Kto nie słyszał o „Chłopkach”? Ta książka zawładnęła listami bestsellerów w ostatnich miesiącach, na stałe wpisała się w krajobraz czytelniczy Polski, zbiera zachwyty i pozytywne recenzje od samej premiery. Czy słusznie? Zdecydowanie. Ten reportaż był Polsce potrzebny, a kobiety, o których opowiada, w końcu doczekały się zauważenia i docenienia. Nie jest to jednak książka bez wad, uważam że trzeba rozdzielić niektóre kwestie: to, że temat jest dobry i słuszny, to jedno, lecz literacko mam jej sporo do zarzucenia. Ale po kolei.
Temat poruszany w „Chłopkach” nie był mi całkowicie obcy. Moja babcia urodziła się w 1942 roku, w wielodzietnej rodzinie zamieszkującej tereny wiejskie, dotknięte wojną, okupacją i biedą. Tak się składa, że we mnie była ogromna ciekawość lat minionych, więc spędziłam długie godziny na rozmowach z babcią, której opowieści czasami mroziły krew w żyłach (o rodzicach wywiezionych na Sybir, o głodzie i nędzy tamtych lat) a czasami rozpalały w sercu ciepłe uczucia (o tym, jak robiła na drutach kamizelki dla chorujących na przeziębienia krów). Gdy więc czytałam o tamtych czasach, niektóre kwestie, owszem, szokowały, ale większość nie było niczym nowym. To, co zdecydowanie mnie poraziło, to skala tych nieszczęść, z którym borykały się kobiety na terenach wiejskich. Przeraźliwy głód i ciągły strach przed nim, brak dostępu do opieki medycznej (bo hej, okazuje się, że to nie z „umiłowania do zabobonu” ludności wiejskiej wzięło się znachorstwo na wsiach – po prostu lekarze odmawiali prowadzenia praktyk gdzie indziej niż w miastach), przestępstwa na tle seksualnym, wykorzystywanie dzieci, wszechobecna przemoc, brak higieny i zacofanie w kwestiach takich jak np. antykoncepcja, bardzo wspierane i chwalone przez kościół, który utrzymywał swoją postawę pt. „Nie ważne, ilu umrze, ważne żeby się dużo rodziło”. Mnóstwo rzeczy w tej książce wyciska łzy z oczu, oburza i budzi grozę.
Wielokrotnie byłam po prostu wściekła. Na kościół, na „panów” którzy wyzyskiwali chłopów, na mężczyzn, którzy wisieli całe życie na zaradności i poczuciu odpowiedzialności swoich żon, na los, który tak okrutnie obchodził się z tymi kobietami, które przecież miały marzenia, aspiracje, uczucia. Jeszcze częściej czułam się przybita – beznadzieją, która ogarniała całe pokolenia kobiet w naszym kraju, brakiem jakichkolwiek perspektyw, brakiem systemowej pomocy, zrozumienia i chęci wsparcia. Czasami jednak ta książka sprawiała, że rosło moje serce. Na przykład wtedy, gdy czytałam o tzw. służbie dworcowej, czyli inicjatywie kobiecej mającej na celu chronić kobiety wiejskie przyjeżdżające do dużych miast za pracą. Lub o tym, jak wspierano się w rodzinach, jak cieszono ze swoich sukcesów, traktowanych jak sukces całej rodziny, nie tylko jednostki której „się udało”. O tym poczuciu wspólnoty, w której często ludzie odnajdywali jedyne pocieszenie. Czytając „Chłopki” doświadczyłam całej palety emocji, ale także poznałam wiele historii, które uczą o przeszłości, o tym, z czego się wywodzimy – to ważne, by to wiedzieć.
Jednak nie jest to książka, do której się ochoczo wraca. Czytałam ją z zainteresowaniem, owszem, ale gdy już odłożyłam po przeczytaniu jakiegoś fragmentu, nie ciągnęło mnie do niej wcale. Przede wszystkim, zraziła mnie w niej powtarzalność. Nie było potrzeby opisywania praktycznie identycznych historii kilkunastu osób. Rozumiem, że miało to pokazać skalę danego problemu, ale można było to po prostu napisać, a nie katować czytelnika wciąż takimi samymi historiami. Po drugie, ta książka jest zdecydowanie przegadana. Mogłaby być o połowę krótsza, a nie straciłaby nic na wartości. Momentami wyłączałam się, by ponownie włączyć po przeczytaniu całej strony, i uświadomić sobie, że przecież nic z tej strony nie przyswoiłam. Po trzecie, jest napisana bardzo chaotycznie. Autorka zdecydowała się na podział tematyczny, więc rozbija historie kobiet na kilka rozdziałów, co sprawiło, że nie byłam już zaangażowana w daną opowieść, gdy do niej w końcu wracała. Zdarzało się, że autorka powróciła do jakiejś kobiety, której losy poznaliśmy w pierwszym rozdziale, prawie na końcu książki. Tylko że ja już nie pamiętałam jej historii, bo zgubiła się w natłoku innych, praktycznie takich samych. Podział tematyczny ma sens, ale sprawił, że w reportaż ten strasznie trudno się „wczuć”. I nie jest to kwestia jego rozmiarów, bo podczas czytania chociażby „Sodomy” Frederica Martela (640 stron) nie czułam się tak zagubiona i przytłoczona chaosem, jak podczas czytania „Chłopek” właśnie. Po czwarte i już ostatnie: uważam że kilka rozdziałów pasuje tej książce jak kwiatek do kożucha. Przede wszystkim nie do końca rozumiem zamieszczenia rozdziału dotyczącego stosunku kobiet wiejskich do Żydów. Poczułam się trochę, jakby autorka chciała nam przekazać coś w stylu: tak, te kobiety były krzywdzone, głodzone, wykorzystywane seksualnie, pracowały ponad swoje siły, borykały się z wieloma problemami, o których dzisiaj nie mamy pojęcia, ale no, nie lubiły Żydów więc kij z nimi. Jakby, co tu się stało? Dlaczego ktokolwiek rości sobie prawo do oceniania tych kobiet, a już tym bardziej dlaczego zachęca do wydawania takiej oceny innych? Przecież ten reportaż miał dać tym kobietom głos, a nie stanowić jakiś swoisty sąd nad nimi? No i przytoczona rozmowa wnuczka z babcią sprawiła, że ciarki przeszły mi po plecach. Ten jeden dialog, w którym słyszymy że można ocenić cały naród po czynach jednego człowieka (wykształcony i „światły” wnuczek tłumaczy swojej babci wieśniaczce że skoro Żyd kupił taniej (jajka od gospodyni) i sprzedał drożej, ale pieniądze dał od razu, to świadczy o tym Żydzi są zaradni i sprawiedliwi, a Polak kupił drogo, ale nie dał pieniędzy, więc to znaczy że Polacy to oszuści i lenie a nią kierują uprzedzenia), położył się cieniem na całej pracy, którą wykonała autorka reportażu. Tak mnie kłuje ten rozdział, tak zupełnie niepotrzebny, tak niesprawiedliwy, rzucony w książkę o zupełnie innej tematyce, że trudno mi ją pozytywnie ocenić. Jednak przełamię się, bo to naprawdę świetna pozycja, bardzo potrzebna, bardzo cieszę się, że powstała. Ale czytam sporo reportaży, a ten pod względem prowadzenia opowieści, języka i powtarzalności historii w nim zawartych, naprawdę nie jest najlepszy.
„Chłopki” były Polsce potrzebne, cieszę się, że nie schodzą z list TOP w księgarniach. Dobrze byłoby, gdyby przeczytał je każdy, dlatego że opowiadają o naszych babkach i prababkach, lecz także dlatego, że oddają miejsce w historii kobietom, na których pracy i poświęceniu wzrósł cały naród. Dlatego, że wiele ten reportaż tłumaczy. Dlaczego nigdy nie usłyszeliśmy od swoich babć „kocham cię”, ale zawszy gdy przyjeżdżaliśmy czekał na nas talerz wypchany smakołykami? Dlaczego dziadek miał zawsze wszystko postawione pod nos, przychodził na gotowy obiad, nie interesował się niczym w domu? Dlaczego tak niechętnie nasze babki mówiły o sprawach związanych ze zdrowiem, intymnością? Dlaczego jako córki, byłyśmy tak inaczej traktowane od synów? Ta książka może pomóc to zrozumieć. I warto po nią sięgnąć, choć mogłaby być lepiej napisana.
Kto nie słyszał o „Chłopkach”? Ta książka zawładnęła listami bestsellerów w ostatnich miesiącach, na stałe wpisała się w krajobraz czytelniczy Polski, zbiera zachwyty i pozytywne recenzje od samej premiery. Czy słusznie? Zdecydowanie. Ten reportaż był Polsce potrzebny, a kobiety, o których...
Rozwiń
Zwiń