-
Artykuły„Jednym haustem”, czyli krótka historia opowiadaniaSylwia Stano6
-
ArtykułyUwaga, akcja recenzencka. Weź udział i wygraj powieść „Fabryka szpiegów“!LubimyCzytać1
-
ArtykułyLubimy czytać – ale gdzie najbardziej? Jakie są wasze ulubione miejsca na lekturę?Anna Sierant27
-
Artykuły„Rękopis Hopkinsa”: taka piękna katastrofaSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-09
2024-03-07
2024-02-17
2024-02-14
2024-02-04
2024-01-29
2024-01-22
2024-01-16
2024-01-13
2023-12-31
2023-12-30
2023-12-27
Po Tamte dni, tamte noce sięgnęłam wyłącznie dlatego, że mam nieodpartą ochotę na obejrzenie filmu na podstawie tej powieści i pomyślałam, że przed tym dobrze będzie zapoznać się z pierwowzorem. Zazwyczaj nie sięgam po książkę jako pierwszą, jeśli chcę obejrzeć film czy serial będący jej interpretacją, ponieważ nie starczyłoby mi życia na takie wybiegi, niemniej w tym przypadku coś mnie tknęło i będąc już po lekturze sądzę, że nie bez powodu.
Na co dzień nie czytam literatury pięknej, a właśnie do tego gatunku zaliczają się Tamte dni, tamte noce. Potrzebowałam czasu, by przyzwyczaić się do malowniczego języka oraz charakterystycznego, nieco chaotycznego tempa powieści, gdzie wydarzenia opisywane z perspektywy Elio przeplatały się z jego przemyśleniami oraz wynurzeniami na tematy wszelakie. Śledzenie nurtu myśli tego nastoletniego chłopaka było dogłębnie absorbujące i kiedy już oswoiłam się ze stylistyką książki, zaczęłam ją dosłownie pożerać. Konsekwentnie, strona po stronie, pochłaniałam kolejne zdania, niejednokrotnie dławiąc się nimi i nie potrafiąc ich przełknąć.
Tamte dni, tamte noce niosą w sobie niesamowicie emocjonalny ładunek. Ten jest na tyle ciężki, że podczas czytania nieustannie towarzyszyło mi duszące uczucie niepokoju podszytego zafascynowaniem, serce tłukło się w piersi, a głowa pulsowała tępym bólem.
Jestem przekonana, że nie wszystko zrozumiałam. Niezliczona ilość nawiązań do dzieł literackich, filozofii czy malarstwa pozostawała poza obszarem mojego pojmowania, ponieważ nie są to dziedziny, którymi się interesuję. Nie przeszkodziło mi to jednakże w odbiorze książki, która jest piękna i poruszająca, a równie często do przesady obrazowa, przez co niektóre sceny tym mocniej we mnie uderzały, wywołując mieszane uczucia.
Tamte dni, tamte noce to studium człowieczeństwa w całej jego złożoności, a jednocześnie prostocie. To filozoficzny wywód na temat tego, jak smakować życie; jak cieszyć się jego słodyczą i z trudem przełykać gorycz. Jak być; jak być sobą i jak być z kimś, jak być w obliczu świata, który ma tak wiele do zaoferowania, że nie sposób doświadczyć wszystkiego, a jednak pragnie się spróbować jak najwięcej, bez względu na cenę.
Ta książka bez wątpienia zasługuje na to, by przeczytać ją powoli i w skupieniu. Ja nie potrafiłam, żądna kolejnych bodźców płynących z lektury i przez to na pewno kiedyś wrócę do tej historii, by poznać ją z kolejnej perspektywy. Mimo że zostałam emocjonalnie przeżuta i wypluta, chcę jeszcze raz; chcę więcej.
Po Tamte dni, tamte noce sięgnęłam wyłącznie dlatego, że mam nieodpartą ochotę na obejrzenie filmu na podstawie tej powieści i pomyślałam, że przed tym dobrze będzie zapoznać się z pierwowzorem. Zazwyczaj nie sięgam po książkę jako pierwszą, jeśli chcę obejrzeć film czy serial będący jej interpretacją, ponieważ nie starczyłoby mi życia na takie wybiegi, niemniej w tym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-24
Jeśli czytam debiut, najczęściej towarzyszę autorowi w dalszej drodze i wypatruję jego kolejnych książek, ponieważ lubię obserwować rozwój nie tylko historii, ale także warsztatu danego pisarza. Niemniej jednak uważam, że debiuty rządzą się swoimi prawami i należy mieć to na uwadze w trakcie ich czytania. Nie inaczej było w przypadku Jaszczurki którą miałam przyjemność przeczytać w ramach współpracy recenzenckiej z Ulą Gudel 🦎
W połowie lektury Jaszczurki uderzyła mnie myśl, że jest to książka pełna moich fascynacji sprzed lat, kiedy dopiero rozpoczynałam moją przygodę z fantastyką. Wtedy moja pracująca na najwyższych obrotach wyobraźnia podsuwała mi obrazy bohaterki będącej szarą myszką, która jednak zostaje osadzona w centrum wydarzeń decydujących o losach świata i tak ta nic nie znacząca dziewczyna – ale jednak dziewczyna o wielu talentach – okazuje się być odpowiedzią na pradawne proroctwa oraz wyzwolicielką uciśnionych. Ta sentymentalna myśl sprawiła, że uśmiechnęłam się do siebie z pobłażaniem.
Mimo że tytułowa Jaszczurka, a tym samym główna bohaterka, Eli, zdaje się w stu procentach odpowiadać powyższemu opisowi, finalnie wciągnęłam się w fabułę. Szczególnie interesujący jest konstrukt plemienia Ha’ami, którego członkowie biorą Eli oraz jej towarzysza w niewolę, a następnie długo debatują, co począć z tą dwójką.
W międzyczasie, ze względu na swoje pochodzenie, Eli zyskuje więcej swobody i zaczyna ramię w ramię z czytelnikiem poznawać obcą kulturę. Plemię Ha’ami rządzone jest przez surowe prawa, a o sławie wojowników decyduje ich brutalna siła. Pośród Ha’amich nie ma miejsca na słabość, ale jednocześnie poszczególni członkowie plemienia darzą się dużym szacunkiem, a Bracia i Siostry są sobie równi. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że w kraju Ha’ami panuje wyważony, może nie do końca oczywisty matriarchat – pomimo że to mężczyźni oficjalnie pełnią rolę władców, kobiety opiekują się każdą dziedziną życia, od kultury i historii począwszy, a na medycynie i inżynierii skończywszy.
Tak jak coraz więcej dowiadujemy się o oprawcach dziewczyny, tak lepiej poznajemy również samą Eli. I muszę przyznać, że to powolne dawkowanie informacji bardzo dobrze wypadło, ponieważ nie tylko ma swoje uzasadnienie w fabule, ale także podtrzymywało moje niegasnące zainteresowanie. Książka natomiast kończy się w takim momencie, że gdyby tylko drugi tom był już dostępny, natychmiast bym po niego sięgnęła.
Jaszczurce bez wątpienia można wypunktować kilka minusów, ale to plusy przeważają w moim odbiorze tej książki. Bawiłam się dobrze, czułam się zaangażowana w historię i koniecznie muszę dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy poszczególnych bohaterów. Co za tym idzie, niecierpliwie wypatrują kolejnych tomów Dziewczyny bez imienia i pragnę jeszcze raz podkreślić, że czytelników nie wolno zostawiać w tak dużej niepewności, bo to łamie im serduszka!
Jeśli czytam debiut, najczęściej towarzyszę autorowi w dalszej drodze i wypatruję jego kolejnych książek, ponieważ lubię obserwować rozwój nie tylko historii, ale także warsztatu danego pisarza. Niemniej jednak uważam, że debiuty rządzą się swoimi prawami i należy mieć to na uwadze w trakcie ich czytania. Nie inaczej było w przypadku Jaszczurki którą miałam przyjemność...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-18
O tym, że chcę przeczytać Pieśń Pustyni, wiedziałam praktycznie od początku mojej przygody z bookstagramem. Stąd możecie wyobrazić sobie, jak bardzo ucieszyłam się, kiedy w ramach współpracy z Grzegorzem Wielgusem dostałam w ręce wymarzony egzemplarz recenzencki. Dla Pieśni Pustyni porzuciłam inną, czytaną wtedy książkę i będąc już po lekturze wiem, że nie jest to zdradza z rodzaju tych, których kiedykolwiek będę żałować.
Cudo – tym jednym słowem z powodzeniem mogłabym opisać to, co w swojej powieści autor zaserwował nam, czytelnikom. Na dzień dobry zostajemy rzuceni w środek akcji, co zmusza nas do podjęcia szybkiej decyzji – czy warto kibicować głównej bohaterce? Ten zabieg sprawił, że nie tylko zdecydowałam się trzymać kciuki za Pustynną, ale też od razu dałam się porwać wielowątkowej fabule. W Pieśni Pustyni mamy kilka perspektyw i są one jak te nitki prowadzące do jednego kłębka, a podążanie za nimi i obserwowanie, jak kolejne wątki coraz ciaśniej się ze sobą splatają, sprawia nieprzyzwoitą wręcz przyjemność. O ile przez kilka POV zawsze wybieram swoich ulubieńców – i tak było również tym razem – o tyle nie mogę napisać, że rozdziały pisane z perspektywy pozostałych bohaterów w czymkolwiek ustępowały tym z moimi pupilami w rolach głównych. Każda z postaci została skonstruowana w dokładny, przemyślany sposób i każda, bez wyjątku, miała intrygującą historię do opowiedzenia.
A to, jak wszystkie wydarzenia w książce zataczają coraz węższe koło, by nieuchronnie zbliżać się ku wspólnemu, kulminacyjnemu punktowi, który pozostaje ukryty przed wzrokiem czytelnika? Mistrzostwo. Osobiście bardzo lubię być w ten sposób wodzona za nos, kiedy z rozdziału na rozdział wiem coraz więcej, ale meritum sprawy wciąż mi umyka.
Uważam, że najmocniejszą stroną Pieśni Pustyni są bohaterowie. Niemniej nie mam niczego do zarzucenia konstrukcji fabuły. Autor buduje napięcie oraz nawarstwia wątki w sposób, który bardzo przypadł mi do gustu – powoli, konsekwentnie, z dbałością o istotne szczegóły. Widać, że Grzegorz Wielgus doskonale wie, dokąd to wszystko zmierza i nic nie jest tutaj dziełem przypadku, a ja gotowa jestem dać się pokroić za autorów, którzy są w pełni świadomi skonstruowanego przez siebie świata. Świata, który nie jest tylko tłem dla poczynań bohaterów, ale stanowi istotny element książki. Nie bez znaczenia dla biegu wydarzeń pozostaje również mistycyzm, stanowiący kolejny mocny punkt Pieśni.
Cóż więcej mogę napisać? Przepadłam. I niezmiernie cieszę się, że tak wychwalana Pieśń Pustyni w istocie na to zasługuje – chyba nikt z nas nie lubi rozczarować się po tym, jak za bardzo rozochocił się pochlebnymi recenzjami, prawda? Nawet jeśli z tego względu miałam pewne obawy związane z tą lekturą, te zostały rozwiane po kilku pierwszych stronach – pochłonęły je piaski Erkal.
Serdecznie polecam Wam Pieśń Pustyni i sama niecierpliwie oczekuję na kolejne tomy. To kawał naprawdę dobrej, polskiej fantastyki, którą warto docenić i z którą warto się zapoznać. Mogę Wam zagwarantować, że się nie zawiedziecie!
O tym, że chcę przeczytać Pieśń Pustyni, wiedziałam praktycznie od początku mojej przygody z bookstagramem. Stąd możecie wyobrazić sobie, jak bardzo ucieszyłam się, kiedy w ramach współpracy z Grzegorzem Wielgusem dostałam w ręce wymarzony egzemplarz recenzencki. Dla Pieśni Pustyni porzuciłam inną, czytaną wtedy książkę i będąc już po lekturze wiem, że nie jest to zdradza z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-13
Książkę przesłuchałam w audiobooku i myślę, że znacząco wpłynęło to na mój odbiór powieści – lektor, Wojciech Chorąży, jest fenomenalny! Głosem maluje obrazy tak wyraziste, że nie sposób nie ulec ich urokowi. Intonacja oraz modulacja głosu są na najwyższym poziomie, a tempo czytania właściwie dostosowane do danych fragmentów. Każda czytana przez Wojciecha Chorążego postać jest charakterystyczna i nacechowana wyróżniającymi ją niuansami; każde miejsce opisane tak, jakby lektor miał okazję osobiście je zwiedzić. Audiobook Agli to kawał niesamowicie dobrej, lektorskiej roboty.
Jednakże przeczytanie tej książki tak doskonale, jak zrobił to Chorąży, nie byłoby możliwe bez tytanicznej pracy autora, którą wykonał @radek_rak_ 🐛 Agla, tak po prostu, jest bardzo dobrą książką i uważam, że Radek Rak ma niesamowity warsztat pisarski. Z jego piórem polubiłam się od razu – autor bawi się słowem i należy przyznać, że zabawa ta wychodzi mu doskonale. Pod względem językowym nasi rodzimi autorzy mają ogromne pole do popisu i uwielbiam, kiedy jest to wykorzystywane. Radek Rak nie tylko czerpie garściami z dobroci języka polskiego, ale też posługuje się nim niczym najzdolniejszy wirtuoz. Dzięki temu Agla jest piękna. Przepiękna.
W Agli mamy możliwość zanurzenia się w alternatywnym świecie, który stanowi prawdziwy misz-masz inspiracji czerpanych ze znanej nam rzeczywistości, okraszony nutą baśniowości. Klimat rodem z carskiej Rosji podbity jest komunistycznym akcentem. Myślę, że każdy pasjonat historii będzie bawił się doskonale przy odkrywaniu kolejnych smaczków, niemniej zadowolone powinny być również osoby dobrze zaznajomione z innymi dziełami literackimi – mnie kupiło oczywiste nawiązanie do Wiedźmina. Wyczuwalny jest też mocny i wyrazisty steampunkowy vibe i o rany, nie spodziewałam się, że tak bardzo przypadnie mi on do gustu.
Bohaterowie zostali nakreśleni z pewnością i przekonaniem. Charakterni i wyraziści, ale nie pozbawieni słabości. Są realni i niesamowicie ludzcy, przez co z łatwością można zaakceptować kierujące nimi motywy oraz zgodzić się z ich wyborami.
Fabuła płynie wartko niczym górski strumień, wprowadzając czytelnika w zawiłości świata przedstawionego, w którym obok środowiska naukowego prężnie funkcjonują również czarodzieje. Nie bez znaczenia dla Agli pozostaje motyw przeobrażenia – a może raczej przepoczwarzenia. Przewija się przez całą książkę, często wybrzmiewając w momentach, które potrafią przyprawić o niespokojny dreszcz. Motyw ten, z początku symboliczny i nieoczywisty, z czasem staje się nadto dosłowny, a przez to niepokojący.
Agla mnie oczarowała i zachwyciła. Dla tej książki naprawdę warto rzucić wszystko inne, więc jeśli jeszcze jej nie znacie, postarajcie się czym prędzej to zmienić.
Książkę przesłuchałam w audiobooku i myślę, że znacząco wpłynęło to na mój odbiór powieści – lektor, Wojciech Chorąży, jest fenomenalny! Głosem maluje obrazy tak wyraziste, że nie sposób nie ulec ich urokowi. Intonacja oraz modulacja głosu są na najwyższym poziomie, a tempo czytania właściwie dostosowane do danych fragmentów. Każda czytana przez Wojciecha Chorążego postać...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-15
Moja przygoda z pozycjami lekkimi i przyjemnymi trwała dłużej, niż się tego spodziewałam. W następnej kolejności padło na Potyczki w raju, które wybrałam drogą losowania i zdecydowanie był to szczęśliwy traf.
Życie Henley kręci się wokół pracy w biurze podróży. Kierowniczka działu marketingu daje z siebie wszystko, również kiedy na horyzoncie zaczyna majaczyć widmo awansu. Niemniej Henley nie jest jedyną kandydatką pretendującą do objęcia dyrektorskiego stołka. Jej rywalem okazuje się Graeme, kierownik działu social mediów oraz – zdaniem samej Henley – jej zatwardziały wróg. Dodatkowy smaczek stanowi fakt, że ich potyczka ma rozegrać się podczas rejsu na Galapagos, w czasie którego każde z nich ma opracować strategię marketingową zwiększenia sprzedaży wycieczek w te rejony. Jak myślicie, czy ta dwójka podczas rajskiej delegacji zajmie się wyłącznie pracą?
Ta historia porwała mnie od pierwszych minut audiobooka. Potyczki w raju zawierają w sobie wiele elementów charakterystycznych dla romansu, ale co je wyróżnia, to bez wątpienia umiejscowienie akcji. Wyspy Galapagos urosły do rangi jednego z głównych bohaterów tej powieści i w znaczący sposób wpłynęło to na mój pozytywny odbiór tej książki. Śledzenie fabuły umilają liczne i umiejętnie wplecione w treść ciekawostki przyrodnicze. Dlaczego tak, a nie inaczej? Tego możemy dowiedzieć się z obszernego dopisku odautorskiego, który mocno ujął mnie za serce i sprawił, że dodałam Wyspy Galapagos na moją listę wymarzonych destynacji.
Piękne okoliczności przyrody potrafią sprzyjać głębokim refleksjom. Nie inaczej było w przypadku Henley, która w miarę trwania rejsu zyskała możliwość nabrania dystansu i spojrzenia z innej perspektywy na dotykające ją bezpośrednio sprawy. To z kolei sprawiło, że z chęcią kibicowałam zarówno samej Henley, jak i pozostałym bohaterom i choć łatwo przewidzieć, w jakim kierunku zmierza fabuła, naprawdę niecierpliwie oczekiwałam na wielki finał.
Jeśli tylko macie ochotę na książkę lekką i przyjemną, a przy okazji również niesamowicie ciepłą (i to zarówno w przenośni, jak i dosłownie!), z czystym sumieniem mogę polecić Wam właśnie Potyczki w raju.
Moja przygoda z pozycjami lekkimi i przyjemnymi trwała dłużej, niż się tego spodziewałam. W następnej kolejności padło na Potyczki w raju, które wybrałam drogą losowania i zdecydowanie był to szczęśliwy traf.
Życie Henley kręci się wokół pracy w biurze podróży. Kierowniczka działu marketingu daje z siebie wszystko, również kiedy na horyzoncie zaczyna majaczyć widmo awansu....
Krew Niewinnych to drugi tom Hierarchii Magii i nie jestem pewna moich odczuć względem tego cyklu. Porzuciłam tę książkę po około dwustu stronach na rzecz innych, co – o ile pamięć mnie nie myli – dotąd mi się nie przytrafiło. Niemniej kiedy wróciłam do lektury, poszło mi już całkiem sprawnie. Zatem, o co chodzi?
Już podczas czytania pierwszego tomu miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje i tym czymś były emocje. Wrażenie to nie do końca zatarło się w Krwi Niewinnych, ale bez wątpienia było lepiej i Caldan przestał być kalkulującą chłodno maszyną. Toczące go wątpliwości oraz niemoc wobec niektórych, dotykających go problemów sprawiły, że automatycznie stał się dla mnie bardziej ludzki, a tym samym łatwiej było mi z nim sympatyzować oraz mu kibicować.
Wciąż jednak nie potrafię całą sobą wsiąknąć w wykreowany przez autora świat. Tak jak zazwyczaj zanurzam się w lekturze, tak w tym przypadku odnoszę wrażenie, że stoję z boku i jestem wyłącznie biernym obserwatorem. Jednocześnie z zainteresowaniem śledzę rozwój wydarzeń i podoba mi się, jak wraz z rozwojem umiejętności Cladana mam okazję lepiej poznać ten nietuzinkowy system magiczny, będący połączeniem czarów oraz rzemiosła.
Moja „bierność” powoduje, że nie bardzo wiem, co więcej mogłabym napisać Wam o Krwi Niewinnych. Nie bez powodu w moim biogramie znajduje się sformułowanie „z uczuciem o książkach” – kiedy czytam, w mojej wyobraźni rysują się obrazy, a przez serce przewalają się adekwatne do wydarzeń ze stron książki emocje. Nigdy nie wystarczało mi, że powieść napisana jest poprawnie pod względem językowym oraz że autor pokusił się o ciekawe rozwiązania, czy to fabularne, czy to podczas kreowania świata. Kiedy sięgam po daną książkę, chcę być przez nią wywrócona na lewą stronę, chcę nie móc się po niej pozbierać i cierpieć katusze książkowego kaca. Ani Tygiel Dusz, ani Krew Niewinnych mi tego nie dały.
I bynajmniej nie ma w tym niczego złego. Nie twierdzę, że przez to Krew Niewinnych jest złą książką. Przeciwnie, uważam, że pod wieloma względami to bardzo dobra pozycja. Jedynym, czego zabrakło, to chemia pomiędzy mną, a piórem autora i nie jest to niczyja wina. Po prostu, samo życie. Nie jest to też powód, abym porzuciła tę serię. Absolutnie nie!
Chcę wiedzieć, do czego doprowadzi zawiązany przez Hogana splot wydarzeń. Chcę wiedzieć, kim dokładnie są poszczególni bohaterowie, których umiejętności i pochodzenie wciąż nie zostały do końca wyjaśnione. Chcę wiedzieć, dokąd i jak daleko Caldan zawędruje obraną przez siebie, pełną zakrętów i wzniesień ścieżką. A że podejdę do tego na spokojnie i z chłodną głową – cóż, jakoś to przeboleję 🙃
Krew Niewinnych to drugi tom Hierarchii Magii i nie jestem pewna moich odczuć względem tego cyklu. Porzuciłam tę książkę po około dwustu stronach na rzecz innych, co – o ile pamięć mnie nie myli – dotąd mi się nie przytrafiło. Niemniej kiedy wróciłam do lektury, poszło mi już całkiem sprawnie. Zatem, o co chodzi?
więcej Pokaż mimo toJuż podczas czytania pierwszego tomu miałam wrażenie, że...