-
ArtykułyCzytamy w weekend. 19 kwietnia 2024LubimyCzytać60
-
ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Będzie dobrze” Aleksandry KernLubimyCzytać1
-
Artykuły100 najbardziej wpływowych osób świata. Wśród nich pisarka i pisarz, a także jeden PolakKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyPięknej miłości drugiego człowieka ma zaszczyt dostąpić niewielu – wywiad z autorką „Króla Pik”BarbaraDorosz2
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-15
2024-04-13
2024-04-12
Alfred Hitchcock twierdził, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi. Choć w "Ostatnim locie flaminga" ziemia nie drży w posadach, powieść rozpoczyna porównywalnie sensacyjnie wydarzenie. Na wiejskiej drodze zostaje znaleziony... męski członek. Ciało, do którego należał, nie zostaje znalezione. Jedyny ślad po mężczyźnie to wiszący na drzewie niebieski beret.
Książka Mii Couto na pierwszy rzut oka może wydawać się kryminałem. Niech jednak nie zwiedzie was opis. "Ostatni lot flaminga" to przede wszystkim portret mieszkańców małej (fikcyjnej) mozambijskiej miejscowości oraz ich zderzenia z przybyłymi żołnierzami ONZ.
Dużo tu wstawek surrealistycznych i psychodelicznych, które zaskakują oraz nieco dezorientują. Jest tu też sporo humoru — w końcu to książka z jajem (hehe).
Oprócz przedziwnej historii i obrazu małej wsi wraz ze wszystkimi niesnaskami mieszkańców znajdziemy w "Ostatni los flaminga" tematykę kolonializmu. Couto zwraca uwagę na to, jak małą wagę świat przywiązuje do żyć niebiałych osób: "Tysiące Mozambijczyków umierało, a was nigdy tu nie było. Teraz zginęło pięciu cudzoziemców i już jest koniec świata?" (s. 23). Pokazuje, jak lokalna ludność różnorodnie odbiera przybycie służb ONZ: dla jednych jest to okazja warta świętowania, inni krytykują ich obecność. Kolonializm wszak przyjmuje różne oblicza: "Ich nie obchodzi pokój. [...] Chcą zaprowadzić taki porządek, który pozwoli im być szefami" (s. 114).
Ze względu na szaloną (nie zdradzam jej najbardziej zakręconego aspektu) historię oraz mój brak znajomości historii Mozambiku "Ostatni lot flaminga" nie był najłatwiejszą lekturą. Powieść była jednak ciekawym literackim doświadczeniem i wyróżniła się na tle innych przeczytanych w ostatnim czasie pozycji.
Alfred Hitchcock twierdził, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi. Choć w "Ostatnim locie flaminga" ziemia nie drży w posadach, powieść rozpoczyna porównywalnie sensacyjnie wydarzenie. Na wiejskiej drodze zostaje znaleziony... męski członek. Ciało, do którego należał, nie zostaje znalezione. Jedyny ślad po mężczyźnie to wiszący na drzewie niebieski beret....
więcej mniej Pokaż mimo to2024
[książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Kirin współpraca barterowa]
"Chciałam, żeby mnie dostrzegano. Chciałam, żeby mnie akceptowano. Chciałabym pochwycić w palce czarne pasma, które oplatają moje serce, tak samo, jak ściąga się z grzebienia pozostałe na nim włosy i wyrzuca do kosza na śmieci" (s. 74).
Hatsu to uczennica liceum, która nie cieszy się popularnością w klasie. Dziewczyna czuje się opuszczona przez dawną przyjaciółkę i stroni od rówieśników. Pewnego dnia, rozmowę z nią nawiązuje Ninagawa, otaku zafascynowany postacią znanej modelki...
Mikropowieść Watayi to przede wszystkim historia o samotności. Zmaga się z nią m.in. Hatsu — dawna przyjaciółka opuszcza ją na rzecz nowej paczki znajomych, nikt nie wybiera nastolatki do grupy na zajęciach, inni uczniowie szkoły wydają się ją ignorować. Hatsu radzi sobie z sytuacją przybierając zdystansowaną postawę wobec koleżanek i kolegów. Patrzy na nich z góry, unika też kontaktu.
Autorka nie zdradza powodów, dla których Hatsu zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Ten aspekt Wataya pozostawia w sferze domysłów. Na pierwszy rzut oka zachowania Hatsu mogą wydawać się nielogiczne (stronienie od ludzi, gdy cierpi się z powodu samotności), jednak są one psychologicznie spójne. Myślę, że w ten sposób pisarka sygnalizuje lęk Hatsu przed kolejnym (po przyjaciółce) porzuceniem lub przed powtórzeniem się problemów w relacjach doświadczonych przez bohaterkę w przeszłości.
Podobnie jak w "Heaven" Mieko Kawakami, Wataya skupia się na dwójce wyrzutków. Choć oprócz społecznego odrzucenia mało łączy Hatsu i Ninagawę, nastolatkowie nawiązują ze sobą znajomość. Nie należy ona do łatwych. Z jednej strony osoba Ninagawy ze względy na obsesyjne zainteresowanie idolką brzydzi Hatsu, z drugiej przyciąga ją do chłopaka. Relacja bohaterów wydała mi się ciekawa. Oprócz głównych bohaterów "Heaven" Hatsu i Ninagawa przypominali mi też postaci z filmu "Moonlight Whispers".
Risa Wataya napisała książkę w bardzo młodym wieku (19 lat). Nie dziwi więc fakt, że dobrze oddała psychikę nastoletniej Natsu. Zrozumiałe jest też, że "Plecy" nie są (mikro)powieścią do końca spełnioną. W momencie, w którym akcja i relacja między bohaterami robią się naprawdę wciągające, "Plecy" się kończą. Szkoda, że książka nie jest dłuższa.
Niewątpliwą zaletą polskiego wydania są liczne przypisy. Wyjaśniają kulturowe smaczki, co pozwala bardziej cieszyć się lekturą.
[książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Kirin współpraca barterowa]
"Chciałam, żeby mnie dostrzegano. Chciałam, żeby mnie akceptowano. Chciałabym pochwycić w palce czarne pasma, które oplatają moje serce, tak samo, jak ściąga się z grzebienia pozostałe na nim włosy i wyrzuca do kosza na śmieci" (s. 74).
Hatsu to uczennica liceum, która nie cieszy się...
[Recenzja zawiera lekkie spoilery] "Fiołki" zaczynają się w małej wiosce, gdzie dorastają San i jej przyjaciółka, Namae. Pewnego dnia dziewczynki podczas odpoczynku po spacerze obejmują się. Namae po chwili bliskości zaczyna odrzucać San. Reakcja przyjaciółki łamie serce dziewczynki...
Akcja przenosi się do Seulu. San jest już dorosła, zostaje pracownicą kwiaciarni. Choć minęło wiele lat, kobieta dalej myśli o wydarzeniu z dzieciństwa i swojej niespełnionej miłości. Bohaterka czuje się samotna. Z jednej strony odrzuca życzliwe osoby, z drugiej stara się szukać ciepła tam, gdzie nie powinna.
Styl pisania autorki skojarzył mi się trochę z tym jak opowiada się... baśnie. Trzecioosobowy narrator relacjonuje historię San w czasie teraźniejszym. Ma się wrażenie, że granice między przeszłością i teraźniejszością zacierają się. Pasuje to do głównej bohaterki, bo ona również nie potrafi pójść dalej, żyjąc wspomnieniami i marzeniami o osobie, której już nie zna.
Narracja stawia pewną barierę między postacią San, a czytelniczką. Wyczuwalny jest dystans i ma się wrażenie, że przez niego trudno do końca poznać i zrozumieć postępowanie bohaterki. Rozumiem, że taki był zamysł pisarki. Dużo tu codziennych szczegółów, a ciągle za mało zagłębienia w psychologię postaci. Wiele elementów pozostaje w sferze domysłów, czasami nie do końca wiadomo, czy coś dzieje się naprawdę, czy jest częścią onirycznych wizji.
Sięgnęłam po "Fiołki" skuszona motywem safickim. Queerowa tożsamość San pozostaje jedynie zaimplikowana, ale ma duży wpływ na życie bohaterki. Postaci doskwiera samotność, jej myśli stale powracają do wspomnień o dawnej niespełnionej miłości (co przypomina zjawisko limerencji). San stara się zapełnić tę pustkę uwagą, którą dają jej mężczyźni. Myśli o nich wydają się natrętne, nie sprawiają kobiecie przyjemności. W męskich ramionach San nie znajduje ukojenia. Przeciwnie — naruszają oni jej granice, wykorzystując i krzywdząc ją.
Muszę przyznać, że nie do końca rozumiałam San. Niektóre z jej działań wydawały mi się nielogiczne i myślę, że szersze opisanie psychiki bohaterki, zmniejszyłoby to wrażenie. Nie jest to postać, którą mimo tragicznych losów polubiłam, ale mimo wszystko współczułam jej.
Nie będzie to jedna z moich ulubionych powieści, jednak doceniam, że Shin Kyung-Sook zwróciła uwagę na ważne kwestie takie jak samotność i przemoc wobec kobiet.
cw: gwałt
[Recenzja zawiera lekkie spoilery] "Fiołki" zaczynają się w małej wiosce, gdzie dorastają San i jej przyjaciółka, Namae. Pewnego dnia dziewczynki podczas odpoczynku po spacerze obejmują się. Namae po chwili bliskości zaczyna odrzucać San. Reakcja przyjaciółki łamie serce dziewczynki...
Akcja przenosi się do Seulu. San jest już dorosła, zostaje pracownicą kwiaciarni. Choć...
2024-04-08
Jak już wiecie z moich innych postów, np. o "Pink" Kyoko Okazaki, lubię próbować mang o nietypowych dla tego medium stylach rysunku. Sięgając po "Tekkon Kinkreet", nie miałam pojęcia, co jest jego tematem. Wystarczyła mi punkowa, chaotyczna kreska Taiyo Matsumoto, by chcieć zapoznać się z tym tytułem.
Manga opowiada o losach dwóch chłopców: białego i czarnego. Żyją w mieście przepełnionym przestępczością, które przypomina trochę połączenie świata z kryminałów noir i historii post-apo. Chłopaki sieją rozrabiają na ulicach i uciekają się do różnych sposobów, by przetrwać. Pewnego dnia w mieście pojawiają się nieznani, niebezpieczni przybysze, którzy zagrażają istniejącemu porządkowi. "Tekkon Kinkreet" zaczyna się od dość luźnych epizodów z życia Czarnego i Białego. Początkowo zastanawiałam się, czy wyłoni się w mandze konkretna fabuła, czy będzie ona impresją na temat bohaterów i ich dziwnego miasta. Wyraźna linia fabularna z czasem się zarysowuje, nadając spójności temu komiksowi o mocno anarchicznym duchu.
Tematy poruszane w "Tekkon Kinkreet" okazały się ciekawe. Główny motyw dotyczący przybycia obcych i budowy atrakcji dla rodzin skojarzył mi się z gentryfikacją. W sosie z akcji i przygody Matsumoto pokazuje rzeczywisty problem, który dotyka wiele współczesnych miast. W mandze pojawia się też popularna tematyka walki dobra i zła, ale pokazana w niesztampowy sposób. Na przykładzie jednego z chłopców Matsumoto pokazuje, że w każdym człowieku tkwi dobry i zły pierwiastek. Jednak tylko od jednostki zależy, któremu z nich pozwoli zwyciężyć.
"Tekkon Kinkreet" to nietypowa manga, wyróżniająca się oryginalną kreską i buntowniczym duchem. Myślę, że miłośnikom zachodnich komiksów też może przypaść do gustu.
Jak już wiecie z moich innych postów, np. o "Pink" Kyoko Okazaki, lubię próbować mang o nietypowych dla tego medium stylach rysunku. Sięgając po "Tekkon Kinkreet", nie miałam pojęcia, co jest jego tematem. Wystarczyła mi punkowa, chaotyczna kreska Taiyo Matsumoto, by chcieć zapoznać się z tym tytułem.
Manga opowiada o losach dwóch chłopców: białego i czarnego. Żyją w...
2024
"Nevada" autorstwa Imogen Binnie trochę przeleżała na mojej półce. W tym tygodniu miał jednak miejsce #transrightsreadathon , co było dobrą okazją, by w końcu po nią sięgnąć.
"Nevada" opowiada o Marii, transpłciowej księgarce mieszkającej w Nowym Yorku. Życie Marii zaczyna się komplikować w momencie, gdy dowiaduje się, że jej dziewczyna, Steph, ją zdradziła. Maria postanawia dać sobie czas na przemyślenie wielu kwestii...
Fabuła w "Nevadzie" jest szczątkowa, a wydarzenia mocno powtarzalne. Zamiast na rozbudowanej historii, powieść Binnie skupia się na psychice głównej postaci. Autorka oferuje czytelniczce ciekawy wgląd w codzienność transpłciowej kobiety. Nie stroni od kwestii trudniejszych i bardziej kontrowersyjnych. Doceniam ten aspekt powieści. Dzięki niemu przeczytałam "Nevadę" z zainteresowaniem, choć z literackiego punktu widzenia mnie nie zachwyciła.
Bo właśnie — niestety, nie przemówił do mnie styl pisania Binnie. Jest bardzo potoczny i konwersacyjny, do tego stopnia, że "like" i "whatever" pojawiają się chyba co trzecie zdanie. Autorka nadużywa też wulgaryzmów, co sprawia wrażenie chęci bycia młodzieżową i buntowniczą na siłę. Decyzje stylistyczne miałyby większy sens, gdyby "Nevada" była napisana w pierwszej osobie. Wtedy oddawałyby spojrzenie na świat konkretnej postaci. Mamy jednak do czynienia z narracją trzecioosobową, która w takim wydaniu wypada dziwne i niezgrabnie.
Doceniam, że Imogen Binnie przybliżyła czytelniczkom codzienność transpłciowej kobiety, nie pomijając nieprzyjemnych tematów. Niestety warsztat autorki pozostawia moim zdaniem wiele do życzenia, przez co nie polubiłam się za bardzo z "Nevadą".
"Nevada" autorstwa Imogen Binnie trochę przeleżała na mojej półce. W tym tygodniu miał jednak miejsce #transrightsreadathon , co było dobrą okazją, by w końcu po nią sięgnąć.
"Nevada" opowiada o Marii, transpłciowej księgarce mieszkającej w Nowym Yorku. Życie Marii zaczyna się komplikować w momencie, gdy dowiaduje się, że jej dziewczyna, Steph, ją zdradziła. Maria...
2024
Piękna Yukari jest uczennicą liceum, która spędza dni na nauce do egzaminów na studia. Każdy jej dzień wygląda tak samo... do momentu, w którym spotyka ekipę młodych ludzi ze szkoły artystycznej zainteresowanych modą. Grupka oferuje Yukari rolę swojej modelki, którą nastolatka po pewnych wątpliwościach przyjmuje. Od tej pory Yukari powoli przestaje być grzeczną, spełniającą oczekiwania matki dziewczyną...
Z przeczytaniem piątego tomu "Paradise Kiss" czekałam kilka miesięcy od (nowego) polskiego wydania. Bynajmniej nie dlatego, że seria mi się nie podobała. Przeciwnie — spodobała mi się tak bardzo, że nie potrafiłam się rozstać z jej bohaterami! Śmiało mogę powiedzieć, że manga Yazawy jest jednym z moich ulubionych tytułów. A to wszystko za sprawą ciekawych bohaterów, wciągającej historii oraz przepięknej kreski. Bohaterowie "Paradise Kiss" są nieoczywiści i wielokrotnie zmieniałam, co do nich zdanie. Choć komiks jest dość krótki, charaktery większości z nich mają okazję wybrzmieć. Mangaczka zawarła w opowieści wystarczającą ilość szczegółów dotyczących ich losów, by czytelniczka sama mogła ocenić ich postępowanie. Cieszy mnie również, że wśród postaci znalazła się transpłciowa kobieta, Isabella. Choć nie jest to idealna reprezentacja (czas powstania sporo w tej kwestii tłumaczy), bohaterka jest interesującą, sympatyczną postacią.
Historia, choć jest obyczajową joseiką, obfituje w twisty i potrafi zaskoczyć. Większość decyzji fabularnych podobała mi się, zwłaszcza rozwiązanie wątku dotyczącego życia miłosnego Yukari.
Jak większość czytelniczek Yazawy dołączam się do zachwytów nad jej stylem rysunku. Kreska autorki przypomina szkice projektów modowych, co idealnie wpisuje się w tematykę mangi. Postaci są ekspresyjnie narysowane, a ich ubrania zachwycają detalami.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, byłaby to postać Arashiego. Wydaje mi się, że mimo wszystko został on finalnie pokazany w nieco zbyt pozytywnym świetle. Również nie wszystkie żarty zestarzały się dobrze (głównie te dotyczące seksualności i płci), ale cóż manga powstawała w późnych latach 90. i wczesnych 00. Hollywoodzkie produkcje wyglądały wtedy podobnie...
Bardzo cieszę się, że "Paradise Kiss" powrócił na polski rynek i miałam okazję go przeczytać. To była świetna zabawa! A teraz czekam, aż ktoś wyda "Gokinjo Monogatari".
Piękna Yukari jest uczennicą liceum, która spędza dni na nauce do egzaminów na studia. Każdy jej dzień wygląda tak samo... do momentu, w którym spotyka ekipę młodych ludzi ze szkoły artystycznej zainteresowanych modą. Grupka oferuje Yukari rolę swojej modelki, którą nastolatka po pewnych wątpliwościach przyjmuje. Od tej pory Yukari powoli przestaje być grzeczną, spełniającą...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
Zazwyczaj nie sięgam po książki związane stricte z jedzeniem. Nie jestem fanką gotowania, chociaż czasem lubię coś upiec. Nie podchodzę też do jedzenia szczególnie emocjonalnie, nie mam wielu wspomnień związanych właśnie z tym tematem. W związku z powyższym lektura "Tiny Moons" była dla mnie czymś nowym i zaskakująco przyjemnym.
Nina Mingya Powels, autorka o chińsko-malezyjskim pochodzeniu urodzona w Nowej Zelandii i zamieszkała w Wielkiej Brytanii, poświęciła swój memuar okresowi, gdy studiowała w Chinach. Osią wspomnień pisarki są spożywane w Szanghaju dania — w większości nie te wymyślne, a proste, dostępne na ulicznych stoiskach i gotowane w chińskich domach.
Jedzenie nigdy nie schodzi z pierwszego planu. W "Tiny Moons" znalazło się wiele apetycznych opisów tajemniczych (dla mnie) dań. To zdecydowanie książka, przy której warto mieć telefon lub komputer pod ręką — nie potrafiłam się powstrzymać przed sprawdzaniem zdjęć dań w wyszukiwarce. Choć jestem wegetarianką i wiele z nich nie jest dla mnie, zapragnęłam upiec sezamowe naleśniki oraz księżycowe ciasteczka, a także stworzyć swoją wersję pierożków (muszę parownik...). Mam nadzieję, że kiedyś się uda.
Pomiędzy opisy potraw i miejsc, które je serwują, Powles wplata wspomnienia o rodzinie i przyjaciołach z czasów studiów, przemyślenia m.in. o swojej kulturowej przynależności (nawiązuje m.in. do "Crying in H Mart", którą też polecam) oraz informacje o Chinach. Wszystko układa się w harmonijną całość, tworząc lekturę, która odpręża i sprawia, że ślinka sama cieknie z ust 😉
Zazwyczaj nie sięgam po książki związane stricte z jedzeniem. Nie jestem fanką gotowania, chociaż czasem lubię coś upiec. Nie podchodzę też do jedzenia szczególnie emocjonalnie, nie mam wielu wspomnień związanych właśnie z tym tematem. W związku z powyższym lektura "Tiny Moons" była dla mnie czymś nowym i zaskakująco przyjemnym.
więcej Pokaż mimo toNina Mingya Powels, autorka o...