-
ArtykułyAzyl i więzienie dla duszy – wywiad z Tomaszem Sablikiem, autorem książki „Mój dom”Marcin Waincetel1
-
ArtykułyZa każdą wielką fortuną kryje się jeszcze większa zbrodnia. Pierre Lemaitre, „Wielki świat”BarbaraDorosz5
-
ArtykułyStworzyć rzeczywistość. „Półbrat” Larsa Saaybe ChristensenaBartek Czartoryski15
-
ArtykułyNagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego: poznaliśmy 10 nominowanych tytułówAnna Sierant16
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-03-17
2018-03-20
(...)
“Podobno czas sprawia, że przywiązanie, miłość, tęsknota - powoli gasną. A jednak są ludzie, których ze snu wyrywa płacz, bo zobaczyli się w tym śnie ze zmarłą matką lub kimś innym, niegdyś bliskim” - pisze Różycka w zakończeniu Bałutek. Dzięki autorce ożywają niby przeszłe losy postaci. Nawet po latach, na przekór wszystkiemu i wszystkim, bije od nich wola życia. W zbiorze ponad stu jedno, czasem dwustroniczkowych miniatur poświęconym rozedrganym wnętrzom mieszkańców Bałut czytelnik otrzymuje opowieść o ludziach, dla których - cytując łódzkiego poetę Przemysława Owczarka - Łódź nie okazała się “ani ziemią jałową, ani obiecaną”. To strzępki egzystencji istnień pozbawionych nadziei i perspektyw, ale obfitych w przeżycia. Porządek zbioru organizują przedmioty (obrusy, furtki) i przestrzenie (kuchnie, klatki, podwórka, chodniki, kawiarnie, galerie, księgarnie i świątynie) - niemi świadkowie pokomplikowanych przez los życiorysów. Pluszowy miś, który staje się kitem do uszczelnienia okien służy Różyckiej do opowiedzenia o dojmującej nędzy i pozbawieniu dzieciństwa; kredki - do ukazania roli wyobraźni, która musiała zastąpić dobra duchowe i materialne; czajnik - do wspominania tych, których, przynajmniej fizycznie, już nie ma; wreszcie naboje - do powiedzenia, że ludzie wciąż umierają tu z zimna.
Bałutki stanowią oszczędny w słowa, a bogaty w emocje zapis uważnej, wrażliwej, a przede wszystkim empatycznej obserwacji rzeczywistości, w którą zostaliśmy wrzuceni. Różycka nie ocenia i nie moralizuje, a mimo to (dzięki temu?) kreśli celne puenty o życiu ludzi z krwi i kości. I choć w jej miniaturach dominuje samotność, smutek, nierzadko i śmierć, “mimo tych wszystkich strasznych rzeczy, które się tutaj wydarzają”, autorka zachwyca się światem. “I nie ma dokąd uciec przed tym zachwytem”. Dzięki temu Bałutki to nie tylko, jak mówi podtytuł, Kroniki z ziemi obiecanej, ale także uniwersalna pochwała życia jako takiego. Podwójny debiut - literacki - Ewy Różyckiej, i wydawniczy - Pewnego Wydawnictwa stanowi alternatywę dla przegadanej, pozbawionej miejsca na refleksję literatury, która wciąż dominuje na rynku. Na uwagę zasługuje także okładka, której kanwę stanowi symboliczna fotografia Macieja Sobczyka przedstawiająca fresk klatki schodowej łódzkiej kamienicy. Pojawienie się książki na rynku pod koniec minionego grudnia zostało nazwane “najcichrzą premierą roku”. I słusznie, bo jej lekturze sprzyja kontemplacja. Proza poetycka najwyższej próby, którą szkoda by było przegapić.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2018/04/11/balutki-ewa-rozycka/
(...)
“Podobno czas sprawia, że przywiązanie, miłość, tęsknota - powoli gasną. A jednak są ludzie, których ze snu wyrywa płacz, bo zobaczyli się w tym śnie ze zmarłą matką lub kimś innym, niegdyś bliskim” - pisze Różycka w zakończeniu Bałutek. Dzięki autorce ożywają niby przeszłe losy postaci. Nawet po latach, na przekór wszystkiemu i wszystkim, bije od nich wola życia. W...
2016-09-02
Jestem uczulona na użądlenie pszczoły. Mimo tego pokochałam Historię pszczół Mai Lunde i mam przeczucie, że jeszcze długo będzie brzęczeć mi od niej w uszach…
Co łączy z pozoru oddzielne losy Williama, Gorge’a i Tao? Tytułowa historia pszczół. To społeczność pszczół, jeden wielki organizm zachwyca Williama i skłania go do budowy ula. To wokół niezwykłych landrynkowych uli oscyluje życie George’a a broniący się przed pszczelą tradycją rodzinną Tom postanawia wykorzystać swoje wykształcenie i pomagać ojcu na farmie, po czym opisać swoje doświadczenia. To Ślepy pszczelarz pomaga Tao w rozwiązaniu zagadki, co stało się Wei – Wenowi a życie w ulu odzwierciedla życie w Chinach.
Pszczoły – ich „złoty wiek”, Zapaść i nieoczekiwany powrót. Ludzie – ich frustracje, satysfakcja, poszukiwanie sensu. Rodzina – zbiorowość czy indywidualność, rodzicielstwo i małżeństwo, różnorodność i skomplikowanie relacji. Wykształcenie – wartość wiedzy, jej użyteczność, jej zbędność lub konieczność. O tym wszystkim traktuje debiutancka, niezwykle wrażliwa powieść Lunde, którą czyta się jednym tchem.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/09/09/historia-pszczol-maja-lunde/ .
Jestem uczulona na użądlenie pszczoły. Mimo tego pokochałam Historię pszczół Mai Lunde i mam przeczucie, że jeszcze długo będzie brzęczeć mi od niej w uszach…
Co łączy z pozoru oddzielne losy Williama, Gorge’a i Tao? Tytułowa historia pszczół. To społeczność pszczół, jeden wielki organizm zachwyca Williama i skłania go do budowy ula. To wokół niezwykłych landrynkowych uli...
2019-03-06
(...) O tym można rozmawiać tylko z królikami Anny Höglund to jedna z tych książek, które da się przeczytać w kilka minut, ale myśli się o nich znacznie dłużej. Może już zawsze?
Stworzony z myślą o nastolatkach picture book szwedzkiej autorki opowiada o tym, jak trudno mają w życiu (nad?)wrażliwcy. Tytułowy królik jest istotą, która wszystko bierze do siebie („Po prostu za dobrze słyszałem. Nie tylko uszami, ale całym sobą.”). Brak mu asertywności, czuje się nierozumiany i przez to bezwartościowy. Jego postrzeganie rzeczywistości podszyte jest smutkiem, strachem, niepewnością. Coraz bardziej wycofuje się ze świata, emocjonalne podejście do życia stawia go poza nawiasem społeczeństwa („Przyszedłem na świat pewnego wiosennego dnia trzynaście lat temu. Prawie natychmiast tego pożałowałem”.). Inni są fajniejsi, ładniejsi, mądrzejsi… a on? On jest tylko inny od innych. Na dodatek na horyzoncie nie ma królika, który by z nim o tym porozmawiał. Sposobem na przetrwanie staje się unik.
(...) Anna Höglund spisała i wyrysowała historię drogi do samoakceptacji nastoletniego outsidera. Jej bezradny w swej osobności bohater stara się to poczucie w sobie zwalczyć. Trzeba jednak nie lada odwagi, by dostrzec, że granice są przede wszystkim w naszej głowie i by zdecydować się je przekroczyć… Królik Höglund to bystrzak i przenikliwy obserwator. Dostrzega powierzchowność ludzkich relacji, także tych łączących jego bliskich („Moi najbliżsi, to znaczy moi rodzice, stoją w kuchni bardzo blisko siebie, a jednak odległość między nimi można liczyć w kilometrach”.). Myśliciel – tacy mają najgorzej, wiem coś o tym. Nie zgadzając się na fałsz i ułudę, wypisuje na niebie, że światem rządzi bezsens. Zatem po co żyć? Co będzie musiało się wydarzyć, żeby królik oswoił życie w tym złośliwym, niesprzyjającym świecie?
O tym można rozmawiać tylko z królikami opisuje emocje, które choć przez chwilę towarzyszyły każdemu z nas. Jednak to, co niektórzy odczuwają sporadycznie (jesienna chandra, Blue Monday), dla innych jest codziennością. To o nich jest ta książka, której chyba nie sposób czytać z dystansem, będąc wyizolowanym od swoich doświadczeń. We mnie obudziła wiele pytań.
(...) Anna Höglund słowem i obrazem nakreśliła świat widziany oczami wrażliwej jednostki. Posłużyła się powściągliwym i przez to wymownym językiem, przez który przebija się melancholia, bezradność, rozpacz. Stworzyła oddające nastrój bohatera ilustracje, w których dominuje mrok, a czerwienie nie są symbolem miłości, ale przemocy, dyskryminacji, gwałtu. Te obrazy nie są ładne, one nie mają się podobać. I właśnie dlatego są takie dobre.
To nie jest łatwa lektura, za to ważna i potrzebna. Pełna empatii i zrozumienia, dlatego stanowi świetny punkt wyjścia do refleksji i rozmowy na tematy takie jak (samo)akceptacja, inność, wykluczenie, sens, depresja, emocje, samotność (także w tłumie). „Króliki” podobne do głównego bohatera poczują, że nie są w swej osobności same. Czytelnicy bardziej przebojowi, przynajmniej z pozoru gruboskórni będą mieli szansę wcielić się w skórę tych, którzy zazwyczaj stoją z boku. Subtelna narracja o wrażliwości i prawie do życia autentycznego.
(...)
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2019/03/11/o-tym-mozna-rozmawiac-tylko-z-krolikami-anna-hoglund/
(...) O tym można rozmawiać tylko z królikami Anny Höglund to jedna z tych książek, które da się przeczytać w kilka minut, ale myśli się o nich znacznie dłużej. Może już zawsze?
Stworzony z myślą o nastolatkach picture book szwedzkiej autorki opowiada o tym, jak trudno mają w życiu (nad?)wrażliwcy. Tytułowy królik jest istotą, która wszystko bierze do siebie („Po prostu za...
2017-01-08
Kompaníková w niepowtarzalnym stylu kreśli historię narodzin nieprzystosowania do życia w społeczeństwie i braku pewności siebie. Trzy pokolenia kobiet z jednej rodziny – postaci Jarki, Lucii i Ireny służą jej do ukazania konsekwencji oschłości i zobojętnienia w relacjach międzyludzkich. (...) To trzy spokrewnione ze sobą kobiety, których oprócz więzów krwi nie łączy zupełnie nic. (...)
Autorka w wymowny sposób pokazuje, jak chłód i obojętność na drugiego – zwłaszcza młodego – człowieka wpływają na jego psychikę. Jak krzywdy doznane w dzieciństwie, lęki i niepokoje rozbijają go od środka i nie pozwalają na budowanie relacji z innymi, ale także z samym sobą. Jak dotkliwa może być samotność. Kiedy czara goryczy zostaje przelana Jarka ucieka, zabierając ze sobą kolegę z podwórka, ośmioletniego Kristiana oraz parę porzuconych na dworcu niemowląt. W działkowej altanie podejmuje zabawę w dom, którego nigdy nie miała. Nie myśląc o konsekwencjach, stara się być dla nich ważną, potrzebną. Po latach to wspomnienie wciąż do niej wraca.
Piąta łódź to także zapis trudności, jakie niesie macierzyństwo, zwłaszcza to, na które nie było się przygotowanym. Kompaníková powołuje do istnienia dwie (nie)matki, których postawa jasno wskazuje na to, że roli tej nie podjęły, bo nie chciały, bo nie były na nią gotowe… Autorka nie ocenia, pokazuje jedynie, jak wielka odpowiedzialność (nie tylko materialna, ale przede wszystkim mentalna) wiąże się z macierzyństwem.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2017/01/11/piata-lodz-monika-kompanikova/.
Kompaníková w niepowtarzalnym stylu kreśli historię narodzin nieprzystosowania do życia w społeczeństwie i braku pewności siebie. Trzy pokolenia kobiet z jednej rodziny – postaci Jarki, Lucii i Ireny służą jej do ukazania konsekwencji oschłości i zobojętnienia w relacjach międzyludzkich. (...) To trzy spokrewnione ze sobą kobiety, których oprócz więzów krwi nie łączy...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-18
„Dzisiaj mama umarła”, pisze Albert Camus w 1942 roku. „Mama żyje do dziś”, odpowiada Kamel Daoud w roku 2013.
Przed podjęciem lektury Sprawy Meursaulta opublikowanej w Polsce jesienią 2015 roku powtórnie przeczytałam Obcego, książkę, na którą stanowi ona odpowiedź. Jej swoista rewizja rzuca na powieść Camusa nowe światło, którego nie sposób zapomnieć czy zlekceważyć. Śmiem twierdzić, iż od tej pory książki tych dwóch pisarzy algierskiego pochodzenia winny być czytane symultanicznie, bowiem ich dialog odsłania nowe jakości niedostrzegalne w żadnym z dzieł czytanych osobno.
Sprawa Meursaulta, debiutancka powieść Daouda, to rewizja dzieła francuskiego noblisty, pisana jednak z zupełnie odmiennej perspektywy. Podczas gdy u Camusa głównym bohaterem jest Meursault, zabójca Araba, Daoud w pierwszoplanowej roli obsadza Haruna, brata zamordowanego Musy (takie imię nadaje autor Arabowi, któremu Camus w akcie ignorancji odebrał śmierć, ciało i imię właśnie).
Jak przyznaje w wywiadach Daoud, Sprawę Meursaulta napisał w podwójnym hołdzie: francuskiemu nobliście oraz bezimiennej ofierze opisanej w Obcym zbrodni. Daoud traktuje dzieła Camusa jako przełomowe, a nawet jako książki ważniejsze od własnych. Z jego lektury wyczytać można nie tylko doskonałą znajomość twórczości i umiejętność prowadzenia z nią gry (w oryginale, tj. po francusku, Sprawa Meursaulta to powieść złożona z takiej samej ilości słów, co Obcy!), ale także – co dla mnie najcenniejsze w książce Daouda – ciągłe poddawanie jej wielopłaszczyznowej analizie. Tymi płaszczyznami są: obecna sytuacja geopolityczna, historia i religia Algierii oraz system filozoficzny. W powieści obecne jest także nawiązanie do wątków biograficznych mistrza Daouda (np. przeniesienie drugiej części akcji powieści z Algieru do Oranu – niegdyś taką podróż odbył sam Camus).
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/10/18/sprawa-meursaulta-kamel-daoud/ .
„Dzisiaj mama umarła”, pisze Albert Camus w 1942 roku. „Mama żyje do dziś”, odpowiada Kamel Daoud w roku 2013.
Przed podjęciem lektury Sprawy Meursaulta opublikowanej w Polsce jesienią 2015 roku powtórnie przeczytałam Obcego, książkę, na którą stanowi ona odpowiedź. Jej swoista rewizja rzuca na powieść Camusa nowe światło, którego nie sposób zapomnieć czy zlekceważyć....
2016-10-15
Być może widzieliście kiedyś zestawienia najbardziej znanych, charakterystycznych, poruszających pierwszych zdań w powieściach. Nie sądzę, by istniała jedna taka oficjalna lista, często wymienianym jest: „Dziś mama umarła” z Obcego Camusa. Oto zdanie, które koniecznie powinno się na takiej liście znaleźć:
Jeżeli moje długie życie czegoś mnie nauczyło, to tego, że miłość pokazuje nam, kim chcemy być, wojna zaś, kim jesteśmy.
W Słowiku, swojej najnowszej powieści Kristin Hannah przedstawia losy okupowanej przez Niemcy Francji. Wybuch wojny, szybka kapitulacja, okupacja i wreszcie wyzwolenie – dzieje Francji w latach 1939 – 1945. W tę wielką historię wpisana jest mniejsza, historia rodziny Rossignol (fr. słowik). Jej dramat rozpoczyna się jeszcze przez wybuchem II wojny światowej, jednak został wywołany tym samym żywiołem. Choroba i szybka śmierć matki i niepogodzenie się z nią złamanego Wielką Wojną ojca doprowadza do rozbicia więzi między siostrami – Vianne i Isabelle. Po śmierci żony, Julien pozbywa się córek i ich historie, mimo że niepozbawione splotów wydarzeń, rozrywają się po to, by powrócić w jedną dopiero pod koniec powieści.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/10/16/slowik-kristin-hannah/ .
Być może widzieliście kiedyś zestawienia najbardziej znanych, charakterystycznych, poruszających pierwszych zdań w powieściach. Nie sądzę, by istniała jedna taka oficjalna lista, często wymienianym jest: „Dziś mama umarła” z Obcego Camusa. Oto zdanie, które koniecznie powinno się na takiej liście znaleźć:
Jeżeli moje długie życie czegoś mnie nauczyło, to tego, że miłość...
2016-08-23
Dla mnie Żywopłot to powieść o poszukiwaniu własnej tożsamości. O tym, jak sfera prywatna przenika się z polityczną, co widoczne jest w decyzji Liat o ukrywaniu związku z Hilmim przed rodziną. podyktowanej strachem przed brakiem zrozumienia i wykluczeniem. O tym, jak pochodzenie determinuje krąg ludzi, wśród których możemy się obracać. O tym, jak religia każe arbitralnie dzielić ludzi na przyjaciół i wrogów. O tym, jak wyrzekając się siebie dla rodziny, państwa czy religii stajemy się turystami we własnej duszy.
Rabinyan w niezwykle subtelny, sensualny i autentyczny sposób opisuje narodziny i rozkwit bezwarunkowej miłości dwojga ludzi, która stara się nie baczyć na te wszystkie czyhające na nią zagrożenia. Uczucie łączące głównych bohaterów zdaje się przypominać proces twórczy, któremu podlega Hilmi – z jednej strony jest intensywne i nie do powstrzymania, jest szałem; z drugiej, towarzyszy mu niemoc, jakaś blokada, niemożność spełnienia. Zarówno dzieła Hilmiego, jak i tę miłość pochłonęło barwione niezliczonymi odcieniami niebieskiego morze.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/09/05/zywoplot-dorit-rabinyan/ .
Dla mnie Żywopłot to powieść o poszukiwaniu własnej tożsamości. O tym, jak sfera prywatna przenika się z polityczną, co widoczne jest w decyzji Liat o ukrywaniu związku z Hilmim przed rodziną. podyktowanej strachem przed brakiem zrozumienia i wykluczeniem. O tym, jak pochodzenie determinuje krąg ludzi, wśród których możemy się obracać. O tym, jak religia każe arbitralnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-23
Mimo iż nie jest to kolejna w dorobku Parys powieść kryminalna, sensacji tu nie brakuje. A jeśli Parys i sensacje, to wiadomo, że chodzi o relacje polsko–niemieckie. Tak było w Tunelu i Magiku, tak jest i w tym przypadku, gdy narratorka Dagmara poznaje historię matki swojego ojczyma, Ruth, Niemki i Karola, Polaka. Rzecz działa się w czasie II wojny światowej, co determinowało skomplikowanie tego uczucia. A już na pewno nie ułatwiała go bliźniaczka Riki, Gerda, żywiąca do Karola bliźniacze uczucie. Więź między siostrami pęka, gdy Rika i Karol uciekają do Szczecina. To jednak nie jedyna historia opowiedziana w powieści; historii i babć jest tu dużo. Tu właśnie, w tym poniemieckim szczecińskim mieszkaniu pojawia się narratorka, Dagmara i jej dzieciństwo. Dziewczynka, która z Gdańska musiała przenieść się do Szczecina, a której niedługo przyjdzie zmierzyć się z jeszcze większą zmianą; pokonać odwrotną do babci Riki drogę – wyjechać do Niemiec – chce poznać rodzinne sekrety. Dzięki swej uporczywości i konsekwencji dociera do historii narodzin i śmierci, przeżyć szczęśliwych i wstrząsających. I, paradoksalnie, ta niełatwa przeszłość rozbitej rodziny pozwala jej odnaleźć się w świecie.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/09/20/biala-rika-magdalena-parys/ .
Mimo iż nie jest to kolejna w dorobku Parys powieść kryminalna, sensacji tu nie brakuje. A jeśli Parys i sensacje, to wiadomo, że chodzi o relacje polsko–niemieckie. Tak było w Tunelu i Magiku, tak jest i w tym przypadku, gdy narratorka Dagmara poznaje historię matki swojego ojczyma, Ruth, Niemki i Karola, Polaka. Rzecz działa się w czasie II wojny światowej, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-11
(...) Daremnie. Bez powodzenia. Na próżno. Nie trudno o takie słowa w drugiej połowie listopada, kiedy nawet najprostsza czynność wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem. Kiedy wyjście poza cztery ściany sprawia ból. Kiedy mgła spowija wszystko. Kiedy jest się Polakiem, któremu narzekanie zaplątało się w DNA. Jesteśmy statystycznie wyżsi, żyjemy dłużej i narzekamy więcej, choć nie zawsze mamy powód. Dziś piszę o Polaku żydowskiego pochodzenia, którego życie naznaczyły te trzy stwierdzenia, co jednak nikogo nie powinno dziwić.
Bruno Schulz to główny bohater opowieści Nadii Terranovy zilustrowanej przez Ofrę Amit i przetłumaczonej z włoskiego przez Joannę Wajs. Książką Bruno. Chłopiec, który nauczył się latać w Polsce zaopiekowało się Wydawnictwo Format. Dzięki tej kooperacji czytelnik otrzymuje pozycję wyjątkową: pełną wrażliwości historię o samotności i obcości w nieludzkim świecie.
Przedstawiona na kartach książki historia nie jest wiernym odwzorowaniem życiorysu Brunona Schulza. Autorki – słowem i obrazem – snują opowieść czerpiącą z twórczości z pogranicza jawy i snu oraz z tragicznego losu twórcy Sklepów cynamonowych. Tragiczny jest finał: Schulz zostaje zamordowany na ulicy drohobyckiego getta, podobno w akcie zemsty, jako uboczny skutek konfliktu dwóch niemieckich oficerów. Jak jednak starają się ukazać Terranova i Amit, już za życia pisarzowi towarzyszyło poczucie egzystencjalnej obcości. Bruno jest więc historią o tragicznej egzystencji wrażliwego chłopca z za dużą głową, chłopaka porzuconego, mężczyznę przezroczystego dla świata. To opowieść o niewypowiedzianej wprost tęsknocie za ojcem Jakubem oraz za uniwersum, które nie chce Schulza u siebie. Wszystkie starania spowijają na niczym. Dlatego w książce jak mantra wybrzmiewają wspomniane już słowa: „Daremnie. Bez powodzenia. Na próżno”.
(...) Ten wydany z najwyższą starannością picture book (subtelna szata graficzna, przygaszone ciepłe barwy w jednej spójnej tonacji) jest świetnym dowodem na to, że nawet smutną i trudną historię można przedstawić młodszemu czytelnikowi. Nie oznacza to jednak, że pozycja ta nie przystoi w księgozbiorze dla dorosłych. Bruno. Chłopiec, który nauczył się latać to książka dedykowana wrażliwemu odbiorcy w każdym wieku.
Tym, którzy chcą bliżej poznać historię życia jednego z największych pisarzy XX wieku, polecam kompleksowy serwis SCHULZFORUM.
PRZECZYTAJ PEŁNĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2017/11/25/bruno-chlopiec-ktory-nauczyl-sie-latac-nadia-terranova-ofra-amit/
(...) Daremnie. Bez powodzenia. Na próżno. Nie trudno o takie słowa w drugiej połowie listopada, kiedy nawet najprostsza czynność wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem. Kiedy wyjście poza cztery ściany sprawia ból. Kiedy mgła spowija wszystko. Kiedy jest się Polakiem, któremu narzekanie zaplątało się w DNA. Jesteśmy statystycznie wyżsi, żyjemy dłużej i narzekamy więcej,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-08
(...) „Była sobie dziewczynka” autorstwa dwóch mężczyzn: Piotra Dobrego (tekst) i Łukasza Majewskiego (ilustracje) to herstoria w pigułce. Długo wzbraniałam się przez tym określeniem, jednak w tym wypadku uznaję je za w pełni uzasadnione. Gwoli wyjaśnienia, herstoria (dosłownie: jej opowieść), w przeciwieństwie do historii, ma być narracją przedstawioną z perspektywy kobiet. To stworzony na podstawie gry językowej his-story (jego opowieść) neologizm, funkcjonujący od przynajmniej dwóch dekad, w przede wszystkim anglojęzycznym żargonie naukowym. Nie ma on co prawda nic wspólnego z greckim źródłosłowem terminu historia, ale idea herstorii świetnie oddaje niezgodę na przedstawianie codzienności ludzi (w domyśle: mężczyzn), do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni.
Książka „Była sobie dziewczynka” wychodzi naprzeciw wygumkowaniu kobiet z kart powszedniej historii powszechnej. To rozpoczynająca się w prehistorii (preherstorii?), a kończąca na współczesności opowieść o miejscach spod różnej szerokości geograficznych, w których… „była sobie dziewczynka”. To ona jest osią jednostronicowych narracji utrzymanych w bajkowej konwencji; ona wysuwa się na pierwszy plan ilustracji. Począwszy od dawno, dawno temu (prehistoria, Mazopotamia, Egipt, Grecja, Rzym, Chiny, Scytia, Wikingowie, Polanie, Średniowiecze, Aztekowie), przez dawno temu (Wietnam, epoka georgiańska, niewolnictwo, epoka wiktoriańska, Polinezja, Romowie, Nepal) i nie tak dawno temu (Afganistan, Nigeria, Turcja, Japonia, Somalia, Amisze, Korea Północna) czytelniczka dociera do teraźniejszości, która ma jej pozwolić docenić obecną sytuację.
Dlaczego nie jest to książka tylko dla dzieci? Ręka do góry, która z Was wiedziała, że w starożytnym Rzymie w ramach zaręczyn trzynastoletnia dziewczynka otrzymywała monetę, a decyzję o tym, kogo zmuszona była poślubić młodziutka Chinka podejmował wróżbita? Że w kraju Polan dopiero w wieku siedmiu lat dziewczynka zyskiwała właściwe imię, a poprzednie – tymczasowe – jak np. Wilczyca, pełniło jedynie funkcję ochronną przed złymi duchami? Że Wietnamczycy, nosząc podobne obawy traktowali małych chłopców jak dziewczynki, które były mniej cennymi dziećmi? Że w Nepalu rodzice zgłaszali sześcioletnie dziewczynki jako kandydatki na żyjące boginie, którym przypisywali cudowne moce. Że młodziutkie Japonki, celem nauczenia się współpracy, dostawały i prawdopodobnie wciąż dostają do zabawy drewniane klocki, tak ciężkie i duże, by do podniesienia ich niezbędna była współpraca w grupie? Że w Somalii dziesięcioletnie dziewczynki poddawane są zabiegowi obrzezania w imię czystości? Ja nie. Te i wiele innych nieznanych elementów codzienności kobiet dotyczących nadawania imion, zamążpójścia, planu dnia czy dumnie brzmiącego posłannictwa skrywa „Była sobie dziewczynka”.
Misją autorów było przedstawienie dziejów kobiet w niesprzyjającym im świecie oraz długiej drogi do uzyskania praw i darzenia szacunkiem. Poza wspomnianym już walorem edukacyjnym, książka buduje świadomość niesprawiedliwego traktowania jej dawniej, ale i dziś. Życie pod czyjeś dyktando nie może prowadzić do szczęścia, a ograniczanie możliwości uczenia się, noszenia spodni czy wykonywania „męskich” czynności oraz przymuszanie do ciężkiej pracy i wydawanie za mąż wbrew woli zasługują na potępienie – to najważniejsza lekcja płynąca z tej książki.
(...) Mądrze i subtelnie napisana – Piotr Dobry doszukał się ciekawych, nieznanych informacji z dziejów kobiet różnych kultur i epok; dokonał zapewne niełatwej ich selekcji i ujął je w przystępny sposób nierzadko pisząc o kwestiach trudnych. Świetnie zilustrowana – począwszy od brązowej, więc stereotypowo antydziewczęcej okładki, przez wielkoformatowe ilustracje o wyraźnej kresce i fantastycznej grze kolorów (brawa dla Łukasza Majewskiego!). Pięknie wydana – przejrzysty i wygodny dla dziecka i rodzica format sprawiający, że każdą z historii można czytać oddzielnie; przyjemny w odbiorze papier. „Była sobie dziewczynka” to książka, której lekturę polecam dla dzieci od dziewiątego roku życia. Górnej granicy brak.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2018/03/09/byla-sobie-dziewczynka-piotr-dobry-lukasz-majewski/
(...) „Była sobie dziewczynka” autorstwa dwóch mężczyzn: Piotra Dobrego (tekst) i Łukasza Majewskiego (ilustracje) to herstoria w pigułce. Długo wzbraniałam się przez tym określeniem, jednak w tym wypadku uznaję je za w pełni uzasadnione. Gwoli wyjaśnienia, herstoria (dosłownie: jej opowieść), w przeciwieństwie do historii, ma być narracją przedstawioną z perspektywy...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-09
(...) Jeremi ma dwanaście lat. Pochodzi z rozbitej rodziny; mieszka z chorą na raka matką. Kiedy ta przestaje być zdolną do pracy i opieki nad synem, przenoszą się na wieś do domu dziadka chłopca. Relacje z seniorem nie należą do łatwych, jego przeszłość – zsyłka na Syberię oraz samobójcza śmierć żony – nie pozwalają mu na budowanie ciepłych relacji z genealogicznie najbliższymi. Bo choć Jeremi, jego matka i ciotka Estera (nawiedzona, kompulsywnie pragnąca w coś wierzyć lesbijka) to jego krewni, cierpiący na altzheimera wdowiec najlepiej czuje się w towarzystwie krów i pani Marii, byłej przyjaciółki żony. Nakreśloną sytuację życiową, w jakiej znalazło się dziecko, już określiłabym jako niesprawiedliwie trudną, niestety – będzie gorzej. Chłopiec czuje się na wsi wyjątkowo samotnie, postanawia więc zebrać pieniądze na powrót do Warszawy i utrzymanie mieszkania dla siebie i matki. Zostaje dilerem. Właściwie przypadkiem Jeremi dowiaduje się, że jest Żydem, a że akcja powieści dzieje się we współczesności, chłopiec przyznaje matce, że gorsza mogłaby być tylko arabska krew płynąca w jego żyłach. Poznawszy historię babki, obsesyjnie poszerza wiedzę o obozach koncentracyjnych. Budzi się w nim lęk, że zdarzenia z przeszłości mogą się powtórzyć.
(...) Kiedy matka Jeremiego umiera, chłopak czuje, że został na świecie sam. Obciążony porzuceniem przez ojca, nie daje sobie rady z kolejną stratą. Choć zawsze dziwaczna, to jednak dodająca wcześniej otuchy ciotka, już nie okazuje mu zrozumienia. Choroba dziadka, z którym od czasu zamieszkania pod jednym dachem, udawało się czasem szczerze pogadać (lub szczerze pomilczeć), postępuje. Senior coraz częściej nie rozpoznaje wnuka. August, przyjaciel, wysłuchuje go, ale przez wymuszone na Jeremim przyspieszone, bolesne dojrzewanie, ich relacja obumiera. Sierota pozostaje obojętny wobec uczucia, jakim darzy go kilka lat starsza dziewczyna. Pozostawiony sobie, z narastającą wskutek nieprzepracowania traumą, Jeremi postanawia ukoić swój ból. Podobnie jak babkę Elzę, nawiedzają go duchy. Rozmawia z nimi, widzi je, i dochodzi do wniosku, że nikt i nic nie jest w stanie mu pomóc.
(...) Duchy Jeremiego to zapis tragedii nastolatka, którego względnie spokojne i szczęśliwe życie stopniowo, ale w krótkim czasie, się rozsypało. Rient z pozbawioną patosu wrażliwością opowiada o sytuacji, w której bycie nas przerasta. To historia cierpienia spotęgowana udziałem w niej dziecka. Matka często powtarzała Jeremiemu, że ojciec zostawił ich, bo był nieczuły, i że on, Jeremi czuły być musi. Usposobionym w ten sposób ludziom jest w życiu szczególnie trudno. Społeczeństwo ich wrażliwość myli ze słabością, podkopując wiarę w siebie i chęć stawiania czoła cierpieniom. Nie do pojęcia zdaje się ogrom zła przedstawiony w Duchach. W nieprzychylnych opiniach dominuje zarzut, że nagromadzenie nieszczęść w tej stosunkowo niewielkiej objętościowo powieści prowadzi do sztucznej lamentacji i wyżyma z czytelnika emocje. Ja w tę historię uwierzyłam. Powieść podejmuje także uniwersalny problem tożsamości. Autor pyta, co determinuje nas jako jednostki: pochodzenie? wiara? wychowanie? światopogląd? relacje z drugim człowiekiem? Dopiero świadomość tego, kim jesteśmy i akceptacja naszego statusu pozwala wytrwać w świecie. Kreśląc postać Jeremiego, Rient dowodzi, że nie jest to łatwe zadanie.
(...) Wiarygodne portrety bohaterów, nieprzekombinowany, ale trafnie opisujący trudne doświadczenia i doznania język (narracja pierwszoosobowa; tym, który mówi jest Jeremi). Zwrócenie uwagi na ważny problem społeczny, jakim jest brak troski i próby zrozumienia młodzieży przez dorosłych. To, moim zdaniem, największe atuty Duchów Jeremiego pióra Roberta Rienta. I chyba nie tylko moim, bo - co mnie naprawdę cieszy - powieść została nominowana do tegorocznej Nagrody Nike.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2018/07/14/duchy-jeremiego-robert-rient/
(...) Jeremi ma dwanaście lat. Pochodzi z rozbitej rodziny; mieszka z chorą na raka matką. Kiedy ta przestaje być zdolną do pracy i opieki nad synem, przenoszą się na wieś do domu dziadka chłopca. Relacje z seniorem nie należą do łatwych, jego przeszłość – zsyłka na Syberię oraz samobójcza śmierć żony – nie pozwalają mu na budowanie ciepłych relacji z genealogicznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-06
(...) Monika Sznajderman snuje opowieść o życiu swojej rodziny w świecie przedholocaustowym, w którym to istniały dwie równoległe rzeczywistości – polska i żydowska. Na przykładzie najbliższej sobie, a tak długo obcej, bo nieznanej historii pokazuje, że już przed drugą wojną światową te dwie nacje nie współżyły ze sobą, a jedynie dzieliły jedną przestrzeń. Cytując za autorką Fałszerzy pieprzu Singera, „Żydzi i Polacy nie istnieli dla siebie nawzajem jako ludzie”. Każda ze stron dostrzegała obecność tej drugiej jedynie wówczas, gdy mogło to okazać się pożyteczne. Jednak to polska, sanacka część rodziny Sznajderman zapisała się na kartach historii. Tę żydowską starannie wygumowano. Sznajderman pisząc tę książkę w planie osobistym oddaje głos niemej, zapomnianej części rodziny ze strony ojca – jedynego, który przeżył Zagładę. Przeżył i zdecydował się milczeć. To dlatego otrzymujemy narrację drugoosobową, w której córka chce być głosem swojego ojca. W planie szerszym, uniwersalnym Sznajderman odmawia przyzwolenia na obojętność i zapomnienie. Oddaje głos tym, (o) których nikt nie słuchał, nie obarczając jednak winą rodziny polskiej, dzięki której, jak pisze, w przeszłości nie czuła pustki związanej z tą wielką nieobecnością. To obudzone po latach poczucie braku i bunt przeciwko zapomnieniu napisało Fałszerzy pieprzu.
W Fałszerzach wzajemnie dopełniają się tekst i rodzinne fotografie. Od tych ostatnich wszystko się zaczęło; przypadkowo odzyskane zdjęcia dały początek powrotowi do zapomnianych, trudnych czasów minionego wieku. Ich awersy i rewersy oplatane słowami są efektem prywatnego śledztwa autorki. Czytelnik otrzymuje więc osobistą i zarazem uniwersalną historię Polski przedwojennej i tej z lat późniejszych spisaną ze wspomnień, archiwów, gazet z tamtych lat i literatury oddającej klimat epoki. Książka wymyka się gatunkowemu skatalogowaniu – z jednej strony jest rodzinną kroniką, pamiętnikiem, historią pamiętania, z drugiej – esejem o polsko-żydowskiej rzeczywistości. Taka forma wynika zapewne z wykształcenia autorki – antropolożki kultury i uprawianego zawodu wydawcy, przede wszystkim reportaży (Monika Sznajderman prowadzi Wydawnictwo Czarne). Dzięki wspomnianym fotografiom i wyciągniętym z ich obserwacji wnioskom łatwiej ożywić tych, którzy choć w pełni już nie wrócą, pojawiają się w świadomości autorki, jej bliskich i, jak ma nadzieję Sznajderman, kolejnych pokoleń jej rodziny. Publikując Fałszerzy pieprzu, a więc nie zamykając się ze swoją wyrwaną zapomnieniu historią, Sznajderman oddaje hołd tym, którzy musieli zginąć tylko dlatego, że żyli w takim miejscu i czasie. Bo choć na Fałszerzy składają się narracje dotyczące obu stron rodziny autorki i nie ulega wątpliwości, że pamięć należy się wszystkim przodkom, z lektury wyziera szczególna potrzeba przedstawienia tych, o których nikt się nie dopominał.
Książka Moniki Sznajderman dowodzi, że nie sposób żyć w oderwaniu od swoich korzeni, a pamięć, choć niedoskonała (wybiorcza, z czasem coraz więcej w niej białych plam) jest nieodłączną częścią ludzkiej tożsamości. Historie swoich przodków polskiego i żydowskiego pochodzenia autorka traktuje z jednaką czułością, mimo iż przeszłość tych drugich była niewspółmiernie trudniejsza, być może także za sprawą tych pierwszych. Nie znam drugiej książki, która w podobny – delikatny i dobitny, intymny i ważny dla polskiego społeczeństwa – sposób opowiadała historię zła dokonanego w minionym stuleciu.
Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna Moniki Sznajderman to książka szczególna. Siedzi w człowieku długo po przeczytaniu ostatniej strony. Jest dowodem odwagi i siły autorki w mierzeniu się z uwierającą przeszłością. To wreszcie zapis jednostki cierpiącej w wyniku straty bliskich, których nie było dane jej poznać. Sznajderman z literackim wyczuciem niesie jednoznaczny przekaz: trzeba pamiętać. Z moim uznaniem dla tej książki nie pozostaję odosobniona – Fałszerze pieprzu znaleźli się w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2017, byli nominowani w tym roku m.in. do Nagrody in. Ryszarda Kapuścińskiego oraz Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”, zdobyli Nagrodę im. Jerzego Turowicza. Dla mnie lektura obowiązkowa.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2017/11/03/falszerze-pieprzu-monika-sznajderman/
(...) Monika Sznajderman snuje opowieść o życiu swojej rodziny w świecie przedholocaustowym, w którym to istniały dwie równoległe rzeczywistości – polska i żydowska. Na przykładzie najbliższej sobie, a tak długo obcej, bo nieznanej historii pokazuje, że już przed drugą wojną światową te dwie nacje nie współżyły ze sobą, a jedynie dzieliły jedną przestrzeń. Cytując za...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-08
Powiedzieć, że na co dzień nie słucham reggae, nie wypuszczam dymnych kółek z ust i nie odwiedzam slumsów, to wciąż zbyt mało, by wykazać, że klimaty, w których dzieje się opowiadana przez Jamesa historia to zupełnie nie moja bajka. Jednak Krótka historia siedmiu zabójstw, która na szczęście do krótkich wcale nie należy (liczy 752 strony!) to książka, która nie wymaga od nas tego, co napisane powyżej. Marlon James z rozmachem, o którym będzie mowa poniżej wprowadza czytelnika w brutalny i bezwzględny jamajski świat. Świat jakże odległy od tego, którego poznanie oferują nam biura podróży. Ja jednak polecam Wam kreślony przez Jamesa, w sposób żywiołowy i nieszczędzący emocji, obraz jamajskiego społeczeństwa i natury ludzkiej w ogóle. Bo choć po lekturze Krótkiej historii nie szukam tanich lotów na Jamajkę, to bez cienia wątpliwości, warto było sięgnąć po tę książkę. Dlaczego?
(...) Język, którym operuje James jest bardzo zróżnicowany i muzyczny. To wulgarność i gramatyczno – stylistyczne skomplikowanie służą autorowi do wyrażenia przemocy ulicy i wszechobecnej śmierci. Dźwięczność tekstu pozwala natomiast ukazać jego dialogiczność, wielość perspektyw i dochodzenie do głosu z wielu różnych (żywych i umarłych) stron. Jego kolejną, bardzo ważna cechą jest sensualność, której nie potrafię przyrównać do żadnej z czytanych przeze mnie do tej pory książek. To feeria barw, mnogość dźwięków i zapachów budują tę Historię, czyniąc jamajski świat niebezpiecznie bliskim i przejmującym. Wszystko to świadczy o niezwykłej świadomości Marlona Jamesa jako pisarza, która została doceniona Nagrodą Bookera 2015 roku.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/11/13/688/ .
Powiedzieć, że na co dzień nie słucham reggae, nie wypuszczam dymnych kółek z ust i nie odwiedzam slumsów, to wciąż zbyt mało, by wykazać, że klimaty, w których dzieje się opowiadana przez Jamesa historia to zupełnie nie moja bajka. Jednak Krótka historia siedmiu zabójstw, która na szczęście do krótkich wcale nie należy (liczy 752 strony!) to książka, która nie wymaga od...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-13
Na Książkę Houstona składają się dzieje rzeczonej książki zamknięte w czterech częściach (strona, tekst, ilustracje, forma). To wyczerpujące studium poświęcione – jak podpowiada podtytuł – najpotężniejszemu przedmiotowi naszych czasów zbadanemu od deski do deski. Na STRONIE czytelnik poznaje historię przejścia od papirusu przez pergamin po papier. Rzecz jasna, wcześniej parano się tabliczkami i innymi reliktami. W TEKŚCIE Houston prezentuje, gdzie się narodziło i jak zmieniało się pismo, jak wyglądała czynność pisania i skąd w ogóle wziął się druk (wbrew pozorom nie od Gutenberga). Jest także m.in. o tym, ile trzeba było się namęczyć, aby tekst wyjustować. ILUSTRACJE kreślą obraz ewoluującej ornamentyki, fotografii i ogólnie pojętej grafiki. FORMA natomiast opisuje, w jaki sposób od nieporęcznego zwoju (fakt, w tramwaju by się takiego nie poczytało, ale, jak zauważa Houston, niewiele się on różnił od powszechnej czynności scrollowania na smartfonie) przeszliśmy do książki takiej jak ta, o której właśnie mowa. I o tym, że kiedyś niemożliwym było wyprodukowanie książki bez zabicia zwierzęcia. Wszystko to zostało skrupulatnie opisane i zilustrowane w postaci skanów oryginalnych archiwalnych dzieł, rycin oraz fotografii.
Pozycja o wartości merytorycznej nie do przecenienia, będącej wynikiem gigantycznych rozmiarów kwerendy (patrz: bibliografia) napisana została w zadziwiająco lekki sposób (mimo, a może z uwagi na fakt, że waży niemało). Błyskotliwe poczucie humoru autora, potoczysta narracja i język stanowią jej kolejne atuty. Nie ma tu podlizywania się czytelnikowi poprzez tanie frazesy ani bezbarwności akademickiego stylu. Są za to bezcenne czytelnicze smaczki (nic nie zdradzę, chociażby z tego powodu musicie zajrzeć do Książki). To literatura popularnonaukowa w pełnym tego słowa znaczeniu. Dzięki licznym odwołaniom do popkultury oraz historii, niekiedy rodem z telenoweli, kolejnych doprowadzających nas do książki w znanej nam formie odkryć, ani się spostrzegłam, kiedy lektura dobiegła końca. Niezwykle dobrą robotę wykonał tłumacz, Paweł Lipszyc. Nie mówiąc już o Karakterze – autor nie mógł sobie wymarzyć lepszego wydawnictwa na polskim rynku czytelniczym. Ogromna staranność i dbałość o każdy szczegół świetnie koresponduje z treścią Książki.
Lekturę polecam przede wszystkim zwolennikom papierowych wydań (e-book Książki, zapewne dla zasady, i słusznie, nie istnieje), książkowym fetyszystom. I, zwłaszcza akademickim, bibliotekoznawcom. A tym, którzy czują niedosyt, odsyłam do poprzedniej pozycji Houstona, Sekretne życie znaków typograficznych (osobiście dopisałam do ciągnącej się niczym zwój wlasnej listy lektur).
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2017/05/19/ksiazka-keirth-houston/
Na Książkę Houstona składają się dzieje rzeczonej książki zamknięte w czterech częściach (strona, tekst, ilustracje, forma). To wyczerpujące studium poświęcione – jak podpowiada podtytuł – najpotężniejszemu przedmiotowi naszych czasów zbadanemu od deski do deski. Na STRONIE czytelnik poznaje historię przejścia od papirusu przez pergamin po papier. Rzecz jasna, wcześniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-16
Mikroopowiadania, co wciągają jak narkotyk. Taka mogłaby być geneza tytułu prozatorskiego debiutu Pawła Sołtysa znanego jako Pablopavo. A może u podstawy tego neologizmu jest tykanie? Bo w Mikrotykach zastygają rzuty okiem, strzępki rozmów, wspomnienia (autor sam o sobie pisze, że „zakałapućkowuje się w patrzeniu” – „to z gwary mazowieckiej chyba, tak mówiła babcia Zosia: zakałapućkać i wkantopić, czyli schować gdzieś, nie wiadomo gdzie”). To byłoby odniesienie do tykania zegara, do przyszpilania wycinków minionego czasu. Jeszcze o (do)tykanie mogłoby chodzić. Bo w tej niepozornej książeczce zapisane zostały dziesiątki ludzkich losów, każdy po coś.
Mikrotyki to zbiór dwudziestu trzech krótkich opowiadań, których bohaterami są zwykli ludzie zatopieni w codzienności. Nie ma tu suspensów ani fajerwerków, na naszych oczach toczy się życie nam podobnych. Sołtys wyciąga jakiś fragment rzeczywistości i robi na niego zbliżenie. Cała reszta wyostrza się tylko na tyle, na ile to konieczne dla uznania przywołanego wspomnienia za własne (jak w piosenkach Pablopavo). Przez opowiadania przebijają się bliskie mi nastroje melancholii, nostalgii, poczucia niewykorzystanych szans. Sołtys pisze o tych, którzy odeszli ze świata i o tych, którzy jeszcze na nim są, lecz już nie dla nas. W zbiorze znalazły się opowiadania o przemijaniu (by wymienić kilka: Patelnia, Pukanie w ramię, Ćwierć, Listy, Spacer, Pojedynczy spacer, Kto), historie o innych, a przez to wykluczonych (Skazka, Rano) i o relacjach z drugim człowiekiem w ogóle (Daleko, Lena), opowiadania inicjacyjne (jak Szlugi, w których pretekstem do opowiedzenia historii życia są marki wypalonych „fajków”), opowiadania z literaturą, przede wszystkim rosyjską, w tle (Profesor Kruk, Grudzień w obcym mieście, Leskow). Wszędzie natomiast rozbija się o tożsamość pozostającą w stanie permanentnej aktualizacji z uwagi na więzi międzyludzkie, kolejne doświadczenia i przeobrażenia, jakim podlega znany nam świat. Pojawia się wreszcie pytanie, czy ta nowa rzeczywistość – stworzona na moich oczach, ale bez mojej zgody – czy ona jest jeszcze moja?
Sołtys zabiera nas na spacer po Warszawie, jakich w Polsce wiele. Strzepuje blichtr, gasi sztuczne światła. Dzięki niemu stolica zyskuje ludzkie (dla mnie łódzkie) oblicze. (...) Sołtys wydobywa z Warszawy swojskość, a nawet swego rodzaju prowincjonalność. Prowadzi nas na peryferie, znosi dystans, ignorując podział na warszawiaków, słoiki i resztę świata. U niego każdy jest po prostu człowiekiem z wartą opowiedzenia historią.
Lektura Mikrotyków zapewnia szczególne doznania językowe. To proza nosząca znamiona poezji, silnie zmetaforyzowana, kipiąca od niezużytych porównań. Bardzo gęsta, bogata w nowatorskie ornamenty. Obcowanie z Mikrotykami udało mi się wydłużyć do jakichś dwóch tygodni. Za autorem obracałam językiem każde słowo. Fragmenty czytałam na głos, trochę dla męża, ale więcej dla siebie, żeby złapać rytm i melodię zdań. Nie dajcie się zwieść – tej niepozornej książeczce trzeba poświęcić czas i uwagę. Naprawdę warto.
Dla mnie Mikrotyki są książką bez pudła. Do powolnej i wielokrotnej lektury, także na wyrywki. Ręczę, że nie czytaliście niczego podobnego.
Jedna z najlepszych książek, jakie ostatnio czytałam. Tym bardziej się cieszę, że Paweł Sołtys zapowiedział kolejną.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2019/02/23/mikrotyki-pawel-soltys/
Mikroopowiadania, co wciągają jak narkotyk. Taka mogłaby być geneza tytułu prozatorskiego debiutu Pawła Sołtysa znanego jako Pablopavo. A może u podstawy tego neologizmu jest tykanie? Bo w Mikrotykach zastygają rzuty okiem, strzępki rozmów, wspomnienia (autor sam o sobie pisze, że „zakałapućkowuje się w patrzeniu” – „to z gwary mazowieckiej chyba, tak mówiła babcia Zosia:...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-01
(...) Na wysokiej górze to książka dwujęzyczna, w której jednym językiem są słowa, drugim – ilustracje. I żaden z tych, rządzącymi się innymi prawami, sposobów prowadzenia narracji nie jest względem drugiego podrzędnym. Choć pierwszy był tekst – fragment scenariusza teatralnego Krystyny Miłobędzkiej Na wysokiej górze. Commedia della lingua, dzięki obrazowi powstała jakość, która nie wybrzmiałaby z samych słów. Obraz może dodawać albo odbierać siłę tekstowi; może go ubogacać albo trywializować. Mając tego świadomość, rola ilustratora staje się odpowiedzialnym zadaniem i wyzwaniem. Chmielewska nie chce wizualizować występujących w tekście zbitek słów. Swoje książki otwiera pełnym, pozbawionym obrazu tekstem, dając mu w pełni wybrzmieć. Dopiero potem pojawiają się ilustracje – przewietrzone w celu maksymalizacji swobody interpretacyjnej odbiorcy. Dzięki temu obraz nie jest ograniczeniem, a bodźcem wywołującym kolejne sensy dla każdego czytelnika.
(...) Na wysokiej górze to picturebook do „obsługi analogowej”, bowiem wykorzystując materialność książki Chmielewska proponuje spojrzenie na świat jako na harmonijną całość. Dzięki konceptowi gry w przejrzystość strony (zastosowanie symetrii pozwalającej powołanym do istnienia istotom i przedmiotom, przy pomocy słonecznego światła, przeglądać się w kartach książki) ilustratorka pokazuje, że wszystkie elementy świata wzajemnie się dopełniają. Jak w znanej dziecięcej wyliczance poetki Miłobędzkiej (a z dalii – dal / a z dala – biegnie droga / a z biegniedrogi – nogi), tak i na ilustracjach (bez dzieciństwa nie sposób odkryć, czym jest starość) oswajanie świata możliwe jest dzięki odczuwaniu braku doznanej wcześniej obecności. Na wysokiej górze to także zachęta do namysłu i zachwytu nad światem. Wszystko się przenika, a więc nic nie jest zwyczajne i jednoznaczne. Okno może okazać się torebką od herbaty, dom kopertą, a księżyc nadmuchaną bańką. Świat pełen jest tajemnic, które każdy musi odkrywać na własną rękę. Ta książka jest wreszcie subtelną obrazową historią przemijania, wobec którego pozostajemy bezbronni. Wszystko ulega zmianom pod wpływem czasu. Wyruszamy w drogę jako młoda dziewczyna (dokąd?), wracamy jako starsza kobieta (skąd?). [Życie] idzie, idzie, idzie, idzie, idzie, idzie, idzie.
(...) Nie obawiam się stwierdzenia, że książka Na wysokiej górze to dzieło sztuki. Rozpływające się w szarościach i błękitach oraz płowiejące w beżach i brązach ilustracje wzbudzają nostalgię za patrzeniem na świat oczyma ciekawego go dziecka. Całość utrzymana jest w melancholijnym klimacie utraconego czasu, przez który przebijają się zwiastujące życie akcenty różu i czerwieni.
Publikacja ta powstała jako prezent-niespodzianka dla poetki Miłobędzkiej (której fotografie znalazły się wewnątrz) z okazji jej jubileuszu. Okazała się jednak prezentem uniwersalnym – opowieścią o życiu dla czytelnika w każdym wieku, której nie sposób streścić. „Wydajemy wolno, bo nam się nie spieszy” – to dewiza wydawnictwa Wolno, które po mistrzowsku zaopiekowało się książką. Chcąc uchwycić bogactwo tej niezwykłej pozycji, taką dewizę powinien przyjąć także ten, kto będzie miał szczęście się nad nią pochylić.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA: http://dodziela.com.pl/2018/04/04/na-wysokiej-gorze-krystyna-milobedzka-iwona-chmielewska/
(...) Na wysokiej górze to książka dwujęzyczna, w której jednym językiem są słowa, drugim – ilustracje. I żaden z tych, rządzącymi się innymi prawami, sposobów prowadzenia narracji nie jest względem drugiego podrzędnym. Choć pierwszy był tekst – fragment scenariusza teatralnego Krystyny Miłobędzkiej Na wysokiej górze. Commedia della lingua, dzięki obrazowi powstała jakość,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-29
Ostatnie rozdanie to, z całą pewnością powieść filozoficzna, ale nie trzeba być filozofem, żeby zrozumieć jej treści. Poza tym, nie istnieje przecież li tylko jedno właściwe ich rozumienie. Powiem więcej, na pewno jeszcze kiedyś sięgnę po tę książkę, jako że należy do takich, których rozumienie nie zamyka się w jednej lekturze tekstu, zbyt dużo w niej wymiarów. Narrator powieści formułuje swoje myśli w sposób niezwykle refleksyjny, nie wywyższając się przy tym ponad innych. Dzieląc się swoimi doświadczeniami, przedstawia to, co spotyka każdego z nas: zwątpienie, poszukiwanie sensu, docieranie się z drugim człowiekiem, ale przede wszystkim nigdy nieustające docieranie się z samym sobą. Niektóre z pojawiających się wątków można uznać za inicjacyjne, w innych człowiekowi bliżej już do kresu niż do początku istnienia, jednak za każdym razem Wiesław Myśliwski zatrzymuje się, niby mimochodem, na jakimś z pozoru błahym, a tak naprawdę kluczowym wycinku naszej egzystencji. Pretekstem do spisanych w powieści zwierzeń narratora jest notes z danymi innych ludzi (bo nazwanie ich znajomymi nierzadko byłoby w tym przypadku nadużyciem).
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2016/09/29/ostatnie-rozdanie-wieslaw-mysliwski/ .
Ostatnie rozdanie to, z całą pewnością powieść filozoficzna, ale nie trzeba być filozofem, żeby zrozumieć jej treści. Poza tym, nie istnieje przecież li tylko jedno właściwe ich rozumienie. Powiem więcej, na pewno jeszcze kiedyś sięgnę po tę książkę, jako że należy do takich, których rozumienie nie zamyka się w jednej lekturze tekstu, zbyt dużo w niej wymiarów. Narrator...
więcej mniej Pokaż mimo to
(...) 4 3 2 1 to poczwórna historia życia Archibalda Isaaca Fergusona, bo – jeśli wierzyć głównemu bohaterowi – o tożsamości jednostki świadczy nie tylko to, co wydarzyło się w jej życiu, ale i to, co mogło się w nim wydarzyć. Stosując kompozycyjną klamrę, w epickiej powieści Auster splata cztery wersje egzystencji młodego Fergusona – wnuka rosyjskiego Żyda, który – według rodzinnej legendy – pierwszego dnia dwudziestego wieku dociera do Stanów Zjednoczonych. Reznikoff, bo tak brzmiało jego nazwisko, który miał stać się Rockefellerem, został Fergusonem, bo w życiu nie wszystko układa się po naszej myśli. Auster nierzadko udziela tej lekcji 1, 2, 3 i 4 Fergusonowi, a przez to także czytelnikowi. W kolejnych częściach i rozdziałach ten ostatni poznaje alternatywne wersje dzieciństwa, młodości i wczesnego wieku męskiego Archiego, któremu mimo przeciwności losu udaje się realizować pasje i marzenia. Wraz z przybywaniem przeczytanych stron powieści wszechwiedzący narrator wygasza niedoszłe zajścia, niepomyślane myśli i nieodczuwane uczucia, a jedyny Ferguson zdaje się być pogodzonym ze sobą i z własnym losem, dojrzałym człowiekiem.
(...) 4 3 2 1 to, po pierwsze, powieść inicjacyjna. Na jej kartach Archie Ferguson mierzy się ze swoją seksualnością; jest podmiotem bliższych i dalszych (a w przypadku ojca trudnych i skomplikowanych) relacji rodzinnych i innych; poznaje różne odcienie miłości, nierzadko myląc ją z fascynacją i pożądaniem. W charakterystyczny dla amerykańskiej młodzieży sposób fiksuje na punkcie dostania się do wymarzonych szkół. Poznaje wartość pieniądza (dzięki pracy fizycznej i intelektualnej, prostytucji czy spadkowi). Auster bezbłędnie przedstawia emocjonalną burzliwość wieku dojrzewania i intensywność doznawanych w tym okresie przeżyć. Dodatkowo pokazuje, że samodefiniowania możemy dokonać dzięki naszym relacjom z innymi. 4 3 2 1 to także studium wielkiej historii dwudziestowiecznej Ameryki. W Stanach Zjednoczonych urodzonego w 1947 roku I. A. Fergusona wybuchają zamieszki na tle rasowym. W obliczu zaostrzającego się konfliktu bohaterowie powieści przyjmują różne postawy, a Archie próbując zrozumieć nienawiść między białymi i czarnymi obywatelami USA, odnajduje w nich pokłosie niewolnictwa i Holocaustu. Dziś wcale nie jest lepiej – swoją powieścią Auster trafia w sedno trzeciej fali prześladowań na tle rasowym. 4 3 2 1 jest wreszcie wyrazem obsesji na punkcie literatury i sztuki pisania. Każdy z czterech Fergusonów tworzy – jako pisarz, tłumacz, poeta czy dziennikarz. Na różne sposoby Fergusonami targa pasja literacka, constans pozostaje uznanie słowa za najlepsze medium do wyrażania siebie i zrozumienia otaczającej rzeczywistości. W tym aspekcie najmocniej ujawniają się elementy autobiograficzne powieści. Jak przyznaje Auster w jednym z wywiadów, podobnie jak piętnastoletnim Fergusonem, nim także wstrząsnęła proza Dostojewskiego, a dostarczona bohaterowi przez ojczyma lista stu fundamentalnych tytułów (pióra Homera, Szekspira, Cervantesa, Montaigne’a i innych), zdaniem pisarza, stanowi niezbędny klucz do zrozumienia historii świata i naszego w nim miejsca.
(...) 4 3 2 1 Paula Austera to 1500 gramów spisanej na 847 stronach świetnej prozy, z którą żal było mi się rozstawać. Powieść napisana z rozmachem, na który mógłby porwać się tylko głupiec lub mistrz pióra (po przeczytaniu tej recenzji moje zdanie w tej kwestii nie powinno budzić wątpliwości). Ambitna, z misternie utkaną fabułą wyrażoną bogatym, pięknym językiem. Sceptycznych wobec niemałej objętości uspokajam: nie ma tu przegadanych stron i powtórzonych fraz. Polski czytelnik te wrażenia zawdzięcza tłumaczce Marii Makuch, której praca – choć niezupełnie wolna od gramatycznych potknięć – niewątpliwie zasługuje na uznanie.
Po przeczytaniu 4 3 2 1 trudno zabrać się za lekturę kolejnej pozycji. Pozostało mi zatem cieszyć się z lżejszego noszonego do pracy plecaka oraz przyszłych lektur poprzednich książek amerykańskiego mistrza pióra. No i wierzyć, że pan Auster nie napisał jeszcze ostatniego słowa.
PRZECZYTAJ CAŁĄ RECENZJĘ NA BLOGU: http://dodziela.com.pl/2018/03/31/4-3-2-1-paul-auster/
(...) 4 3 2 1 to poczwórna historia życia Archibalda Isaaca Fergusona, bo – jeśli wierzyć głównemu bohaterowi – o tożsamości jednostki świadczy nie tylko to, co wydarzyło się w jej życiu, ale i to, co mogło się w nim wydarzyć. Stosując kompozycyjną klamrę, w epickiej powieści Auster splata cztery wersje egzystencji młodego Fergusona – wnuka rosyjskiego Żyda, który – według...
więcej Pokaż mimo to