-
Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać1
-
ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
-
ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać7
Biblioteczka
2018-02
2018-02-26
2018-01
2018-02
2018-02
2018-01
2017-12
2017-12
2017-11-21
2017-11-23
W dwudziestym czwartym tomie serii Superbohaterowie Marvela dostaliśmy możliwość zapoznania się z Daredevilem. Postacią ważną dla tego Uniwersum, najważniejszego z ulicznych herosów Nowego Jorku, a także postaci która stworzyła podwaliny pod serialowe Uniwersum z Świata Pomysłów. Czy ten tom trzyma poziom świetnego Punishera, czy też może bliżej mu do fatalnego poprzednika - Defenders? Na szczęście mamy do czynienia z jednym z lepszych tomów.
Nietypowo dla serii, w tym tomie dostajemy dwa razy origin postaci. W wersji klasycznej i odnowionej, fabularnie niewiele różniącej się, co najwyżej lekko unowocześnionej i bardziej rozwijającej wątki.
Klasyczny origin jest poprawny. Jak zawsze w tych historiach postacie są strasznie przerysowane, zero-jedynkowe, z jedną cechą charakteru. Taki urok stylu lat 50.-60. Także rysunek niczym się nie wybija, poprawny średniak.
To co najlepsze znajduje się w nowszej (nowsza, nie współczesna, bo z lat 80. ) historii. Autor wziął na warsztat oryginalną historię, jednak nie przepisał całości dodając nowego wyglądu, a dodał bohaterom więcej charakteru, poznajemy jak Matt Murdock z zastraszanego chłopca zmienia się w "Śmiałka".Miller wzbogacił tę postać w bogaty wachlarz cech, także najzwyczajniej w świecie czytelnik może wczuć się w motywacje Matta, widzi zmianę jaka w nim zachodzi. Ponadto wprowadzono nowe, jakże ważne postacie - Elektrę oraz Kingpina, jakże ważnych dla Marvela. Pod względem graficznym - komiks z lat 80. a wygląda jak najlepsze komiksy z 2017 roku. Ponadczasowy.
Słowem podsumowania: po tragicznych Defenders seria wciąż pokazuje, że ma czym zachęcić czytelnika, że to nie ostatnie słowo, wciąż są interesujące historie w zanadrzu. Oby jak najwięcej takich opowieści.
W dwudziestym czwartym tomie serii Superbohaterowie Marvela dostaliśmy możliwość zapoznania się z Daredevilem. Postacią ważną dla tego Uniwersum, najważniejszego z ulicznych herosów Nowego Jorku, a także postaci która stworzyła podwaliny pod serialowe Uniwersum z Świata Pomysłów. Czy ten tom trzyma poziom świetnego Punishera, czy też może bliżej mu do fatalnego poprzednika...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-11
"Nie do obronienia" - jeszcze chyba nigdy tytuł tomu nie oddał w 100 % treści utworu. Nie da się obronić tego, po prostu nie da...
Tym razem dostajemy tylko jedną, pięciozeszytową opowieść, bez klasycznego originu postaci. Fani nowego Marvela pewnie już zacierają ręce z radości - w końcu coś bez tej sztuczności starych komiksów. O ich słodka niewiedza, jeszcze zatęsknią za klasykami po lekturze tego dzieła!
Bohaterami, jak wynikałoby z okładki, wstępniaka i wszystkich dodatków powinna być czwórka bohaterów: Dr Strange, Namor, Hulk i Silveer Surfer. Powinna, bo tak na prawdę Surfer dodany został... właśnie, po co? Jego krótkie występy zupełnie nie mają wpływu na nikogo i nic w historii. Równie dobrze czwartym Obrońcą mógłby być kamień z Nowego Jorku, takie samo znaczenie dla rozwoju akcji.
Fabuła, jeśli to coś można tak nazwać, jest banalna, by nie rzec idiotyczna. Ktoś ostrzega Strange'a i on w to wierzy. Bo tak. Zwołuje Defenders. Bo tak. Okazuje się, co przewidziałby średnio rozwinięty szympans, że to była zasadzka. Zostają uwięzieni i nie mogą uwolnić się lecz chwilę potem mogą. Bo tak. I wracają zmierzyć się z największym frajerem wśród villainów - miał być śmieszny, wyszedł żenujący.
Dormammu, bo o nim mowa jest najsłabszym wrogiem bohatera z jakim miałem czynność. Z potężnego Boga zrobiono z niego zakompleksionego, z problemami rodzinnymi (o losie!) pierdołę. Pomaga mu siostra Umar. Wypada lepiej, jednak wątek seksualny z.... Hulkiem (fuuuuj) wprawił mnie w obrzydzenie. A i jej pomoc w pokonaniu brata! jest idiotycznym sposobem na zakończenie historii.
Pod względem fabularnym - dno, Może pod względem charakteru zespołu jest lepiej? Niestety, jest totalnie nijako. Strange jest pompatycznym dupkiem, Hulk i Banner po raz kolejny udowadniają, że nie warto wydawać pieniędzy na czytanie ich przygód. Sytuację ratuje Namor, chociaż mimo wszystko odrobinę brak mu wyniosłości, bardziej jest tutaj zapatrzonym w siebie dupkiem ale przynajmniej "czytanie" go nie nudzi.
Podsumowując - tom nie warty polecenia, jedynie warto go mieć dla pełnej panoramy grzbietów. Oby nie była to zapowiedź, że co najlepsze seria ma za sobą.
"Nie do obronienia" - jeszcze chyba nigdy tytuł tomu nie oddał w 100 % treści utworu. Nie da się obronić tego, po prostu nie da...
Tym razem dostajemy tylko jedną, pięciozeszytową opowieść, bez klasycznego originu postaci. Fani nowego Marvela pewnie już zacierają ręce z radości - w końcu coś bez tej sztuczności starych komiksów. O ich słodka niewiedza, jeszcze zatęsknią za...
2017-10-27
Hawkeye. Lekkie Trafienia czyli drugie spotkanie z łucznikiem żądlącym równie dobrze strzałą, co językiem
Po pół roku od premiery pierwszego zbioru solowej serii Clita Bartona, dostajemy kolejną część opowieści. Tak jak poprzedni tom był świetny, tak ten jest równie dobry a nawet podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej.
Tak jak w poprzedniej części, tak i tutaj nie mamy do czynienia z walką o sprawy większe niż życie, nie spotkamy kosmitów, zagrożeń dla całej ludzkości, próby przejęcia władzy nad światem. Będziemy towarzyszyć bohaterom w skromniejszych akcjach: walce z powodzią, świętach w Nowym Jorku, pomagać dawnym, kłopotliwym znajomym. Tacy Przyjaźni Superbohaterowie z Sąsiedztwa. Również teraz mamy dwóch Hawkeye'ów, jednak tym razem pierwsze skrzypce i całe show zabiera Hawkeye w spódnicy, Kate Bishop. Związane jest to z tym, iż na skutek wydarzeń, podjętych decyzji Clint poniekąd odsuwa się w cień. Lecz Kate i inne kobiety Łucznika przejmują inicjatywę i dają radę! Seria jest tak wciągająca i tak przyjemnie się czyta, że w miejscu, gdzie, dość szokująco, kończy się główny wątek, odczułem złość z tego powodu, że ciąg dalszy nastąpi pewnie dopiero za pół roku. Takie prawo serii wydawniczej...
Na osobny akapit zasługuje ostatni zeszyt tomu. We wstępniaku dostajemy informacje iż jest to nagrodzony najważniejszą nagrodą świata komiksu zeszyt i co tu wiele mówić - gdy się zacznie go "czytać" nikogo nie dziwi ta nagroda. Tak dziwnego, fajnego, wesołego mimo smutnego podłoża komiksu nie czytałem dawno a może i nigdy.
Jeśli chodzi o kwestię graficzną - uwielbiam kolory tej serii, to nasycenie fioletem, te proste rysunki postaci, uroczą Kate Bishop. Rysunki prawie pożerałem oczami.
Słowem podsumowania - prawie perfekcyjny zbiór. Do perfekcji zabrakło chyba tylko większej ilości stron. Tyle że trzeba czymś wypełnić trzeci tom. :) Także ląduje zasłużone 9 i zachęcam wszystkich, którzy lubią poznawać superherosów od kuchni do zakupu tej książki :)
Hawkeye. Lekkie Trafienia czyli drugie spotkanie z łucznikiem żądlącym równie dobrze strzałą, co językiem
Po pół roku od premiery pierwszego zbioru solowej serii Clita Bartona, dostajemy kolejną część opowieści. Tak jak poprzedni tom był świetny, tak ten jest równie dobry a nawet podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej.
Tak jak w poprzedniej części, tak i tutaj nie mamy do...
2017-10-26
W dwudziestym drugim tomie dostaliśmy możliwość poznania komiksowej żony Hawkeye'a i serialowego Agenta TARCZY Huntera, Mocingbird - Bobbie Morse (jaka wielka szkoda, że w serialu nie mogą Huntera nazwać Hawkeye, przecież to on jest Hawkiem z krwi i kości, z całym szacunkiem dla Rennera). Jest to bardzo dobry tom, na pewno top 5 z dotychczasowej kolekcji i stanowi dla mnie dobrą rekompensatę za ten koszmarek z Hawkeye'em na początku serii.
Pierwsza opowieść to (drugi w tej serii) debiut Bobbie Morse. Dlaczego drugi? Bo w pierwszym debiucie, w tomie Hawkeye, debiutowała Mockingbird, tutaj pierwszy raz występuje jako Bobbie. Historia z Pająkiem i Jednookim Agentem w tle, więc nie ma podstaw by nie była to dobra opowieść. Z odpowiednimi dla tamtych czasów rysunkami, tempem akcji, żartami Spidera ale mimo to czytało się to bardzo miło, jak większość opowieści z serii Spiderman.
Druga historia, współczesna, to już tzw "wisienka na torcie". Historia opowiada o tym, jak Ronin (Hawkeye w konspiracji) i Mockingbird chcą zapobiec zamachowi w Europie. Lecz nie to skrada całą historię. Najważniejsze i najlepsze w tej opowieści są relacje między Clintem i Bobbie, żywiołowe jak oni sami, mnóstwo pretensji do siebie a mimo to chemia szalejąca między nimi. Jakbym oglądał tę świetną parę z serialu (jeszcze raz ubolewam dlaczego Hunter nie nazywa się Barton) :) Jedyne nad czym ubolewam to, że nie było w historii Kate Bishop, następczyni Hawka ale to byłoby za dużo dobra w jednym tomie. W końcu Skrulle w zeszycie nie przyprawiały mnie o odruch ziewania! :) W kwestii konstrukcyjnej świetnie tutaj przedstawiono przeplatanie się wątków obecnych z retrospekcjami postaci, przez co poznajemy motywacje bohaterów. Wielki plus. Rysunki prezentują się bardzo ładnie a Mockingbird prezentuje się wręcz uroczo.
Podsumowując bardzo mocne 9, bliskie 10 i kto lubi Marvela a nie kupi tego tomu ten trąba!
W dwudziestym drugim tomie dostaliśmy możliwość poznania komiksowej żony Hawkeye'a i serialowego Agenta TARCZY Huntera, Mocingbird - Bobbie Morse (jaka wielka szkoda, że w serialu nie mogą Huntera nazwać Hawkeye, przecież to on jest Hawkiem z krwi i kości, z całym szacunkiem dla Rennera). Jest to bardzo dobry tom, na pewno top 5 z dotychczasowej kolekcji i stanowi dla mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-14
Przeciętność - tak w skrócie szło by podsumować tom o przygodach "najniebezpieczniejszego człowieka na Ziemi"
Pierwsze co najbardziej rzuca się w oczy o grubość tomu - składa się na niego jedynie 5 zeszytów plus tradycyjne dodatki. Mało w porównaniu do tego co dostawaliśmy w poprzednich częściach.
Pierwsza opowieść to klasycznie, origin postaci. Lata 60., Fantastyczna Czwórka, czyli irytujący Ben Grimm, dziwna logika postaci, w szczególności Pantery oraz historia, która, moim zdaniem, mogła spokojnie skończyć się po pierwszym zeszycie, gdyż tak w zasadzie drugi prawie nic nie wnosi. Znamienne jest to, że kilkuramkowy występ Inhumans wydał się mi najciekawszy z całej dwuzeszytowej opowieści.
Druga. nowa opowieść wcale nie jest dużo lepsza. W zasadzie jest to opowieść nie o Czarnej Panterze, a o Skrullach. O Wakandzie, T'Challi oraz innych mieszkańcach Wakandy dowiadujemy się tyle co nic. Główny twist jest tak przewidywalny, że aż można się zastanawiać jak Skrulle mogli być takimi idiotami, by na to się nabrać. Zwykle lubię jak komiks jest w stylu gore, jednak tutaj brutalność jest tylko po to, żeby była, nic za sobą nie wnosi. Rysunki są słabe - trochę wygląda to na zabieg, by w rzekomym mroku zakryć brak pomysłu na zarys świata.
Niestety jest to jeden z najsłabszych tomów, niewiele lepszy od Kapitana Marvella, nie zachęcający mnie do dalszego zapoznania się z Wakandą i Czarną Panterą
Przeciętność - tak w skrócie szło by podsumować tom o przygodach "najniebezpieczniejszego człowieka na Ziemi"
Pierwsze co najbardziej rzuca się w oczy o grubość tomu - składa się na niego jedynie 5 zeszytów plus tradycyjne dodatki. Mało w porównaniu do tego co dostawaliśmy w poprzednich częściach.
Pierwsza opowieść to klasycznie, origin postaci. Lata 60., Fantastyczna...
2017-02
Tak oto w czwartym tomie Superbohaterów Marvela dostajemy do rąk przygody najważniejszej obecnie postaci tego Uniwersum - Kapitana Amerykę. Niestety mimo dużych oczekiwań historia zawodzi.
Tom ten zrywa z tradycją wcześniejszych (jak i okazuje się późniejszych) tomów i nie mamy tutaj originu postaci (ten jest w skróconej formie na końcu książki), a cała zawarta akcja to zeszyty z lat 80.
Pierwsza opowieść z MAchinesmithem po prostu jest tutaj. I tyle. Zero emocji, zero wrażeń. Jedyny plus to to, że dostajemy do pooglądania całą zgraję bohaterów i antybohaterów Marvela.
Druga historia - z Hydem i Batrokiem - Batrok jest świetnym antagonistą, jednak historia klasyczna, ani dobra ani zła, solidniak.
Wątek Kapitana z startem w wyborach pominę - nie interesują mnie takie typowo polityczne wstawki
Historia z Blood Baronem - dziwna ale przez to najciekawsza. Oraz wielki plus za Union Jacka i Spitfire
Niestety nie jest to tom, który na dłużej zapadłby w pamięć. Szkoda, że Kapitan, z tyloma historiami akurat dostał tom z tymi z lat, gdzie jego postać była patetyczna i przerysowana.
Tak oto w czwartym tomie Superbohaterów Marvela dostajemy do rąk przygody najważniejszej obecnie postaci tego Uniwersum - Kapitana Amerykę. Niestety mimo dużych oczekiwań historia zawodzi.
Tom ten zrywa z tradycją wcześniejszych (jak i okazuje się późniejszych) tomów i nie mamy tutaj originu postaci (ten jest w skróconej formie na końcu książki), a cała zawarta akcja to...
2017-09-29
Od czasu obejrzenia drugiego sezonu Agentów TARCZY, gdy okazało się, że Skye to tak na prawdę Daisy Johnson z Secret Warriors, czekałem aż będzie możliwość przeczytania w naszym kraju ile wspólnego ma serial z komiksowym oryginałem. I taka okazja nadarzyła się przy okazji tomu o Nicku Furym.
Dlaczego opinię zaczynam od wzmianki o Daisy a nie o głównym bohaterze tomu? Ano dlatego, iż to ona kradnie całe show w tym wydaniu.
Pierwsza historia to typowa wojenna historia. Z dzielną kompanią pod wodzą nieokrzesanego, wulgarnego, z nieodłączną fajką w gębie, zapewne jedzącego na obiady tylko i wyłącznie krwiste steki (oczywiście w międzyczasie zabawiając się z kelnerką) sierżanta Nicka Fury'ego. Nic czego by się nie widziało w milionie innych tego typu książek, komiksach czy filmach. Jednak skoro w filmach nie przeszkadza to, to i nie widzę powodu by przeszkadzało mi to w komiksie. Rysunki również nie były drażniące, ale też nic co zapadło by mi w pamięć.
Natomiast druga opowieść jest tym na co czekałem! Początkowe przygody Secret Warriors, czyli komiksowi odpowiednicy Agentów Tarczy, z zmianą na czele drużyny. Jednak to było oczywiste, gdyż serial z Nickiem Fury z MCU by był niemożliwy :) Fabularnie mamy tutaj to co w Nicku i TARCZY najlepsze: Nick i jego tajemnice, które pewnie i tak mają swoje tajemnice, szpiegostwo i walkę z Hydrą. Hydrą, która ma osobowość, a nie jak w klasycznych komiksach (urok czasów :) ) gdzie była zła, by być złym i tyle :) Fury jako mentor drużyny pojawia się trochę na uboczu, oddając Daisy pierwsze skrzypce a ona wywiązała się świetnie z roli głównej postaci. Bardzo dobrze nakreślono ją jako niedoświadczoną liderkę młodego zespołu, pełną temperamentu ale też idei. Szkoda że skończyło się tylko na 6 zeszytach, aż się prosi by ktoś wydał cały run w polskim języku. Co do rysunków - trzymają poziom współczesnych komiksów, dojrzałe, nieprzeładowane akcją. Przyjemnie chłonęło się wzrokiem opowieść.
Podsumowując: oby więcej takich tomów!
Od czasu obejrzenia drugiego sezonu Agentów TARCZY, gdy okazało się, że Skye to tak na prawdę Daisy Johnson z Secret Warriors, czekałem aż będzie możliwość przeczytania w naszym kraju ile wspólnego ma serial z komiksowym oryginałem. I taka okazja nadarzyła się przy okazji tomu o Nicku Furym.
Dlaczego opinię zaczynam od wzmianki o Daisy a nie o głównym bohaterze tomu? Ano...
2017-09-15
Najlepszy jak do tej pory tom kolekcji? Bardzo możliwe.
Tom składa się już tradycyjnie z dwóch opowieści - originu i solowej historii. Narodziny Punishera, w przygodach Spider Mana, wypadły bardzo przyjemnie. Nie jest on ani karykaturalny, ani bezbarwny jak to często bywa w starszych historiach, wyraźnie widać, że w latach 60. to co najlepsze Marvel wkładał w pajęczaka - zarówno fabularnie jak i rysunkowo :)
Druga opowieść to już nowsze czasy - okolice lat 90., której fabuła opowiada o wendecie Franka. Jest to mocna, brutalna, z dużą ilością trupów historia krążąca wokół mafii - w to mi graj :) Rysunki również oddają poważny ton opowieści. Pod względem fabularnym stawiam ją na równi z "Bóg kocha, człowiek zabija" z Tomu X-Men. Także jest bardzo dobrze.
Na ten moment nie znalazłem niczego co by drażniło mnie w tomie, także leci zasłużona dycha :)
Najlepszy jak do tej pory tom kolekcji? Bardzo możliwe.
Tom składa się już tradycyjnie z dwóch opowieści - originu i solowej historii. Narodziny Punishera, w przygodach Spider Mana, wypadły bardzo przyjemnie. Nie jest on ani karykaturalny, ani bezbarwny jak to często bywa w starszych historiach, wyraźnie widać, że w latach 60. to co najlepsze Marvel wkładał w pajęczaka -...
2017-09-03
Takie 8- ale jednak znacznie więcej niż 7 :) Historia może nie mega ambitna, może nie mega wybitna (za szybko się kończy! na dodatek koniec tomu nie był równy końcowi historii :( ) ale przyjemna, z kilkoma fajnymi postaciami. Oraz to dopiero drugi tom poświęcony Asgardczykom, chcemy więcej! Rysunki ładne, dynamiczne ale nie z gatunku tych, że dzieje się mnóstwo i za bardzo nie wiadomo na czym zawiesić oko. Tom dolne granice najlepszych tej serii :)
Takie 8- ale jednak znacznie więcej niż 7 :) Historia może nie mega ambitna, może nie mega wybitna (za szybko się kończy! na dodatek koniec tomu nie był równy końcowi historii :( ) ale przyjemna, z kilkoma fajnymi postaciami. Oraz to dopiero drugi tom poświęcony Asgardczykom, chcemy więcej! Rysunki ładne, dynamiczne ale nie z gatunku tych, że dzieje się mnóstwo i za bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-17
Oj Bendisie, Bendisie, cóż począć z Tobą człowieku jak ty tworzysz takie historie: najpierw tworzysz genialne pierwsze zeszyty, potem jakość pikuje w dół a na koniec dajesz takie petardy jak końcowe tomy Aliasu :)
Ostatni tom jest poświęcony tylko i wyłącznie Jessice - jak zyskała moce, jej największemu wrogu i temu dlaczego opuściła Avengers. Wpływa to zdecydowanie na plus serii, gdyż zrywa z powoli pojawiającą się monotonią historii kryminalnych.
Największym plusem tego tomu jest strasznie ciężki klimat, na granicy dobrego smaku ale ani razu jej nie przekraczającej. Geneza zdobycia mocy przez Jessicę - świetna, mocna i nadająca tragizmu postaci. Czy ktoś wyobrazić by sobie mógł coś bardziej porytego, jak zdobycie mocy (i utrata rodziny) z powodu wypadku, spowodowanego przez kłótnię w aucie z bratem, który nakrył na masturbacji? Bendis ty chory ..... . Ale kupuję to. :D Fenomenalnie wyszło w tym tomie nawiązanie w retrospekcjach do stylu lat 50 i 60 w komiksach. Kolejnym bardzo mocnym elementem jest retrospekcja z odejścia Jessici z Avengers. Znowu Bendis balansuje na granicy gustu i znowu wychodzi zwycięsko. A w współczesności klimat gęsty, że powietrze można ciąć siekierą. Samo finałowe starcie z nemesis bohaterki, Purple Manem - mistrzostwo. W trakcie ich rozmowy, tak naprawdę rozmawia z nią sam Bendis. Są na granicy przebicia tzw. czwartej ściany ale znowu idealnie balansują na tej granicy. Brian Michael Bendis po prostu pokazuje, że można go nie lubić ale skubany ma talent.
w taki sposób skończył się Alias - jedna z bardziej interesujących pozycji z serii Max, skierowanej do dorosłego czytelnika. Zakończenie bardzo dobrze wieńczące dzieło. Nie jest to koniec przygód Jessici - dalsze jej losy opowiada seria Pulse, jednak już nie pod szyldem Max, także już skierowana również dla młodszego odbiorcy. Czy równie dobra? Czas pokaże...
Oj Bendisie, Bendisie, cóż począć z Tobą człowieku jak ty tworzysz takie historie: najpierw tworzysz genialne pierwsze zeszyty, potem jakość pikuje w dół a na koniec dajesz takie petardy jak końcowe tomy Aliasu :)
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOstatni tom jest poświęcony tylko i wyłącznie Jessice - jak zyskała moce, jej największemu wrogu i temu dlaczego opuściła Avengers. Wpływa to zdecydowanie na...