-
ArtykułyJedna książka, dwie opowieści i całe mnóstwo tajemnic. Gareth Rubin o książce „Dom Klepsydry”Ewa Cieślik1
-
ArtykułyIdziemy do lasu! Przegląd książek dla dzikich rodzinDaria Panek-Płókarz8
-
ArtykułyAzyl i więzienie dla duszy – wywiad z Tomaszem Sablikiem, autorem książki „Mój dom”Marcin Waincetel2
-
ArtykułyZa każdą wielką fortuną kryje się jeszcze większa zbrodnia. Pierre Lemaitre, „Wielki świat”BarbaraDorosz7
Biblioteczka
2024-03-27
2024-03-24
To miał być kolejny, zwyczajny kurs chociaż umówiony z wyprzedzeniem. Artur nie zdawał sobie sprawy, że jedno spotkanie ze staruszką, która wyrusza z jedną walizką w ostatnią podróż swojego życia, tak bardzo wpłynie na życie jego i jego rodziny. Sabina wie, że ma ograniczony czas i już nie może polegać na własnej samodzielności, dlatego przed przeprowadzką do hospicjum wysyła list, z nadzieją, że dotrze on do rąk wnuczki, której nigdy nie poznała. Dwie rodziny, dwie linie czasowe, tajemnice, które dzielą i tylko jedna nadzieja, że jest jeszcze czas by coś naprawić.
Mimo, że ,,Ostatnia tajemnica" to dziewiąta powieść Anny Ziobro, to dla mnie była to absolutna nowość. Zupełnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać i dlatego dałam się zaskoczyć. Pozytywnie, oczywiście! Powieść pozornie ma bardzo prostą i przewidywalną budowę. Od początku, łatwo można przewidzieć jak potoczą się losy bohaterów, jednak wcale to nie oznacza, że historia jest banalna i pozbawiona zaskoczeń. Jest to opowieść przepełniona uczuciami i emocjami, opowiadająca o zwykłych ludziach i zwykłych problemach, które przez nieumiejętną komunikację narastają i rozdzielają budując bariery, które trudno pokonać. Błędy i tajemnice z przeszłości kosztują bardzo wiele, ciągną się latami, sprowadzając ból i osamotnienie. Powieść dotyka trudnej i bolesnej strony życia jednak nie jest smutna, jest ciepła, pozytywna, dająca nadzieję i otuchę. Pięknie, ze spokojem, wrażliwością i szacunkiem opowiada o przygotowaniu do odejścia i samej śmierci.
Przyznam, że sądziłam, że ,,Ostatnia tajemnica" będzie powieścią, którą przeczytam i odłożę z myślą, że była sympatyczną obyczajówką umilającą jeden lub dwa wieczory. I w pewien sposób to się sprawdziło ale równocześnie ta historia ma w sobie coś więcej. Sięga w przeszłość i porusza ważne tematy, otula wrażliwością, wprowadza spokój i nadzieję. Jest prosta ale nie jest naiwna. W bardzo przystępny sposób mówi o tym co ważne i z ogromnym szacunkiem oswaja śmierć. To po prostu dobra i ciepła historia, idealna na trudne czasy. Polecam!
To miał być kolejny, zwyczajny kurs chociaż umówiony z wyprzedzeniem. Artur nie zdawał sobie sprawy, że jedno spotkanie ze staruszką, która wyrusza z jedną walizką w ostatnią podróż swojego życia, tak bardzo wpłynie na życie jego i jego rodziny. Sabina wie, że ma ograniczony czas i już nie może polegać na własnej samodzielności, dlatego przed przeprowadzką do hospicjum...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-19
,,A jednak miał rację. Robaki siedzą pod każdą boazerią i spod każdej boazerii w końcu wyłażą. Każda rodzina ma bowiem swoje sekrety i swoje robactwo ukryte w ścianach - wystarczy tylko poruszyć pierwszą deseczkę."(s.66)
Późna jesień 1996 w Bydgoszczy nie będzie przyjemna. Będzie mroczna, ciemna i klejąca się. Otuli swoimi zabójczymi mackami i sprawi, że nic nie będzie takie jak wcześniej. A zacznie się od jednej śmierci. Okaleczone ciało mężczyzny znajdzie w trakcie spaceru z psem kobieta cierpiąca na schizofrenię. Od początku wiadomo, że nie jest to przypadkowa zbrodnia bo morderca podpisał swoją ofiarę oraz wskazał motyw. Komisarz Marek Bondys od początku czuje, że nie będzie to proste śledztwo ani jedyna ofiara. I się nie myli. Wkrótce tropy pozostawione przez mordercę doprowadzają do kolejnego, w identyczny sposób okaleczonego ciała. Jednak coś się nie zgadza. Pozornie wyraźna ścieżka, którą podąża zabójca zaczyna się rozmywać, tropy i poszlaki same sobie zaprzeczają, nic nie jest tak oczywiste jak początkowo się wydawało a morderca wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Hanna S. Białys zabiera czytelnika w emocjonującą podróż w czasie, w sam środek lat 90tych. Jest szaro i depresyjnie. Nadal czuć spuściznę PRLu, która miesza się z nowobogackim zachłyśnięciem się wolnością. Jednak pozorna próba wkroczenia w nowe czasy tylko mocniej podkreśla głupotę, małostkowość, uprzedzenia i przypinanie krzywdzących łatek, tym którzy nie pasują. Osoba cierpiąca na problemy psychiczne musi być wariatką, homoseksualista - pedałem, ten kto się wyłamuje ze schematu - podejrzanym i złym, a kto chodzi do kościoła nawet jak jest pijakiem - to dobry kolega. Autorka doskonale wydobywa wszystkie te schematy i uprzedzenia po to by w nie wpisać śledztwo, które je obala. Wyciąga na światło dzienne to co chciałoby się by pozostało w ukryciu. Niszczy odgórnie ustalone podziały i odziera z przyczepionych łatek. Proste rozwiązania i podążanie za pozorami nie ma sensu, bo prawda jest ukryta pod powierzchnią i odbiega od przyjętej wizji. Nie da się zgadnąć wcześniej, trzeba podążać krok za krokiem i po kolei odrywać ,,deseczki" za którymi chowa się rozwiązanie.
,,Robaki w ścianie" jak na debiut są kryminałem bardzo dobrym. Dopracowanym, przemyślanym i hipnotyzującym na wielu poziomach. Czuje się mrok, szarość, beznadzieję lat 90tych, czuje się hipokryzję i obłudę tego okresu. Ale są też i bohaterowie, którzy idealnie się wpisują. Są niejednoznaczni, z problemami i nie podchodzący zero-jedynkowo do śledztwa. Komisarz Marek Bondys ma w sobie coś co przypomina trochę Harry'ego Hole'a - przenikliwy, nie pasujący do realiów ale równocześnie idealnie się w nich odnajdujący, widzący więcej niż kolejny schemat. Dzięki temu czuć sprawę, czuć jej zagmatwanie i niejednoznaczność. Czyta się to świetnie, zakończenie zaskakuje. Są pewne drobne elementy, które denerwują ale można przymknąć na nie oko bo całościowo to rozrywka na bardzo dobrym poziomie i tylko pozostaje czekać na kolejne tomy serii.
,,A jednak miał rację. Robaki siedzą pod każdą boazerią i spod każdej boazerii w końcu wyłażą. Każda rodzina ma bowiem swoje sekrety i swoje robactwo ukryte w ścianach - wystarczy tylko poruszyć pierwszą deseczkę."(s.66)
Późna jesień 1996 w Bydgoszczy nie będzie przyjemna. Będzie mroczna, ciemna i klejąca się. Otuli swoimi zabójczymi mackami i sprawi, że nic nie będzie...
2024-03-16
Tylko pozornie akcja powieści zaczyna się pewnego dramatycznego popołudnia roku 1954 gdy na świat przychodzą bliźnięta Shiva i Marion. Wtedy też ich matka, hinduska zakonnica umrze a ojciec - brytyjski chirurg zniknie na wiele lat. Pozornie ten dzień otwiera nową historię, tylko że ta historia zaczęła się znacznie wcześniej i obejmuje swym zakresem o wiele więcej. ,,Powrót do Missing" to epicka opowieść o medycynie i miłości, poświęceniu i ofierze. To historia wielu osób, dla których najważniejszym punktem na mapie jest mały etiopski szpital, błędnie nazywany jako Missing.
Abraham Vergrese zabiera czytelnika w porywającą, dramatyczną podróż do miejsca gdzie w pewien sposób czas się zatrzymał. Wydaje się, że życie w małym szpitalu zostało raz na zawsze zdefiniowane. Kolejne,powtarzające się zabiegi nadają mu rytm a ciągłe prośby o pieniądze skierowane do Zachodu świadczą o upływie czasu. Wszystko zmienia jedno popołudnie. Ktoś uświadamia sobie swoją słabość, ktoś umiera a ktoś inny musi podjąć rzuconą rękawicę i podjąć wyzwanie. Wtedy też nagle wokół Missing zaczyna dochodzić do głosu historia i polityka, która już wkrótce odciśnie piętno na bohaterach. Zanim jednak to nastąpi muszą dorosnąć nowo narodzone bliźnięta. Będą one świadkami ludzkich tragedii i dramatów, poznają czym jest miłość, poświęcenie ale i złośliwe kaprysy losu. Idą wspólnie przez życie zostaną brutalnie rozdzieleni przez kobietę, która nie wie czego chce od życia.
Saga rodzinna, którą poznajemy rozgrywa się na bardzo emocjonującym tle. Etiopia w połowie XX wieku to państwo biedy, cierpienia i politycznych zawirowań. Wszystko to odciśnie piętno na bohaterach, szczególnie, że oni jako lekarze znajdą się zawsze bardzo blisko cierpienia. To także pasjonująca opowieść o medycynie i chirurgii. Wiele przypadków można znaleźć szczegółowo opisane co poszerza tło społeczne i podkreśla ogrom dramatu jaki doświadczają przede wszystkim najbiedniejsi. Przez całą powieść przewija się myśl, że oprócz technicznej sprawności chirurga ważna jest równiej wrażliwość i odpowiednie podejście. Piękną myślą spinającą powieść jest sentencja, że jedynym lekarstwem jakie podaje się przez ucho są słowa pociechy.
Mimo, że w powieści cierpienie i śmierć są stale obecne i to one zarówno otwierają jak i zamykają powieść to całość ma znacznie głębszy i pozytywny wydźwięk. To mądra, monumentalna, wielowątkowa powieść o miejscu, z istnienia którego nawet nie zdajemy sobie sprawy, o ludziach zapomnianych przez świat ale i o dobroci, wrażliwości, przebaczeniu i dorastaniu. Nieoczywista i zaskakująca jednak pokazująca co jest najważniejsze w życiu. Polecam!
Tylko pozornie akcja powieści zaczyna się pewnego dramatycznego popołudnia roku 1954 gdy na świat przychodzą bliźnięta Shiva i Marion. Wtedy też ich matka, hinduska zakonnica umrze a ojciec - brytyjski chirurg zniknie na wiele lat. Pozornie ten dzień otwiera nową historię, tylko że ta historia zaczęła się znacznie wcześniej i obejmuje swym zakresem o wiele więcej. ,,Powrót...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-12
Poppo, młoda dziewczyna, wraca po kilkuletniej nieobecności do rodzinnej miejscowość nieopodal Tokio. Po śmierci Mistrzyni przejmuje sklep papierniczy, z którym wiąże się niezwykła tradycja. Jego właścicielki nie tylko sprzedają artykuły papiernicze najwyższej jakości ale także podejmują się pisania listów na zlecenie innych osób. Dla Poppo podjęcie pracy w sklepie i kontynuowanie rodzinnej tradycji stanie się niezwykłą podróżą, przede wszystkim w głąb siebie by poznać lepiej babcię, która przez wiele lat była dla niej surową Mistrzynią oraz odnaleźć samą siebie. W drzwiach jej sklepu stanie cała galeria, różnych osób, którym listy napisane przez Poppo odmienią życie.
,,Kameliowy Sklep Papierniczy" to opowieść, z której wręcz bije delikatność, czułość i wrażliwość. To bardzo subtelna historia wielu osób wzajemnie na siebie oddziałujących. To także opowieść o pięknie i sztuce jaką jest pisanie listów, o maestrii jaka tkwi w szczegółach i jak wiele można przekazać tylko przez dobranie odpowiednich środków. Poppo musi mierzyć się z wieloma ludzkimi problemami ale robi to z ogromnym wyczuciem, szacunkiem i delikatnością. To sprawi, że znajdzie swoją drogę ku miejscu i ludziom, przeciw którym kiedyś się buntowała. Pozna zupełnie nowe oblicze swojej babci - Mistrzyni i zrozumie jak wielką wagę ma jej niepozorna praca.
Czytanie tej powieści wnosi ogromny spokój. Zmusza do zwolnienia, do spojrzenia z zupełnie nowej perspektywy na wiele rzeczy. Zachęca do odkrywania niuansów i otwierania się na piękno. Jest przepełniona uczuciami i emocjami, choć są one bardzo stonowane i dyskretne, tak jak dyskretna jest praca Poppo. Zapewnia czas by dobre emocje miały czas na dojrzenie i rozwinięcie się niczym kwiaty wiśni. To także pełen czci hołd dla japońskiej kultury i tradycji, która ma swoje ważne miejsce nawet we współczesności. Polecam!
Poppo, młoda dziewczyna, wraca po kilkuletniej nieobecności do rodzinnej miejscowość nieopodal Tokio. Po śmierci Mistrzyni przejmuje sklep papierniczy, z którym wiąże się niezwykła tradycja. Jego właścicielki nie tylko sprzedają artykuły papiernicze najwyższej jakości ale także podejmują się pisania listów na zlecenie innych osób. Dla Poppo podjęcie pracy w sklepie i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-09
Dzisiaj sobie uświadomiłam, że Nicholas Sparks to autor, którego czytam z zaskakującą regularnością. Dokładnie jedna książka rocznie. Właściwie nie wiem, co mnie do niego ciągnie bo zazwyczaj przed rozpoczęciem lektury wiem, że będzie romantycznie, ckliwie i będę się zastanawiać, czemu ja po raz kolejny daję się na to nabrać. Szczególnie, że najczęściej spotykamy się z podobnymi motywami. A gdy jeszcze dawno, dawno temu widziałam ekranizację to jestem prawie pewna, że nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć.
Początkowo ,,I wciąż ją kocham" to banalna historia. Właściwie pierwsze pół książki to opowieść o spotkaniu i zakochaniu się w sobie dwójki zupełnie zwyczajnych młodych ludzi. John, wrócił do domu na przepustkę, Savannah przyjechała do miasteczka aby budować domy dla ubogich. Jedna chwila, jedno małe zrządzenie losu i losy tych dwojga się przetną. I nie jest to opowieść o pokonywaniu przeciwności losu - to słodka, urocza, zwyczajna historia dwójki zakochanych. Jednak urlop dobiega końca, John wraca do jednostki a Savannah na uczelnię. I wtedy zaczyna się ta trudniejsza część historii. Związek na odległość nigdy nie jest łatwy, szczególnie że okoliczności tego też nie ułatwiają.
,,I wciąż ją kocham" to opowieść pozbawiona ładunku emocjonalnego, który znamy na przykład z ,,Pamiętnika" czy ,,Dla Ciebie wszystko". Jest bardzo zwyczajna i chyba dlatego bardzo bliska. Tutaj nie ma wielkich tragedii (chociaż przeciwności losu i dramaty są obecne) raczej kolejny raz Sparks pokazuje, że życie nie toczy się tak jakbyśmy chcieli to zaplanować w wieku dwudziestu lat. Przykład bohaterów pokazuje, że czasem wielka miłość nie wystarczy bo trzeba brać pod uwagę także innych ludzi oraz okoliczności. Trzeba wybierać i coś poświęcić, kogoś zranić. To też opowieść, że można kochać na wiele sposobów i nie zawsze nasze uczucia są najważniejsze. Ta powieść może tak nie wzrusza, nie oddziałuje na emocje ale z pewnością uspokaja, przywraca nadzieję i zapewnia zastrzyk optymizmu. To po prostu dobra, zwyczajna historia pokazująca jak nieoczywistymi drogami biegnie prawdziwa miłość.
Dzisiaj sobie uświadomiłam, że Nicholas Sparks to autor, którego czytam z zaskakującą regularnością. Dokładnie jedna książka rocznie. Właściwie nie wiem, co mnie do niego ciągnie bo zazwyczaj przed rozpoczęciem lektury wiem, że będzie romantycznie, ckliwie i będę się zastanawiać, czemu ja po raz kolejny daję się na to nabrać. Szczególnie, że najczęściej spotykamy się z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-02
Maksymilian kilka miesięcy stracił wujka, z którym był mocno związany. W ramach ostatniego pożegnania postanawia wyruszyć w Karkonosze, do miejsca które wuj kupił przed śmiercią. Opuszczone schronisko nad Śnieżnymi Kotłami ma być miejsce gdzie Maksymilian pożegna się z bliskim oraz uporządkuje to co zostało. Jednak jego plany już od początku trzeba weryfikować. Po tym gdy chłopak zacznie rozmawiać z sąsiadami, śmierć wuja zacznie stawać się coraz bardziej zagadkowa a dodatkowo ktoś robi wszystko by napędzić chłopakowi stracha. A na dodatek odzywa się do niego ktoś, kto określa samego siebie jako Ducha Gór. Maksymilian jeszcze nie wie, ale wkroczył na trop zagadki, która sięga czasów II wojny światowej.
Chyba jedyne co mogę powiedzieć, że jeśli ktoś chce debiutować to tylko w taki sposób jak Sławek Gortych. ,,Schronisko,.. " to fascynujący kryminał, w którym przeszłość miesza się z teraźniejszością, nadal żywe są lokalne animozje a pamięć o trudnej powojennej historii regionu nadal jest żywa. W barwny, ciekawy i porywający sposób autor opowiada o tym burzliwym regionie, który nie bez powodu zyskał miano ,,Dzikiego Zachodu". Gortych ożywia legendy i przywołuje pamięć o czasach świetności, jednocześnie nie oceniają. Wskazuje winnych po każdej ze stron, dzięki czemu wątek kryminalny jest tak wciągający i trzyma w napięciu do samego końca. Bo chociaż to kryminał, to jakoś niepostrzeżenie oddaje plac wątkom historyczno-obyczajowym, które same w sobie mają tyle mocy, że wbijają w fotel.
Autor świetnie też konstruuje swoich bohaterów, zapełniając kartki powieści całą paletą barwnych, niejednoznacznych postaci. Każdą obdarza całą gamą cech, które sprawiają, że nie da się ich pomylić i zgubić. Ale obok ludzkich bohaterów pojawia się jeszcze jeden, który nadaje klimat całości -Karkonosze. Dawno nie czytałam nic gdzie te góry były odmalowane z takim zachwytem. Gdzieś cały czas w tle są obecne i czujemy ich piękno, dostojność, majestat i grozę. Stają się dodatkowym, bardzo ważnym bohaterem powieści.
Nie będę się rozwodzić. Jestem kupiona i z niecierpliwością czekam kiedy będę mogła sięgnąć po kolejną część. Sławek Gortych to nazwisko, które z pewnością warto zapamiętać i bez wahania sięgać po jego książki. Bo jeśli tak pisze w debiucie, to ja chcę tylko więcej.
Maksymilian kilka miesięcy stracił wujka, z którym był mocno związany. W ramach ostatniego pożegnania postanawia wyruszyć w Karkonosze, do miejsca które wuj kupił przed śmiercią. Opuszczone schronisko nad Śnieżnymi Kotłami ma być miejsce gdzie Maksymilian pożegna się z bliskim oraz uporządkuje to co zostało. Jednak jego plany już od początku trzeba weryfikować. Po tym gdy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-25
Chyba gdybym miała zaryzykować stwierdzenie jakich książek unikam, to byłaby to wszelkiego rodzaju literatura couchingowa. Mimo, że sama jestem raczej optymistą, który patrzy na problem z nastawieniem ,,da się, chociaż jeszcze nie wiem jak" to nic mnie tak nie denerwuje jak wieczne przekonywanie, że powinnam więcej, że nastawienie wszystko zmienia, a napisanie kilku słów na kartce przyciągnie od razu miliony. No nie, jestem optymistycznym realistą więc puste słowa na mnie nie działają. Dlatego początkowo bardzo sceptycznie podeszłam do książki ,,Słowa wdzięczności". Postanowiłam potraktować to trochę jak eksperyment i wyjście poza moją bańkę.
Anna H. Niemczynow jest dla mnie autorką całkowicie nieznaną. Chyba gdzieś mignęły mi jej książki ale z automatu wrzucałam ją w kategorię książek, które omijam więc nawet nie mogę powiedzieć, że wiedziałam w jakiej kategorii ją umieścić. Jest pisarką i ma na swoim koncie powieści jednak ,,Słowa wdzięczności" niej jest powieścią. To nowe, zmienione i uzupełnione wydanie jednej z jej pierwszej książek ,,Sto dni wdzięczności". Ma formę notatnika, poradnika, zeszytu ćwiczeń. I jest to działanie zamierzone. Autorka dzieli tekst na sto koszyków, które można dowolnie czytać, dowolnie nad nim medytować, dowolnie wprowadzać w życie. Wszystkie jednak koncentrują się wokół tematu wdzięczności i tego magicznego, choć trochę już mało używanego słowa ,,dziękuję". Anna przywołuje przykłady ze swojego życia i na tej podstawie pokazuje jak w jej życiu wdzięczność znalazła swoje zastosowanie. Co zmieniła i dlaczego tak ważne jest jej praktykowanie. Na własnym przykładzie opowiada o najbardziej bolesnych doświadczeniach i uczy, że da się wiele zaakceptować i być za to wdzięcznym po to by następnie móc ruszyć dalej.
,,Słowa wdzięczności" przypominają o czymś, co powinno być oczywiste ale totalnie o tym zapomnieliśmy. Często w życie wkrada się postawa roszczeniowa, to słynne ,,mi się należy". Zapominamy, że to nie jest tak oczywiste. Że tak na prawdę to małe, codzienne rzeczy są najcenniejsze. To że mamy dach nad głową, coś do picia, coś do jedzenia, miejsce do spania. Zapominamy, że powinniśmy zatrzymać się i podziękować, zanim pójdziemy dalej zdobywać świat. Anna H. Niemczynow to robi. Dziękuje i zaraża pozytywnym myśleniem. Jej historia życia, chociaż naznaczona wieloma potknięciami i upadkami, nie jest historią porażki - to opowieść o sukcesie, przynajmniej tym mentalnym. I ona jest za tego świadoma i za to dziękuje. Czytając czułam dla niej podziw, że umie tak prosto, bez moralizowania o tym opowiadać i szukać w tym okazji do dziękowania. Fakt, wiele razy pojawiało się w mojej głowie ,, no dobrze, ale..." i milion wątpliwości ale to dobrze. Bo wcale nie trzeba dublować ścieżki, którą przeszła autorka ale trzeba znaleźć własną. Żeby zacząć wystarczy powiedzieć to pierwsze ,,dziękuję".
Nadal nie wiem, czy czuję się przekonana przez autorkę i jej książkę. Ale podobało mi się, że mówi tak naturalnie, spokojnie i wcale na siłę nie próbuje nikogo zmieniać. Jest świadoma swoich odbiorczyń i to do nich pisze. Myślę, że ktoś z zewnątrz (tak jak ja) znajdzie tam coś co może do niego trafić. Myślę, że pomaga też w tym sama forma książki, która zostawia miejsce na własne przemyślenia i refleksje i może być wstępem do prowadzenie pamiętnika, dziennika czy nawet dobrym miejscem na luźne myśli i pozytywne wspomnienia. Nie spodziewałam się, że tak pozytywnie odbiorę tę książkę. W natłoku publikacji powtarzających truizmy ta ma w sobie dużo autentyczności, prostoty i optymizmu. Dlatego zachęcam do zaryzykowania i sięgnięcia.
Chyba gdybym miała zaryzykować stwierdzenie jakich książek unikam, to byłaby to wszelkiego rodzaju literatura couchingowa. Mimo, że sama jestem raczej optymistą, który patrzy na problem z nastawieniem ,,da się, chociaż jeszcze nie wiem jak" to nic mnie tak nie denerwuje jak wieczne przekonywanie, że powinnam więcej, że nastawienie wszystko zmienia, a napisanie kilku słów na...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Przyznam, że jestem trochę zaskoczona jak zbieżne są moje wybory książkowe. Trzeci kryminał w tym roku i trzeci rozgrywający się zimą. Tym razem padło na surową Finlandię.
Detektyw Joenntaa stracił żonę i od tego czasu jego święta to dyżur na posterunku i alkohol. Dokładnie takie same mają być te bieżące. Wszystko zmienia się gdy w drzwiach posterunku pojawia się młoda prostytutka. Wybija go ona z marazmu, w którym się znalazł. Ale to nie ona przykuje uwagę. Następnego ranka detektyw zostaje wezwany do ciała znalezionego w lesie. Zabitym okazuje się policyjny patolog. Krótko przed śmiercią był on gościem w popularnym talk-show. Wkrótce zostaje także zamordowany drugi z gości tego wieczora - wytwórca manekinów a sam gospodarz zostaje ranny. Wszystko koncentruje się wokół programu, który kogoś wprawił w taką wściekłość, że skłonił go do zbrodni.
,,Zima lwów" to kryminał surowy, zimny, bardzo precyzyjny i skrupulatnie zmierzający do celu. I mimo, że zagadka kryminalna jest ciekawa i nietuzinkowa to zdecydowanie więcej mówi o charakterze bohaterów. Jest opowieścią o surowych, zamkniętych w sobie ludziach, którzy nie umieją sobie radzić z traumą, śmiercią, żałobą. Są jak manekiny, wysoko funkcjonujące roboty obdarte z uczuć, na wierzchu chłodne, surowe ale wewnątrz pogubione i nie radzące sobie z uczuciami. Autor doskonale oddaje ten klimat, właściwie nie robiąc nic. Krótkie rozdziały, precyzyjnie skonstruowane sceny, niejednoznaczni bohaterowie. To wszystko wystarczy by czuć chłód i samotność. Właściwie ma się wrażenie, że cały czas panuje przytłaczający mrok i zima.
,,Zima lwów" może nie jest jakimś przełomowym kryminałem ale zdecydowanie odbiega od tego co ostatnio czytałam. Nie ma sielskiej, familiarnej atmosfery Fjallbacki czy Lipowa. Nie ma mrocznych tajemnic z przed lat. Nie ma szokujących zwrotów akcji. Jest tylko czyjś ból, czyjaś rozpacz, która musiała znaleźć ujście. Jest żałoba, jest mrok, jest pustka. Ten kryminał jest tak surowy jak finlandzka zima. I chyba dlatego tak bardzo przykuwa uwagę. Dlatego tak bardzo oddziałuje na emocje. Z pewnością jest warty uwagi.
Przyznam, że jestem trochę zaskoczona jak zbieżne są moje wybory książkowe. Trzeci kryminał w tym roku i trzeci rozgrywający się zimą. Tym razem padło na surową Finlandię.
Detektyw Joenntaa stracił żonę i od tego czasu jego święta to dyżur na posterunku i alkohol. Dokładnie takie same mają być te bieżące. Wszystko zmienia się gdy w drzwiach posterunku pojawia się młoda...
2024-02-22
Jeszcze przed otwarciem, ta książka szokuje! ,,Cieszę się, że moja mama umarła" to raczej nie jest zapowiedź sielskiej, cukierkowej opowieści, nawet jeśli jej bohaterką jest była dziecięca gwiazdka. Ale właśnie tak, Jennette McCurdy zdecydowała się opowiedzieć światu jak wygląda radosny, kolorowy świat, który miliony dzieci, nastolatków i dorosłych chłoną przez ekrany. Różowy, radosny i cudowny on wcale nie jest gdy gasną światła.
Chociaż wiele małych dziewczynek, na pytanie kim chcą zostać w przyszłości, odpowiada aktorką to Jennette McCurdy do nich nie należała. Wychowana w mocno specyficznym domu, na przedmieściach Los Angeles, nie marzyła o byciu w centrum. To było marzenie jej matki, która mocno pchała córkę (wtedy zaledwie sześcioletnie dziecko) w kierunku aktorstwa. Mała Jenny miała osiągnąć wszystko to co dla Debry było niedostępne. Pierwsze małe sukcesy prowadziły do silnego uzależnienia córki od matki. Wytworzyła się toksyczna zależność, która prowadziła kolejno do anoreksji, zatrzymania dorastania, bulimii, alkoholizmu a w dorosłym życiu niezdrowych związków z mężczyznami. Matka, w imię ,,dobra i kariery", kontrolowała każdy aspekt życia dziewczyny. Jej sposób jedzenia, ubierania czy co najbardziej szokujące kąpała ją i kontrolowała jej ciało do szesnastego roku życia. Jednak fizyczna przemoc to zaledwie jeden aspekt. Matka wywołała w Jennette tak silne poczucie uzależnienia oraz nieustanne poczucie winny, że dziewczyna nie umiała normalnie funkcjonować. Kolejne sukcesy aktorskie (aż do głównych ról w ,,iCarly" i ,,Sam i Cat") tylko to potęgowały. Dodatkowo cała odpowiedzialność za rodzinę, została przerzucona na barki nastolatki.
Jennette w swojej opowieści jest bezpośrednia i do bólu szczera. Lekkość jej pióra i swoboda z jaką opowiada o najbardziej traumatycznych momentach swojego życia są szokujące. Pisze z ironią ale nadal czuć tam zagubienie i zniszczoną psychikę dziecka. Jak sama mówi, wtedy gdy powinna dorastać i kształtować swój charakter, ona odgrywała kogoś innego i próbowała zadowolić najbliższych. To tłumienie własnego ja, w końcu wybuchło i doprowadziło sytuacji, z którymi niewielu dorosłych umiałoby sobie poradzić. McCurdy kosztowało to wiele wysiłku, bólu, trudu. Musiała podjąć radykalne kroki by zrozumieć kim jest i co chce robić dalej.
Ta autobiografia to książka, którą powinni czytać rodzice, szczególnie jeśli we wczesnym dzieciństwie próbują je wepchnąć na drogę kariery. Nie ma bezbolesnego dziecięcego sukcesu! Cukierkowy, telewizyjny świat nie istnieje bo zanim jest tylko przemoc - fizyczna, słowna, psychiczna, seksualna. Jest niszczenie psychiki dziecka i okradanie go z tego co najcenniejsze - dzieciństwa i własnego ja. To autobiografia, która boli, podczas lektury. Bardzo szczera, bardzo dobitna, bardzo osobista. Polecam!
Jeszcze przed otwarciem, ta książka szokuje! ,,Cieszę się, że moja mama umarła" to raczej nie jest zapowiedź sielskiej, cukierkowej opowieści, nawet jeśli jej bohaterką jest była dziecięca gwiazdka. Ale właśnie tak, Jennette McCurdy zdecydowała się opowiedzieć światu jak wygląda radosny, kolorowy świat, który miliony dzieci, nastolatków i dorosłych chłoną przez ekrany....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-19
Zasadniczo wszyscy wiemy, że nie jesteśmy sami na planecie. Wiemy też, że potrzebujemy wielu istot aby móc przetrwać. Tylko, że nasza wiedza ogólna mimo wszystko daleka jest od tego jak bardzo skomplikowane zależności nas otaczają. Wiemy, że potrzebujemy roślin i zwierząt jako źródła pożywienia czy okrycia. Jednak to zaledwie sam czubek góry lodowej.
,,Ekipa do naprawy świata" to fascynujący, skondensowany przewodnik po ekosystemie. Lekko, z humorem ale także ogromną wrażliwością opowiada o skomplikowanych relacjach pomiędzy gatunkami a ludźmi i jak to wpływa na świat oraz do czego można to wykorzystać. To arcyciekawa wyprawa do świata, którego nie dostrzega się na co dzień ale który ogrywa ogromną rolę. Wydaje nam się, że wszystko wiemy ale dopiero ta książka otwiera oczy jak doskonale skonstruowaną machiną jest nasza planeta i jak łatwo zakłócić jej naturalny cykl. Nigdy nie pomyślałabym, że z taką ciekawością będę czytać o osach i figowcach, owadach czy to jakie znaczenie ma przemieszczanie się wielkich ssaków morskich dla życia i prawidłowego funkcjonowania oceanów. To fascynujące i przerażające, że nie zdajemy sobie sprawy jak wiele zależy od małych organizmów, których nawet nie zauważamy lub nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Jak wiele odkryć a potem wynalazków zostało dokonanych dzięki obserwacji naturalnie funkcjonujących zależności czy istnień. Autorka dobitnie przypomina nam, że najważniejsze elementy naszego życia nie pochodzą ze sklepu, nie my jej wymyśliliśmy czy wytworzyliśmy - one są dziełem natury a my tylko je podbieramy lub próbujemy skopiować.
,,Ekipa do naprawy świata" to książka, która każdy powinien przeczytać. Bez patosu, czy nagany mówi o najważniejszym temacie współczesnego świata - o trosce o naszą planetę. Okraszona ogromną dawką humoru, w formie ciekawostek przemyca ogrom wiedzy z zakresu ekologii i biologii. To nie moralizatorstwo ale rozbudzanie ciekawości i w najbardziej naturalny sposób pokazywanie piękna i geniuszu natury, o który powinno się dbać aby przetrwał dla kolejnych pokoleń. To mądre, spokojne mówienie o ważnych sprawach budujące świadomość oraz rozbudzające ciekawość naturą. Polecam!
Zasadniczo wszyscy wiemy, że nie jesteśmy sami na planecie. Wiemy też, że potrzebujemy wielu istot aby móc przetrwać. Tylko, że nasza wiedza ogólna mimo wszystko daleka jest od tego jak bardzo skomplikowane zależności nas otaczają. Wiemy, że potrzebujemy roślin i zwierząt jako źródła pożywienia czy okrycia. Jednak to zaledwie sam czubek góry lodowej.
,,Ekipa do naprawy...
2024-02-17
Emma kilka lat wcześniej straciła ukochanego męża w wypadku samolotu. Był jej bratnią duszą, miłością życia, kimś z kim była związana od siedemnastego roku życia. Długo i boleśnie próbowała się pozbierać i zacząć na nowo żyć. Wróciła do rodzinnej miejscowości i tam spotkała Sama - przyjaciela z lat nastoletnich. Zakochała się a potem zaręczyła. Gdy wydawało się, że wszystko znowu w jej życiu jest na swoim miejscu, dostała szokującą wiadomość. Jess żyje i został odnaleziony. I co teraz z jej życiem? Która miłość była tą najważniejszą i prawdziwą?
,,Jedyne prawdziwe miłości" to moje drugie spotkanie z T.J. Reid. Wcześniej czytałam tylko późniejszą powieść autorki ,,Malibu płonie". Ta jest jedną z jej pierwszych. I bardzo to widać. Przyznam, że mam problem z tą autorką. Widzę zachwyty w internecie, jednak nie do końca rozumiem dlaczego. Chociaż może inaczej. Gdybym miała kilkanaście lat mniej może też bym się zachwycała bo Taylor Jenkins Reid pisze dobrze. Jest sprawną pisarką, która na maksa wykorzystuje różne zabiegi próbując oddziaływać na czytelnika. Tylko, że jest to bardzo powierzchowne. To nie jest powieść psychologiczna tylko dobrze napisane czytadło/romans/melodramat. I właśnie ta powieść jest tego najlepszym przykładem.
Czyta się to świetnie. Akcja płynie gładko, najpierw obserwujemy dorastanie, zakochanie się w sobie bohaterów, wchodzenie dorosłość i wtedy właśnie dochodzi do tragedii, która zmieni wszystko. Autorka próbuje oddać uczucia Emmy po stracie ukochanego i cały proces żałoby aż do momentu przełomowego. I tutaj zaczynają się schody, bo to co dzieje się po ponownym pojawieniu się Jessa jest naiwne, melodramatyczne i stereotypowe. Właściwie od razu można przewidzieć jaką decyzję podejmie Emma bo widać to nawet po konstrukcji bohaterów. Rozterki dziewczyny są spłycone maksymalnie i właściwie rozwiązują się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Zupełnie brakuje też jakichś reakcji ze strony otoczenia czy nawet samych zainteresowanych czyli Jessa i Sama.
,,Jedyne prawdziwe miłości" nie jest powieścią złą. Jest typowym romansem i można z nią spędzić doskonale czas. Idealnie nadaje się na momenty gdy potrzebujemy czegoś lekkiego, do bólu romantycznego i wzruszającego oraz przymkniemy oko na wszystkie uproszczenia. Absolutnie można się z nią bawić idealnie albo czytać jako przerywnik pomiędzy czymś mocniejszym. Autorka umie pisać, ma świetny styl ale tej historii brakuje tego czegoś co mogłoby wbić w fotel i zmusić do wylania morza łez wraz z bohaterką. Czyta się ekspresowo i chyba tylko dlatego Emma nie irytuje bo gdyby ta powieść była dłuższa to myślę, że można by mieć dość jej absurdalnych zachowań. Jeśli ktoś szuka czegoś na wieczór, pod kołdrę, co nie będzie zbytnio angażujące a uprzyjemni to polecam. Reszta spokojnie może się obejść bez tej książki.
Emma kilka lat wcześniej straciła ukochanego męża w wypadku samolotu. Był jej bratnią duszą, miłością życia, kimś z kim była związana od siedemnastego roku życia. Długo i boleśnie próbowała się pozbierać i zacząć na nowo żyć. Wróciła do rodzinnej miejscowości i tam spotkała Sama - przyjaciela z lat nastoletnich. Zakochała się a potem zaręczyła. Gdy wydawało się, że wszystko...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
Arystokratka wróciła. To znaczy wróciła do zamku Kostka. Po wszystkich przygodach na belgijskim dworze, po dumnym przekazaniu ,,Burdelu w kuchni" królowej Beatrice Maria, matka i pani Cicha powróciły. Tylko to co zastały w zamku to tylko cienie ludzi: ojciec, Józef i pan Spock chyba nigdy na czyjś widok się tak nie cieszyli, już nie mówiąc o dogach. Jednak pozostawienie ich samych z Deniską nie było mądre. I gdy wydaje się (przez całe 5 sekund), że w zamku zapanował spokój to nagle przybywa holenderska ekipa telewizyjna by kręcić reality show o mieszkańcach Kostki, nadciąga tornado zwane zjazd właścicieli psów a jak ktoś jeszcze narzeka na spokój to Maria w żaden sposób nie może zdecydować się, którego z wielbicieli wybrać.
Nie zdawałam sobie sprawy, że tak tęskniłam za szalonymi mieszkańcami zamku Kostka. ,,Arystokratka pod ostrzałem miłości vol 1" to absurdalny humor w najlepszym wydaniu. Wybuchy niekontrolowanego śmiechu gwarantowane, szczególnie jeśli się już trochę zaprzyjaźniło z bohaterami. Nawet główny wątek, czyli miłosne rozterki Marii nie jest tak ważny. Zdecydowanie zabawniejsze jest obserwowanie kolejnych perypetii mieszkańców, którzy teraz wszystko robią pod czujnym okiem kamer (oczywiście nie za darmo). Tam się tyle dzieje, że aż ciężko uwierzyć że to tylko sto kilkadziesiąt stron bo absurd goni absurd i właściwie nie można przestać się śmiać a gdy przestajemy to pojawia się myśl jakim cudem zamek jeszcze stoi a Maria nadal żyje.
Uwielbiam serię o Arystokratce a ten tom absolutnie mnie kupił. Jest tak jak powinno być. Szybko, szalenie, absurdalnie i śmiesznie, chociaż jest kilka zaskoczeń bo kto spodziewałby się, że Józef pisał opowiadania (!). Przyznam, że z niecierpliwością czekam na kolejny tomik bo jestem absolutnie ciekawa jak skończy się tak totalnie odklejona przygoda. Polecam!
Arystokratka wróciła. To znaczy wróciła do zamku Kostka. Po wszystkich przygodach na belgijskim dworze, po dumnym przekazaniu ,,Burdelu w kuchni" królowej Beatrice Maria, matka i pani Cicha powróciły. Tylko to co zastały w zamku to tylko cienie ludzi: ojciec, Józef i pan Spock chyba nigdy na czyjś widok się tak nie cieszyli, już nie mówiąc o dogach. Jednak pozostawienie ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-14
Dawno nie sprawdzałam, co dzieje się we Fjällbacce ale po kilku letniej przerwie postanowiłam wrócić i nadrobić tomy. ,,Pogromca lwów" to też, mój dopiero drugi kryminał, jaki czytam w tym roku i moje pierwsze wrażenie było, że ponownie trafiam na ten sam motyw co we wcześniej czytanych ,,Rodzanicach". Cóż, trudno uciec od takich skojarzeń gdy w obu przypadkach mamy do czynienia z małymi miejscowościami skutki zimą i zbrodnią, której ofiarą jest nastolatka, która wcześniej zaginęła. Jednak to tylko pierwsze wrażenia bo potem jednak kierunek akcji jest zupełnie inny, no i lokalny koloryt też dużo wnosi.
Patrick i jego współpracownicy muszą zająć się sprawą Victorii. Nastolatka zaginęła kilka tygodni wcześniej i właśnie się odnalazła. Wyszła właściwie znikąd wprost pod nadjeżdżający samochód. Jednak to nie odrażenia jakich doznała w trakcie wypadku będą przyczyną jej zgonu. Ktoś już wcześniej się nad nią znęcał i brutalnie ją okaleczył. Nie jest ona jedyną zaginioną nastolatką. Posterunek we Fjällbacce będzie musiał podjąć współpracę z innymi w całej Szwecji aby znaleźć ślady, które mogłyby pomóc pozostałe zaginione dziewczęta. Równocześnie Erica zaczęła pracę na nową książką opisującą zbrodnię z przed lat. Jej rozmówczyni od kilku lat przebywa w wiezieniu za zabicie męża. Tylko, że tak właściwie nie chce mówić o tym co się stało. A sprawa jest dużo bardziej skomplikowana i sięgająca do współczesności.
,,Pogromca lwów" to powrót do stylu, do jakiego przyzwyczaiła nas Camilla Läckberg. Trudne, skomplikowane, wyniszczające psychicznie śledztwo łagodzone jest przez absurdy codzienności. Nadal mamy gapowatego Mellberga, wścibską Erikę, która trafi nie tam gdzie powinna, codziennie utarczki z dziećmi i teściową. Jednak nawet szara rzeczywistość nie jest do końca w stanie przykryć tego co stało się z Victorią i jak bardzo śledczy będą musieli się zaangażować by dotrzeć do prawdy, która nawet na koniec nie okaże się taka oczywista jak byśmy chcieli. ,,Pogromca lwów" to historia czystego zła, szaleństwa i okrucieństwa, które rozgrywa się przez wiele lat tuż obok i nikt nie ma odwagi powiedzieć dość. Dopiero zupełny przypadek doprowadzi do tego, że makabryczne wydarzenia wyjdą na wierzch. To też kolejny raz opowieść o rodzinach, które nie są takie jak je widzimy i chcielibyśmy wierzyć, że są. Zło wcale nie jest widoczne na pierwszy rzut okaz a pozory mylą i to bardzo.
Dziewiąty tom serii o Fjällbacce czytany po tak długiej przerwie był dla mnie idealnym powrotem. Cała sprawa kryminalna jest skomplikowana, wielowątkowa i sięgająca daleko w przeszłość. Ma spory ciężar emocjonalny ale autorka dwoi się i troi żeby nie przytłoczyć ani czytelnika, ani swoich bohaterów. Zachowuje odpowiedni poziom emocji aby skutecznie przykuć uwagę aż do samego finału, i nawet wtedy serwuje najbardziej zaskakujący zwrot. Mimo, że pewne poszlaki pojawiają się od początku, to jednak trzeba czekać do samego końca by dowiedzieć się co właściwie się stało a będzie to z pewnością dla wielu szokujące. Jednak trzeba też pamiętać, że seria ta jest przede wszystkim rozrywką i to serwuje na naprawdę niezłym poziomie. Polecam!
Dawno nie sprawdzałam, co dzieje się we Fjällbacce ale po kilku letniej przerwie postanowiłam wrócić i nadrobić tomy. ,,Pogromca lwów" to też, mój dopiero drugi kryminał, jaki czytam w tym roku i moje pierwsze wrażenie było, że ponownie trafiam na ten sam motyw co we wcześniej czytanych ,,Rodzanicach". Cóż, trudno uciec od takich skojarzeń gdy w obu przypadkach mamy do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-10
Ostatnio czytałam sporo książek, które wymagały więcej uwagi i zaangażowania lub były trudniejsze pod względem emocjonalnym. Dlatego w ramach odpoczynku i zadbania o swój komfort czytelniczy postanowiłam sięgnąć po coś, co zawsze działa na mnie dobrze czyli romans historyczny. Z Sarah McLean też już kiedyś w przeszłości miałam do czynienia i skojarzenia pozostały pozytywne więc wybór (dosyć przypadkowy) padł na ,,Dzień księżnej".
Powieść ta jest trzecim tomem cyklu, który dawno temu zaczęłam czytać ale później go nie kontynuowałam. Miałam jakieś mgliste wspomnienie o lekkiej, romantycznej i zabawnej historii więc dokładnie tego samego się spodziewałam także w tym przypadku. Jednak spotkało mnie ogromne zaskoczenie. Historia Mala i Sery zaczyna się z hukiem, prawie dosłownie, bo po ponad trzech latach do Izby Lordów wpada zaginiona żona i głośno domaga się ... rozwodu. Mąż mimo, że w szoku absolutnie nie zgadza się z tym, chociaż z zupełnie innych powodów niż można się spodziewać. Wcale nie pała żądzą zemsty, wręcz czymś przeciwnym i postanawia uknuć przebiegłą intrygę aby jednak przekonać żonę do pozostania jego żoną.
,,Dzień księżnej" mimo, że z pozoru opowieścią lekką, przewidywalną i momentami nawet przebija jej w niej humor to, jednak przez większą część jest opowieścią smutną. To opowieść o dwójce ludzi, którzy się kochają do szaleństwa ale nie umieją się porozumieć i każde z nich ma poczucie, że sama miłość nie wystarczy. Mają świadomość straconych szans oraz błędów jakie popełnili. Są obok siebie, oboje realizują przebiegły plan uknuty przez Mala ale cały czas czuć ich zagubienie oraz rozpacz i świadomość, że jednak rozstanie będzie czymś nieuniknionym. Ich historia, którą równocześnie poznajemy w retrospekcjach, to opowieść o szaleńczej namiętności, głupich niedopowiedzeniach i błędnych decyzjach. To ich boleśnie rozdzieliło i stworzyło mur nie do pokonania. Jednak nie byłby to dobry romans historyczny gdyby nie pojawiła się nadzieja oraz szansa by móc spróbować jeszcze raz.
,,Dzień księżnej" nie jest tak banalną opowieścią jakiej się spodziewałam. Jest czymś więcej, mimo, że doskonale wpisuje się w konwencję. Oferuje całą gamę emocji od smutku, przez wzruszenie, śmiech aż po euforię. To także w pewien sposób opowieść o zmianach i uczeniu się co jest najważniejsze w życiu. Przyznam, że spędziłam z tą powieścią bardzo przyjemnie czas, dlatego spokojnie mogę ją polecać dalej.
Ostatnio czytałam sporo książek, które wymagały więcej uwagi i zaangażowania lub były trudniejsze pod względem emocjonalnym. Dlatego w ramach odpoczynku i zadbania o swój komfort czytelniczy postanowiłam sięgnąć po coś, co zawsze działa na mnie dobrze czyli romans historyczny. Z Sarah McLean też już kiedyś w przeszłości miałam do czynienia i skojarzenia pozostały pozytywne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-09
Miejscem, które kocham miłością bezgraniczną jest biblioteka. Od momentu gdy jako sześcio- lub siedmiolatka po raz pierwszy zostałam tam zabrana przez mamę, po dziś dzień. Zmieniały się biblioteki, zmieniały się miejscowości ale jedno pozostaje niezmienne. Zawsze jest jakaś biblioteka w moim życiu. I co zaskakujące, nawet gdy jestem w obcym mieście, w obcym kraju - bibliotekę zawsze znajdę i MUSZĘ odwiedzić. Więc chyba oczywistym jest, że praca ,,Biblioteki. Krucha historia" (oczywiście wypożyczona z biblioteki) to pozycja, którą musiałam przeczytać.
Autorzy zabierają nas w fascynującą podróż przez tysiąclecia by pokazać cały proces kształtowania się instytucji, którą znamy obecnie jako bibliotekę. Od Sumerów i Biblioteki Aleksandryjskiej po współczesne zbiory książek. Pokazują, że nie wszystko było tak oczywiste jak nam się dziś wydaje. Biblioteka Aleksandryjska wcale nie była tak wielka jak głosi legenda, Rzymianie niekoniecznie tworzyli biblioteki chociaż wymieniali się ,,książkami". Paradoksalnie średniowiecze i klasztory przyczyniły się do przechowania kultury antycznej. Historia książek i bibliotek to lustro w którym odbija się cała historia świata. Zależne od polityki, nastrojów społecznych i religijnych były zbierane, rozbudowywane, kradzione i niszczone. Miały większą siłę oddziaływania niż możemy sobie w ogóle wyobrazić. Pokazywały nie tylko wiedzę, mądrość czy erudycję ale także pożądliwość, chciwość, małostkowość. Zaskakujące ale historia bibliotek nie jest do końca historią czytania. Książki i biblioteki miały być symbolem statusu społecznego, ich obecność w domu czy gabinecie podnosiła pozycję właściciela, więcej mówiła o jego statusie ekonomicznym niż intelektualnym. A gdzie pieniądze tak też i zbrodnie, wojny i dramaty. Absolutnie nie można powiedzieć, że jest to opowieść pokryta kurzem, wręcz przeciwnie to dynamiczny, zaskakujący obraz dziejów opowiedziany z perspektywy, której nikt się nie spodziewał.
,,Biblioteki. Krucha historia" to uczta dla bibliofilów i wszystkich zakochanych w bibliotekach. Pasjonująca, pełna zaskoczeń opowieść pokazująca jak żywym i ciągle podlegającym zmianom organizmem jest biblioteka. Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej stałego i niezmiennego, natomiast jest to instytucja, której trybiki są w wiecznym ruchu i dopasowują się do świata i potrzeb czytelników. Myślę, że każdy będzie zaskoczony tym jak burzliwe i dramatyczne są dzieje wielu księgozbiorów i co zadecydowało, że wiele wygląda tak a nie inaczej. Dla mnie osobiście ta praca to idealne podsumowanie wiedzy, którą kiedyś wyniosłam ze studiów bibliotekoznawczych. Cała najważniejsza wiedza przekazana jest w formie opowieści, którą czyta się jak najlepszą powieść. Polecam!
Miejscem, które kocham miłością bezgraniczną jest biblioteka. Od momentu gdy jako sześcio- lub siedmiolatka po raz pierwszy zostałam tam zabrana przez mamę, po dziś dzień. Zmieniały się biblioteki, zmieniały się miejscowości ale jedno pozostaje niezmienne. Zawsze jest jakaś biblioteka w moim życiu. I co zaskakujące, nawet gdy jestem w obcym mieście, w obcym kraju -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-08
Właściwie nie wiem, dlaczego ta akurat książka znalazła się na mojej półce w serwisie Legimi. Jest to coś zdecydowanie odbiegającego od książek, po które normalnie sięgam. Formą nie do końca właściwie nawet przypomina powieść, raczej jest to strumień myśli, luźnych wątków, refleksji, notatek czy zebranych w jedną całość największych banałów.
Początkowo było mi się ciężko przekonać do tej historii. Miałam wrażenie, że trafiłam w sam środek chaosu panującego w głowie narratora, trzydziestokilkulatka, mieszkającego w Warszawie i pracującego w dużym banku inwestycyjnym. Wydaje się, że jego egzystencja jest zwyczajna, nudna tak jak jego praca i w zupełności niczym się nie wyróżniająca gdyby nie specyficzne hobby. Fascynuje go śmierć, a właściwie jej ekonometria, ze szczególnym uwzględnieniem ludobójstwa. Liczby odnoszące się do masowych zgonów, ciągle myślenie o śmierci w pewien sposób idealnie pasują do jego życia, które jak stopniowo się przekonujemy nie jest takie jednoznaczne. Jest zaplątany w skomplikowane relacje rodzinne i miłosne, które nie są takie jak można się spodziewać na pierwszy rzut oka. Nic tak nie jest jednoznaczne czy przewidywalne.
,,Kacheksja" to powieść mocno specyficzna. Taka, w której absurd i przerysowanie miesza się z mocnymi refleksjami na temat współczesnego społeczeństwa. Banał i truizmy łączą się z groteską by pokazać co jest ważne a co nie. Dodatkowo niczym we współczesnej wersji średniowiecznego danse makabre cały czas obecna jest śmierć, która nie uszlachetnia, nic nie wyjaśnia, jest absurdalna i nieoczekiwana. To opowieść dziwna, pokazana w krzywym zwierciadle, przepełniona ironią i sarkazmem ale opowiadająca o współczesnych bolączkach samotności, niezrozumieniu, wyobcowaniu, inności, nietolerancji. Nie wiem, czy poleciłabym ją komukolwiek ale do mnie trafiła, chociaż początkowo byłam raczej zniechęcona.
Właściwie nie wiem, dlaczego ta akurat książka znalazła się na mojej półce w serwisie Legimi. Jest to coś zdecydowanie odbiegającego od książek, po które normalnie sięgam. Formą nie do końca właściwie nawet przypomina powieść, raczej jest to strumień myśli, luźnych wątków, refleksji, notatek czy zebranych w jedną całość największych banałów.
Początkowo było mi się ciężko...
2024-02-03
W trakcie czytania cały czas towarzyszyła mi myśl: ,,Kurczę, dlaczego ja tej książki nie przeczytałam wcześniej?" Od dobrych kilku lat zalegała na czytniku, kilka razy nawet otwarłam ją i zamknęłam. Krążyłam, krążyłam, krążyłam, aż wreszcie nadszedł ten moment i tak historia trafiła tam gdzie powinna.
,,Genialna przyjaciółka" to pierwszy tom cyklu Eleny Ferrante opowiadającego o dorastaniu oraz życiu w biednej dzielnicy Neapolu przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Bohaterkami są dwie dziewczynki Elena i Lila. Lila od początku jest tą genialną, obdarzona inteligencją i ciekawością świata, wyrasta ponad otoczenie. Jednak nie ma szans się rozwijać i skończyć coś więcej niż tylko szkołę podstawową. Jednak nie poddaje się i ze wszystkich sił dąży do wiedzy, równocześnie próbując zmienić swoją sytuację życiową. Sytuacja Eleny jest odwrotna - jest dobrą uczennicą ale jej motywacją do rozwoju jest Lila, jednak to ona dostaje szansę od losu i może wyjść pora obręb dzielnicy, najpierw uczęszczając do gimnazjum potem liceum.
Losy dziewczynek rozdzielone, mimo wszystko cały czas są złączone. Razem przeżywają pierwsze sukcesy, porażki, dorastają i poznają czym są uczucia. Ich oczami widzimy świat biedy i niesprawiedliwości, gniewu i frustracji, które wyładowywane są na najbliższych. Ich losy to nie bajka o tym, że bycie mądrym i ładnym prowadzi od razu do sukcesu i zmiany sytuacji życiowej. Droga ku temu jest wyboista i pokryta osobistymi poświęceniami a im szybciej się dorośnie tym lepiej. Dorośli tutaj nie są opiekunami, oni nie troszczą się o dzieci, są szorstcy, brutalni, pozbawieniu nadziei na zmianę, pogrążeni w marazmie i to przekazują dalej. Włoskie społeczeństwo pokazane na kartach powieści Ferrante, to nie lekkoduchy, wysławiające dolce vita, to ludzie przegrani, pozbawieni złudzeń, próbujący przetrwać kolejny dzień.
,,Genialna przyjaciółka" mimo, że napisana bardzo lekkim tonem to powieść, która przytłacza realizmem i bezpośredniością przekazu. Jest dosłowna. Wywołuje całą gamę emocji, od gniewu, frustracji, przerażenia, które czasem przytłaczają ale równocześnie nie da się od niej oderwać. To opowieść, którą chce się obserwować, chce się wiedzieć co będzie dalej. Chce się mieć nadzieję, że jest szansa wyrwać się z przedmieść. Polecam!
W trakcie czytania cały czas towarzyszyła mi myśl: ,,Kurczę, dlaczego ja tej książki nie przeczytałam wcześniej?" Od dobrych kilku lat zalegała na czytniku, kilka razy nawet otwarłam ją i zamknęłam. Krążyłam, krążyłam, krążyłam, aż wreszcie nadszedł ten moment i tak historia trafiła tam gdzie powinna.
,,Genialna przyjaciółka" to pierwszy tom cyklu Eleny Ferrante...
2024-01-31
Ostatnie kilka lat bardzo mocno odcisnęły się na naszym zachowaniu. Zmieniły się nasze nawyki, styl pracy czy zakupów. Trudno nam sobie wyobrazić czasy kiedy nie robiło się szybkich zakupów przez internet i właściwie po każdą rzecz trzeba było iść do sklepu. Dlatego jeszcze trudniej nam, pokoleniu które dorosło już w XXI wieku, wyobrazić sobie świat zakupów i sklepów z PRLu. Niby każdy słyszał o kartach, ciągłych brakach towarów i niekończących się kolejkach, jednak jest to dla naszego pokolenia abstrakcja. Na szczęście jednak pojawiła się książka ,,Zakupy w PRL-u" która choć trochę może przybliżyć ten temat.
Reportaż Wojciecha Przylipiaka to barwna, pełna anegdot wyprawa do czasów PRL-u opowiedziana z perspektywy handlu. Opowiada nie tylko o okresie gdy wszystkiego brakowało, przywołuje słynne ,,rzuty" towarów czy kolejki ale także, a może przede wszystkim opowiada o ludziach, którzy stali po drugiej stronie lady i mierzyli się z problemami. To także historia rodzących się w Polsce różnego rodzaju sklepów w tym tych największych i najsłynniejszych będących zaczątkiem współczesnych galerii handlowyc - Domów Towarowych, GSów i innych jakie pojawiały się. To opowieść o handlu pozanstytucjonalnym, który rozwijał się na bazarach i placach handlowych, o kombinowaniu i załatwianiu rzeczy pod ladą. To także obszerna relacja o świecie widzianym zza okienek kiosku oraz o rodzącym się rynku modowym.
,,Zakupy w PRL-u" nie jest może pozycją wybitną czy przykuwającą uwagą drobiazgowością ale ma bardzo anegdotyczny, gawędziarski klimat, pełna jest prawdziwych wspomnień i licznych odwołań do kultury. Z ogromnym sentymentem i nostalgią podchodzi to tematu próbując mimo wszystko pokazać go od tej pozytywnej strony, nie zapominając, że najczęściej nie było tak różowo. Myślę, że ta publikacja ma bardziej za cel zachować wspomnienia, dać delikatnie poczuć klimat niż budować realny, udokumentowany obraz, co nie oznacza, że autor nie przeprowadził badań i nie zabrał odpowiedniej ilości materiałów źródłowych. Doskonale odrobił zadanie ale wspomnieniową narrację by jego reportaż stał się bardziej naturalny. Przyznam, że bardzo lubię takie właśnie opowieści o przeszłości bo przenoszą klimat, nie są idealnie wypieszczone a dzięki temu bardziej autentyczne, wywołują uśmiech i pokazują świat, który już przeminął. Polecam!
Ostatnie kilka lat bardzo mocno odcisnęły się na naszym zachowaniu. Zmieniły się nasze nawyki, styl pracy czy zakupów. Trudno nam sobie wyobrazić czasy kiedy nie robiło się szybkich zakupów przez internet i właściwie po każdą rzecz trzeba było iść do sklepu. Dlatego jeszcze trudniej nam, pokoleniu które dorosło już w XXI wieku, wyobrazić sobie świat zakupów i sklepów z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-30
Przyznam, że zanim jeszcze zaczęłam czytać ,,Czas krwawego księżyca" miałam moment zwątpienia. Dopiero co skończyłam czytać Oppenheimera, wcześniej też czytałam dwa dosyć mocne reportaże i wydawało mi się, że to może być zły czas na kolejną książkę non-fiction. Jednak gdy tylko otworzyłam i zaczęłam, wiedziałam, że się nie oderwę i tylko zobowiązania sprawiły, że nie przeczytałam jej w jeden dzień.
,,Czas krwawego księżyca" to mocna, dosadna literatura faktu oparta na autentycznych wydarzeniach, które rozegrały się zaledwie 100 lat temu na terytorium Oklahomy. To tak odkryto złoża ropy a właścicielami tych terenów byli Indianie z plemienia Osagów. Ten fakt sprawił, że w przeciągu zaledwie kilku lat zaskakująco wielu członków plemienia straciło życie w okolicznościach, które delikatnie mówiąc, były zastanawiające. Bardzo długo te zbrodnie były tuszowane, bagatelizowane, ukrywane i dopiero w II połowie lat 20-tych raczkujące Biuro Śledcze, które później zostało przemianowane na FBI, pochyliło się nad nimi i zaczęło wyciągać na wierzch przerażającą prawdę oraz tajemnice, skrzętnie skrywane przez wiele osób.
,,Czas krwawego księżyca" jest książką non-fiction, bogatą w detale, szczegółową ale równocześnie napisaną niczym najlepszy, pełnokrwisty thriller. Od pierwszego zdania przykuwa uwagę, elektryzuje i powala. To bardzo autentyczna opowieść o zbrodni, chciwości, okrucieństwie, wyrachowaniu i rasizmie. Bezpośrednio i wręcz brutalnie i bez owijania w bawełnie przywołuje jeden z najmroczniejszych epizodów w historii Stanów Zjednoczonych. Chciwość, pragnienie władzy i chęć zagarnięcia roponośnych terenów staje się motorem bo najbardziej okrutnych działań. Osagowie są mordowani by ograbić ich z ich własności, traktowani są ja gorszy gatunek ludzi, odmawia im się praw oraz poczucia bezpieczeństwa. Są jak zaszczuta zwierzyna, otaczana przez drapieżniki.
Ale to także pretekst by pokazać początki jednej z najbardziej znanych instytucji śledczych na świecie czyli FBI. Potworne zbrodnie są narzędziem by udowodnić swoje racje oraz podwaliną, na której oprze się legenda założycielska FBI. To historia ludzkich ambicji, manipulacji i metod, które miały doprowadzić do celu chociaż nie zawsze zgadzały się z literą prawa.
Nie mogłam się oderwać od lektury. Byłam zszokowana, porażana, przepełniona zgrozą i niedowierzaniem. Jednak cały czas wracało do mnie porównanie z reportażem, który czytałam rok temu czyli ,,Siedem opadłych piór" - historii współczesnego rasizmu w Kanadzie. Skoro nadal dzieją się takie historie, nadal rasizm w stosunku do pierwszych narodów jest wszechobecny więc gdy dodamy pieniądze, ropę i władzę efekt może być tylko przerażająco spotęgowany. Ale nawet ta wiedza nie przygotuje na bezczelność, arogancję i wyrachowanie oraz właściwe popełnianie zbrodni na oczach innych. Terror w osadzie Osadów był jawny i wszechobecny a zmowa milczenia zapewniała mu bezkarność i zachęcała do większej zuchwałości. Myślę, że cokolwiek napiszę, moje słowa są zbyt delikatne, jednak David Grann zrobił to idealnie. Stworzył żywą opowieść, która boli. Jest pełna zwrotów akcji ale to boli, bo to się wydarzyło. To była rzeczywistość, która pociągnęła za sobą zbyt wiele ofiar a obecnie jest zupełnie zapomniana. Naprawdę polecam, bo tej książki nie da się szybko zapomnieć.
Przyznam, że zanim jeszcze zaczęłam czytać ,,Czas krwawego księżyca" miałam moment zwątpienia. Dopiero co skończyłam czytać Oppenheimera, wcześniej też czytałam dwa dosyć mocne reportaże i wydawało mi się, że to może być zły czas na kolejną książkę non-fiction. Jednak gdy tylko otworzyłam i zaczęłam, wiedziałam, że się nie oderwę i tylko zobowiązania sprawiły, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Darwin został wychowany w duchu rastafariańskim, więc jedną z rzeczy, które powinien unikać są zmarli. Cmentarz, zmarli, pogrzeb to wszystko jest mu obce, jednak rzeczywistość zmusza go do podjęcia pracy jako grabarz. Jego przeciwieństwem jest Yejide, młoda dziewczyna dorastająca z wiedzą, że kiedyś, tak jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, będzie musiała podjąć się specyficznej misji - zostanie przewodniczką zmarłych, na zawsze zawieszoną pomiędzy światami. Tych dwoje, tak różnych młodych ludzi, spotyka się w dramatycznych okolicznościach. Od pierwszej chwili czują, że połączyła ich specyficzna więź i ich losy się dopełniają.
,,Kiedy byłyśmy ptakami" to powieść przepełniona magią. W piękny, poruszający sposób opowiada o wierności wielopokoleniowej tradycji ale równocześnie o jej łamaniu by znaleźć własną drogę. To historia miłości silniejszej niż śmierć i przekraczającej jej granice. Ale i samej śmierci, która wcale nie jest końcem. Tutaj śmierć to tylko chwila przejścia pomiędzy dwoma równorzędnymi, współistniejącymi światami. Bohaterowie jako ci, którzy widzą, są na ich pograniczu i muszą zdecydować czy podejmą się wielkiej odpowiedzialności. Mimo, że autorka snuje baśniową narrację to równocześnie z tła wyłania się rzeczywistość karaibska. Pojawia się miasto, które pochłania, które zabija, gdzie ludzie znikają i nikt ich nie szuka, nikt nie zadaje pytań. Z niedomówień kreśli się obraz miasta zdominowanego przez bezprawie, przemoc i niebezpieczeństwo. Bohaterowie stają się głosem zmarłych zagubionych i zapomnianych. Dbają o nich i się nimi opiekują.
,,Kiedy byłyśmy ptakami" to cudowny ale trudny przykład realizmu magicznego. Zanurzony w klimacie i tradycji Karaibów oswaja śmierć i zmarłych. Ale to też znacznie więcej niż pełna grozy opowieść o przejściu. Jest także poruszającą historią miłości od pierwszego wejrzenia i decyzji, które zaważą na całym życiu, tęsknoty i nadziei. Odkrywa świat, który z europejskiej perspektywy jest inny i obcy ale gdy się w nim zanurzy fascynuje, zadziwia i mimo nuty egzotyki niesie w sobie uniwersalny przekaz. Polecam!
Darwin został wychowany w duchu rastafariańskim, więc jedną z rzeczy, które powinien unikać są zmarli. Cmentarz, zmarli, pogrzeb to wszystko jest mu obce, jednak rzeczywistość zmusza go do podjęcia pracy jako grabarz. Jego przeciwieństwem jest Yejide, młoda dziewczyna dorastająca z wiedzą, że kiedyś, tak jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, będzie musiała podjąć się...
więcej Pokaż mimo to