedstawiona w różnych, nieraz daleko odbiegających od utartych przekazów, konfiguracjach, wersja wspomnianej autorki niesie z sobą powiew świeżości morskiej bryzy.
Trafionym zabiegiem okazała się dwutorowa narracja, oddająca naprzemiennie głos Ariadnie oraz jej odważnej siostrze. Niespokojne losy Fedry mogłyby spokojnie posłużyć za materiał do osobnej powieści. Jej obecność, odcisnęła trwaly ślad nie tylko w egzystencji żony Dionizosa, ale również władcy Aten, jak i jego bękarta. Takich bohaterek potrzebuje współczesna literatura!
Ariadna natomiast, swą postawą, przemyśleniami, stanowi przeciwieństwo siostry. Jest przystanią, do której zmierzają szukające bezpieczeństwa okręty, źródłem kojącego ciepła, matczynej miłości, oddania i stateczności. I chociaż zdarzyło jej się popełnić kilka śmiałych czynów, sprzeciwić ojcu-tyranowi, zdradzić ojczyznę, przyczynić do śmierci brata, jest postacią szczerą, dobrą i tragiczną.
To była przyjemnie otulająca wyobraźnię lektura. Jej pomysłodawczyni z gracją wciągnęła mnie w wir niebezpiecznych wydarzeń. Upajałam się perypetiami nastolatki, która ulokowala swe uczucia w pozbawionym moralności herosie- Tezeuszu. Z zapartym tchem śledziłam jej losy na wyspie Naksos, będąc świadkiem zaślubin Ariadny z Dionizosem. Ze ściśniętym sercem odebrałam wiadomość o końcu siostrzanej relacji.
Mam nadzieję, że ucieszy Was informacja, iż spod pióra autorki narodziły się teksty o Atlancie i Elektrze. Ich sylwetki również zasługują na oddzielne opowieści, utrwalone na zachłannie chłonącym atrament papierze.
Od wczoraj, patrząc w niebo, szukam pewnej konstelacji, będącej wspomnieniem o bohaterce powieści Jennifer Saint.
Między ustami, a brzegiem pucharu, w którym kołysze się rubinowy płyn, trwa, w chwilowym zawieszeniu, pragnienie. Pachnie dojrzałymi w południowym słońcu, nabrzmiałymi od soczystego wnętrza, kiśćmi winogron. Przywodzi na myśl swobodny, wolny od narzuconych zasad, oddany pierwotnym instynktom, taniec. Smakuje niczym pozbawiona przykrych konsekwencji miłość.
Czy odważysz...
Dziewczyna, rozczarowana swoim życiem, postanawia popełnić samobójstwo. Jednak zamiast umrzeć, trafia w stan zawieszenia, coś na podobieństwo czyśćca. I to miejsce przybiera formę biblioteki, w której każda książka jest alternatywną egzystencją głównej bohaterki, portalem, prowadzącym do równoległej rzeczywistości.
Nora Seed po kolei otwiera kolejne tomy i przeżywa różne wersje własnej egzystencji. Podczas niezwykłej podróży towarzyszy jej zaprzyjaźniona bibliotekarka, współczesna wersja Charona. Choć przez chwilę kobiecie wydaje się, iż pani Elm może być boskim tworem. W każdym razie Przewodniczka próbuje skłonić zagubioną duszę do refleksji nad sensem istnienia, do pozbycia się żalu, który odbierał Norze chęć do cieszenia się z prostych spraw, do tego, by kobieta zechciała zmienić swój pierwotny zamysł.
Sęk w tym, że bohaterka ciągle jest rozczarowana, żadne z żyć nie jest na tyle satysfakcjonujące, by w nim pozostać. Kolejne wersje losów Nory Seed wiążą się z bólem, zgonem bliskich osoby, prywatną porażką. Choć z drugiej strony każda podróż pomaga jej ukoić jakiś smutek, wygładzić pomarszczone pasmo żalu i pomyłek, źle podjętych decyzji. Główna bohaterka próbuje znaleźć powód, by żyć lub ostatecznie przekonać się, że tego nie chce.
Teoria wieloświatów, której pozwoliła się zmaterializować, otworzyła przed Norą nowe możliwości samopoznania. Parafrazując znanego pisarza, szukając sensu życia, nie miała szansy na to, by prawdziwie istnieć.
Aż wreszcie Nora znajduje naprawdę dobre życie, świat, w którym czuję się kochana, potrzebna, szczęśliwa. Jednakże jej czas dobiega końca, ponieważ w macierzystej rzeczywistości Nora jest niedoszłą samobójczynią, tkwiącą w zawieszeniu, oczekującą na ostateczne rozwiązanie…
Nora Seed doszła do wniosku, że żal i cierpienie jej bliskich, związane z udanym samobójstwem, będą mniejsze niż suma rozczarowań, jakich musiałaby jeszcze w życiu doświadczyć. Nie miała żadnego celu, powodu, dla którego wartoby zmienić zdanie. Miała prawo, by podjąć taką decyzję i skorzystała z tej możliwości.
Czy postąpiła egoistycznie? A może wręcz przeciwnie, jej samobójstwo wiązało się z wielką odwagą? Nora nie roztrząsała tej kwestii. Po prostu, biorąc pod uwagę kolejne niepowodzenia, utratę ukochanego kota (która przelała szalę goryczy), postanowiła położyć kres swej marnej egzystencji.
Według Sartre ,,Życie zaczyna się po drugiej stronie rozpaczy". Niektórzy potrzebują dotknąć dna, by zapragnąć oddychać pełną piersią. Jednak prawdziwa depresja nie zostanie stłumiona przez najbardziej szaloną projekcję umysłu, nawet jeśli przybierze ona formę Biblioteki, wideoteki, kina czy też restauracji, w której karta dań jest tożsama z alternatywnym istnieniem.
Żal, jeśli tylko pozwolimy mu przejąć kontrolę, potrafi skutecznie podciąć skrzydła, wpędzić w poczucie nieprzemijającej winy, utwierdzić w przekonaniu o wszechobecnej beznadziejności.
Niektóre emocje są jednak tak uniwersalne, istnieją na wyciągnięcie ręki, wręcz zachęcając do tego, aby lepiej je poznać, by ich doświadczyć bez względu na to kim jesteśmy, czego dokonaliśmy, lub co spieprzyliśmy.
Ta opowieść krzepi, ale nie jak zwykły, prosty, niezdrowy cukier. "Biblioteka o północy" zachwyca ostatecznym przekazem, nienachalnym, dalekim od patosu czy filozoficznego wykładu. Jest w niej coś, co sprawia, że serce zamiera, po to, by znowu zacząć bić. Dla mnie stanowi ważną, potrzebną lekturę, na którą trafiłam w odpowiednim momencie.
Dziewczyna, rozczarowana swoim życiem, postanawia popełnić samobójstwo. Jednak zamiast umrzeć, trafia w stan zawieszenia, coś na podobieństwo czyśćca. I to miejsce przybiera formę biblioteki, w której każda książka jest alternatywną egzystencją głównej bohaterki, portalem, prowadzącym do równoległej rzeczywistości.
Nora Seed po kolei otwiera kolejne tomy i przeżywa różne...
2015-05-19
Przekleństwem młodości są uwiązane skrzydła. Choć już opierzone, w miarę stabilne, silne, gotowe do tego, by wzbić się wysoko i oddać pokłon chmurom, wciąż spętane są zakazami dorosłych. Złudzenie wielkich możliwości, perspektywa świetlanej przyszłości, lepszego jutra, brak dołujących porażek, świadomość wsparcia ze strony rodziny, jeszcze nieuwierające, aczkolwiek coraz cięższe oczekiwania. Pozory wolności…
Przed czwórką łgarzy świat rozpostarł swe ramiona. Wręczał im wędkę, zachęcał do szukania przynęty i dopingował w samodzielnym zdobywaniu nagród. Nie chodziło mu jednak o materialne trofea. Oni sami, w większości majętni, wywodzący się z szanowanej rodziny, mieli ułatwiony start. Co roku spotykali się na wyspie, stanowiącej rodowe dziedzictwo. Podtrzymywali pozory szczęśliwej rodziny, choć z biegiem czasu z coraz większym dystansem odnosili się do wymagań seniora rodu i spragnionych pokaźnego spadku rodzicielek.
Aż wreszcie młodość uderzyła im do głów. Wino, wakacje, pragnienie rewolucji, popchnęły ich do wymierzenia surowej kary tym, którzy na kłamstwach, udawaniu i manipulacji znali się lepiej od nich.
Czwórka nastolatków dopuściła się niewybaczalnej zbrodni, przestępstwa, które zrujnowało chwiejne fundamenty rodu Sinclair’ów.
Wspaniała uczta dla miłośników wybitnych treści! Miła dla oczu, brutalna dla duszy, zaciskająca dłonie w pięści, pragnące wymierzenia sprawiedliwości.
Emily Lockhart stworzyła godną polecenia lekturę, której tekst z całą pewnością mógłby posłużyć za scenariusz rodzinnego dramatu z elementami thrillera.
Tytułowych łgarzy tworzy trójka kuzynostwa oraz niewywodzący się z zamożnej rodziny chłopiec. To dzięki niemu- Gattowi- zaburzony zostaje spokój oraz rutyna, która rozgościła się w umysłach najmłodszego pokolenia Sinclair’ów. Przedstawiciel najniższej klasy społecznej, w dodatku ,,kolorowy” filozof, zakochuje się w najstarszej wnuczce właściciela wyspy. Śmiało wygłasza swe poglądy na temat zmian, jakich potrzebuje współczesny świat, zatruwa umysły letnich towarzyszy wizją narodowego równouprawnienia, bezinteresownej pomocy. Jego poczynania nie unikają uwadze seniora rodu, sceptycznie nastawionego do intruza.
Opisywana książka z jednej strony ukazuje moralność wyższych sfer, bogaczy, rzucających się wzajemnie do gardeł, walczących o względy głowy rodziny, o życie w luksusie, materialne dobra, z drugiej zaś traktuje o przebaczeniu, szaleństwie, poczuciu winy.
Łgarze stwarzali pozory normalności, beztroski, aczkolwiek pod wpływem ubogiego kolegi potrafili stawić czoło dorosłym, gotowym na wszytko, byle zdobyć to, czego pragną. Bez poczucia straty rezygnowali z funduszy powierniczych, posiadłości, wartych tysiące dolarów antyków. Czy jednak ich poświęcenie przyniosło zamierzone rezultaty? Czy to nie była bitwa z góry skazana na porażkę?
Narratorką powieści jest nastoletnia Cadence, spadkobierczyni miejsca, w którym rozgrywa się akcja książki. Jej amnezja, spowodowana tragicznym wydarzeniem, okrywa szalem tajemniczości losy wszystkich bohaterów. Przebłyski pamięci stają się istotnymi wskazówkami. Dziwne zachowania postaci podsuwają czytelnikowi różne hipotezy. W miarę upływu czasu poznajemy szokującą prawdę o łgarzach. I możecie mi wierzyć na słowo- nie byłam gotowa na odkrycie ostatniej karty w tej pełnej niespodzianek, przepięknych wyznań, bolesnej grze.
Do czego jesteśmy w stanie się posunąć, próbując zamanifestować swoje poglądy? Czy istnieje większa wartość niż RODZINA? I kto nią tworzy- ci, których łączą więzy krwi czy nieskalane podrzędnymi pragnieniami uczucia, doświadczenia, marzenia i idee? Jak mocno jesteśmy w stanie nagiąć rzeczywistość, spreparować fakty, by usprawiedliwić swoje czyny? Kto daje nam prawo do wymierzania sprawiedliwości, do karania innych osób?
Recenzja ukazała się również na moim blogu: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/bylismy-lgarzami-idealistami-mordercami/
Przekleństwem młodości są uwiązane skrzydła. Choć już opierzone, w miarę stabilne, silne, gotowe do tego, by wzbić się wysoko i oddać pokłon chmurom, wciąż spętane są zakazami dorosłych. Złudzenie wielkich możliwości, perspektywa świetlanej przyszłości, lepszego jutra, brak dołujących porażek, świadomość wsparcia ze strony rodziny, jeszcze nieuwierające, aczkolwiek coraz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-13
Niemalże pozbawiła mnie wszelkich uczuć, pozostawiając po sobie bolesną tęsknotę.
Nim jednak dotarłam do ostatniej strony, zdążyłam doświadczyć palety najrozmaitszych emocji.
Nie zliczę łez, nieudolnie wycieranych w rękaw piżamy, żalu, który ogarniał mnie w chwilach, gdy świat bohaterów rozpadał się na drobne kawałki, radości, kiedy dane im było cieszyć się ulotnym szczęściem, wiary w to, że tytułowa rodzina wreszcie wyczerpała limit pecha. Towarzyszyłam im w momentach narodzin i śmierci, obserwowałam, jak dorastają, jak dojrzewają i osiągają wiek, w którym mądrość i przyjaźń króluje nad pięknem i miłością.
Nie czuję już nic, prócz nieznośnej suchości powiek, które zapomniały, jaką konsystencję mają łzy, prócz zawieszonego na twarzy półuśmiechu, który nie ma siły na to, by zaprezentować się w całej krasie, prócz drżenia rąk, spragnionych dotyku kolejnej strony, prócz głodu słów, układających się we wciągające korowody zdań. Zostałam pozbawiona obecności bohaterów, dla których widziałabym miejsce w teraźniejszości.
Ogarnia mnie przejmująca pustka, wspomnienie wzruszającej, choć przyziemnej opowieści. Doświadczyłam wszystkiego i zostałam z niczym.
Czuję się winna, jak tytułowe postaci tej wyjątkowej książki.
Winna tego, że tak łapczywie pochłonęłam tę historię i z niecierpliwością czekam na dzień, kiedy dane mi będzie poznać jej dalszy ciąg.
Mamy drugie dziesięciolecie dwudziestego wieku. W trakcie porodu ostatnie tchnienie wydaje z siebie żona Stanisława Winnego, ówcześnie sprowadzając na ten świat dwie córki. Jedna z nich zostanie obdarzona niezwykłymi zdolnościami, które przysporzą jej więcej trosk niż radości. Losy dziewczynek staną się głównym torem, po którym będzie biegła akcja powieści, pełnym rozwidleń, skrzyżowań i ciemnych zaułków. Odbiorcy książki staną się świadkami historycznych wydarzeń, w których brały udział również autentyczne postaci, jak Janusz Korczak czy Jarosław Iwaszkiewicz, bezpośrednio lub ze słyszenia obecni w życiu Anny i Marii. Prócz świdrującego nozdrza zapachu spalonych w piecu rosyjskich najeźdźców, będziecie mogli poczuć smak gorzkich łez syna, grzebiącego w pogorzelisku zwęglone ciało ojca, łaskoczące wnętrze brzucha motyle, gdy jedna z bliźniaczek doświadczy pierwszej miłości, ból towarzyszący odtrąceniu, wyrzuty sumienia, dręczące z powodu niewywiązania się z obietnic.
Wszechobecny narrator udostępni czytelnikowi zarówno obrazy, przedstawiające najważniejsze wydarzenia z dziejów rodziny Winnych, dla których tłem będą losy naszej ojczyzny, jak i uchyli drzwi do zakamarków duszy głównych postaci, uwewnętrzniając ich myśli, pragnienia, obawy i grzechy. Odpowiednio skonstruowane zdania, opierające się na prostocie wypowiedzi, nieskomplikowanych, pozbawionych zbędnych upiększeń opisach, sprawią, że czytelnik zatraci się w książce, doświadczy empatii i oczyma wyobraźni ujrzy wojenną zawieruchę, a także czas odbudowy zniszczonych dóbr materialnych i filarów podtrzymujących więzi kilkupokoleniowej familii.
Masa cytatów, którymi mogłabym Was zasypać, które wyryły się w mej pamięci, niezliczona ilość wątków, poruszających zatwardziałe serca, tajemnice, dojrzewające do tego, by ujrzeć światło dzienne i wiele innych argumentów przemawiają za tym, by okrzyknąć powieść Grabowskiej mianem wydarzenia roku!
Powinnam całować po dłoniach Ałbenę Grabowską za Stulecie Winnych, za rollercoaster uczuć, jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury, za lekcję historii, pokory, nadziei, za bohaterów upadających pod ciężarem niecnych uczynków, występków przeciwko społecznym i religijnym normom, za perfekcyjne odtworzenie minionej epoki, ubranej w odpowiednie rekwizyty, słowa i zachowania żyjących wówczas osób, za piękną, mogącą się wydarzyć historię, przeplataną irracjonalnymi zdarzeniami, za pobudzenie mojej wyobraźni do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie dalszej czytelniczej egzystencji bez wiary w to, że doczekam się kontynuacji pierwszego tomu wspomnianej sagi.
,,Przyciągnęła go do siebie, a potem wyrzuciła jak polano do ognia, żeby się spalił na popiół". *
Tak właśnie się czuję, głaszcząc okładkę Stulecia Winnych, którzy w pełni zasłużyli na ciążące nad ich głowami, niczym fatum, nazwisko.
Powyższa recenzja ukazała się również na moim blogu: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/stulecie-winnych/
Niemalże pozbawiła mnie wszelkich uczuć, pozostawiając po sobie bolesną tęsknotę.
Nim jednak dotarłam do ostatniej strony, zdążyłam doświadczyć palety najrozmaitszych emocji.
Nie zliczę łez, nieudolnie wycieranych w rękaw piżamy, żalu, który ogarniał mnie w chwilach, gdy świat bohaterów rozpadał się na drobne kawałki, radości, kiedy dane im było cieszyć się ulotnym...
2015-12-15
Ludzkość zdążyła już otrząsnąć się po IV wojnie światowej. Jednakże nie dane jej było zaznać spokoju. Od wewnątrz wyniszczała ją nieuleczalna, śmiertelna choroba, błękitna gorączka, zwana Letumosis. Atakowała zarówno najniższe klasy społeczne, jak i zamożnych obywateli. Dodatkowo w ziemskie sprawy nieustannie ingerowała władczyni Księżyca, bezduszna, po trupach zmierzająca do celu królowa Levana, zamierzająca podbić zieloną planetę.
W planach uzurpatorki nieoczekiwanie namiesza mieszkanka Nowego Pekinu, nastoletnia Cinder, będąca oryginalnym, nowoczesnym wcieleniem Kopciuszka. Zdana na łaskę macochy, kochana wyłącznie przez jedną z przyrodnich sióstr, błyskotliwa, szalenie inteligentna sierota zarabia na utrzymanie fałszywej rodziny jako mechanik. Znosi obelgi ze strony prawnej opiekunki, wykonuje prace służącej i w odróżnieniu od rówieśniczek, jest realistką.
Podobnie jak w znanej baśni, bohaterka otrzymuje szansę poprawy swojego bytu. Poznaje prawdziwego księcia, następcę tronu Wspólnoty Wschodniej, przywdziewa odświętną kreację, zakłada wyjątkowe obuwie, po czym udaje się na bal. Nie towarzyszy jej jednak obecność dobrej wróżki, nie podróżuje zaczarowaną karetą, nie liczy na szczęśliwe zakończenie.
Cinder skrywa mroczną tajemnicę. Nie jest bowiem przeciętnym człowiekiem, stojącą u bram dojrzałości przedstawicielką nowego pokolenia. To ocalała, zrekonstruowana, ulepszona wersja homo sapiens. CYBORG.
Pierwszy tom Sagi Księżycowej mogłabym przyrównać do tornada. Bowiem z niesamowitą siłą wciągnęło mnie w wir, opisanych przez Marissę Meyer wydarzeń. Lektura pochłonęła mnie do tego stopnia, iż zatracałam się w niej w każdej wolnej chwili, skutecznie odwracając uwagę od rzeczywistości.
Amerykańska pisarka, amatorka anime i Gwiezdnych Wojen, bazując na baśniowych motywach, stworzyła niekonwencjonalną historię dziewczyny, która jeśli tylko zechce i uwierzy we własne możliwości, może uratować świat. Przeżycia Cinder dalekie są od ckliwej opowiastki o sierocie, wybierającej groch z popiołu, bratającej się z naturą i szukającej ratunku u matki chrzestnej będącej dobrą wróżką. Bohaterka opisywanej książki ma większe aspiracje od Kopciuszka, marzącego o tańcach, balu i hucznym weselu.
Autorka pozwala czytelnikowi snuć pewne domysły, podejrzewać, iż rola Cinder nie ograniczy się jedynie do pyskowania prawnej opiekunce, czy też pomocy w wynalezieniu antidotum na zarazę. Narastająca ilość dowodów, zbiegi okoliczności, podejrzane zachowanie doktora, zajmującego się letumosis, reakcja królowej Lunarów, to wszystko zmierza do rozwikłania zagadki, związanej z pochodzeniem kluczowej postaci.
Niewątpliwym atutem powieści jest dbałość o szczegóły, bowiem Meyer powołując do życia cyborga, skupiła się na sprawach technicznych, związanych z jego budową, umiejętnościami, jak gdyby sama miała na co dzień do czynienia z maszynami z przyszłości. Ciało Cinder jest nie tylko wynikiem ogromnego talentu jej twórcy, to również dzieło dwóch istot, które w naturalny sposób powołały ją do życia. W połowie dziewczyna w połowie cyborg- cud nauki, analizujący otoczenie, posiadający umiejętności robota, doświadczający ludzkich uczuć, rozterek, pragnień, targany namiętnością.
Odstępstwa od pierwowzoru (baśni o Kopciuszku) współgrają z oryginalną fabułą. Czytelnik zostaje uwikłany w międzyplanetarny spisek, z zapartym tchem obserwując poczynania bohaterów, przeżywając ich potknięcia, radując się nielicznymi chwilami zapomnienia. Debiutująca pisarka zachwyca historią, której nie powstydziliby się cenieni twórcy. Ogromne brawa za udany początek. Czy kolejne tomy dorównają pierwszej części?
Powyższa recenzja ukazała się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/mechaniczny-kopciuszek-saga-ksiezycowa-cinder/
Ludzkość zdążyła już otrząsnąć się po IV wojnie światowej. Jednakże nie dane jej było zaznać spokoju. Od wewnątrz wyniszczała ją nieuleczalna, śmiertelna choroba, błękitna gorączka, zwana Letumosis. Atakowała zarówno najniższe klasy społeczne, jak i zamożnych obywateli. Dodatkowo w ziemskie sprawy nieustannie ingerowała władczyni Księżyca, bezduszna, po trupach zmierzająca...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-06
Sprawiedliwość jest mrzonką, marzeniem tych, którzy doświadczyli w życiu upodlenia, krzywdy. Świat dzieli się na zwycięzców i przegranych, atrakcyjnych, uprzywilejowanych, igrających ze śmiercią strongmenów oraz zniewolonych poddanych. Sprawowanie władzy nad każdą z nacji wbrew pozorom nie należy do łatwych zadań. Król winien zapanować nad uciśnionymi, przewidywać ewentualne rewolucje i tłamsić je w zarodku. Bunt nie tylko burzy względny spokój, ale też podważa autorytet jaśnie panującego.
Kłamstwo nie może stanowić filaru żadnej społeczności. Jest powolnie działającą trucizną. Karmi się pychą, hipokryzją i przede wszystkim zdradą. Jeśli zaatakuje najważniejszą komórkę w królestwie, dokona przewrotu na miarę jesieni średniowiecza. I tylko ktoś odważny, kto nad własne potrzeby przedłoży dobro pokrzywdzonych, będzie w stanie dokonać cudu.
Mare Barrow urodziła się jako Czerwona, w jej żyłach nikt nie znalazłby choćby kropli szlachetnej krwi. Będąc przedstawicielką najniższej klasy społecznej, stroniącą od edukacji, uchylającą się od uczciwej pracy, skazana została na wojenną zawieruchę. Nie widząc perspektyw na lepsze jutro, kradła, oszukiwała, żyła bieżącą chwilą. Gdyby nie jej szlachetne intencje, przywiązanie do rodziny i przyjaciela, prawdopodobnie nie wpadłaby w tarapaty, z których uratować mógł ją jedynie tajemniczy młodzieniec.
Czy dziewczyna, która nauczyła się władać błyskawicami, obali rządy tyrana?
Czy skorzysta z towarzyskiego awansu, poślubi królewskiego syna?
A może nie udźwignie ciężaru presji, zaufa nieodpowiednim osobom, przyczyniając się do prywatnej i społecznej klęski?
Sceptyk orzekłby ,,powtórka z rozrywki”. Ja wiem, że podobne historie zostały już uwiecznione na stronicach książek. Jest jednak coś w Czerwonej Królowej, co czyni z niej powieść nietuzinkową.
Zacznijmy od samej bohaterki, czarnej owcy, przysparzającej swej rodzinie więcej trosk niż powodów do dumy. Mare posiada niewyparzony język. Bez trudu odnajduje się w trudnej rzeczywistości, mając na bakier z prawem. Z jednej strony pogodziła się z wizją wojny, w której jako młody żołnierz będzie musiała uczestniczyć, aczkolwiek nadal jest nastolatką, w jej sercu wciąż tli się nadzieja; choć ta ostatnia przemieszana jest z żalem, poniekąd wstydem, wynikającym z kryminalnej działalności.
Kiedy trafia na królewski dwór, przyjmuje zmyśloną tożsamość, nie zamierza poddawać się woli negatywnych postaci. Jest uparta i wierna swoim przekonaniom. Pragnie uczestniczyć w przełomowych wydarzeniach. Czy jednak dokona właściwych wyborów?
Tam, gdzie główną rolę odgrywa polityka, muszą pojawić się gorące emocje, a wśród nich miłość, idąca w parze z nienawiścią. Obydwie wręcz wylewają się z wypowiedzi bohaterów, zauważalne są w ich czynach, głośno oznajmianych przekonaniach, a także myślach panny Barrow. Mare nie tylko otrzymuje szansę zmienienia losu swych rodaków, otwiera swe serce przed dwoma braćmi, potomkami króla, rywalami. Jeden z nich jest płomieniem, urodzonym dowódcą, konstruktorem, idealnym materiałem na męża i ojca. Drugi zaś stoi w jego cieniu.
Uczuciowy dylemat przedstawiony został w realny, intrygujący sposób. Między trójką postaci wytwarza się pole intensywnych doznań, sypią się iskry, ich sile ulegają żywioły. Czytelnik do końca nie wie po którą z książęcych rąk sięgnie Mare, komu odda coś więcej niż pocałunek…
Na pierwszy plan wysuwa się jednak walka- ta zewnętrzna, mająca na celu społeczno-polityczną rewolucję oraz wewnętrzna, w której przeciwnikiem jest sumienie bohaterów. Nikt z nich nie może czuć się bezpieczny. Miłość okazuje się niewystarczającym powodem do zdrady, żądza władzy uderza z przerażającą siłą.
Victoria Aveyard zaczarowała mnie tą historią. Delektowałam się każdym zdaniem i tak bardzo nie chciałam dotrzeć do finału, rozstać się z Mare, Calem, Kilornem, Mavenem, pogodzić się z biegiem wydarzeń.
Rozbiłam się na kawałki, niczym opróżniona filiżanka. Po stokroć zaskoczona, nawet przez chwilę nieznudzona, czaiłam się na końcu każdego zdania, przygryzając wargę, powtarzając najpiękniejsze cytaty, wracając do magicznych momentów.
To nie jest romans dla nastolatków żądnych silnych wrażeń. To nie jest uczta dla grafomanów. To nie jest kolejna historyjka z banalnym morałem w tle. Ten tekst potrafi wzbudzić grozę, pożądanie (i nie mam na myśli intymnej sfery), zmusić do przewartościowania priorytetów. Zaspokaja pragnienie trafnych ripost, plastycznych opisów, skondensowanej, aczkolwiek obfitującej w przeróżne doznania treści. Ocieka krwią, stanowiącą mieszankę dwóch barw- srebrnej i szkarłatnej. Kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Jednakże finał niesie nadzieję. Wierzę, że nie jest to END OF THE STORY, że Mare Barrow powróci, CZERWONA NICZYM ŚWIT!
P.S.
Zwróćcie uwagę na symbolikę cudnej okładki
Powyższa recenzja ukazała się również na moim blogu: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/powstanmy-czerwoni-niczym-swit/
Sprawiedliwość jest mrzonką, marzeniem tych, którzy doświadczyli w życiu upodlenia, krzywdy. Świat dzieli się na zwycięzców i przegranych, atrakcyjnych, uprzywilejowanych, igrających ze śmiercią strongmenów oraz zniewolonych poddanych. Sprawowanie władzy nad każdą z nacji wbrew pozorom nie należy do łatwych zadań. Król winien zapanować nad uciśnionymi, przewidywać...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-04
Jaki zapach wydzielają książki? Czy jest to aromat zapomnienia w postaci kurzu, który latami osadza się na nieczytanych woluminach? A może pachną wyłącznie farbą, drukarnią, będącą miejscem ich ostatecznych narodzin? Trylogia Drżenie nie trąci banałem, to, co się nad nią unosi zapowiada niezwykłą przygodę, okraszoną dawką magii, nieprawdopodobieństwa, w które chcę uwierzyć, które czuję i chłonę niemalże każdym zmysłem.
To nie jest kolejna historia, bazująca na popularnym motywie ludzi zamienionych w wilkołaki, ani pozbawiona głębszego sensu opowieść o młodych ludziach, stojących u progu dojrzałości. Ta trójelementowa układanka zasysa czytelnika, wciąga w wir wydarzeń, sprawiając, iż świat przedstawiony na kartach powieści staje się czymś realnym, namacalnym. I jedyne czego można pragnąć w trakcie lektury jest to, aby nigdy się nie skończyła.
Moja przygoda z Maggie Stiefvater rozpoczęła się kilka miesięcy temu od recenzenckich egzemplarzy, jakie dostałam od jednego z wydawnictw (Ballada i Lament). Podczas ostatniej wizyty w Empiku dopadłam dział poświęcony fantastyce i ruszyłam w stronę kasy, zaopatrzona we wszystkie utwory wspomnianej autorki, jakie księgarnia posiadała na stanie. I tak leżały sobie spokojnie, cierpliwie czekając, aż nadejdzie ich kolej. Aż pewnego dnia zaczęłam pochłaniać Drżenie i przepadłam…
Nie wiem od czego zacząć peany na cześć płodnej pisarki oraz jej trylogii. Myślę, że tylko ktoś, kto miał do czynienia z historią Sama i Grace mógłby zrozumieć, iż toczę wewnętrzną walkę między natłokiem słów i jednoczesnym brakiem odpowiednich określeń.
Czy koegzystencja między ludźmi a dzikimi zwierzętami jest możliwa, zważając na fakt, iż ci ostatni są jednocześnie czworonożnymi istotami i potomkami Adama i Ewy? Stiefvater tchnęła w wilkołaki nowe życie, sprawiając, że nabrały odmiennego znaczenia. Według autorki nie są potworami, które bestialsko pozbawiają życia uczciwych amerykańskich podatników. Choć żyją w lasach, czują przynależność do sfory, zachowują cechy typowe dla naszego gatunku. Nie obchodzi ich pełnia księżyca, nie truchleją na widok srebrnych kulek. Ich ludzka egzystencja kończy się w momencie ugryzienia przez nosiciela wilczego wirusa. W wyniku zmian, jakie zachodzą w organizmie nowego członka stada, dochodzi do transformacji, na którą ewidentnie wywiera wpływ pogoda. Niska temperatura przemienia nieowłosioną skórę w futro, twarz w pysk, człowiecze kończyny w łapy. Tylko jedna rzecz pozostaje niezmienna- oczy. To dzięki nim można rozpoznać w dany wilku kogoś, kto wcześniej był typowym homo sapiens. Chociaż nie wiem czy owa typowość jest celnym stwierdzeniem. Bowiem, aby stać się wilkołakiem należy posiadać odpowiednie cechy, jakie? Tego musicie dowiedzieć się sami.
W każdym razie główna, kobieca bohaterka, będąc rezolutną dziewczynką, zostaje porwana przez sforę i niemalże śmiertelnie pogryziona. Z opresji ratuje ją wilk, zakochany po uszy w tej niezwykłej istocie. Od tego czasu oboje marzą o tym, by być jak najbliżej siebie. Ciekawostką jest fakt, iż Grace nie ulega transformacji w dzikiego zwierza. To, co zapobiegło drastycznej zmianie jej nudnej egzystencji nie zostaje od razu odkryte przed czytelnikiem. W końcu dochodzi do sytuacji, gdy Sam w człowieczym ciele wreszcie staje przed szansą stworzenia związku z ukochaną. Oboje lgną ku sobie, pokonując wiele przeciwności losu. Czy jednak dane im będzie wieść szczęśliwy żywot?
Stiefvater niesamowicie dobrze skonstruowała zarówno pierwszoplanowe jak i niebędące w centrum zainteresowania postaci. Mamy więc do czynienia z nad wiek dojrzałą, wzorową uczennicą szkoły średniej, twardo stąpającą po ziemi Grace, która opiekuje się praktycznie pustym domem. Dziewczyna nie sprawia swym wiecznie nieobecnym rodzicom żadnych wychowawczych problemów, nawet wykazuje się od nich większą wrażliwością i umiejętnością rozwiązywania wszelkich dylematów. Mimo iż w jej życiu pojawiają się oddane przyjaciółki, Grace w gruncie rzeczy jest bardzo samotna. Pustkę wypełnia miłość do wilka. Ten zaś, jak się okazuje, przypomina romantycznego dżentelmena, który przy bliskim poznaniu skrywa mroczne tajemnice. W sumie trudno mu się dziwić, skoro uniknął śmierci z rąk własnych rodziców, którzy przerażeni jego wilczą naturą, usiłowali wypędzić z jego ciała demona…
Chociaż mogłoby się wydawać, że ta dwójka nie ma żadnych podstaw do tego, by stworzyć udany związek, w rzeczywistości stają się idealnym dopełnieniem, uzupełniającymi się szklanką i wodą. Łącząca ich więź, która choć nie pozbawiona przyziemnego, cielesnego pożądania, posiada stabilne filary, podstawy, świadczące o solidnych fundamentach tej niesamowitej miłości. To właśnie oni są narratorami pierwszej części trylogii. To z ich perspektywy czytelnik zaznajamia się z wydarzeniami, z zakamarkami duszy pierwszoplanowych postaci. To oczami Sama-wilka i jego inteligentnej dziewczyny spoglądamy na świat, który zimą odbiera wilkołakom ich człowieczeństwo.
Jeśli chodzi o klimat powieści to Stiefvater jest mistrzynią grania na emocjach. Ujarzmianie słów wychodzi jej tak naturalnie i niebanalnie zarazem, iż nic, co zostało uwiecznione na kartach Drżenia nie można zamknąć w ramach przeciętności. Pierwszy tom czytałam zachłannie, delektując się dialogami i myślami bohaterów. Ich marzenia były moimi życzeniami, czułam wagę decyzji, jakim musieli stawić czoło. Przekonałam się, że utrwalony w świadomości obraz wilkołaka, obecny w Zmierzchu, Pamiętnikach wampirów czy w Czystej krwi nijak ma się do wizji Stiefvater.
Pierwszy raz tytuł książki był adekwatny do uczuć, jakie ogarnęły mnie w trakcie lektury. Drżałam, faktycznie drżałam, zagłębiając się w świat niezwykłej opowieści.
Zapraszam na mojego bloga: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/drzalam-gdy-czytalam/
Jaki zapach wydzielają książki? Czy jest to aromat zapomnienia w postaci kurzu, który latami osadza się na nieczytanych woluminach? A może pachną wyłącznie farbą, drukarnią, będącą miejscem ich ostatecznych narodzin? Trylogia Drżenie nie trąci banałem, to, co się nad nią unosi zapowiada niezwykłą przygodę, okraszoną dawką magii, nieprawdopodobieństwa, w które chcę uwierzyć,...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-08-12
Dzidzia
Fenomenalna.
Ambitna, prześmiewcza, brutalna.
Chłonęłam każde zdanie jak papierek lakmusowy badany roztwór.
Gdyby tytułową Dzidzię przedstawić jako szczękę, historia byłaby próchnicą, która skutecznie zasiała spustoszenie w jej uzębieniu. Z szesnastoletniej Karolinki los wielokrotnie drwił, sprawdzając jej wytrzymałość i wolę życia. Młoda Mutterówna jest bowiem kadłubkiem, namiastką człowieka, karykaturą ludzkiego stworzenia. Urodziła się jako ostatni z czworaczków swej Matki Polki Udręczonej i Kombinującej. Zanim wylazła z wymęczonego otworu swej rodzicielki nasłuchiwała odgłosów, które towarzyszyły śmierci jej rodzeństwa.
Bowiem wydając na świat Anetkę, Alana i Adriana matka Danuta przez przypadek przyczyniła się do ich przedwczesnego zgonu. Osamotniona w pierwszych chwilach połogu, chcąc ulżyć swym wyjącym w niebogłosy pociechom, zrobiła prowizoryczne smoczki z mokrych szmatek, które wetknąwszy im do ust, odebrały możliwość cieszenia się z powietrza. A kiedy prosząc swego rozwalonego przed telewizyjnym odbiornikiem pana i męża o pomoc, została wygnana na balkon, w otwartym zamknięciu nasłuchiwała jak milkną oddechy jej pierworodnych synów i córki. Gdy już zniecierpliwiony, świeżo upieczony tatuś, miał dość lamentu walącej w szybę kobiety, oddał jej sine ciałka i pozwolił, by przez noc zamarzły w jej ramionach. W takich warunkach Danuta powiła ostatnie z czwórki dzieci, które na jej szczęście lub na przekór wszystkiemu postanowiło przeżyć.
Dzidzia jest zarazem niepełnosprawną nastolatką, jak i symbolem cierpienia, zadziwiającym zjawiskiem. Karolinka posiada bowiem wbudowany w oko kalejdoskop, dzięki któremu świat chociaż na chwilę przestaje przytłaczać swymi możliwościami. Ponadto półsierota zgrzytając zębami wytwarza iskry. Ta umiejętność przyda jej się, gdy wpadnie w tarapaty. Jakby tego było mało Dzidzia odziedziczyła po swojej matce dar-przekleństwo. Każda z nich jest medium. I nie ma w tym nic prześmiewczego. Zarówno Danuta jak i jej córka słyszą głosy zamordowanych ofiar drugiej wojny światowej. Widzą i czują ich cierpienie, doświadczają możliwości poznania ich losów i momentu, w którym odebrano im godność i życie.
Tytułowa Dzidzia jest również karą, którą ponieść musi pokolenie kobiet z rodu Danuty. Za wyrządzone podczas wojny krzywdy, za brak miłosierdzia, za zdradę rodaków, za egoizm, chciwość i przedkładanie własnego tyłka nad cudze dobro.
Pomijając kwestie historyczne, warto przyjrzeć się zjawisku jakim jest macierzyństwo, a dokładnie jego rodzaj opisany przez Sylwię Chutnik. Na kartach powieści pojawia się matka, która w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku musi stawiać czoła problemom samotnej opieki nad chorym i ubezwłasnowolnionym dzieckiem. Bezgranicznie poświęcając się zmianie pieluszek, wycieraniu resztek jedzenia, które wypłynęło z buzi Karolinki na wykrochmaloną poduszkę, Danuta po cichu marzy o lepszej egzystencji. Oddając się monotonii codziennych obowiązków zapomniała o sobie, zabiła w sobie resztkę kobiecości. Mutterowa przeżywa chwile załamania, w czasie których do głowy strzelają jej irracjonalne pomysły. Raz pozwala Dzidzi zawisnąć na krzakach niczym niechcianemu, porwanemu przez wiatr praniu. Kiedy indziej udaje jej się przetransportować nastolatkę na lokalny rynek z zamiarem sprzedaży ciążącego jej kadłubka, tej kuli u nogi, tego bachora, który ją ogranicza i pochłania sporą część renty.
Danuta pod wpływem rodziny postanawia szukać sprawiedliwości. Utwierdzona w przekonaniu, że za to, co ją spotkało może domagać się rekompensaty w myślach wydaje bajońskie kwoty i czuje smak bogactwa. Jednak zanim ostatecznie zbierze się na odwagę i zrobi coś w tym kierunku, sparaliżuje ją nalot pracownic opieki społecznej. Konsekwencją odwiedzin pań urzędniczek będzie widowiskowe odebranie Karolinki.
Rozłąka z dzieckiem będzie przełomowym wydarzeniem w dotychczasowej gehennie Danuty. To, co w dalszej kolejności spotka Dzidzię niektórym może się wydać oderwane od rzeczywistości, niemożliwe, niczym scena z pozbawionego sensu filmu gorszej kategorii. Jednak w takich zabiegach tkwi siła tej książki.
Oto poznamy prawdę o ludziach, którzy mogliby być naszymi sąsiadami. Na jaw wyjdą drzemiące w nich pokłady nienawiści, zacofania i brutalności, której siła tak bardzo przeraża, że czytelnik w pewnym momencie chwyta się za głowę, energicznie mruga oczami, przełyka ciężką ślinę i bezgłośnie krzyczy w obronie pokrzywdzonego dziecka.
Czy naprawdę tacy jesteśmy? Czy zachęceni złem czynimy je łatwiej i chętniej, gdy robią to inni, zwłaszcza przy aprobacie tych, którzy powinni być naszymi autorytetami? Jak daleko może posunąć się człowiek w wymierzaniu sprawiedliwości? I dlaczego wśród kozłów ofiarnych są zawsze najsłabsze, często bogu ducha winne jednostki?
Sylwia Chutnik dozuje napięcie. Kiedy wydawało mi się, że już nic gorszego nie mogło przytrafić się bohaterkom powieści, autorka zaskakiwała mnie silniej napierając słowami, podsuwając mi pod gardło nóż wydarzeń, o których wolałabym nie wiedzieć.
Postaci w Dzidzi są wielowymiarowe. Na pierwszy rzut oka Danuta jawi się jak prosta, ograniczona w swym światopoglądzie kobieta. Tymczasem to świadoma swej krzywdy i swojej wartości członkini chorego społeczeństwa. Jej siłę widać nie tylko wtedy, gdy próbuje przedostać się do warszawskiego wydziału sprawiedliwości, ale również podczas rozmowy kwalifikacyjnej na sklepu. Nie chciałabym znaleźć się w jej pobliżu, gdy wróci z wielkiego miasta i pozna prawdę o swoim dziecku, które miało być ikoną świętości w pobliskim kościele. Sama Karolinka jest również interesującą bohaterką. Pomijając jej magiczne zdolności Mutterówna wzrusza nie tyle swoim kalectwem, co miłością do matki, do swej umęczonej rodzicielki i ogromną wolą życia.
Sylwia Chutnik oddała głos nam, kobietom domowym, które pozbawione zarobkowego zajęcia tkwimy przy naszych dzieciach i zamiast skakać z radości pod sufit, że możemy się spełniać w roli matek, przeżywamy nasze uwięzienie. Sytuacja polskich matek jest w większości przypadków beznadziejna. O ile te z nas, które mogą liczyć na pomoc partnera, rodziny czy chociażby znajomych posiadają jakieś tam mniej lub bardziej rozwinięte życie towarzyskie, osobiste, zawodowe. A co z resztą? Zainteresowanie państwa ogranicza się do wypłaty 1000zł becikowego, odbierania dzieci i przyklejania rodzinie łatki patologii. Panuje znieczulica na krzywdę dziecka bitego za ścianą, na płacz zmęczonej matki, która marzy o przynajmniej jednym wieczorze w tygodniu tylko dla siebie. A najgorsze jest postrzeganie ułomności dziecka jego choroby, opóźnienia w rozwoju w kategorii winy za grzechy jego rodziców lub ich przodków.
Przecież najłatwiej jest wytłumaczyć sobie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Że ktoś tam w górze czy w podziemiach ostrzegawczo kiwa palcem, a później dokonuje się czyn w ramach wymierzenia sprawiedliwości.
Zabobonne, przesiąknięte nienawiścią do wszystkiego, co nie mieści się w kanonach piękna i dobra, społeczeństwo jest chorobą na którą trzeba znaleźć lek. Jaki? Chociażby taką Dzidzię, która mocno kopnie w tyłek, grzmotnie po głupim łbie i może poustawia wszystko, tak jak być powinno.
Zapraszam na mojego bloga http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/dzidzia/
Dzidzia
Fenomenalna.
Ambitna, prześmiewcza, brutalna.
Chłonęłam każde zdanie jak papierek lakmusowy badany roztwór.
Gdyby tytułową Dzidzię przedstawić jako szczękę, historia byłaby próchnicą, która skutecznie zasiała spustoszenie w jej uzębieniu. Z szesnastoletniej Karolinki los wielokrotnie drwił, sprawdzając jej wytrzymałość i wolę życia. Młoda Mutterówna jest bowiem...
2014-03-18
Co mają ze sobą wspólnego Gepetto, matka Calineczki oraz Jack i Mabel mieszkający na jednej z położonych na Alasce farm? Natknęliście się na nich podczas czytania zapadających w pamięci utworów. Oprócz tego, że zostali wykreowani przez utalentowanych pisarzy, łączy ich również pewne marzenie. Otóż zarówno wspomniani małżonkowie, jak i stolarz oraz niemłoda już kobieta pragnęli zostać rodzicami. Ponieważ los im nie sprzyjał, wzięli sprawy we własne ręce i tchnęli życie w drewno, ziarno oraz w śnieg. Przy pomocy magii, a także natury, wspieranych przez rodzicielską miłość, udało im się stworzyć namiastki własnej latorośli. Jednak cudowni podopieczni przysporzyli swym opiekunom więcej trosk niż radości. Czy zatem warto było bawić się w stwórcę?
Dziecko śniegu nie jest kolejną historią, przeznaczoną dla najmłodszych czytelników. To tekst, w którym fantazja przywdziewa maskę rzeczywistości, uwodzi odbiorcę książki, dając mu złudne poczucie panowania nad własnym umysłem. Jeżeli dotąd nie mieliście do czynienia z opowieścią, wywierającą niezwykle intensywny wpływ na Waszą wyobraźnię, koniecznie zdobądźcie pokaźny egzemplarz autorstwa Eowyn Ivey.
Z Dzieckiem śniegu ewidentnie kojarzy mi się tekst piosenki Anity Lipnickiej ,,Wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń. Gdy tylko czegoś pragniesz, gdy bardzo chcesz…”. Małżeństwo z wieloletnim stażem zdążyło się już pogodzić z myślą o tym, iż nie sprowadzi na ten świat więcej niż jednego, przedwcześnie zmarłego potomka. Ta bezsensowna śmierć przekreśliła ich szansę na normalną egzystencję wśród bliskich osób, w cywilizowanym świecie. Przeprowadzka na Alaskę nie była karą, jaką wzajemnie wymierzyli sobie partnerzy, lecz nosiła znamiona symbolicznego początku nowego życia. Miało ono być wolne od wielkomiejskich trosk, współczujących spojrzeń, krytycznych uwag i litościwego poklepywania po plecach.
Surowy klimat Alaski, trudności związane z okiełznaniem natury i przystosowaniem jej do ludzkich potrzeb, okazały się ponad siły Jacka i Mabel. Na szczęście autorka książki postawiła na drodze poczciwej pary sympatyczną, zaradną rodzinę, która niejednokrotnie wyciągnęła pomocną dłoń, by ulżyć problemom sąsiadów. I właśnie wtedy dokonał się cud. Niewinna zabawa dwojga ludzi, wyniszczonych ciężką pracą, rozczarowanych brakiem perspektyw na lepszą przyszłość, zmęczonych walką o przetrwanie, zaowocowała niecodziennym wydarzeniem. Oto z ulepionego bałwana narodziła się dziewczynka, która przewróciła do góry nogami egzystencję swych przybranych rodziców.
Ile zwrotów akcji, opisów, pozwalających złapać oddech w piersiach, emocji, udzielających się czytelnikowi można zmieścić w tak obszernej pod względem ilości słów powieści? Okazuje się, że Eowyn Ivey udało się zaprezentować bogatą paletę artystycznych umiejętności. Dałam się ponieść fantazji, zostałam uwiedziona przez historię, która z jednej strony miała stwarzać pozory baśni, z drugiej zaś przytaczać całkiem prawdopodobne, mające rację bytu, pozwalające się racjonalnie wytłumaczyć fakty. Tutaj wszystko jest możliwe, począwszy od bohaterów, na opisie polowań, górskich i leśnych wypraw, uchwyceniu mentalności ówczesnego społeczeństwa skończywszy.
Autorka potraktowała tworzone przez siebie postaci bardzo poważnie. Zagłębiła się w psychikę osamotnionej, mającej samobójcze skłonności Mabel, otworzyła przed czytelnikiem myśli jej męża i nakarmiła spragnionych niezwykłości odbiorców książki wątkiem, którego filar stanowiła dziwnie zachowująca się dziewczynka.
Czy dziecko śniegu było wymysłem wyobraźni i pragnień starego małżeństwa?
Czy potrzeba obcowania z czymś niezwykłym, próba wyjaśnienia pochodzenia tej cudownej istoty mogły przyćmić umył wspomnianych postaci?
A może mieliśmy do czynienia ze zbiegiem okoliczności, mającym wyprowadzić czytelnika w przysłowiowe pole, pozwolić mu uwierzyć i każdym zmysłem przeżywać uwiecznione na stronach utworu losy kilkorga ludzi?
To był porywający tekst, pełen smutku, żalu, uzasadnionych pretensji oraz wielkiej nadziei. I chociaż reprezentuje nierówny poziom, tak jakby autorka w pewnym momencie przestała się starać, odpuściła sobie i czytelnikowi, i tak jestem pod wielkim wrażeniem. Całe szczęście, że finał nie wytrącił mnie z równowagi, nie uczynił z Dziecka śniegu ckliwej historii z happy endem.
Niemalże pozwoliłam, aby stan mojego uniesienia pozwolił pominąć istotną kwestię, jaką jest okładka książki. Grafikom należą się wielkie brawa. Chapeau bas!
Zapraszam na mojego bloga: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/ksiazka/na-granicy-jawy-i-snu-dziecko-sniegu/
Co mają ze sobą wspólnego Gepetto, matka Calineczki oraz Jack i Mabel mieszkający na jednej z położonych na Alasce farm? Natknęliście się na nich podczas czytania zapadających w pamięci utworów. Oprócz tego, że zostali wykreowani przez utalentowanych pisarzy, łączy ich również pewne marzenie. Otóż zarówno wspomniani małżonkowie, jak i stolarz oraz niemłoda już kobieta...
więcej mniej Pokaż mimo to
swiatwedluglilii.pl
Monumentalna opowieść, której realia tworzą precyzyjnie zaprojektowane detale. Wielowarstwowa historia, skupiająca uwagę na tło wydarzeń, utkane z wierzeń, legend, społecznych i politycznych aspektów.
Mistyczny epos z wyrazistym, pełnokrwistym, niepozbawionym wad, bohaterem. To właśnie Wen Olcha, Głupi Kundel, Poskramiacz Ognia, pilny uczeń, cesarski urzędnik, naznaczony magią wnuk antagonistki elit sprawujących władzę, poszukuje życiowej ścieżki. Jego serce, rozdarte pomiędzy lojalnością wobec protoplastów rodu, a realizacją ambicji rodziców, dostraja się do indywidualnego rytmu, naznaczonego pierwotnymi czarami.
Oto ten zdolny, przebiegły, pracowity chłopiec, zaczyna sukcesywnie piąć się po szczeblach oszałamiającej kariery, by w decydującej chwili uciszyć głos rozumu i wsłuchać się w niebezpieczną melodię.
Dłoń Króla Słońca to utwór napisany z niesamowitym rozmachem. Urzeka stylem wypowiedzi autora, który dogłębnie poznał filary kultury Dalekiego Wschodu, zręcznie wplatając je jako elementy świata przedstawionego opisywanej powieści. Autor stopniowo podsyca ciekawość czytelnika, racząc jego zmysły pobocznymi wątkami i plastycznymi opisami. Zaś najmocniejszym punktem lektury jest niewątpliwie tytułowa postać, władająca siłami natury, odkrywająca wewnętrzną potęgę i możliwości na miarę najpotężniejszych wiedźm i czarodziejów. To bohater, którego postępowania nie da się przewidzieć, zamknąć w ramach znanego schematu, jednoznacznie sklasyfikować jako dobrą, bądź kierującą się osobistymi pobudkami istotę. Nagłe zwroty akcji. Motyw podróży, nauczyciela i ucznia, liczne symbole, alegorie oraz wszechobecna magia.
Nie można także pominąć roli cudownej szaty graficznej, korespondującej z treścią książki.
Gromkiego brawa dla J.T. Greathouse'a. Zdecydowanie warto czekać na kolejne tomy kronik Olchy! Zwłaszcza w przekładzie Marcina Mortki.
#books #bookstagram #dłońkrólasłońca #jtgteathouse #fabrykasłów #książka #książki #ilovebooks #kronikiolchy #MarcinMortka #thehandoftheSunKing
swiatwedluglilii.pl
Monumentalna opowieść, której realia tworzą precyzyjnie zaprojektowane detale. Wielowarstwowa historia, skupiająca uwagę na tło wydarzeń, utkane z wierzeń, legend, społecznych i politycznych aspektów.
Mistyczny epos z wyrazistym, pełnokrwistym, niepozbawionym wad, bohaterem. To właśnie Wen Olcha, Głupi Kundel, Poskramiacz Ognia, pilny uczeń, cesarski...
2018-01-20
Ta opinia pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/eliza-i-jej-potwory-62018/
Musiało minąć kilka dni, abym zdołała pozbierać się po lekturze absolutnie fenomenalnego tekstu.
Przygodę z Elizą i jej potworami przypłaciłam czytelniczym załamaniem. Zachwyt, konsternacja, przygnębienie, samotność, gniew, bezradność, bezbrzeżny smutek, fascynacja, ustawione w korowodzie, wykonały taniec sprzecznych emocji.
Dla takich książek warto odsunąć na dalszy plan doczesne sprawy, upchnąć własne problemy gdzieś głęboko w kieszeni, wygodnie umościć się w fotelu i oddać głos tytułowej bohaterce.
To nie będzie przyjemna historia, lukrowana opowieść o trudach egzystencji w szkole średniej. W roli przewodnika została osadzona postać, która nie szuka niczyjej aprobaty, przyjaźni, ani zrozumienia.
Przygotujcie wagon chusteczek. Niech Was pochłonie Morze Potworne…
Nie tylko Superman, Spiderman, Batman korzystali z możliwości prowadzenia podwójnego życia. Pewna nastolatka, na co dzień niezauważalnie przemykająca pośród rówieśników, za zamkniętymi drzwiami własnego pokoju, odkrywała swą ciekawszą, pociągającą i tajemniczą tożsamość. Otóż Eliza, funkcjonująca w sieci jako LadyKonstelacja, jest znaną milionom czytelników autorką poczytnego komiksu Morze Potworne. Zajęcie, któremu poświęca każdą wolną chwilę, doprowadziło ją na sam szczyt animatorskiej perfekcji. Wieloletnia pasja z czasem przemieniła się w sposób zarobienia konkretnych pieniędzy i zdobycia imponującej liczby fanów.
Główna bohaterka stroni od ludzi, nie czerpie przyjemności z przebywania z członkami własnej rodziny. Z jedynymi przyjaciółmi, jakich posiada, kontaktuje się za pomocą laptopa, telefonu i dotąd nie spotkała się z nimi twarzą w twarz. Kopuła samotności, pod którą schroniła się Eliza, zapewnia jej pozorne poczucie bezpieczeństwa oraz samowystarczalność.
Lecz zrządzeniem losu na drodze outsaiderki pojawia się chłopak, zafascynowany pracami LadyKonstelacji. Mało tego, ten przystojny, elokwentny młody człowiek okazuje się być nie tylko fanem Morza Potwornego lecz również autorem docenianych fanfików.
Pomiędzy dwojgiem nastolatków narodzi się prawdziwe uczucie. Eliza zyska możliwość zbudowania wartościowej, prawdziwej relacji z kimś, komu autentycznie i głęboko na niej zależy.
W momencie, w którym czytelnik zacznie sobie wyobrażać wychodzenie z cienia głównej bohaterki, nieoczekiwanie ktoś zburzy misternie budowaną konstrukcję zaufania, fascynacji i pierwszej miłości. Jak zareaguje Wallace, gdy pozna prawdę o LadyKonstelacji? Czy dla tych dwojga nadejdzie ratunek?
Wbrew pozorom fabuła powieści nie okazała się przewidywalna. Dość popularny schemat odrzuconej przez społeczeństwo jednostki, która w innej rzeczywistości funkcjonuje jako gwiazda, a pod wpływem młodzieńczego zrywu serca postanawia zmienić swój sposób życia na powszechnie akceptowalny, lecz napotyka na niesprzyjające okoliczności, posiada solidną konstrukcję oraz logiczne i właściwe zakończenie.
Książka jest atrakcyjna pod względem literackich umiejętności Franceski Zappi, która wręcz czaruje za pośrednictwem klawiatury. Wzbogaca ją również wątek komiksowy. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z informacją o kunszcie nastoletniej ilustratorki, lecz również namacalne dowody jej talentu, a także prezentację zdolności Wallace’a. Morze Potworne odkrywa swoje tajemnice za sprawą grafik Elizy i fanfików jej chłopaka. Obie historie wzajemnie się przenikają, tworząc intrygujące dzieło.
W każdym z nas drzemie MONSTRUM. Może ono przybierać kształt niewielkiej inteligencji, zewnętrznej brzydoty, braku przebojowości, odrzucenia, przeciętności, pragnienia akceptacji, nieuleczalnej choroby lub osamotnienia. Zakompleksionej nastolatce potrzebny był ktoś, kto pozwoli jej uwierzyć we własną wartość, która nie wynika z faktu tworzenia czegoś, co przypadło do gustu milionom ludzi, ktoś, kto pomógł jej wydostać się z ciasnej strefy komfortu czterech ścian, kto poruszył jej serce własną tragedią, nauczył doceniać fakt posiadania normalnej, zdrowo funkcjonującej rodziny.
Elizie można zarzucić tworzenie wydumanych problemów. Wszakże nie wywodzi się z patologii, bliscy akceptują jej hobby, z którego są dumni, choć woleliby, aby dziewczyna oddawała się typowym dla wieku przyjemnościom. Dziewczyna, gdyby tylko wykazała się minimalnym zainteresowaniem zewnętrznym światem, mogłaby również znaleźć przyjaciół w szkole, w sąsiedztwie…
Studium przypadku autorki Morza Potwornego ukazuje również inną, ważną kwestię. A mianowicie bardzo aktualny problem, jakim jest pozwalanie dziecku na zatracanie się w wirtualnej rzeczywistości. Gdyby tylko rodzice Elizy wiedzieli czym naprawdę zajmuje się ich córka, jakie profity wiążą się z jej działalnością, jak wielką wagę ma jej praca i jakim uznaniem cieszy się wśród odbiorców komiksu, może nie zdecydowaliby się na krok, który położył kres anonimowości LadyKonstelacji i zapoczątkował tragedię. Dowód ich rodzicielskiej miłości uruchomił serię niefortunnych zdarzeń, położył cień na inwencji młodej artystki, odebrał jej przyjemność tworzenia i co najważniejsze, prawda okazała się sprawdzianem dla jej związku z Wallace’m.
Najdotkliwiej kąsa potwór, którego zapomnieliśmy nakarmić, ten, zepchnięty do kąta podświadomości, celowo pominięty, usilnie wymazywany z pamięci. Zazwyczaj atakuje w najmniej oczekiwanym momencie. Ujawnia się, gdy jesteśmy nieosłonięci, gdy straciliśmy czujność i skupiliśmy uwagę na czymś, co zaczęło być dla nas istotne. Nie należy przed nim uciekać, nie przyznawać się do krępujących ruchy więzi. Oswojony traci na wartości. Nadanie mu imienia, zaakceptowanie jego obecności, ułatwi życie. Trzeba mieć w sobie wiele siły i odwagi, by tego dokonać…
Ta opinia pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii: http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/eliza-i-jej-potwory-62018/
Musiało minąć kilka dni, abym zdołała pozbierać się po lekturze absolutnie fenomenalnego tekstu.
Przygodę z Elizą i jej potworami przypłaciłam czytelniczym załamaniem. Zachwyt, konsternacja, przygnębienie, samotność, gniew, bezradność, bezbrzeżny...
Opinia o książce pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii:
http://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/ten-swiat-jest-naprawde-pomerdany-byl-sobie-pies-172017/
Możesz kwestionować zjawisko reinkarnacji, głęboko wierząc w jedną szansę, jedno życie, piekło, niebo czyściec.
Być może w Twoim raju nie ma miejsca dla czworonogów, w dzieciństwie dotrzymujących Ci towarzystwa, których traktowałaś jak członków rodziny, przyjaciół.
Pozwól mi naruszyć podstawy silnie ukorzenionych poglądów.
Otwórz się na opowieść o Baileyu, wędrującej duszy, przybierającej ciała wrażliwych, lojalnych, odważnych psów.
Uczciwie uprzedzam. Długo nie będziesz mogła się po niej pozbierać.
Momentami myślałam, że dotarcie do finiszu tej historii okaże się ponad moje siły. Im bardziej zbliżałam się do końca, tym trudniej było mi pohamować strumienie łez, atakujące oczy, rozmywające tekst. Zaangażowanie w losy głównego bohatera osiągnęło krytyczny punkt. Mogłam przerwać lekturę i pozwolić wykazać się wyobraźni lub pozwolić autorowi złamać mi serce. Wybrałam drugą opcję…
Bailey przychodzi na świat i żegna się z nim kilkukrotnie. Za każdym razem wciela się w innego psa, a od momentu zgonu do ponownych narodzin, mijają nawet całe dekady. Pełniący rolę narratora oraz pierwszoplanowej postaci, zwierzak wybiera sobie jedno z żyć, jednego właściciela, z którymi czuje się najsilniej związany.
Ta wzruszająca podróż składa się z etapów, w trakcie których bohater kształtuje swój charakter, zdobywa cenne umiejętności oraz poszerza wiedzę o otaczającym go świecie. Historia opowiedziana z perspektywy czworonoga jest zaskakującym połączeniem naiwnego, prostego postrzegania rzeczywistości ze szlachetnością, dobrocią oraz sporą dawką empatii. Dzikie zwierzę nabiera ogłady, pozwala oswoić się człowiekowi, synchronizuje własne pragnienia z potrzebami aktualnego właściciela, dokonuje wyborów, służąc dwunożnym istotom.
Nosił niejedno imię, słuchał poleceń kilkorga żywicieli, zmieniał płeć. Jednak podświadomie czuł, iż sensem jego życia jest uszczęśliwianie, chronienie i trwanie u boku Ethana, chłopca, dla którego stanowił kompana zabaw, pocieszyciela, najlepszego przyjaciela. I chociaż u jego boku dotrwał sędziwego wieku, podświadomie wiedział, że w kolejnym wcieleniu spróbuje odnaleźć młodego właściciela, że wszystko z czym miał do czynienia, z czym musiał się zmierzyć przytrafiło się w konkretnym celu. Uwierzcie mi, podczas lektury będziecie mocno trzymać kciuki, aby ta dwójka miała szansę spotkać się w innych okolicznościach. Czy Bailey w końcu zasłuży na wieczny odpoczynek? A może jego dusza skazana została na niekończącą się tułaczkę?
W. Bruce Cameron stworzył istotę na wskroś czułą, szlachetną, pomocną, która bez chwili wahania poświęciłaby własne zdrowie i życie dla dobra ludzi, nawet tych nieznajomych. Bailey wielokrotnie udowadniał, że można na niego liczyć, gdy pełni funkcję psa tropiącego, ratownika, domowego pupila czy dziwnie znajomej przybłędy. Jego relacja z Ethanem, będąca osią powieści, stanowi punkt odniesienia do kolejnych przygód i perypetii. Każda egzystencjalna mądrość, do której dochodzi czworonóg, sprawia, iż czytelnik nie traktuje go ja głupiutkiego, ulokowanego na niższym szczeblu ewolucji, stworzenia.
Przemyślenia, wnioski, sprawiają, że Bailey staje się psim myślicielem, lecz jego filozofia nie przypomina wydumanych wywodów. Bliżej jej do przyziemnych spraw niż górnolotnych frazesów.
Ta książka jest skazana na sukces. Nic więc dziwnego, iż posłużyła za inspirację twórcom filmu o tym samym tytule. Spójrzcie w oczy umieszczonemu na okładce bohaterowi. Ujrzycie w nich niezwykłą dojrzałość, wzruszenie, spełnienie, smutek i radość. Sami jednak musicie odkryć źródło wymienionych emocji.
Bailey, jesteś wzorem do naśladowania, piesku. Żałuję, że nigdy nie poznałam równie inteligentnego zwierzaka.
Opinia o książce pojawiła się również na moim blogu Świat według Lilii:
więcej Pokaż mimo tohttp://swiatwedluglilii.pl/ksiazka/ten-swiat-jest-naprawde-pomerdany-byl-sobie-pies-172017/
Możesz kwestionować zjawisko reinkarnacji, głęboko wierząc w jedną szansę, jedno życie, piekło, niebo czyściec.
Być może w Twoim raju nie ma miejsca dla czworonogów, w dzieciństwie dotrzymujących Ci...