-
ArtykułyCzytamy w weekend. 19 kwietnia 2024LubimyCzytać328
-
ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Będzie dobrze” Aleksandry KernLubimyCzytać1
-
Artykuły100 najbardziej wpływowych osób świata. Wśród nich pisarka i pisarz, a także jeden PolakKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyPięknej miłości drugiego człowieka ma zaszczyt dostąpić niewielu – wywiad z autorką „Króla Pik”BarbaraDorosz2
Biblioteczka
2016
Podcastowa Alice Isn't Dead jest moim ulubionym podcastem, i jedną z moich najulubieńszych historii w ogóle. I na książkę czekałem z niecierpliwością. No i nie przeczytałem jej. Książka zdaje się upychać trzy sezony serialu w jednym tomie książki, i upycha ile może. I faktycznie, fabuła leci z zawrotna prędkością* NIestety, po drodze tracimy wszystko co najlepsze w oryginalnej historii - te długie, wijące się strumienie myśli pełne emocji i melancholijnego piękna. Nie ma też moich ulubionych momentów, tych zdawałoby się nie służących większej fabule, ale nadających niepowtarzalny ton oryginałowi. Nie ma miasteczka Charlatan, nie ma fabryki na plaży. A na to właśnie czekałem w tej książce.
Jestem pewien, że dla kogoś kto nie zna tej historii, dalej może ona zainteresować, być może nawet zachwycić, o ile dacie radę wytrzymać zawrotne tempo akcji.
Ale jeśli nie macie nic przeciw słuchaniu, historia jest dużo lepsza jako podcast - ta jest dla mnie spokojnie 10/10 (Przynajmniej pierwszy sezon) Piękna gawęda w stylu americana. No a książka... Hmmmm
* - LEKKI SPOILER: Przy 40 stronie jesteśmy już po dwóch strasznych momentach, wprowadzeniu nowej postaci, śledztwie i włamaniu!
Podcastowa Alice Isn't Dead jest moim ulubionym podcastem, i jedną z moich najulubieńszych historii w ogóle. I na książkę czekałem z niecierpliwością. No i nie przeczytałem jej. Książka zdaje się upychać trzy sezony serialu w jednym tomie książki, i upycha ile może. I faktycznie, fabuła leci z zawrotna prędkością* NIestety, po drodze tracimy wszystko co najlepsze w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
Jestem załamany, moje serce złamane. Pierwszy tom Welcome to Night Vale porwał mnie i zachwycił Dał dokładnie to co kochałem w podcascie, a co było ukryte pod masą żartów i powtarzalnych skeczy - smutną, piękna historię o ludziach, z domieszką surrealistycznego horroru i typową dla Finka lekkością w zauważaniu i komentowaniu rzeczy ciężkich. Byłem bardzo podekscytowany tą książką, tym bardziej, że zawsze fascynował mnie wątek Uśmiechniętego Boga. A dostałem dokładnie to czego mam już za dużo w podcascie - żarty, niedorzeczne sytuacje, bez jakiegoś szczególnego dramatyzmu i głębi. Taki lekki popkorniak, z dobrymi momentami. Książka miała być typowo Night Vale'owym humorystycznym traktatem o religii i nauce, i niby coś tam było, ale, żeby to jakieś specjalnie wnikliwe, albo zabawne, albo ciekawe było to nie bardzo. Przykro mi, bo liczyłem na dużo więcej po poprzedniej książce.
Jestem załamany, moje serce złamane. Pierwszy tom Welcome to Night Vale porwał mnie i zachwycił Dał dokładnie to co kochałem w podcascie, a co było ukryte pod masą żartów i powtarzalnych skeczy - smutną, piękna historię o ludziach, z domieszką surrealistycznego horroru i typową dla Finka lekkością w zauważaniu i komentowaniu rzeczy ciężkich. Byłem bardzo podekscytowany tą...
więcej mniej Pokaż mimo to2017
Kinga lubię umiarkowanie. Nie porywa mnie zazwyczaj, jednak ta książka jest jedną z niewielu jego dzieł które zacząłem i nie umiałem się oderwać.Gdzieś słyszałem, że King opisuje pierwsze lepsze biurko tak pieczołowicie jak inni opisują głównego bohatera. I coś w tym jest, King lubi swoje małe miasteczka, te przyjemne i te upiorne, i widać, że to w nich czuje się najlepiej. I ja razem z nim. Świetna przygoda, trzymająca w napięciu do (niemal) samego końca. I dzięki Bogu tylko nieliczne wymęczone żarty dotyczące współczesnego człowieka w dziwnych, szalonych dawnych czasach. A kusić musiało pewnie strasznie.
Kinga lubię umiarkowanie. Nie porywa mnie zazwyczaj, jednak ta książka jest jedną z niewielu jego dzieł które zacząłem i nie umiałem się oderwać.Gdzieś słyszałem, że King opisuje pierwsze lepsze biurko tak pieczołowicie jak inni opisują głównego bohatera. I coś w tym jest, King lubi swoje małe miasteczka, te przyjemne i te upiorne, i widać, że to w nich czuje się najlepiej....
więcej mniej Pokaż mimo to
Dobrze, przyznaję się bez bicia, posypuję czoło popiołem i padam na kolana, ale nie skończyłem książki. No moja wina, przepraszam, mea culpa, mea bardzo wielka culpa.
Ale nie mogłem. No starałem się. Ja wiem, że książkę wszyscy kochają, że niezapomniana przygoda, wspaniały bohater, emocjonujące perypetie i co tylko.
Jasne, rozumiem to wszystko. Tylko mnie to tak koszmarnie nie rusza. Czuję się jak ten biedny dzieciak Ferdydyrke. No jak zachwyca jak nie zachwyca?
Ja i zespół naukowców i specjalistów z rozmaitych dziedzin przebadaliśmy sprawę i doszliśmy do konkluzji, że chodzi o głównego bohatera, tak zwanego "portagonistę"*
Bo nie chodzi o to, że nie jest fajny tylko...no, jest zbyt fajny.
Pamiętacie Ciri? Tak, tę z Wiedźmina.
Pamiętacie jak bardzo irytujące stawało się to, że dziewucha robi z siebie przegiętego wieloklasowca i ma naturalny talent to wszystkiego na raz? Ja rozumiem, że wybranka i tak dalej i w ogóle...Ale w pewnym momencie księżniczko-wiedźminko-złodziejko-czarodziejko-cotylko przestawała być postacią a zaczynała być jakąś dziwną siłą przyrody co do której ciężko było wykrzesać jakieś emocje poza irytacją.
Więc tutaj Ciri jest rudym młodzieńcem i, niestety, głównym bohaterem książki.
Kvothe jest tak fajny, że czego się nie tknie, to jest w tym dobry. Kurcze, nawet żebrakiem jest fajnym. Czaruje, śpiewa, przechytrza wszystkich i jest najfajniejszym bohaterem na świecie.
Byłoby ciekawiej gdyby autor wykorzystał bardziej wątek, ze Kvothe opowiada sam o sobie, więc może nie być w 100% obiektywny. Jakieś rozsiane sugestie, że cała historia to pic na wodę ubarwiłyby historię, a tak, czytam o tym jak fajny jest Kvothe i jak wszyscy dookoła są mniej fajni, że Kvothe jest najcwanszym studentem na świecie, że śpiewa jak anioł, że pomaga biednym i karze tych bardzo niefanych, a nawet jak ma jakieś wady to tylko takie które czynią go bardziej fajnym.
Zaś sama fabuła...Jest ok. Nic wybitnego. Rozdziały kiedy Kvothe był żebrakiem nawet ciekawe, podróż na uniwersytet też ok. Ale przygody na samym uniwersytecie już zaniżają poziom. Nad wszystkim unosiła się ta lekka nutka serialu młodzieżowego o przygodach w szkole. Samo w sobie nie jest to złe, ale wszystko jest takie swojskie i cieple, że tracę absolutnie ducha przygody.
A postać Femme Fatale (chyba miała jakieś imię, ale jest ono zbędne, bo to po prostu klasyczna archetypiczna klisza literacka # 241)...Mniejsza.
Książka zaskakująco przeciętna i zwyczajna. Nie pojmuję zachwytów. Naprawdę chciałbym zrozumieć, choćby w teorii, co tak zauroczyło czytelników, ale nie widzę. Chyba jest ze mną coś nie tak.
*Za ten żart pragnę podziękować wielkiemu panu Plinkettowi.
Dobrze, przyznaję się bez bicia, posypuję czoło popiołem i padam na kolana, ale nie skończyłem książki. No moja wina, przepraszam, mea culpa, mea bardzo wielka culpa.
Ale nie mogłem. No starałem się. Ja wiem, że książkę wszyscy kochają, że niezapomniana przygoda, wspaniały bohater, emocjonujące perypetie i co tylko.
Jasne, rozumiem to wszystko. Tylko mnie to tak koszmarnie...
Chyba najbardziej w tej książce lubię to, jak urealnia postaci, pogłębia je i pokazuje jak naprawdę żyją na tle tej całej lovecraftowo-slapstickowej groteski znanej z podcastu. Tutaj fakt, że matka musi zarywać nocki, żeby douczyć się tego co nakłamała w CV jest problemem dużo poważniejszym niż atak kosmitów czy jakikolwiek potwór. Autor ma niesamowitą zdolność opisywania trudnych i poważnych rozmów - ich dynamiki i emocji z nimi związanych, zwłaszcza we wszystkich interakcjach Diane z jej synem. Kilka słów wystarczy do zrobienia emocjonalnego tła całej ich relacji. To ich historia jest sercem książki. Drugi wątek - historia Jackie, jest tylko odrobinę słabsza, ewidentnie traci na tempie kiedy robi mały tour po co ważniejszych postaciach znanych ze słuchowiska, jednak i ona w końcu broni się, i daje satysfakcjonujący finał.
Książkę wypełnia uczucie melancholii i smutku które to tylko czasami pojawia się w podcaście. (niemniej są to zazwyczaj moje ulubione odcinki, przecież UFO Sightings był niesamowitym odcinkiem!) Książka odważyła się też iść wreszcie w czysty horror w paru momentach i czuć było, że autorzy tylko czekali by choć na chwilę przestać puszczać porozumiewawczo oko do odbiorcy i zrobić coś bardziej na serio.
Uwielbiam tę książkę, pewnie bardziej niż na to zasługuje ( a zasługuje na całkiem dużo) Jednak co roku nachodzi mnie ochota by ja przeczytać / przesłuchać, więc ocena tutaj jest wyjątkowo subiektywna.
Chyba najbardziej w tej książce lubię to, jak urealnia postaci, pogłębia je i pokazuje jak naprawdę żyją na tle tej całej lovecraftowo-slapstickowej groteski znanej z podcastu. Tutaj fakt, że matka musi zarywać nocki, żeby douczyć się tego co nakłamała w CV jest problemem dużo poważniejszym niż atak kosmitów czy jakikolwiek potwór. Autor ma niesamowitą zdolność opisywania...
więcej Pokaż mimo to