-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać1
-
ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
-
ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać7
Biblioteczka
2023-05-19
2023-05-14
2023-05-10
2023-05-09
2023-05-08
2023-05-04
2023-04-27
2023-04-24
Sięgnęłam po „Królestwo węży i krwi”, bo opis zapowiadał, że to romans w entourage'u klasycznej fantastyki. Chciałam przeczytać coś, co będzie dobrym przerywnikiem między jedną książką z woreczka tych „na rozkminę” a drugą książką z woreczka tych „na rozkminę”. I faktycznie - ta powieść jest lekka i niewymagająca, więc spełnia swoje założenia, ale to nie znaczy, że nie widzę w niej wad. 😈
Głównymi bohaterami są Asteriee i Handar – księżniczka i książę dwóch kompletnie odmiennych kulturowo nacji, między którymi – oczywiście – nawiązuje się relacja. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że ta relacja jest do bólu przewidywalna, można by rzec generyczna. Na samym początku czytania czułam ekscytację, później lekkie rozczarowanie, a na końcu, po głębszej analizie, stwierdziłam, że znowu wytaplałam się w patriarchalnym bagienku. Ona to typowa Zosia Samosia, która – choćby skały srały - weźmie sprawy w swoje ręce i uratuje świat kosztem własnego zdrowia, on to typowy Zoś Samoś, który – choćby skały srały – weźmie sprawy w swoje ręce kosztem zdrowia i zaprzedania duszy, ale mimo wszystko będzie nieco bardziej skuteczny. Ona – księżniczka dziewica, niedoświadczona w tych sprawach, której cnota obchodzi chyba wyłącznie męską część całej tej ferajny (począwszy od ojca-króla, przez pierwotnego kandydata na męża, skończywszy na jakichś plotkujących żołdakach po kilku głębszych), on – książę, już nie prawiczek (bo w łóżku pokazuje, że z niejednego pieca chleb jadł), diablo przystojny odwrócony trójkąt, stosujący od czasu do czasu wobec księżniczki lekki negging. Nic odkrywczego, od hejtera do lovera, troszkę tacy Rhysand i Feyra z „Dworów”, tylko że w polskim wydaniu i z innego uniwersum.
Zaletą „Królestwa węży i krwi” jest konstrukcja. Zaczynamy z przytupem, bo od oblężenia królestwa Asteriee, ale potem fabuła – zamiast iść do przodu – cofa się do wydarzeń, które do tego doprowadziły. Dwie linie czasowe zaprezentowane przez autorkę przeplatają się między rozdziałami z narracją pierwszoosobową, prowadzoną zarówno z perspektywy Asteriee, jak i Handara. Jest więc suspens, tym bardziej, że nie dostajemy od razu na tacy wyjaśnienia wszystkich intryg. Muszę przyznać, że ten aspekt skutecznie zatrzymał moją uwagę, niemniej jednak zakończenia się domyśliłam, więc meh 🙃.
Podsumowując: trochę suspensu, trochę żenuły, ale jeśli lubicie romantasy i nie przeszkadza wam tradycyjne i wyświechtane już podejście do relacji damsko-męskich, to przeczytajcie.
Sięgnęłam po „Królestwo węży i krwi”, bo opis zapowiadał, że to romans w entourage'u klasycznej fantastyki. Chciałam przeczytać coś, co będzie dobrym przerywnikiem między jedną książką z woreczka tych „na rozkminę” a drugą książką z woreczka tych „na rozkminę”. I faktycznie - ta powieść jest lekka i niewymagająca, więc spełnia swoje założenia, ale to nie znaczy, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-22
2023-04-20
Ciekawy koncept - dziwne wykonanie. Charakterystyczne dla dramatu zabiegi przekształcono w jednolity tekst prozy grubo ciosany, który koniec końców wygląda tak, jakby pisał go ktoś, kto dopiero zaczyna oswajać się z kreatywnym pisaniem. Źle mi się czytało te potoki powtórzeń, proste zdania i infodumpy wyglądające jak wyciągi z Wikipedii, więc raz za razem sprawdzałam, na której stronie jestem i ile jeszcze mi zostało do końca. Gdyby to była dłuższa powieść, na pewno bym ją odłożyła po połowie.
Lubię literaturę wschodnioazjatycką, ale "Zanim wystygnie kawa" okazała się - niestety - sporym rozczarowaniem. Przedstawione historie nie chwyciły mnie za serce, chociaż ogólne przesłanie wydaje mi się całkiem sensowne. Po kilku przemyśleniach stwierdzam, że prawdopodobnie wynika to z różnic kulturowych, bo jednak charakterystyczne dla azjatyckiej obyczajowości kolektywizm i powściągliwość (z solidnym dodatkiem poświęcenia) wciąż tu wybrzmiewają, a mi - samotniczce i buntowniczej indywidualistce - raczej coś takiego nie siada, a bynajmniej nie w tym momencie życia.
Moim zdaniem "Zanim wystygnie kawa" byłaby bardziej zjadliwa jako sztuka teatralna.
Ciekawy koncept - dziwne wykonanie. Charakterystyczne dla dramatu zabiegi przekształcono w jednolity tekst prozy grubo ciosany, który koniec końców wygląda tak, jakby pisał go ktoś, kto dopiero zaczyna oswajać się z kreatywnym pisaniem. Źle mi się czytało te potoki powtórzeń, proste zdania i infodumpy wyglądające jak wyciągi z Wikipedii, więc raz za razem sprawdzałam, na...
więcej Pokaż mimo to