rozwińzwiń

Własne miejsca

Okładka książki Własne miejsca Katarzyna Tubylewicz
Okładka książki Własne miejsca
Katarzyna Tubylewicz Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co literatura piękna
14 str. 14 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
Jacek Santorski & Co
Data wydania:
2005-01-01
Data 1. wyd. pol.:
2005-01-01
Liczba stron:
14
Czas czytania
14 min.
Język:
polski
ISBN:
8360207127
Średnia ocen

6,3 6,3 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,3 / 10
39 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
680
520

Na półkach:

Emigrant w polskiej literaturze ma miejsce szczególne, emigrantka w zasadzie nie ma go wcale. To jedno z najbardziej zapadających w pamięć zdań, ale lista notatek, jakie robiłam w trakcie czytania tej powieści jest naprawdę długa. Choć książka ta nie jest "ciężkim działem" ani pod względem fizycznym, ani w odbiorze. Co nie znaczy, że czyta się ją lekko.

Niejedna Polka - nawet jeśli nie skazała się na emigrację - podzieli odczucie kompleksów, jakie towarzyszą nam w zetknięciu z tzw. zachodem. Tkwi to w nas bardzo głęboko, a Katarzyna Tubylewicz ciekawie analizuje przyczyny tego stanu rzeczy. Jako specjalistka od kultury szwedzkiej, ze szczególną wnikliwością zestawia swoje obserwacje na temat Szwecji i Polski, które nie zamykają się wszak na poziomie różnic narodowych, ale także religijnych, kulturowych, majątkowych czy nawet relacji rodzinnych.

Język odgrywa jednak rolę niezwykłą, a etnolingwistyka może okazać się dyscypliną bardziej potrzebną niż mogłoby się wydawać. Poprzez język dokonuje się transmisji wzorów kulturowych, a może nawet ducha narodu. Słowa, jakimi chwali się dziecko, mogą zaważyć na jego przyszłości, mogą zaważyć na mentalności narodowej, bo język to klucz do tożsamości. Katarzyna Tubylewicz przedstawia poznawanie obcej kultury jako brutalnego mierzenia przeciwieństw.



Książki pisane przez kobiety, a niekoniecznie dla kobiet szalenie mnie pociągają. We "Własnych miejscach" na pierwszym planie jest oczywiście wątek emigracyjny: rodziny polsko szwedzkiej, Polki zamężnej ze Szwedem, Polaka planującego powrót do "starego kraju", ale też innej Polki, marzącej o karierze naukowej, która nie ogranicza się do polskiego zaścianka. Każde z nich zmaga się z niepewnością, obawami, takimi czy innymi formami wykluczenia, stereotypizacją...

Niektóre fragmenty wypadają blado i naiwnie (szczególnie stary-maleńki Kajtek jakoś mnie odrzuca, choć zapewne miał być elementem komicznym tej książki - jest jedynie irytujący). Natomiast rola ubogich krewnych, jaką mamy wdrukowaną w przypadku kontaktów z zachodnią kulturą - i to po tylu latach od transformacji i otwarcia granic - jest bolesna i nieścieralna. Chyba tylko Roma Ligocka w "Dziewczynce w czerwonym płaszczyków" potrafiła oddać ten problem równie trafnie...
W książce o emigracji pojawia się Madonna emigrantów - Dubravka Ugresic. Autorka wymienią ją jako autorytet, ikonę, duchem Dubravki, podkreślanej przez nią dialektyki Ossie/Wessie przesiąknięte są antropologiczne obserwacje Katarzyny Tubylewicz. Taka właśnie według niej jest Warszawa początku stulecia: połykająca sprzeczności, z kawiarniami Szpilką i Szpulką na Placu Trzech Krzyży jako figurami westernizacji i z tysiącem gatunków jabłek, nie spełniających być może wymogów UE, ale za to wydzielających zapach tęsknoty.

Ale poza emigracyjnym wątkiem, Tubylewicz znakomicie rozprawia się z bluszczową naturą wielu kobiet. Kobiet, które pragną istnieć wyłącznie przez i dla mężczyzny. Niewierzących, że można po prostu stać na własnych nogach i iść dokąd dusza zapragnie...

Katarzyna Tubylewicz zasługuje na uwagę, tym bardziej, że po Własnych miejscach przyszły jeszcze ciekawsze i dojrzalsze książki - a także wspaniałe tłumaczenia Majgull Axelsson i Jonasa Gardella (głośna trylogia o AIDS w Szwecji Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek). Znakomite teksty Katarzyny Tubylewicz można też znaleźć na portalu Krytyki Politycznej a jej przygnębiająca opinia o polskich księgarniach w zestawieniu z tym, co robi się dla czytelnictwa w innych krajach opublikowana została w wywiadzie dla Wyborczej.

Najciekawsze fragmenty?
Mam szesnaście lat, czytam Nieznośną lekkość bytu i nareszcie rozumiem, że jestem Teresą, tym beznadziejnym przypadkiem kobiety, która naprawdę nie istnieje dopóki nie spotka właściwego mężczyzny. Tak naprawdę mnie nie ma, dopiero mam się stać.
Kobiety uwodzi się najczęściej na marzenia, a obietnica spełnienia któregoś z nich, choćby była nawet wyrażona gestem, a nie słowami, jest już przecież zobowiązaniem. (...) Jej zaczerwienione policzki i błyszczące oczy nie są bynajmniej odzwierciedleniem wielkiego wrażenia, jakie na niej zrobiłeś. To tylko marzenia sprawiają, że chichocze po każdym Twoim, nawet bardzo kiepskim żarcie. I nagle czujesz na plecach ciężar jej marzeń. A najgorsze z nich jest to jedno, karykaturalne marzenie o nadaniu sensu całemu jej... istnieniu.

Ateizm to pojęcie, które budzi w szwedzkiej duszy pozytywne asocjacje. Ateista brzydzi się fanatyzmem, nienawidzi przemocy (religia jako forma zniewolenia) i wojen (ile z nich prowadzono lub prowadzi się z imieniem Boga na sztandarach?),jest człowiekiem nowoczesnym (religia trąci myszką),rozumnym i tolerancyjnym...
Polska, w przeciwieństwie do sympatycznej i zadowolonej z siebie Szwecji, jest krajem o duszy głęboko tragicznej. Polacy nie mogą żyć bez rwania szat nad losem swoim i swojej ojczyzny, więc jeśli historia zdejmuje z ich rąk kajdany nakładane przez różnych najeźdźców, Polacy sami stwarzają sobie problemy i rozglądają się za nowymi oprawcami. Polak musi mieć bowiem gorzej, żeby mógł poczuć się lepiej.

[W Szwecji] zamiast spowiedzi - sortowanie śmieci, dwa razy dziennie prysznic, czysta woda, która można pić z kranu.

(...) jakby język polski od lat trwał w stanie hibernacji. Jest mało elastyczny i źle reaguje na ściąganie go z wyżyn formalnych albo literackich. Wciśnięty w codzienność natychmiast ulega spłaszczeniu. Chamieje. Zapożyczenia nie wchłaniają się tak szybko, jak w szwedzki, tylko latami odstają od normy - niewygodne, językowe kanty.

(...) Bóg był oczywistością i patriotycznym obowiązkiem. Że istnieje, nikt nie wątpił - komu inaczej budowałoby się te kościoły, komu te kwiatki na procesjach, komu te białe sukienki na komuniach, komu święte obrazki do kolorowania co tydzień rozdawane nam, dzieciom, przez siostrę katechetkę. Istnienie Boga było oczywiste samo przez się i przez stworzoną na potrzeby Pańskie infrastrukturę. Bóg był również patriotycznym obowiązkiem: mieszkał w kościołach, których nie lubili komuniści. Coniedzielne spotkania z Bogiem stanowiły więc jedna z form przeciwstawienia się władzy.

Dużo czytam. Dlaczego tak jest, że lepiej rozumiem i bardziej lubię ludzi z kart książek niż tych realnych, tych, których spotykam... (...) może to tylko kwestia odpowiedniego doboru lektur?

Próbowałam nauczyć się myśleć o sobie "kosmopolitka". To słowo jest jak chwiejne rusztowanie, fałszywa, krucha zbitka liter, nie wytrzymuje ciężaru moich doświadczeń. Kosmopolitki nie istnieją (choć może zdarzają się kosmopolici). Są amerykańskie żony Szwedów, których nikt nigdy nie nazywa imigrantkami. Nikomu nie przeszkadza ich fatalny akcent. Są też polskie, serbskie, rosyjskie żony Szwedów, których akcent drażni ("żeby tak po tylu latach nie złapać melodii języka?"),których intencje są z góry podejrzane. Uczepiły się bogatego faceta. Załapały się na lepsze życie.

Polski pisarz jest namaszczony przez bogów i nie pisze dla ludzi, gardzi fabułą, unosi się ponad gustami czytelników na chmurz swojego geniuszu, a najwięcej energii wkłada w to by udowodnić innym, że on i tylko on jest Prawdziwym Pisarzem. Reszta to mierni grafomanii. Poza tym pije i ma dosyć. Również dlatego, że go nie czytają i że wywodzi się z narodu nigdy niesięgających po książkę ciemniaków. Jednym słowem Paragraf 22.

Emigrant nieuchronnie staje się imigrantem...

Ponury nastolatek przychodzi któregoś dnia do domu z kolczykiem w nosie i trupią czaszką wytatuowaną na ramieniu, ale jeśli jego matka potrafi uważnie przyglądać się swojemu dziecku, od razu rozumie, ze trupia czaszka jest manifestacja tej samej bezradności, która sprawiała, że jej nieprzystosowany syn, kiedy miał ledwie trzy lata, zamiast jeść zupę, walił łyżką w talerz.

Dlaczego najbardziej kochamy tych, którzy po prostu wmawiają nam, że są tego warci? (...) Dlaczego lekceważymy ludzi, którym uważny umysł i odrobina samokrytycyzmu (czasem zwane wrażliwością) odbierają tupet, siłę przebicia i tak w dzisiejszych czasach pożądaną charyzmę?

Czy istnieje coś bardziej zwykłego, bardziej codziennego od przeprowadzki? Choćby nawet do innego kraju? Przecież, jak pisał Edward Said, emigrant z Palestyny i amerykański profesor, żyjemy w czasach wielkiej emigracji, w czasach, których głównym bohaterem jest uchodźca.

Pochodzę z narodu, który od wieków zajmuje się głównie emigrowaniem. Z kraju, którego mieszkańcy bywają niemrawi i zacofani, gdy trzymają się granic własnej parafii, ale dostają skrzydeł, kiedy tylko zaczną wędrować. Czasem mam wrażenie, że połowa naszych narodowych ikon, to emigranci. Wędrownicy i narzekacze.

Wszyscy potrzebujemy, żeby ktoś na nas patrzył...

To okrutne, że nasze dzieci stają się w końcu dorosłe. I że każdy z nas, dorosłych, narodził się, bo umarło dziecko, którym był wcześniej.

(...) podstawowa różnica między podróżą a wyjazdem na stałe polega na tym, że podróż pozwala nam uwierzyć (do czasu, gdy naszą uwagę przykuje wzbudzający niepokój szczegół (...),że istnieją takie miejsca, w których niemożliwe są porażki. Miejsca, które umożliwiłyby nam pozbycie się raz na zawsze ciężaru, znieczuliły, kazały skupić się na każdej minucie istnienia. Miejsca, w których ludzie są lepsi.
Emigracja jest odwrotnością podróży. Destylatem realności.
Każde miejsce, w którym znajduje się emigrant, pełne jest zadrapań, otarć, stanów zapalnych.
Może to i dobrze, że nigdy nie zamieszkamy w Prowansji.
Nie chcę znać jej ciemnej strony. Jej samotnych, pijanych kobiet...

Czytam Miłosza:
Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.

Wstyd przyznać, ale znajduję pocieszenie w uświadomieniu sobie, że nawet mieszkaniec Parnasu staje się na emigracji wyrwanym z kontekstu kosmitą i tak jak inni wygnańcy, skazany jest na walkę o to, by być kimś więcej niż tylko walczącym z pułapkami języka obcym.

Emigrant w polskiej literaturze ma miejsce szczególne, emigrantka w zasadzie nie ma go wcale. To jedno z najbardziej zapadających w pamięć zdań, ale lista notatek, jakie robiłam w trakcie czytania tej powieści jest naprawdę długa. Choć książka ta nie jest "ciężkim działem" ani pod względem fizycznym, ani w odbiorze. Co nie znaczy, że czyta się ją lekko.

Niejedna Polka -...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1462
66

Na półkach:

Dwie książki w jednym : historie trzydziestolatków w Warszawie na lądujących na zakrętach życiowych i - znacznie ciekawszy - dziennik polskiej emigrantki w Szwecji, która pisze otwarcie jak trudno jest się odnaleźć w innej kulturze i języku. Ciekawe, że w języku szwedzkim nie ma słowa "proszę", a zamiast tego się kilkakrotnie "dziękuje". Trudno to sobie wyobrazić, zwłaszcza komuś dobrze wychowanemu, a to czubek góry lodowej odmienności, którą jakże trudno przezwyciężyć. Nie wiem ile własnych doświadczeń autorka zawarła w tych "szwedzkich zapiskach", ale sądząc z jej innych książek i wypowiedzi poznała i zrozumiała swój nowy kraj. To dobrze,kiedy pisarz opowiada i tłumaczy świat, posługując się ładnym i klarownym językiem.

Dwie książki w jednym : historie trzydziestolatków w Warszawie na lądujących na zakrętach życiowych i - znacznie ciekawszy - dziennik polskiej emigrantki w Szwecji, która pisze otwarcie jak trudno jest się odnaleźć w innej kulturze i języku. Ciekawe, że w języku szwedzkim nie ma słowa "proszę", a zamiast tego się kilkakrotnie "dziękuje". Trudno to sobie wyobrazić,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
98
19

Na półkach:

No nie jest to najlepsza książka Tubylewicz.

Fabuła bardzo przeciętna, powolna, praktycznie nic w tej powieści się nie dzieje.
Pesymizm i marazm oraz wieczna konfrontacja z emigracją już robiły się męczące w połowie.
Jak w poprzednich opiniach zgodzę się i ja, że język bardzo ładny.

No nie jest to najlepsza książka Tubylewicz.

Fabuła bardzo przeciętna, powolna, praktycznie nic w tej powieści się nie dzieje.
Pesymizm i marazm oraz wieczna konfrontacja z emigracją już robiły się męczące w połowie.
Jak w poprzednich opiniach zgodzę się i ja, że język bardzo ładny.

Pokaż mimo to

avatar
1083
149

Na półkach: ,

Przeczytane w ramach poznawania polskich autorów, których ominęła reklama i promocja ;)
Czyta się szybko i bez bólu, choć momentami książka jest mocno naiwna, zwłaszcza narracja prowadzona przez sześcioletniego chłopca, brzmiącego jak stary – maleńki. Natomiast zainteresował mnie tzw. wątek szwedzki – zwierzenia polskiej emigrantki, jej odczucia i tęsknoty. Mnóstwo trafnych przemyśleń odnośnie życia codziennego, relacji z najbliższymi, które, z kolei, zmusiły mnie do własnych refleksji. Niby nic wielkiego - ot, przeciętna powieść, ale w natłoku wielu innych, wcale nie lepszych, za to mających tzw. plecy, zupełnie mnie nie rozczarowała.

Przeczytane w ramach poznawania polskich autorów, których ominęła reklama i promocja ;)
Czyta się szybko i bez bólu, choć momentami książka jest mocno naiwna, zwłaszcza narracja prowadzona przez sześcioletniego chłopca, brzmiącego jak stary – maleńki. Natomiast zainteresował mnie tzw. wątek szwedzki – zwierzenia polskiej emigrantki, jej odczucia i tęsknoty. Mnóstwo...

więcej Pokaż mimo to

avatar
66
33

Na półkach:

Po prostu przeciętna.
Historia jakich już napisano wiele.
Atutem książki jest ładny, literacki język. Autorka prowadzi 2 wątki, które zbiegają się ze sobą, jednak nie ma nic zaskakującego.
Dobra do poczytania w autobusie/pociągu.

Po prostu przeciętna.
Historia jakich już napisano wiele.
Atutem książki jest ładny, literacki język. Autorka prowadzi 2 wątki, które zbiegają się ze sobą, jednak nie ma nic zaskakującego.
Dobra do poczytania w autobusie/pociągu.

Pokaż mimo to

avatar
2304
2041

Na półkach: , ,

Troszkę mnie dziwi tak niska ocena tej książki przez Czytelników, bo to ciekawa, wielowątkowa historia opowiedziana pięknym językiem.
Myślę, że każdy powinien znaleźć w tej powieści coś bliskiego swemu sercu, a nawet jeśli nie, to książka jest warta przeczytania chociażby ze względu na wspomniany już przeze mnie piękny język, którym jest napisana - tak mało książek jest napisana tak zachwycająco!

Troszkę mnie dziwi tak niska ocena tej książki przez Czytelników, bo to ciekawa, wielowątkowa historia opowiedziana pięknym językiem.
Myślę, że każdy powinien znaleźć w tej powieści coś bliskiego swemu sercu, a nawet jeśli nie, to książka jest warta przeczytania chociażby ze względu na wspomniany już przeze mnie piękny język, którym jest napisana - tak mało książek jest...

więcej Pokaż mimo to

avatar
301
252

Na półkach: ,

Emigracja, małżeństwo mieszane, trudne macierzyństwo, jeszcze trudniejsze relacje dzieci z rodzicami, Warszawa. To lubię. Nic dziwnego, że spodobał mi się debiut powieściowy Katarzyny Tubylewicz.
Paweł jest synem Polki i Szweda. Od zawsze funkcjonuje w dwóch językach i w dwóch krajach.
Marianna, matka Pawła, uciekła z peerelowskiej szarzyzny w małżeństwo z kochającym potomkiem wikingów. Zajęta własnymi kompleksami, nostalgią, a potem synem, w którym pielęgnuje swoją Polskę, nie docenia należycie męża. Na szczęście zdąży zrozumieć, jaką jest szczęściarą, zanim umrze.
Bo umrze. Dość młodo, na raka. Wcześniej jednak zanotuje to, co jej w duszy gra, w zeszycie pod tytułem "Zapiski szwedzkie". Pamiętnik ten sprawi, że Paweł zbliży się do ojca, który dotąd istniał gdzieś na obrzeżach świadomości chłopca niezwykle związanego z matką.
A skoro już mowa o niezwykłych związkach z rodzicami, Dominika jest córką Stanisława i Elżbiety, dość zamożnych osób. Jako studentka zachodzi w ciążę, rodzi syna, Kajtka, i próbuje stworzyć rodzinę z jego ojcem, co z różnych przyczyn się nie udaje. Kajtka wychowują dziadkowie, a jego matka kończy studia, zaczyna robić doktorat i, generalnie, żyje sobie nieco na marginesie życia.
Jak u Szymborskiej lub Steda, Dominika i Paweł kręcą się w kółko po swoich śladach, tu wpadną na siebie na ulicy, tam odnajdą się w stojących w korku tramwajach, zanim "zbiegną się wreszcie tory sieroce ich dwóch planet". Autorka sprytnie unika pokazania czytelnikowi, jak do tego dochodzi. Skupia się przez cały czas na gonieniu króliczka. No i świetnie.
Króliczków jest oczywiście więcej. Elżbieta ma ukochanego syna, Grzesia, który wyemigrował do Stanów i co jakiś czas zwodzi matkę obietnicą przyjazdu na święta. Króliczkiem Marianny jest... no właśnie, co? Spójna tożsamość? Spokój ducha? Nie wiemy. Wiemy jednak, co odkrywa na łożu śmierci.
Paweł przez całe życie goni za idealną kobietą, która miałaby w sobie coś z matki. I za wykształceniem oraz zawodem, które odpowiadałyby jego zainteresowaniom.
Nawet mały Kajtek ma swoje króliczki, w tym Jezusa, który w kościołach Warszawy mruga do niego okiem. W końcu sześciolatkowi uda się dogonić jedno z marzeń.
Postać Kajtka jest najmniej wiarygodna. Autorka snuje opowieść z punktu widzenia kilku bohaterów. Fragmenty, w których oddaje głos chłopcu, rażą zbyt dorosłym językiem. Obarczenie Kajtka rolą siły sprawczej, popychającej matkę ku związkowi z jego nieojcem, też wydaje mi się lekkim nadużyciem.
Mimo wszystko książkę odbieram pozytywnie, tak jak innym odebrałam szansę zapoznania się z nią. Egzemplarz zakupiony na allegro zostaje u mnie, więc dostępność powieści spadła jeszcze bardziej. A szkoda.

Emigracja, małżeństwo mieszane, trudne macierzyństwo, jeszcze trudniejsze relacje dzieci z rodzicami, Warszawa. To lubię. Nic dziwnego, że spodobał mi się debiut powieściowy Katarzyny Tubylewicz.
Paweł jest synem Polki i Szweda. Od zawsze funkcjonuje w dwóch językach i w dwóch krajach.
Marianna, matka Pawła, uciekła z peerelowskiej szarzyzny w małżeństwo z kochającym...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    66
  • Przeczytane
    48
  • Posiadam
    8
  • 2014
    2
  • Literatura rodzima
    1
  • Mam w planach
    1
  • 2020
    1
  • Literatura polska
    1
  • Skandynawia i Arktyka
    1
  • 2018
    1

Cytaty

Więcej
Katarzyna Tubylewicz Własne miejsca Zobacz więcej
Katarzyna Tubylewicz Własne miejsca Zobacz więcej
Katarzyna Tubylewicz Własne miejsca Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także