Zjadaczka_książek

Profil użytkownika: Zjadaczka_książek

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 1 tydzień temu
398
Przeczytanych
książek
1 005
Książek
w biblioteczce
14
Opinii
80
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: , , ,

„Making faces” przyciągnęło moją uwagę ze względu na zdjęcie na okładce, które jest niemalże odbiciem lustrzanym okładki „Układu” Elle Kennedy. Szczerze mówiąc nie miałam na powieść Amy Harmon większej ochoty. Wiedziałam, że istnieje, ale nawet nie zagłębiałam się w fabułę. Chyba jednak ta okładka mnie zraziła, a nie pomógł jej fakt, że „Prawo Mojżesza” raczej nie podbiło mojego serca. A potem dostałam maila z informacją o cudownej promocji na ten właśnie tytuł, na stronie wydawnictwa Editiored i uznałam, że w sumie to czemu nie. Przeczytawszy opis pomyślałam „no, wszystko to już czytałam”. Otóż opis mówi o małym miasteczku, szarej myszce i szkolnym playboy’u – standardowo on jej nie zauważa, aż w końcu następuje magiczne „pyk” i wszystko się zmienia. Na szczęście to nie do końca tak…

Bohaterów wyobrażałam sobie dokładnie odwrotnie, niż było w rzeczywistości. Kiedy pomyślałam o rzeczonej „szarej myszce” domyślałam się, że tak naprawdę chodzi o licealistkę nieświadomą swoich atutów, za którą ogląda się większość chłopaków w szkole, ale ona tego nie dostrzega ze względu na nieśmiałość, niskie poczucie własnej wartości, czy co tam jeszcze. Byłam w błędzie – znowu! Fern naprawdę była niezbyt urodziwa przez całe liceum. Dzięki Bogu (i Amy Harmon) za Fern, bo już byłam skłonna pomyśleć, że nigdy nie natrafię w powieściach na kogoś autentycznego. Nasza bohaterka miała w liceum nieokiełznaną szopę rudych włosów na głowie, okulary jak denka od butelek i aparat na zębach. Przemykała korytarzami niezauważona przez niemalże wszystkich, poza jej cudownym kuzynem Bailey’em. Niezauważona przez swoją miłość – Ambrose’a Younga.

Ambrose to cudownie piękny zapaśnik, o długich włosach, niemal dwóch metrach wzrostu, twarzy Adonisa, syn… modela bielizny. Tu się robi mniej realistycznie. Naprawdę czasem miałam wrażenie, że czytam o którymś z Cullenów Stephanie Meyer. Ale nie, to nie wampir, a człowiek z krwi i kości, który poza piękną powierzchownością ma również piękne wnętrze. Pierwszy raz dostrzegamy to, gdy pisze liściki z Ritą, przyjaciółką Fern, nie wiedząc, że to nasz rudzielec stoi za połową korespondencji. Tu kolejna niespodzianka. Przeważnie tego typu postaci męskie w romansach to sarkastyczni, nieco zarozumiali chłopcy, którzy uganiają się za masą dziewczyn. W przeciwieństwie do nich Young to chłopak raczej spokojny (no dobrze, z drobnymi wyjątkami, ale hej, nikt przecież nie jest idealny!), skupiony na przyjaźni, zapasach i patriotyzmie. Akcja książki toczy się (z kilkoma retrospekcjami) głównie w latach 2001-2004, czyli mamy do czynienia z atakiem na wieże WTC i wojną w Iraku, na którą ten poważny chłopak jedzie wraz z przyjaciółmi, których notabene do tego namówił. Niestety nie wszystko idzie po jego myśli, ale Fern (troszkę ładniejsza niż w liceum) wciąż czeka na niego z otwartymi ramionami i sercem, by uleczyć jego rany.

Na uwagę zasługuje niezaprzeczalnie Bailey. Chłopak, który w dzieciństwie dowiedział się, że choruje na dystrofię mięśniową Duchenne’a. To tak cudowna postać, że niemal brakuje mi słów. Niemal, bo jednak coś powiem. Pierwsze, co mnie w nim urzekło to jego poczucie humoru ( nieco czarne, jak moje), a potem dystans do swojego stanu. Piękna była też jego miłość do kuzynki, a także oddanie ich wspólnej przyjaciółce – Ricie. Ten chłopak potrafił sprawić, że się śmiałam mając łzy w oczach. A łez tych poleciało podczas lektury „Making faces” naprawdę sporo i nie oszukujmy się – głównie za jego sprawą. To niesamowite ile ciepła i humoru wniósł do powieści, bez niego nie byłaby taka dobra. Bardzo żałowałam, że z jego perspektywy widzieliśmy w zasadzie tylko jeden rozdział. Chciałabym więcej, bo jego głowa na pewno była pełna prawd i mądrości życiowych. Z wielką przyjemnością bym je poznała.

Jeśli chodzi o łzy to był jeszcze jeden fragment, który sprawił, że wyprodukowałam ich więcej niż przez ostatnie pół roku, a mianowicie wiersz Fern, który pozwolę sobie zacytować:

Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?
Czy stworzył nogi, które nie chodzą, i oczy, które widzą źle?
Czy kręci loki na mojej głowie, tworząc z nich dziką burzę?
Czy zatyka uszy głuchemu, robiąc to wbrew ludzkiej naturze?
Czy mój wygląd to przypadek, czy okrutne zrządzenie losu?
Czy mogę obwiniać Go za to, czego u siebie nie znoszę?
Za wady, które mnie prześladują w najgorszych snach,
Za brzydotę, której nie znoszę, za nienawiść i za strach?
Czy czerpie z tego jakąś przyjemność, że wyglądam aż tak źle?
Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?

Przyznaję, że skorzystałam w tym momencie z LubimyCzytać.pl, ponieważ to jak ta książka jest koszmarnie sklejona nie pozwala niczego z niej przepisać. Ten sposób sklejania książek powinien być zakazany i nielegalny. Po dwóch rozdziałach udało mi się złamać grzbiet, czego bardzo nie lubię. Naprawdę starałam się tego nie zrobić, ale czytanie książki otwartej na 40o doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Może to jakaś blokada antypiracka, bo przepisanie cytatu skutecznie uniemożliwiło.

Jak widać powinnam odszczekać wszystko, co myślałam o „Making faces”. Dokładnie wszystko. I odszczekuję, ponieważ ta powieść naprawdę mi się podobała. Sprawiła, że uznałam pomysł dokończenia książki, gdy byłam w jej połowie za słuszny, co poskutkowało tym, że nie spałam do 3 nad ranem. Sprawiła, że nie mogłam zasnąć myśląc o ostatnich rozdziałach, o tym jak historia się zakończyła i które wydarzenia mogły potoczyć się inaczej. Zatem jeżeli nie przeszkadzają Wam wtrącenia na tle religii to śmiało, chwytajcie za „Making faces”. Myślę, że warto.

Zapraszam na: www.bookeater04.blogspot.com

„Making faces” przyciągnęło moją uwagę ze względu na zdjęcie na okładce, które jest niemalże odbiciem lustrzanym okładki „Układu” Elle Kennedy. Szczerze mówiąc nie miałam na powieść Amy Harmon większej ochoty. Wiedziałam, że istnieje, ale nawet nie zagłębiałam się w fabułę. Chyba jednak ta okładka mnie zraziła, a nie pomógł jej fakt, że „Prawo Mojżesza” raczej nie podbiło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy zdecydowałam, że „Without Merit” będzie moją kolejną lekturą, znając już większość książek Colleen Hoover, spodziewałam się raczej czegoś w stylu „Hopeless”, a tymczasem otrzymałam coś bardziej podobnego do „It ends with us”. Zmylił mnie wiek bohaterki, ale kiedy już spostrzegłam swój błąd od razu zaczęłam szukać problemów każdego z bohaterów. Może to dziwne, ale niech pierwszy rzuci kamień ten, kto znając Hoover tego nie zrobił. Czasem mam wrażenie, że autorka w każdej swojej powieści dotyka kilku różnych problemów, tak jakby bała się, że nie zdąży poświęcić każdemu osobnej książki. Ewentualnie żeby spuścić czytelnikowi większą bombę, gdy wszystko wychodzi na jaw. Jeżeli spodziewacie się w tej powieści jakiejś chamskiej ekspozycji, to niestety źle trafiliście.

Za każdym razem, kiedy opowiadam o fabule powieści Hoover mam z tym nie lada problem. Przeważnie są one tak skonstruowane, że przez 80% czasu czytelnik zachodzi w głowę, o co może chodzić. Kiedy natomiast wszystko wychodzi na jaw, mam wrażenie, że było to z jednej strony oczywiste, a z drugiej trudne do przewidzenia. Doskonale zdaję sobie bowiem sprawę, że powieść dotyczyć będzie powszechnych ludzkich problemów, ale nie zawsze uda mi się zgadnąć których. Rodzina tytułowej Merit mieszka w kościele, który głowa rodziny kupiła na złość pastorowi i psu, którzy go zamieszkiwali. Cały kościół podzielono na cztery ćwiartki i nazwany Litrem Vossów. Jedną z ćwiartek zajmuje rodzeństwo Voss – bliźniaczki Honor i Merit, ich starszy brat Utah i czteroletni Moby, wraz z dwoma nadprogramowym lokatorami, którzy pojawiają się z biegiem czasu. W drugiej mieszka ich ojciec Barnaby, wraz ze swoją eks kochanką, a obecną żoną Victorią, która jest przy okazji matką Moby’ego. Trzecia ćwiartka to kuchnia, a czwartą – piwnicę - zajmuje eksżona głowy rodziny, również Victoria, matka trojga z czworga rodzeństwa, która ma fobię społeczną i od momentu wprowadzenia do kościoła, nie opuściła swojej samotni. Trudno tu mówić o tradycyjnej rodzinie, czyż nie?

Książka napisana jest w pierwszej osobie, a zatem świat przedstawiony w powieści poznajemy dzięki Merit. I właśnie z tego powodu bardzo niewiele wiemy o jej rodzinie, ponieważ sama dziewczyna nie wykazuje chęci, by dowiedzieć się czegokolwiek. Początkowo nawet nie zauważa, że do Litra Vossów ktoś się wprowadził, a nie tylko tam bywa! Nastolatka od początku wydaje się bardzo ekscentryczna i spontaniczna. Mało kto kolekcjonuje cudze puchary i pozwala kompletnie obcej osobie pocałować się przed sklepem ze starociami. Nie zrozumcie mnie źle, Sagan to bardzo przystojny, miły, utalentowany i przede wszystkim dobry facet, ale dowiadujemy się tego później, a w momencie pocałunku Merit ma tylko nadzieję, że jest on artystą i zastanawia się, czemu ma na ręce wytatuowany toster z malutką kromką chleba. Pocałunek jest idealny, aczkolwiek wszystko komplikuje fakt, że chłopak myślał, że całuje jej siostrę bliźniaczkę… Merit czuje się okrutnie upokorzona, ale w ramach siostrzanej solidarności stara się wyzbyć uczuć, które wzbudził w niej Sagan. Jeśli ktoś jest ciekawy, czy dziewczyna zapytała Honor, czy są parą to… nie, nie zapytała. Nastolatka zadaje wyjątkowo mało pytań i wybitnie niewiele wie o otaczających ją ludziach. A kiedy już coś wie, to jest to jakiś nieprzyjemny sekret. Mimo to Merit jest do bólu szczera i często dość nietaktowna. Ale w tej rodzinie generalnie szczerość nie dość, że jest przereklamowana, to w dodatku niegrzeczna i niewłaściwa.

Przez dużą część powieści miałam wielki problem, by polubić kogokolwiek z rodziny Vossów. Większych problemów nie sprawili mi tylko Sagan i Moby. Problem tkwi w tym, że ten drugi ma cztery lata i jak sama Merit twierdzi, trudno nie lubić czterolatków. Honor wydawała mi się zbyt wyidealizowana, wpatrzona w starszego brata i wiecznie zakochana w jakimś umierającym chłopaku, którego poznała na chacie. Utah to kolejny ideał, wzór do naśladowania, tak samo wyidealizowany jak jego młodsza siostra. Ich tata wydawał się bardzo niewydolny wychowawczo, nie zauważał napięcia między dziećmi, nie potrafił być konsekwentny, nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego córka jest drastycznie zamknięta w sobie i być może potrzebuje pomocy. Victoria - macocha wydawała mi się zakłamaną zołzą, która naczytała się za dużo poradników o zdrowym odżywianiu, natomiast Victorii – matce po prostu strasznie współczułam. Aczkolwiek dość szybko zrozumiałam, czemu tak się stało, a wszystko zmieniła perspektywa, o której wspomina Sagan w brutalnej bajce, którą napisał dla Moby’ego. Myślałam w ten sposób, ponieważ tak przedstawiła rodzinę Merit, a ja nie miałam innego punktu zaczepienia. Pewnego razu Merit usłyszała całkiem zgrabne posumowanie swojego życia. Powiedziano jej bowiem, że żyje we własnej wersji rzeczywistości i jest w tym bardzo dużo prawdy. Kiedy bohaterowie w końcu dostali szansę, by dojść do głosu okazało się, że wcale nie tak trudno ich zrozumieć, a co dopiero polubić. I tu po raz kolejny powtarzam „trzeba ze sobą rozmawiać – to rozwiązuje większość problemów”. Aczkolwiek jak już wspominałam, w dzisiejszych czasach ta umiejętność wymiera. Wszystko zmienia moment, w którym Merit pęka jak przekłuty balonik i wyjawia sekrety, które dusiła w sobie latami. Chwila, w której wyjawia tajemnice być może jest dość spektakularna, ale najbardziej – przynajmniej dla mnie – spektakularna jest reakcja rodziny.

Powieść dotyka kilku istotnych kwestii takich jak depresja u nastolatków, która często mylona jest z buntem, nowotwór, urazy mózgu, orientacja seksualna, zdrada, fobia, kłamstwa, a nawet napomyka o wojnie domowej w Syrii i uchodźcach. Według mnie ma nieco moralizatorski wydźwięk, zatem idealna jest nie tylko dla nastolatków, ale również dla młodych dorosłych. Od pierwszej przeczytanej książki Hoover jestem zakochana w tym jak pisze i przedstawia świat. Tym, że dużo rzeczy można wywnioskować samemu, po przemyśleniu historii, ale nie są to rzeczy podane na tacy. Bardzo ciekawe jest też dodanie na końcu książki tematów do przedyskutowania. Jeżeli ktoś zapyta, czy „Without Merit” jest lepszą lekturą niż „It ends with us” to według mnie nie, nie jest. Jest za to inna i również zasługuje na uwagę. Możliwe, że podchodzę do niej w ten sposób ze względu na to, że moją specjalnością na studiach jest resocjalizacja – ktoś inny mógłby powiedzieć, że Merit po prostu łaknie uwagi. Aczkolwiek nic w tej książce nie jest przypadkowe (może poza pojawieniem się Sagana w życiu Merit), a już na pewno nie, rzekomo spontaniczne, decyzje nastolatki. Jednym zdaniem: mnie się podobało.

Kiedy zdecydowałam, że „Without Merit” będzie moją kolejną lekturą, znając już większość książek Colleen Hoover, spodziewałam się raczej czegoś w stylu „Hopeless”, a tymczasem otrzymałam coś bardziej podobnego do „It ends with us”. Zmylił mnie wiek bohaterki, ale kiedy już spostrzegłam swój błąd od razu zaczęłam szukać problemów każdego z bohaterów. Może to dziwne, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie wierzę, że to się stało… dałam się zaskoczyć! Pierwszy raz od lat dałam się zaskoczyć! I nawet odrobinę nie żałuję, że straciłam czujność.

Kate to wyjątkowa główna bohaterka. Już nie pamiętam, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się przeczytać książkę, w której występowała tak pozytywna kobieta z wielkim sercem i niechęcią do litości. Większość bohaterek mówi „nie patrz na mnie z litością!”, a myśli „współczuj mi, bo jestem taka biedna!”. To nie Kate W życiu miała dokumentnie przechlapane – to nie podlega dyskusji, jednak mimo wszystko uważa, że jednak nie było źle. W końcu nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Ta dziewczyna to najprawdziwszy Promyczek. Dzieli się swym ogromnym sercem ze wszystkimi, nawet tymi, których bardzo nie lubi. Zawsze pomaga ludziom w potrzebie, nie wyłączając prawie dla niej obcych osób. A teraz szczerze, czy ktoś z Was zna taką osobę? Kate to dziewczyna, która nie skarży się, kiedy jej współlokatorka co piątek wiesza na klamce czerwoną wstążkę, a ona musi spać z nowopoznanym kolegą. Bez słowa płaci za drogie dania swojej ciotki i martwi się jej stanem zdrowia. Mimo przykrych słów i kłótni biegnie pomóc Kellerowi, gdy ten choruje.

A skoro o Kellerze mowa. To w jaki sposób myślał o Kate to chyba najbardziej urocza rzecz, jaką czytałam. Jego zazdrość doprowadziła mnie do szału (człowieku! Nie wiesz co się dzieje, to ją zapytaj, a nie robisz z siebie obrażoną księżniczkę po kursie karate!). Keller potrafi stanąć na wysokości zadania – udowodnił to nie raz. Mimo jego strachu przed jedną konkretną osobą, to facet z jajami, nie lubi zostawiać spraw niedokończonych. Potrafi być ogromnie odpowiedzialny, jak kocha to na zabój. I kropka. Trochę boi się spełniać marzenia, ale od dawania mu kopa ma Katie. To prawda co mówią, że jak małe to i zadziorne.

Gus to najlepszy przyjaciel na świecie. Nie wyobrażam sobie lepszego. Słucha uważnie, a nie udaje na odczepne. Potrafi w 100% zatracić się w muzyce. Jego Promyczek również daje sobie radę w tej kwestii. Gustov nie bawi się w podchody, wali prosto z mostu. Płacze, kiedy jest wyjątkowo smutny. Pije i ucieka, gdy sytuacja go przerasta. To facet z krwi i kości, w dodatku surfer i rockman. Dla swojego Promyczka potrafi rzucić wszystko i lecieć na pomoc. Bez wahania przekłada dla niej swoje marzenia na później. Bo Kate na to zasługuje. Po wielu latach pomagania innym, jej samej też należy się wsparcie.

Nie jest to książka o trójkąciku miłosnym. Jeżeli tego w niej szukacie, to się rozczarujecie. To książka o naprawdę dobrym człowieku, który przez całe życie ma pod górkę, ale nie traci optymizmu. Wierzy, że każdemu należy się pomoc, ale jakoś nie zauważa, że sama również jej potrzebuje. Kate to pierwsza główna bohaterka, która po prostu żyje dniem dzisiejszym. Nie myśli o przyszłości, czy przeszłości, co niektórych może doprowadzać do szału (zwłaszcza tych, którzy żyją dla przyszłości), ale mnie urzekło. Zuch dziewczyna! To bardzo silna psychicznie osoba, która praktycznie nigdy się nie załamuje, a jeżeli już, to błyskawicznie podnosi głowę i dzielnie idzie dalej. W tej książce nie znajdziecie pustych frazesów. Zobaczycie za to działanie. Przezwyciężanie przeciwności losu, to główna dewiza Kate. Radziła Gusowi, by stworzył legendę, ale tymczasem sama się nią stała.

I koniec! Bo jak zacznę spojlerować to poproszę Gusa by skopał mi tyłek. Tej książki nie wolno spojlerować. Dajcie się zaskoczyć!

Zapraszam na bookeater04.blogspot.com

Nie wierzę, że to się stało… dałam się zaskoczyć! Pierwszy raz od lat dałam się zaskoczyć! I nawet odrobinę nie żałuję, że straciłam czujność.

Kate to wyjątkowa główna bohaterka. Już nie pamiętam, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się przeczytać książkę, w której występowała tak pozytywna kobieta z wielkim sercem i niechęcią do litości. Większość bohaterek mówi „nie patrz na...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Zjadaczka_książek

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [8]

Sarah J. Maas
Ocena książek:
7,7 / 10
36 książek
8 cykli
Pisze książki z:
3397 fanów
Lauren DeStefano
Ocena książek:
6,5 / 10
5 książek
2 cykle
Pisze książki z:
15 fanów
Becca Fitzpatrick
Ocena książek:
7,4 / 10
8 książek
1 cykl
2274 fanów

Ulubione

Andrzej Sapkowski Krew elfów Zobacz więcej
Wisława Szymborska - Zobacz więcej
Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę Zobacz więcej
Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Wisława Szymborska Nic dwa razy: Wybór wierszy - Nothing Twice: Selected Poems Zobacz więcej
Alan Alexander Milne Kubuś Puchatek Zobacz więcej
Cassandra Clare Miasto Kości Zobacz więcej
Suzanne Collins Kosogłos Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
398
książek
Średnio w roku
przeczytane
25
książek
Opinie były
pomocne
80
razy
W sumie
wystawione
387
ocen ze średnią 7,5

Spędzone
na czytaniu
2 465
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
26
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]