-
ArtykułyCzytamy w weekend. 19 kwietnia 2024LubimyCzytać60
-
ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Będzie dobrze” Aleksandry KernLubimyCzytać1
-
Artykuły100 najbardziej wpływowych osób świata. Wśród nich pisarka i pisarz, a także jeden PolakKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyPięknej miłości drugiego człowieka ma zaszczyt dostąpić niewielu – wywiad z autorką „Króla Pik”BarbaraDorosz2
Biblioteczka
"Zadawanie pytań bywa niebezpieczne, czasem można spytać kogoś, kto dla odmiany nie kłamie"
Nagabywana przez moich znajomych, "przeczytałaś w końcu tego Kruka?" i "mobilizowana" przez bardzo dobre opinie tych znajomych na kanapie, których opinie sobie cenię, w końcu i ja sięgnęłam po książkę Piotra Górskiego "Kruk".
Jest to tom pierwszy cyklu o komisarzu Sławomirze Kruku i powiem szczerze, że dawno nie miałam tak ambiwalentnych odczuć co to jakiejś lektury. Nie lubię takiego stanu. Zwykle wolę kiedy książka mi się podoba, albo nie podoba i wszystko jest jasne. W tym omawianym obecnie przypadku jest zgoła inaczej. Książka podoba mi się i to bardzo i jednocześnie, nie podoba... Ale po kolei, najpierw minusy
Po pierwsze, te schematy, o których pisali już też inni czytelnicy przede mną. Komisarz Kruk, wolny około czterdziestki, oczywiście bezapelacyjnie przystojny taki, do którego lgną wszystkie baby, nawet takie, które same przed sobą nie chcą się do tego przyznać. Wszystkie śliczne, zgrabne i wszystkie chętnie wlazłyby Krukowi do wyra. Łącznie z jego byłą żoną.
Po drugie, jakoś jak na mój gust, taki mądry i doświadczony śledczy zbyt późno odkrywa, że w ogóle i to w taki mało subtelny sposób pani prokurator sobie z nim pogrywa, ale jakoś jakby mało go to obchodziło. W ogóle nie stara się dowiedzieć, po co, na co i dlaczego, pyskata gówniara to robi. A on przecież taki jedyny sprawiedliwy kryształ.
Po trzecie to o co zawsze czepiałam się, czepiam i będę czepiać w książkach, gdzie moim zdaniem spokojnie bez takich wstawek można się obejść. Cierpienie zwierząt. Tutaj najbardziej obrazową i rozbudowaną sceną z tego gatunku jest ta z kurczakami... myślę, że można było użyć innego przykładu, by pokazać delikwentowi, to co chciano mu pokazać. Ale powiedzmy, że nad tym jestem w stanie jakoś, acz niechętnie przejść do porządku dziennego, w końcu, cała scena odbywa się w ubojni drobiu, po co więc szukać przykładów gdzieś dalej. Ale dalej mamy jeszcze otrucie psa i wzmiankę, niejako mimochodem o wiszącym na płocie kocie. Po co to? Tego już zupełnie nie pojmuję.
Ale może teraz pomówmy o plusach.
Po pierwsze mimo schematów, a właściwie raczej, nawet ze schematami można ciekawie, jak już wspominałam o tym, przy okazji opiniowania innej książki. Tutaj właśnie jest ciekawie. W sumie nie umiem jakoś dokładniej określić, na czym to "ciekawie" polega, ale książka jest tak napisana, że chce się czytać i czytać i ciągle czytać, wciąga jak bagno nabakanego ćpuna. Nie ma dłużyzn, nic niewnoszących do akcji scen rozciągniętych jak guma do żucia. Wszystko jest zwarte i wiarygodne. Nie ma jakichś królików wyciąganych nagle z kapelusza, czy dziwnych zbiegów okoliczności.
Po drugie podobało mi się jak "pięknie" tak niby niechcący, jednym okiem pan Piotr pokazał sieć oplatających się zależności przestępców i polityków. Gdzie często, ci drudzy są też tymi pierwszymi. Tę rękę, która w myśl przysłowia, myje drugą rękę, te fortuny i bogactwo, własne lądowisko dla helikopterów, rezydencja godna królów i sposoby "zarabiania" na to wszystko. Między innymi fundacja żony pana senatora. I to wszystko u nas w naszym pięknym rodzimym biało-czerwonym kraju, nie gdzieś na antypodach, czy w jakiejś innej Szwecji.
Po trzecie humor. Pan Górski uprawia ten rodzaj humoru, który mnie kręci. Scenka rodzajowa ze szwagrami i ich telewizorem rozłożyła mnie na łopatki. Kiedy komisarz pyta delikwenta, czy mierzył do szwagra z pistoletu, tenże odpowiada zapijaczonym głosem "no psikłem go" pokazując pistolet na wodę do złudzenia przypominający prawdziwą broń. A kiedy psiknął nią na pokaz i komisarza, z rozbrajającą szczerością mówi "o przepraszam, nie myślałem, że trafię" Mimo że wciąż nie wiem (tak jak i sami zainteresowani) czyj właściwie w końcu był ten telewizor, ta cała historia ubawiła mnie do łez.
Reasumując, myślę, po głębokiej dyskusji sama ze sobą, że, przeczytam następną książkę Pana Górskiego i sprawdzę, czy wyleczył się z "upiększania" swoich historii scenami z cierpienia naszych braci mniejszych, tym bardziej że wcale tego nie potrzebuje, bo i bez tego jest naprawdę dobrym pisarzem.
"Zadawanie pytań bywa niebezpieczne, czasem można spytać kogoś, kto dla odmiany nie kłamie"
Nagabywana przez moich znajomych, "przeczytałaś w końcu tego Kruka?" i "mobilizowana" przez bardzo dobre opinie tych znajomych na kanapie, których opinie sobie cenię, w końcu i ja sięgnęłam po książkę Piotra Górskiego "Kruk".
Jest to tom pierwszy cyklu o komisarzu Sławomirze Kruku...
Ta książka jest jak poświąteczny bigos, robiony przez zaradną gospodynię w taki sposób by się nic nie zmarnowało. Czegoż to w nim nie ma, resztka grzybków, jakiś przyschnięty, niedojedzony boczuś, trochę pieczeni itd, itp. Tak właśnie wygląda ta książka, jak wymieszany groch z kapustą, zasmażką, a na koniec zabili go i uciekł i to DOSŁOWNIE!😉.
Mnóstwo powtórzeń, jakich zupełnie irracjonalnych działań i to niezależnie od tego czy na prochach i alkoholu, czy na amnezji, czy w ogóle na czysto. Jak dla mnie mało strawny ten "bigos".
Ta książka jest jak poświąteczny bigos, robiony przez zaradną gospodynię w taki sposób by się nic nie zmarnowało. Czegoż to w nim nie ma, resztka grzybków, jakiś przyschnięty, niedojedzony boczuś, trochę pieczeni itd, itp. Tak właśnie wygląda ta książka, jak wymieszany groch z kapustą, zasmażką, a na koniec zabili go i uciekł i to DOSŁOWNIE!😉.
Mnóstwo powtórzeń, jakich...
"Niestety, zdarza się, że z zamkniętymi oczami widzi się więcej"
Antti Tuomainen opowiada nam z pozoru zwyczajną historię o pewnym nieetycznym działaniu zarządu kopalni. Kopalni, która miała być dobrodziejstwem dla regionu (przede wszystkim zwalczyć bezrobocie), a stała się zwyczajną trucicielką. Toksyczne odpady prosto do rzeki, nic nowego, powiecie. Co i raz gdzieś bliżej lub dalej, u nas albo w jakimś innym kraju, taka historia się wydarza i przez jakiegoś niepokornego dziennikarza, wyciągana jest na tak zwane, światło dzienne.
Takim właśnie niepokornym dziennikarzem, jest główny bohater tej książki, Janne Vuori reporter "Głosu Helsinek". Prowadzi on sobie jakieś tam swoje reporterskie śledztwo, dostaje jakieś tam dokumenty, coś tam próbuje pisać. Jednak mimo, że to jest główny temat tej powieści, to w moim odczuciu, zupełnie nie o kopalnię tu chodzi.
Ważniejsze i ciekawsze wydają mi się przedstawione tutaj relacje międzyludzkie, zawodowe, a zwłaszcza prywatno rodzinne. Jest więc ojciec, który wrócił do Helsinek po 3o latach nieobecności w życiu syna i żony. Ojciec ten ma dość specyficzny zawód i w równie specyficzny sposób "spłaca dług" wobec syna za swoją nieobecność w jego życiu przez tyle lat.
Jest i ten syn, trzydziestolatek, który sam już zdążył zostać ojcem i jego partnerka, z którą relacje są dość napięte. Jest i żona Emila, a matka Janne i to, w moim odczuciu jest główna treść książki Tuomainena. Te skomplikowane i trudne relacje rodzinne i partnerskie, kopalnia to tylko taka przykrywka, chociaż i jej historia jest dość ciekawa.
Myślę, że na koniec Antti poszedł trochę na łatwiznę, trochę zbyt to wszystko "uczesał", ale nie zmienia to faktu, że to bardzo dobra książka.
"Niestety, zdarza się, że z zamkniętymi oczami widzi się więcej"
Antti Tuomainen opowiada nam z pozoru zwyczajną historię o pewnym nieetycznym działaniu zarządu kopalni. Kopalni, która miała być dobrodziejstwem dla regionu (przede wszystkim zwalczyć bezrobocie), a stała się zwyczajną trucicielką. Toksyczne odpady prosto do rzeki, nic nowego, powiecie. Co i raz gdzieś...
Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.
Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę na temat tej strasznej choroby, to z tej książki niczego nowego się nie dowie. Wszystkie te historie mają właściwie jeden wspólny mianownik. Niezauważanie, zlekceważenie, niezaopiekowanie, zbyt wygórowane wymagania od dziecka. Często w tych historiach wespół w zespół z depresją występują uzależnienia. Aczkolwiek do końca nie wiadomo (nie wynika to z książki) czy najpierw była depresja, czy nałogi, czy odwrotnie.
W zasadzie mam takie dwa "ale" do tej pozycji, które jakoś zakłócały mi pozytywny odbiór tej lektury. Po pierwsze, osoby, które tutaj opowiadają swoje historie to ludzie z zupełnie innych kręgów niż statystyczny Polak, czy Polka. Mamy więc tutaj, byłą modelkę międzynarodową, pisarza, panią psychiatrę, dziennikarza, byłego lekkoatletę olimpijskiego, prawniczkę z prestiżowej międzynarodowej kancelarii, rzecznika prasowego prezydenta jednego z polskich miast itd. A jeśli nawet ktoś z tych rozmówców jest nieco bliżej statystycznych Polaków, to nie mieszka w Polsce.
Jest więc pielęgniarka, która na stałe mieszka i pracuje w Niemczech, gej mieszkający w Barcelonie, czy polskie małżeństwo mieszkające w Szwajcarii.
Krótko mówiąc, zabrakło mi tutaj historii, zwyczajnej Polki, pracownicy np.kasy w jakimkolwiek markecie, czy hydraulika przetykającego rury w Polsce i w polskich realiach. Jest jeszcze młoda uczennica liceum ogólnokształcącego i to jakby "pod nią" dostrojona jest ostatnia rozmowa autorki z psycholożką dzieci i młodzieży.
No właśnie, to jest to moje drugie "ale" do tej książki, feminatywy. Niektóre są dla mnie zupełnie nie do strawienia, brzmią po prostu śmiesznie. Jak psycholożkę jeszcze jestem w stanie przełknąć, tak pojawiająca się tu i ówdzie na kartach tej książki "psychiatrka", tylko mnie bawiła, co raczej nie powinno występować przy tak poważnej lekturze.
P.S Jednej wypowiedzi, chyba nie za bardzo zrozumiałam 😉. Pewna pani, była międzynarodowa modelka mówi tak:
" Ci, którzy czytają moje wpisy na Facebooku, widzą, że coraz mniej jest w nich tabu. Sama czytając je, myślę, że to jest na grubo, przyjęłam kiedyś metodę totalnej szczerości ze sobą"
Hmmm, czy totalna szczerość ze sobą, równa się totalnej szczerości z Facebookiem ? 👍
Pozycja na pewno trudna do czytania, i absolutnie nie należy jej czytać "na raz", najlepiej przeplatać czytanie jej, innymi mniej przygnębiającymi lekturami. Bo nie ma co tu kryć, depresja, jej przeżywanie, ale i czytanie o niej jest mocno dołujące. Zwłaszcza jeśli ktoś o depresji nie wie nic, albo niewiele.
Jeśli jednak czytelnik ma jakąś trochę ponad przeciętną wiedzę...
Tak sobie patrzę na te wysokie oceny tej książki i zastanawiam się, czy ja czytałam tę samą książkę co moje poprzedniczki? Mnie ona absolutnie nie zachwyciła, przeciwnie, wynudziłam się przy niej jak przysłowiowy mops.
Co my tu mamy. A więc, na początku lekki schemacik. Psychopata więzi w piwnicy dziewczyny, oczywiście wiadomo po co, ma pewną schizę, jak to psychopata. To, że zdobycze o parametrach takich, jakie go interesują, znajduje na portalach społecznościowych, też nie jest niczym nowym. To już było w innych książkach i w zasadzie, wcale mnie nie dziwi. Bo jak widzę co ludzie publikują na facebookach i innych instagramach, to głowa mała.
Następnie dwóm dziewczynom udaje się uciec (niczego nie zdradzam, to wszystko jest, a jakże, w opisie). Potem mamy relacje z życia tychże dziewczyn. Życie obecne, to po ucieczce i to przed uwięzieniem, oraz pokaz traumy, jakie to uwięzienie zostawiło w obydwu dziewczynach.
Tematy jak już wspomniałam, zupełnie nie nowe, ale i nie nowe można pokazać ciekawie. Tutaj ciekawie nie było. Ta książka była nudna, przegadana, prze psychologizowana i jeszcze ta dziwna mamuśka Elli... co ta kobieta sobie w ogóle myślała, robiąc to, co zrobiła, czy myślała w ogóle??
To pierwsza książka tej autorki, jaką miałam okazję przeczytać. Myślę, że jeszcze kiedyś coś tej pani przeczytam, aby sprawdzić, czy zmienię zdanie.
Tak sobie patrzę na te wysokie oceny tej książki i zastanawiam się, czy ja czytałam tę samą książkę co moje poprzedniczki? Mnie ona absolutnie nie zachwyciła, przeciwnie, wynudziłam się przy niej jak przysłowiowy mops.
Co my tu mamy. A więc, na początku lekki schemacik. Psychopata więzi w piwnicy dziewczyny, oczywiście wiadomo po co, ma pewną schizę, jak to psychopata....
Książka bardzo dobra, bardzo realistyczna, ale i bardzo smutna w mojej ocenie. Raczej bardziej spodoba się kobietom, bo mężczyźni nie mają tutaj dobrej opinii. Sama główna bohaterka, narratorka tak mówi o swoim mężu, skądinąd chyba jedynym facecie, którego można by było od biedy uznać, za postać pozytywną:
"Chociaż bardzo kochałam i szanowałam męża, był to dla mnie kolejny dowód, że jest on tylko mężczyzną, któremu obce są poważne troski obciążające moją głowę. Kiedy on przebywał w domu albo w szkole, ja zajmowałam się prawdziwym życiem. Musiałam myśleć praktycznie i planować na zapas, ponieważ sytuacja wokół była niestabilna"
i jeszcze takie zdanie:
"Żaden mężczyzna nie byłby w stanie samodzielnie wyżywić swojej rodziny i zaopiekować się nią. Od tego miał żonę i córki"
Cóż, dla mnie to przerażające, te mnożące się jak króliki "rodziny", które często gęsto nie miały co włożyć do przysłowiowego gara. Ci faceci, których głównym "zadaniem" było "zasianie ziarna" i nie, nie tego na "suchym polu". Te pojawiające się dzieci, których los był z góry przesądzony i zakontraktowany przez ich matki. Nie mogłabym żyć w takim systemie. Chociaż gdybym nie znała innego...
Historia opowiedziana w tej książce rozpisana jest na wiele lat i przynajmniej trzy pokolenia. Przyjaźń wystawiona na ciężką próbę i zajadłość wespół z zapieczonym żalem i gniewem wiodące prym i przesłaniające racjonalne myślenie, że o jakimś kompromisie nie wspomnę.
Muszę przyznać, że pani See potrafi pisać, bez zbytniego roztkliwiania się, a jednocześnie bez poczucia czytania samych suchych faktów. Bardzo mi ta książka przypomina, pierwszą książkę tej autorki, jaką przeczytałam, pt. "Kwiat śniegu i sekretny wachlarz", którą pamiętam do dziś. Przeczytałam też co na temat Haenyeo, czyli kobiet morza miała do powiedzenia ciocia WIKI 😉
Za Wikipedią...
Haenyeo (kor. 해녀, pol. kobiety morza) – grupa kilku tysięcy kobiet mieszkających na południowokoreańskiej wyspie Czedżu, zajmujących się połowem owoców morza w Morzu Żółtym.
Kobiety haenyeo polują na ośmiornice, jeżowce i ślimaki morskie, nurkując na głębokość 20–30 m bez butli z powietrzem, a wyposażone jedynie w płetwy, gogle i rękawice. Nurkowania trwają 2–3 min, a są one wykonywane przez 5–7 h, co pozwala złowić ok. 30 kg owoców morza. Zgodnie z południowokoreańskim prawem czas pracy haenyeo ograniczono ze względu na ochronę wód przed przełowieniem do 12 dni w miesiącu, każde zejście pod wodę musi odbywać się w grupie, a każda z haenyeo musi należeć do jednej ze 100 spółdzielni. Średnia wieku kobiet haenyeo wynosi 60 lat, przy czym 98% ma więcej niż 50 lat.
Niejasne są przyczyny całkowitej feminizacji tego zawodu na Czedżu, jednak może to być związane z decyzją władz koreańskich z XIX wieku, które nałożyły duże obciążenia podatkowe na mężczyzn zajmujących się nurkowaniem. Kolejnym czynnikiem sprzyjającym temu zjawisku była japońska okupacja, podczas której wielu mężczyzn z Czedżu zostało wysłanych na przymusowe roboty do Japonii, a kobiety stały się głównymi żywicielkami rodzin.
Od drugiej połowy XX w. następuje stopniowy spadek liczebności haenyeo, wywołany malejącym zainteresowaniem tym zawodem. Jest to spowodowane niebezpiecznym i wymagającym charakterem pracy i zarobkami jedynie w wysokości średniej krajowej pensji, a także zwiększonym ryzykiem rozwoju takich schorzeń jak choroby płuc, bóle głowy, bóle stawów, problemy ze słuchem, udary i tętniaki (syndrom jamsu-byeong).
Książka bardzo dobra, bardzo realistyczna, ale i bardzo smutna w mojej ocenie. Raczej bardziej spodoba się kobietom, bo mężczyźni nie mają tutaj dobrej opinii. Sama główna bohaterka, narratorka tak mówi o swoim mężu, skądinąd chyba jedynym facecie, którego można by było od biedy uznać, za postać pozytywną:
"Chociaż bardzo kochałam i szanowałam męża, był to dla mnie...
Tym razem nie pozwoliłam się autorce zwieść i trafnie obstawiłam tę, która rzeczywiście była winna. Ale przyznaję, że pani Frances bardzo się starała wypchnąć mnie z kolein raz obranego typu. To dobra książka i pewnie wiele sióstr znajdzie w niej coś "swojego".
Po pewnym zdarzeniu powieść zmienia się trochę w opowieść drogi, a trochę we wspomnienia z lat dziecięcych obydwu sióstr. Na świat wychodzi pewna tajemnica. Pewni stróże prawa nie zachowują się, tak jak powinni, ale za to siostry przez te kilka dni spędzonych w podróży, stają się sobie bliższe niż były przez całe dotychczasowe życie.
Troszkę było leniwie i bez większego napięcia, chociaż nie jakoś bardzo nudno. Mnie zaś z całej tej historii wysnuła się taka konkluzja, która zawsze mi się pojawia przy tego typu książkach. Jak to jest, że na bycie matką nie trzeba mieć jakichś potwierdzonych i poświadczonych jakimiś urzędowymi papierami, predyspozycji?? Każda dziunia (oczywiście poza kobietami bezpłodnymi) jeśli tylko chce może zostać matką.
I nie ważne, z jakiego powodu chce nią być i nieważne, do czego jest zdolna wobec swojego przyszłego ewentualnego dziecka. Nikt o to nie pyta i nikt się tym nie przejmuje "przed". Dopiero jak się wydarzy tragedia, wtedy gwałtu rety co to za matka jest... A przecież tak jak nie każda kobieta nadaje się na stolarza, tak i nie każda powinna być matką...
Tym razem nie pozwoliłam się autorce zwieść i trafnie obstawiłam tę, która rzeczywiście była winna. Ale przyznaję, że pani Frances bardzo się starała wypchnąć mnie z kolein raz obranego typu. To dobra książka i pewnie wiele sióstr znajdzie w niej coś "swojego".
Po pewnym zdarzeniu powieść zmienia się trochę w opowieść drogi, a trochę we wspomnienia z lat dziecięcych...
"Obowiązującym tonem narracji stała się wulgarność i babranie się w cudzym życiu intymnym. A nowe sylikonowe usta, wyposażonej w sztucznie powiększony biust blondynki w telewizji były większym niusem niż ludobójstwo w jakimś innym miejscu na świecie daleko od Stureplan"
Przyznaję się bez bicia, że mnie morderca wykołował tak samo skutecznie jak Gunnara Barbarottiego i jego ekipę. Dałam się podejść i omamić i uwierzyłam we wszystko, co pisał do inspektora. Przyznam też, że trochę się wkurzyłam, tylko nie wiem, czy bardziej na niego, czy na siebie, że dałam się oszukać. Z drugiej strony cieszę się, że po pierwszej książce tego autora, nie odpuściłam sobie go, bo druga część "przygód" Barbarottiego, jest zdecydowanie lepsza i ciekawsza. Bo to "całkiem inna historia" 😁
Bardzo mi się podoba ta postać, jego dil z Bogiem, którego przecież nie ma 😁. Jego rozważania, sny i troska o dzieci. Że już o ciekawej relacji z pewną Marianne nie wspomnę. Coraz uważniej będę się przyglądać temu autorowi
"Obowiązującym tonem narracji stała się wulgarność i babranie się w cudzym życiu intymnym. A nowe sylikonowe usta, wyposażonej w sztucznie powiększony biust blondynki w telewizji były większym niusem niż ludobójstwo w jakimś innym miejscu na świecie daleko od Stureplan"
Przyznaję się bez bicia, że mnie morderca wykołował tak samo skutecznie jak Gunnara Barbarottiego i...
"Będzie dziwnie i groteskowo. Mrocznie i klimatycznie. Sennie i chłodno. A przede wszystkim – strasznie."
Niestety, po raz kolejny opis, w moim odczuciu, ma się nijak do treści. Przeczytałam uważnie wszystkie siedemnaście opowiadań i powiem, że słabiutko panowie, a nawet bardzo słabiutko. Ani jedno opowiadanie mnie nie przeraziło, a nawet nie przestraszyło nawet trochę. Jednak jak zawsze, choć tym razem z wielkim trudem, wybrałam moje podium, a więc już bez zbytniego przedłużania:
01. Opowiadanie "Rozpruwacz" - F.Paula Wilsona
-------------------------------------------------
Nie przestraszyło mnie, za to zaskoczyło. Takiego finału się absolutnie nie spodziewałam. A zakończenie mnie nawet lekko rozbawiło.
02. Opowiadanie "Karolina" - Roberta Ziębińskiego
---------------------------------------------------
To opowiadanie nie było jakieś odkrywcze, skojarzyło mi się z pewną mgłą mistrza Kinga, ale spowodowało moją lekką zadumę nad tu i teraz.
03. Opowiadanie "Ciało/Krew" - Dawida Kaina
--------------------------------------------
Nad tym opowiadaniem też się trochę zadumałam, jednak nie nad tu i teraz, a bardziej, nad co by było gdyby rzeczywiście udało się TO zrobić, to o czym opowiada autor i jakie by to miało skutki dla nas wszystkich.
"Będzie dziwnie i groteskowo. Mrocznie i klimatycznie. Sennie i chłodno. A przede wszystkim – strasznie."
Niestety, po raz kolejny opis, w moim odczuciu, ma się nijak do treści. Przeczytałam uważnie wszystkie siedemnaście opowiadań i powiem, że słabiutko panowie, a nawet bardzo słabiutko. Ani jedno opowiadanie mnie nie przeraziło, a nawet nie przestraszyło nawet trochę....
Kolejna przeczytana przeze mnie książka o więzieniu. Tym razem jest to spojrzenie na "PRL za murem", byłego wychowawcy więziennego. Można powiedzieć, że wychowawcy "z przypadku". Tenże bowiem, wcale nie miał zamiaru i ani pomyślał, by pracować jako wychowawca w więzieniu, zwłaszcza że trzeba było wtedy włożyć mundur i skończyć szkołę oficerską.
Jednak perspektywa większych zarobków niż w oświacie i obietnica szybkiego otrzymania mieszkania, na które, przypomnijmy sobie, czekało się wtedy 20-30 lat, skusiła młodego wówczas człowieka do tej pracy. Jak skusiła tak i trzymała w więziennictwie dziesięć lat...
W zasadzie to ta pozycja niewiele się różni od tych, które czytałam wcześniej. Autor opowiada dużo o samookaleczeniach więźniów i tu przyznaję, że sama jestem pod wrażeniem ich pomysłowości w kwestii wymyślania tak różnych i niesamowitych sposobów samookaleczeń. Opowiada też pan Andrzej o absurdach i durnych zarządzeniach wierchuszki. A także o tym jak to było i kogo gościło więzienie, w którym pracował, w czas wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
To dobra książka i nawet mnie wciągnęła, ale jakby niczego zbytnio nowego nie wniosła, więc chyba czas na trochę odłożyć literaturę z tego tematu, bo wszystkie do tej pory przeczytane pozycje o więzieniach zlewają mi się w jedno...
Kolejna przeczytana przeze mnie książka o więzieniu. Tym razem jest to spojrzenie na "PRL za murem", byłego wychowawcy więziennego. Można powiedzieć, że wychowawcy "z przypadku". Tenże bowiem, wcale nie miał zamiaru i ani pomyślał, by pracować jako wychowawca w więzieniu, zwłaszcza że trzeba było wtedy włożyć mundur i skończyć szkołę oficerską.
Jednak perspektywa...
"Celem rozwoju medycyny i farmacji jest niesienie ludzkości pomocy. Dbałość o zdrowie i życie człowieka. Nie możemy o tym zapominać, ani tym bardziej tego negować"
Takie zdanie napisała autorka w posłowiu. Zastanowiło mnie ono i po głębokim namyśle stwierdzam, że biorąc pod uwagę, co tu kryć złą sławę koncernów farmaceutycznych i niestety, coraz częściej też samych lekarzy, byłabym rozważna i zupełnie nieromantyczna w serwowaniu takich stwierdzeń. Być może kiedyś tak było, że ta dbałość i niesienie pomocy, teraz w moim odczuciu to wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania... Być może w Londynie, gdzie mieszka autorka wygląda to inaczej, w Polsce wszyscy wiemy, jak wygląda ta dbałość o zdrowie i życie człowieka.
Ale wracając do książki. To dobra książka, świetnie ukazuje splątanie Sabiny, której każdy próbował wcisnąć co innego i tak jej namieszano w głowie, że sama już nie wiedziała, co zrobiła, czego nie zrobiła, a co jej się wydawało, że może zrobiła. Zachowanie Sabiny było dość irracjonalne, jednak jestem w stanie w nie uwierzyć, zważywszy na to, że "faszerowano" jej nie tylko psychikę, ale też i ciało różnymi sprawdzonymi, ale i nowymi substancjami.
Natomiast nic nie tłumaczy dziwnych zachowań komisarza Miłka, lekarza Sabiny, że już o pewnej pani aspirant nie wspomnę. Rzecz dzieje się w Sosnowcu i okolicach i okraszona jest sporą dawką moralizatorstwa na temat znęcania się nad dziećmi, które niczego nowego do lektury nie wnosi i które jest powielane mnóstwo razy w różnych innych książkach. Jako że jest to pierwsza książka Pani Muniek, którą miałam okazję przeczytać i zaciekawiła mnie ta pisarka, więc z pewnością pokuszę się jeszcze o jakąś jej pozycję.
"Celem rozwoju medycyny i farmacji jest niesienie ludzkości pomocy. Dbałość o zdrowie i życie człowieka. Nie możemy o tym zapominać, ani tym bardziej tego negować"
Takie zdanie napisała autorka w posłowiu. Zastanowiło mnie ono i po głębokim namyśle stwierdzam, że biorąc pod uwagę, co tu kryć złą sławę koncernów farmaceutycznych i niestety, coraz częściej też samych...
Wreszcie i u mnie przyszedł czas na spotkanie z Panią Sigurdardóttir i jej "Odziedziczonym złem". To moja pierwsza przeczytana książka tej autorki i o dziwo, od razu po bożemu od pierwszego tomu serii. To dobra książka i mam nadzieję, że przeczytam też dalsze części o Frei i Huldarze. Wyraziste postacie, niezłej szybkości akcja, zupełnie niezaskakujący główny "zły", całkiem przyzwoite mylenie tropów. Trochę wkurzający motyw "osobisty" Frei i Huldara, zbyt uwypuklony i przegadany, ale tylko trochę.
Reasumując, właściwie niczym mnie ta książka nie zaskoczyła. Początek znajomości tej naczelnej pary już wcześniej miałam okazję spotkać w jakiejś książce, a napewno w serialu kryminalnym. Nie, jednak zaskoczona byłam jednym faktem. Pomysłowością użycia do zabójstw zwykłych narzędzi, że tak to nazwę. W dodatku tak to pokazane, że pozostawiało sporą dozę popuszczania wodzy swoich wyobrażeń przez czytelnika. Tak więc książka w mojej ocenie niezła, miejscami dobra, ale bez efektu wow !
Wreszcie i u mnie przyszedł czas na spotkanie z Panią Sigurdardóttir i jej "Odziedziczonym złem". To moja pierwsza przeczytana książka tej autorki i o dziwo, od razu po bożemu od pierwszego tomu serii. To dobra książka i mam nadzieję, że przeczytam też dalsze części o Frei i Huldarze. Wyraziste postacie, niezłej szybkości akcja, zupełnie niezaskakujący główny...
więcej mniej Pokaż mimo to
W życiu bym nie powiedziała, że taka historia mi się spodoba 😎. Chyba się starzeję, a przez to dziecinnieję, że podobać mi się zaczynają opowiastki o nastoletnich duchach, co to jak się w końcu dorwały do cielesności, to nie mogły przestać z niej korzystać i napytały sobie sporej biedy.😁
A tak poważnie to autorka napisała dość dziwną powieść, i chyba właśnie tym mnie kupiła. W cieniu młodzieżowego romansu dwóch świateł rozprawia się z bardzo poważnymi sprawami. Z ortodoksyjnym wychowaniem i jego skutkami, z uwięzieniem, w które sami się wpędzamy, z tym co po "tamtej" stronie życia...
Najpierw urzekła mnie okładka, opis trochę mniej, a to, co w środku książki zaczarowało do końca. Świetna lektura, zupełnie inna niż to, co do tej pory czytałam a czytałam sporo 👌
W życiu bym nie powiedziała, że taka historia mi się spodoba 😎. Chyba się starzeję, a przez to dziecinnieję, że podobać mi się zaczynają opowiastki o nastoletnich duchach, co to jak się w końcu dorwały do cielesności, to nie mogły przestać z niej korzystać i napytały sobie sporej biedy.😁
A tak poważnie to autorka napisała dość dziwną powieść, i chyba właśnie tym mnie...
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, cykl Arka Borowika pt.". Mocna rzecz o namiętnościach" zaczęłam czytać od końca. Nie zmienia to jednak faktu, że czyta się go rewelacyjnie. W drugim tomie cyklu pt.". Wnętrza wypalone lodem", mamy dwie bajki, bardzo zimne, wręcz lodowate opowieści.
1.Królowa Śniegu
2.Dziewczynka z zapałkami
Oczywiście w interpretacji autora. Cóż ja mogę powiedzieć. Panie Arku jest Pan prawdziwie niesamowity i wciąż wiedzie Pan prym w mojej prywatnej Loży Szyderców, chociaż tym razem są to drwiny takie trochę przez łzy... Tym razem jest bardziej straszno niż śmiesznie... Polecam.
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, cykl Arka Borowika pt.". Mocna rzecz o namiętnościach" zaczęłam czytać od końca. Nie zmienia to jednak faktu, że czyta się go rewelacyjnie. W drugim tomie cyklu pt.". Wnętrza wypalone lodem", mamy dwie bajki, bardzo zimne, wręcz lodowate opowieści.
1.Królowa Śniegu
2.Dziewczynka z zapałkami
Oczywiście w interpretacji autora. Cóż ja mogę...
"Ale czy ludzie w Polsce tak bardzo zaczęli się nienawidzić, że gotowi są zabijać...."
Sumiennie przeczytałam wywiad z Panią Izabelą Szylko, przeprowadzony przez Rudolfinę, równie sumiennie przeczytałam opinie o książce "Dama z blizną", które napisały osoby, których opinie czytuję i bardzo sobie cenię. Aż w końcu przeczytałam i samą książkę i w zasadzie mogłabym powiedzieć, że w każdej z przeczytanych opinii jest coś, co sama bym napisała, lub pod czym bym się podpisała wszystkimi czterema kończynami😉. Jednak najbliższa moim odczuciom osobistym, jest opinia @almosa.
Niestety ja też odczułam braki w psychologii postaci. Szczególnie Adela Dobosz jest zupełnie miałka, chociaż niby taka mądra, zorganizowana i wszystko jej zawsze wychodzi. A skoro tak, skoro zawsze wszystko szło dokładnie co do joty tak jak sobie zaplanowała i przewidziała, bez nawet najmniejszego potknięcia, to skąd taka jej zdziwiona reakcja?
"Takiej opcji w ogóle nie przewidywałam, to Wolski miał wygrać, ja miałam ich tylko skompromitować..."
Problemy i tarcia w naszym polskim bagienku też mnie absolutnie nie zaskoczyły, nie wzruszyły i nawet nie wkurzyły, spowodowały tylko wzruszenie ramion, bo jak napisała tym razem @Antytoksyna
"Mimo ewidentnych zalet "Dama z blizną" nie jest, w moim odczuciu, arcydziełem. [...]. Ponadto zdemaskowanie mechanizmów rządzących współczesnym światem polityki i mediów nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, bo doskonale zdaję sobie sprawę z ich istnienia.".
Tak więc ode mnie też ocena tylko dobra. Myślę, że wkrótce zapomnę ,o czym była ta książka, zwłaszcza jak "przykryję ją" kolejnymi lekturami. Za to "Łyżeczkę" tejże autorki, pamiętam do dziś z detalami, chociaż czytałam "wieki temu"
"Ale czy ludzie w Polsce tak bardzo zaczęli się nienawidzić, że gotowi są zabijać...."
Sumiennie przeczytałam wywiad z Panią Izabelą Szylko, przeprowadzony przez Rudolfinę, równie sumiennie przeczytałam opinie o książce "Dama z blizną", które napisały osoby, których opinie czytuję i bardzo sobie cenię. Aż w końcu przeczytałam i samą książkę i w zasadzie mogłabym...
"Pajęczyna oplata pająka miłością i troską"
Z Mankellem mam często kłopot w ocenie. A właściwie ściślej mówiąc, nie z Mankellem, tylko z jego głównym śledczym komisarzem Kurtem Wallanderem. Jak ten typ mnie irytuje, to nie macie pojęcia. Niby to bardzo "ludzki" policjant, ma prawie 50 lat, więc i zdrówko mu już niedomaga (okulary do czytania) i jakaś żałoba się "przypląta", a jednocześnie czasami zachowuje się jak rozkapryszony bachor (Baiba). Bardzo piętnuje grupy tak zwanych "Gwardii obywatelskich", które, według niego przekraczają granice prawa, a sam kłamie osobom, z którymi rozmawia, zastrasza ich, zupełnie bezprawnie i bez nakazu przeszukuje ich mieszkania, bo ma "przeczucie". Coś tam "zobaczył", coś "usłyszał", ale do końca nie wie co, ale coś mu nie dawało spokoju, lub "coś było nie tak".
Niestety taki Wallander zupełnie mi się nie podoba. Za to wszyscy jego współpracownicy, łącznie zresztą z samą szefową, patrzą w niego jak w obrazek i tam, gdzie nikt nie może poradzić, poradzi cudotwórca Wallander, patrz scena z policjantem, który z pewnych powodów chciał odejść z policji. Nasz Kurt zamienił z nim raptem 2 zdania i co, oczywiście policjant zostaje. Śledztwo powolne i mozolne bardziej oparte na "przeczuciach Kurta niż na jakichkolwiek dowodach, których pojawia się tyle, co kot napłakał. Akcent polski obecny. W zasadzie kunszt pisarski Mankella też widać gołym okiem i trudno się mi do czegoś więcej doczepić, niż do postaci detektywa. W mojej ocenie to dobra książka, ale nie bardzo dobra.
"Pajęczyna oplata pająka miłością i troską"
Z Mankellem mam często kłopot w ocenie. A właściwie ściślej mówiąc, nie z Mankellem, tylko z jego głównym śledczym komisarzem Kurtem Wallanderem. Jak ten typ mnie irytuje, to nie macie pojęcia. Niby to bardzo "ludzki" policjant, ma prawie 50 lat, więc i zdrówko mu już niedomaga (okulary do czytania) i jakaś żałoba się...
"Po obcowaniu ze śmiercią zawsze następuje chwila wewnętrznej zadumy. Przypomnienie własnego kruchego istnienia."
To zdanie jawi mi się jako bardzo dobre podsumowanie tej książki. Brytyjski pisarz potrafił stworzyć taką atmosferę, że nawet jak się chwilowo nic strasznego nie dzieje, to na plecach wciąż czuć oczy i oddech strachu. Strachu, który nam przypomina właśnie o kruchości istnienia. Nawet ci nieświadomi tego strachu, jak starzec z demencją czy lekko upośledzony chłopiec nie są wolni od czyjejś nienawiści i czyhania na ich życie, od zemsty...
Bardzo mi się podobała ta książka, ta atmosfera i to jak pokazane jest to, że dzieci, zwłaszcza te niczyje, sieroty nie mają prawa decydować o niczym, zwłaszcza o sobie samych. Dodatkowy plus daję za wstawki o Tormondzie, o tym jak się zachowuje i co się dzieje w głowie człowieka z postępującą demencją. To też świadczy o kruchości człowieka jako organizmu, nikt nie wie, czy nie wstanie rano i nie okaże się, że nie rozpoznaje swojej twarzy w lustrze...
"Po obcowaniu ze śmiercią zawsze następuje chwila wewnętrznej zadumy. Przypomnienie własnego kruchego istnienia."
To zdanie jawi mi się jako bardzo dobre podsumowanie tej książki. Brytyjski pisarz potrafił stworzyć taką atmosferę, że nawet jak się chwilowo nic strasznego nie dzieje, to na plecach wciąż czuć oczy i oddech strachu. Strachu, który nam przypomina właśnie o...
"Tylko nieliczni byli w stanie wznieść się na moralne i duchowe wyżyny, niektórym jednak udawało się dokonywać rzeczy wielkich i dowodzić swego człowieczeństwa, chociaż pozornie ponosili klęskę, tracąc życie"
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, kiedy czytałam kolejną wychwalającą opinię, zastanawiałam się, co też aż tak urzekającego musiał napisać ten znany i ceniony psychiatra by aż tak się podobało. W końcu i w moje ręce wpadł egzemplarz "Człowieka w poszukiwaniu sensu" i no cóż...
Książka jest napisana rzeczywiście, zwięźle, spójnie i zrozumiale, jednak moim Guru Pan Frankl nie zostanie, z tej prostej przyczyny, że absolutnie nie zgadzam się z jego niektórymi stwierdzeniami i opiniami. Za część drugą, czyli dość precyzyjne zaprezentowanie mi podstaw Logoterapii, lęku antycypacyjnego, czy intencji paradoksalnej, otrzymuje autor ocenę dobrą.
"Tylko nieliczni byli w stanie wznieść się na moralne i duchowe wyżyny, niektórym jednak udawało się dokonywać rzeczy wielkich i dowodzić swego człowieczeństwa, chociaż pozornie ponosili klęskę, tracąc życie"
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, kiedy czytałam kolejną wychwalającą opinię, zastanawiałam się, co też aż tak urzekającego musiał napisać ten znany i ceniony...
No nie wiem, czy się polubię z Panem Małeckim. Z tym Panem Małeckim. Po pierwszej przeczytanej książce tego autora mam dość mieszane odczucia. Świetna historia, naprawdę bardzo dobra, ciekawa i tajemnicza, jednak opowiedziana "takse". Jest to książka zaliczana do półki "kryminał, sensacja, thriller", a żadnej w niej dynamiki nie ma, żadnego napięcia. Powiedzmy, że jest to kryminał, tak umownie, z bardzo rozbudowaną historią obyczajową, ale gdzie tu thriller?.
Zwykle nie miewam trudności ze swoją wyobraźnią. Potrafi ona "pokazać mi" daną postać jeśli jest ona dobrze przedstawiona przez pisarza. Tutaj moja wyobraźnia zupełnie nie dostała pola do popisu. Jedyna postać, jaka przedstawiła mi się w wyobraźni to postać Piotrka i to tylko dlatego, że był rudym i grubym dzieciakiem, z którego wszyscy się śmiali i że fakty te były w trakcie opowiadanej przez pana Roberta, historii, kilkakrotnie powtórzone.
Natomiast inne postacie zostały potraktowane zupełnie po macoszemu i obdarowane wręcz szczątkowymi opisami ich wyglądu. Nie zabrakło za to w książce nużących wypełniaczy typu, jaka melodią odzywał się telefon tego i tego, co to za wokalista z kim gra lub grał, tudzież wszelakich "atrakcji" pogodowych typu kropli płynących po szybie, leniwie jak łzy z oczy i spadających w kałuże, w których to kałużach czyniły rozbryzgi takie i takie... bla bla bla..., te same zabiegi powtarzał autor z promieniami słońca, które igrały w jakiś tam liściach itd. Jeździłam też samochodem z np. Aldoną, która przyspieszała, zmieniała bieg, przejeżdżała taki a taki most, a potem jechała taką i taką ulicą, by skręcić tu i tu.
A postać Kamy i jej rozdziały, to już zupełnie mnie zirytowały. Cóż to za niewydarzona baba. W pewnym momencie miałam wrażenie, że zacznie tupać jak mała dziewczynka, tak strasznie oburzona, bo "dlaczego ona nie chciała ze mną rozmawiać buuu". Była zupełnie beznadziejna jako dziecko i jako dorosła kobieta tym bardziej. Zresztą ostatnia scena z jej udziałem, ostatecznie mnie do niej zniechęciła.
Kończąc już ten negatyw-post powiem jeszcze tylko tyle, że dla mnie ta pozycja jest bardzo przeciętna, ale jeszcze ostatecznie pana Małeckiego nie skreślam z listy czytanych pisarzy. Nigdy nie robię tego po jednej przeczytanej książce danego autora. No, chyba że jest to totalny gniot. A w tym przypadku tak nie jest.
No nie wiem, czy się polubię z Panem Małeckim. Z tym Panem Małeckim. Po pierwszej przeczytanej książce tego autora mam dość mieszane odczucia. Świetna historia, naprawdę bardzo dobra, ciekawa i tajemnicza, jednak opowiedziana "takse". Jest to książka zaliczana do półki "kryminał, sensacja, thriller", a żadnej w niej dynamiki nie ma, żadnego napięcia. Powiedzmy, że jest to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".
Tymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale psychiatrycznym tegoż szpitala. Opis też jest bardzo na wyrost i na granicy prawdy, na temat tego co w tej książce można znaleźć. Niestety, coraz częściej obserwuję takie praktyki wydawnictw, co książce absolutnie nie pomaga, a wręcz szkodzi. Ale do brzegu.
W mojej ocenie to bardzo dobra książka, prosty język. Zrozumiałe terminy. Nawet nazwy leków i przypadków zaburzeń psychicznych wytłumaczone, że tak powiem "z polskiego na nasze" 😉. A przypadki naprawdę ciekawe. Znikający pacjent zwany Hudinim, kobieta, która słyszy Boga, mężczyzna w ciąży, czy sprzątacz, który w rzeczonym szpitalu sprząta od 30 lat, a nie ma go na żadnej liście płac i nigdy nie było, to tylko niektóre przypadki przyjmowane do Śmietnika. Nie to nie pomyłka, tak mieszkańcy miasta nazywają ten szpital... Ja polecam z czystym sumieniem.
Myślę, że ktoś zrobił tej książce niedźwiedzią przysługę, nadając jej właśnie taki tytuł, czym, jak widzę po opiniach, zwiódł niektórych czytelników, którzy oczekiwali, powiedzmy, "więcej krwi".
więcej Pokaż mimo toTymczasem, jest to opowieść o najzwyczajniejszym szpitalu okręgowym w Los Angeles w Kalifornii, a sam autor, narrator opisuje w tej książce swój roczny staż na oddziale...