Śnieżynki

Okładka książki Śnieżynki
Liliana Fabisińska Wydawnictwo: Filia literatura obyczajowa, romans
375 str. 6 godz. 15 min.
Kategoria:
literatura obyczajowa, romans
Wydawnictwo:
Filia
Data wydania:
2015-09-02
Data 1. wyd. pol.:
2015-09-02
Liczba stron:
375
Czas czytania
6 godz. 15 min.
Język:
polski
ISBN:
9788380750234

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,5 / 10
470 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
692
318

Na półkach: ,

Ta książka powinna zacząć się dopiero w okolicach 320 strony. Poniżej moja relacja na żywo z czytania:
29.03 Po moim wielkim rozczarowaniu "Arbuzowym sezonem" (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/8782/arbuzowy-sezon/opinia/782334#opinia782334) postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę, tym bardziej, że zaintrygował mnie opis książki na LC. I co? I kolejne mega-rozczarowanie. Płytkie, szeleszczące papierem postacie, stereotyp goni stereotyp, kalka kalkę. Mam wrażenie jakbym wszystko czytała już milion razy w najróżniejszych harlequinach i artykułach społecznych Wysokich Obcasów (tak, swego czasu przeczytałam chyba ze 20 Harlequinów, podarowanych przez wyprowadzającą się sąsiadkę, bo szkoda mi było pozbyć się ich z domu bez czytania. I nie, nie mam nic przeciwko "Wysokim obcasom" bardziej chodzi mi o pewną powtarzalność myśli, kalkowanie pewnych rzeczy, jakąś... niesamodzielność myślenia u autorki?).
Szkoda, miałam wrażenie, że "Arbuzowy sezon" to była pojedyncza wpadka, a autorka od tego czasu się rozwinęła. Niestety jedyny rozwój, to bardziej rozbudowane opisy seksu. (Nie żeby mi przeszkadzały, ale po piątej stronie i piętnastym razie zaczynają nudzić). Jestem na 106 stronie i nie wiem czy dotrwam do końca. Akcja ciągnie się jak mocno przeżuta balonówa, ale nie strzela. A szkoda, bo początek był bardzo obiecujący. Tak do 20 strony zapowiadało się świetnie. A potem tempo zaczęło spadać, akcja zwalniać, jestem na 106 stronie i właściwie NIC się nie dzieje! Dwie nowe informacje na 86 stron? I to takie, które właściwie ani nie popychają akcji do przodu ani nie są żadnym punktem zwrotnym, bo czytelnik od dawna się ich spodziewał? No ludzie, litości!
Nuuuda, więc na razie odkładam. Jeśli dam radę zmęczyć, to pewnie coś jeszcze dopiszę. To chyba moje ostatnie spotkanie z tą autorką. Nadal uważam, że powinna pisać wyłącznie dla dzieci. (Ale być może tylko ja tak mam, bo inne recenzje widzę pełne zachwytu. Pora umierać?)
30.03.2016 - Jednak postanowiłam poczytać jeszcze kawałek i dobrze że przebrnęłam przez kilka kolejnych koszmarnie nudnych i ciągnących się stron, bo w końcu zaczęło się coś dziać. Papierowi bohaterowie jakby delikatnie zaczęli się zaróżowiać. Nawet zaczęłam rozważać zdjęcie książki z półki z napisem "Gnioty". Aż do strony 256 która mnie znowu rozjuszyła. I kolejne. Takich bzdur o hemofilii to już dawno nie czytałam. Wiem o niej sporo, bo mam ją w najbliższej rodzinie. Jak dotąd trafiłam na jedną (jedną!) książkę i to polskiej autorki, (której zresztą zostałam - chyba i przez to- wielką fanką) poruszającą problem tej skazy genetycznej bardzo uczciwie, prawdziwie, rzeczowo i merytorycznie. I do tego pięknie. Natomiast pani Fabisińska robi z hemofilii jakąś straszliwą potworną chorobę, na którą umiera się w wieku dziecięcym lub zaraz po spłodzeniu dziecka. I jeszcze ta bzdura o translokacjach, jeden z bohaterów jest nosicielem jakiejś strasznej choroby genetycznej spowodowanej translokacją chromosomów (nazwy jak na razie autorka nie podaje, bo pewnie nie ma na myśli konkretu, tylko spodobało się jej mądrze brzmiące słowo "translokacja") i w ogóle u niego tego nie widać? A u dziecka się ujawni? Albo jedno albo drugie. Kobieta nie ma pojęcia o czym pisze. Zresztą w ogóle wiedza merytoryczna u niej leży i kwiczy. Książka wraca na półkę z napisem "gnioty" i etykietką "tendencyjna bzdura". Nie ufajcie tej książce. Kłamie.
Jak się uspokoję spróbuję doczytać do końca.
Ponad 100 stron później. Skończyłam. Zdejmuję z półki z gniotami, ale ocenę pozostawiam bez zmian, bo podtrzymuję to, co napisałam powyżej. Na szczęście ostatnie 120 stron, czy coś koło tego, uratowało honor tej książki. W sensie, że bohaterowie w końcu zyskali jakąś osobowość, przeszłość, teraźniejszość i odrobinę życia. Nie byli pełnokrwiści, ale przynajmniej nie byli płascy. Gdyby książka zaczęła się w okolicach 320 strony, może autorka zdołałaby wykreować naprawdę interesujące postacie (musiałaby przecież upchnąć w paru akapitach informacje z ponad 300 wcześniejszych stron, ale nie było ich tak wiele, by nie okazało się to możliwe). Na plus zaliczam, że wreszcie zaczęła stawiać interesujące pytania. Brakowało mi ich przez całych 320 stron lektury. Szkoda tylko że odpowiedzi szukała wychodząc z błędnych przesłanek. Choćby (uwaga mały spoiler!) kwestia kazirodztwa. Bojąc się, że dzieci będące genetycznym rodzeństwem, ale urodzone w różnych rodzinach, mogą w przyszłości zakochać się w sobie, bohaterowie wpadają na pomysł, że jedynym wyjściem jest rozdzielenie obu rodzin, tak by dzieci nie miały szans się spotkać. Nie można wymyślić głupszego rozwiązania. Przecież już dawno nauka wykryła, że dzieci, nawet niespokrewnione, wychowujące się razem, traktują siebie jak rodzeństwo i nie wytwarza się między nimi więź seksualna (chyba że zostaną rozdzielone w bardzo szczególnym wieku, nie pamiętam już, bodajże między 8 a 17 rokiem życia, a potem znów się spotkają - wtedy szansa na wzajemną fascynację jest większa, niż wśród zupełnie obcych sobie ludzi (pisał o tym Vitus B.Droscher). Więc TYLKO wtedy kiedy obie pary będą dla siebie jak rodzina i będą nieustannie się spotykać mają 100% pewności że "ich" dzieci nie zakochają się w sobie.
Oddanie zarodków do adopcji "komukolwiek" ogromnie zwiększa prawdopodobieństwo kazirodztwa, bo jeśli dzieci się spotkają, nie będą wiedziały, że są być może nawet bliźniętami a na pewno rodzeństwem. A to zwiększa prawdopodobieństwo wad genetycznych i innych problemów rozwojowych u ich ewentualnych dzieci. I poruszenia tego problemu mi w książce zabrakło, chociaż został lekko zasygnalizowany w posłowiu (dobre i to).
No i kolejny błąd w kwestii hemofilii - męskie zarodki nie będą wszystkie chore na hemofilię, więc pewność z jaką powiedział to lekarz była obrzydliwa. Ale fakt, że prawdopodobieństwo wynosi pół na pół (50%) rzeczywiście nie pociesza, bo to jak rzut monetą. A nie da się sprawdzić czy wypadła reszka czy orzeł, więc bardzo możliwe, że bohaterka kazała zniszczyć zdrowy zarodek. Ale równie możliwe, że był to potencjalny hemofilik. Problem w tym, że bardzo wielu skaz genetycznych na etapie zarodka, a nawet kilkutygodniowego płodu jeszcze nie widać. Ba, nie wszystkie da się wykryć metodą amniopunkcji. Więc to zawsze będzie niewiadoma. A in vitro dodatkowo zwiększa prawdopodobieństwo niektórych wad wrodzonych. Ale to na marginesie, bo tak na prawdę to NIE jest książka o in vitro.
Tak naprawdę jest to książka o tym, do czego prowadzi obsesyjne pragnienie "czegoś". By mieć coś, bo ja tak chcę, bez względu na koszty. I dlatego dobrze, że nie ma ona happy endu, bo mieć nie może. Szkoda że autorka za mało rozwinęła ten właśnie temat, mimo że w posłowiu pisze, że on właśnie najbardziej ją zainteresował. Ale może sama tego nie dostrzegła, że właśnie o to w tym wszystkim chodzi?
I dobrze pokazała złudne nadzieje. To, że ktoś wmówił tym biednym kobietom czy parom, że mają jakąkolwiek władzę nad materią i nad przyrodą. Tymczasem jest to złudzenie, za które płaci się wysoką cenę nie tylko finansową. Za postawienie tego pytania oraz za pokazanie, jak to obsesyjne pragnienie odbiera ludziom zdolność widzenia życia takim jakie jest, docenienia go, cieszenia się tym, co mają i niszczy to, co było przecież piękne, jak odbiera zdolność dostrzegania drugiego człowieka, zamyka na tego najbliższego, który nagle przestaje się liczyć - dodaję pół gwiazdki. Drugie pół za ciekawy, choć niewykorzystany do końca, motyw Frędzla.
1.04.16 Są takie książki, którym po kilku dniach odejmuję gwiazdki, bo dochodzę do wniosku, że dałam się oszukać, a książka to większy gniot niż się wydawało podczas czytania. Po takich książkach pozostaje mi niesmak. (Na przykład książki Colleen Hoover - im więcej czasu od lektury mija tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu o ich niskiej wartości).
Tej książce po namyśle dodaję jeszcze dwie gwiazdki. Bo dała do myślenia. Bo została jako wspomnienie czegoś interesującego. Bo wraca. Nie jest taka zła, jaka wydawała się na początku. Chociaż uświadomiłam sobie jeszcze jedną wpadkę z hemofilią. Jeśli na hemofilię zmarł ojciec i brat bohaterki to znaczy że i ojciec i matka bohaterki musieli mieć gen hemofilii. Co prawda nic to nie zmienia w genotypie bohaterki, ale dziewczyny w tej rodzinie miały wielkie szczęście, że zadna z sióstr nie urodziła się z hemofilią, wszystkie jakimś cudem wzięły od matki ten "zdrowy" chromosom, podczas gdy braciszek (który mógł urodzić się zupełnie zdrowy) akurat musiał dostać ten wadliwy.
Ale tak czy inaczej hemofilia to nie wyrok ani nie wskazanie do aborcji. I tu uważam ksiązka robi złą robotę i niepotrzebnie straszy potencjalnych rodziców. Stawia też niewłaściwe pytania, wychodząc z kompletnie błędnych przesłanek. Podtrzymuję zdanie, że pierwszych 300 stron jest niepotrzebne, a nawet szkodliwe (z powodu niedostatków wiedzy autorki) ciekawie robi się później.
Zabrakło mi też spostrzeżenia (może sama autorka tego nie dostrzegła?) że obie pary kwalifikują się na terapię, bo ich problemem nie jest brak dziecka. Brak dziecka tylko z jednej strony przyśpieszył "rozsypkę" a z drugiej strony był takim parawanem, częstym u takich ludzi myśleniem "gdyby tylko" (Gdyby tylko pojawiło się dziecko/gdybym tylko miała/miał krótszy nos/lepszy samochód/ 10 kg mniej/wyższą pensję/ inną twarz/cokolwiek czego brak lub nadmiar uważam za przyczynę braku poczucia szczęścia) to wtedy dopiero byłbym/byłabym szczęśliwa/y)
I dobrze pokazała że dziecko nie jest rozwiązaniem ich problemów. Bo wcale nie o dziecko tutaj chodziło. Niestety, nie da się tego wytłumaczyć człowiekowi, który już wpadł w tę obsesyjną "chcicę" w zaspokojeniu której upatruje kresu swoich nieszczęść. I za choćby dotknięcie tego tematu dopisuję jeszcze 2 gwiazdki.

Ta książka powinna zacząć się dopiero w okolicach 320 strony. Poniżej moja relacja na żywo z czytania:
29.03 Po moim wielkim rozczarowaniu "Arbuzowym sezonem" (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/8782/arbuzowy-sezon/opinia/782334#opinia782334) postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę, tym bardziej, że zaintrygował mnie opis książki na LC. I co? I kolejne mega-rozczarowanie....

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    609
  • Chcę przeczytać
    370
  • Posiadam
    73
  • Ulubione
    14
  • Z biblioteki
    12
  • 2018
    12
  • 2019
    12
  • 2016
    11
  • Literatura polska
    9
  • Literatura polska
    8

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Śnieżynki


Podobne książki

Przeczytaj także