Masakra
- Kategoria:
- literatura piękna
- Seria:
- Czytelnia polska
- Wydawnictwo:
- Wielka Litera
- Data wydania:
- 2015-04-08
- Data 1. wyd. pol.:
- 2015-04-08
- Liczba stron:
- 544
- Czas czytania
- 9 godz. 4 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380320116
- Tagi:
- literatura polska
Masakra to powieść drogi: drogi przez miasto i drogi przez mękę. Stefan Kołtun, zmasakrowany kacem bohater powieści, wokalista rockowy w średnim wieku, obudzony rykiem syren alarmowych, rusza przez rozgrzaną niewyobrażalnym upałem Warszawę w poszukiwaniu znajomych i przyjaciół, którzy pożyczą mu pieniądze. W trakcie pijackiej odysei spotyka emblematyczne postaci, jak bogaty Prezes, niedoceniony Poeta, sławny Docent, wizjonerski Prorok, genialny magister Wątroba, dawna wielka miłość Wiedźma oraz tajemniczy pan Lucjan, który wie o Stefanie wszystko. Stefan prowadzi z nimi zasadnicze rozmowy, usiłując pomiędzy kolejnymi szklankami alkoholu rozwikłać tajemnicę swojego życia i pojąć sens Polski. Niebywale zabawna (choć dość smutna) powieść, do czytania zdecydowanie na trzeźwo.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
To nie jest kraj dla trzeźwych ludzi
Najnowsza powieść Krzysztofa Vargi niczym specjalnie nie zaskakuje, gdyż mieści się ona
w pewnej nadrzędnej dla jego prozy tematycznej ramie. Tak więc czytelników
i znawców swojego pisarstwa autor „Gulaszu z turula” raczej nie wprawił w intelektualną konsternację. Pisarz kurczowo trzyma się sprawdzonego, dobrze mu znanego wzorca konstruowania fabuł i nie szarżuje żadną formalną innowacyjnością ani narracyjną, ani kompozycyjną. Jego nowa książka ma za to wiele wspólnego z wcześniejszą „Tequilą”, z jeszcze wcześniejszymi „Chłopakami…”, ale i spore jest powinowactwo „Masakry” z równie krytycznymi „Trocinami”. Można z powodzeniem stwierdzić, że ta fabuła jest pewnym continuum wyżej wymienionych tekstów. Jako że Varga z pewną dozą ubolewania, ale i twórczej oryginalności porusza się po orbicie topiki związanej z ludzką degrengoladą, upadkiem, rozkładem, także i bohatera „Masakry” – Stefana Kołtuna, starzejącego się oraz zapomnianego muzyka rockowego, który bezskutecznie usiłuje się spionizować i przerwać tygodniowy ciąg alkoholowy – można z powodzeniem wpisać w ten pełen brutalności paradygmat.
Żaden inny pisarz z taką obsesją nie zajmuje się topiką cielesnego rozkładu, żaden (wyjąwszy Pilcha i wczesnego Stasiuka) współczesny prozaik nie epatuje tak dojmująco werystycznymi opisami pijackiej fizjologii i przerażającego w swej nieuchronności procesu trzeźwienia, jak autor „Czardasza z mangalicą”. Wreszcie, nakreśleni grubą kreską bohaterowie Vargi niejednokrotnie ocierają się o śmierć, bo na pocałunek Srogiej Pani bywają ze swej natury niejako skazani. W „Masakrze” osobliwie jeden wątek z nią się łączący jest szczególnie bolesny, w swej istocie również dramatyczny, ale i paradoksalnie – jak to u Vargi często bywa – doprowadzony zostaje do granic groteski i absurdu. Mam na myśli scenę rozgrywającą się w mieszkaniu magistra Wątroby oraz jej późniejsze reperkusje dla Stefana oraz Docenta.
Redukowanie „Masakry” wyłącznie do powieści alkoholowej (pomimo całej szlachetności i długiej tradycji tego gatunku, bo i Hłasko, i Pilch, i Lovry…) byłoby niesprawiedliwe, nierzetelne, no i przede wszystkim trywializujące ten skądinąd kapitalny tekst, ponieważ Krzysztof Varga posługując się w swej ostatniej fabule pewnym narracyjnym schematem, otwiera przed sobą możliwość oraz pretekst do snucia refleksji nad sprawami fundamentalnymi, a jeżeli nie fundamentalnymi, to co najmniej dla naszej współczesności bardzo istotnymi. Sprzyja temu, rzecz jasna, na poziomie formalnym zastosowanie trzecioosobowej narracji, w której opowiadacz niejednokrotnie dokonuje komentarza oraz wprowadza spore partie dyskursywne.
Stefan niczym bohater Joyce’a wyrusza w swą męczeńską, pijacką odyseję, co prawda nie po ulicach Dublina, a po Warszawie, w dniu narodowego święta, w czasie pełnego emfazy i patosu wzmożenia uczuć patriotycznych wśród mieszkańców stolicy. Na swojej drodze spotyka wówczas różne emblematyczne postaci, które inteligentny czytelnik, wnikliwie śledzący życie społeczno-polityczne bez trudu rozpozna, czy znajdzie w rzeczywistości pozaliterackiej przynajmniej ich zbliżone odpowiedniki. Zastosowanie takiego chwytu kompozycyjnego pozwoliło pisarzowi pod płaszczykiem groteskowej powieści alkoholowej napisać spory pod względem objętościowym, polifoniczny, fabularny, i co najistotniejsze, nieschematyczny oraz bez publicystycznego nadęcia traktat o współczesnej Polsce. Okazuje się, że można bez popadania w patos i bez bicia w publicystyczny, zabijający literackość ton napisać powieść diagnozującą współczesność w wymiarze egzystencjalnym, ideowym, społecznym, politycznym.
Rzygający w trakcie swej pełnej udręk, miejskiej peregrynacji Stefan, życiowy bankrut, złajdaczony eks wokalista na scenie muzycznej alternatywy – jak już zasygnalizowałam – spotyka swoich dawnych znajomych. A to natknie się na bogatego Prezesa, który zbił spory majątek w okresie transformacji, a to za chwilę napije się z funkcjonującym na marginesie literackiego obiegu Poetą, przy talerzu z flakami posłucha słów „wizjonerskiego”, neonacjonalistycznego Proroka, by po jakimś czasie powspominać pełną seksualnych uniesień przeszłość ze swoją dawną, niespełnioną miłością – silną, dawniej ultra nowoczesną, obecnie oddaną rodzinie w wymiarze patriarchalnym kobietą, która nosi znaczące imię Wiedźma. Wachlarz postaci, z którymi coraz bardziej zmęczony i skacowany Stefan wchodzi w dyskursywną interakcję, im bliżej nocy, bardziej się rozszerza. Pojawiają się kolejni, godni podjęcia dialogu rozmówcy – lewicowy inteligent, błyskotliwy ironista Docent, który w każdej dyskusji bezlitośnie druzgocze swoich adwersarzy oraz przenikliwy w swych kulturowych diagnozach, wspomniany już, magister Wątroba, któremu pijaństwo podcięło naukowe skrzydła. Osobliwymi znajomymi Stefana są także Stach i Izabela. Narrator dokonując opisu tychże postaci, dokłada wszelkich starań, by czytelnik skojarzył małżeństwo spotkane przez Kołtuna na Powiślu z jedną bardzo ważną dla polskiej literatury XIX wieku powieścią, która to stała się niedawno przedmiotem absurdalnej, ideologicznej napaści Jana Polkowskiego na łamach jednego z prawicowych tygodników.
Prowadzony po pijanemu dyskurs staje się pretekstem do rozliczeń z polskością, której wiadomy wzorzec środowiska narodowo-katolickie usiłują arbitralnie narzucić wszystkim Polakom, wykluczając tych inaczej myślących. Varga wkłada w usta bohaterów różnorakie sekwencje światopoglądowe, by dokonać obrachunku z rzeczywistością ostatnich lat, by zdekonstruować niespójne zbitki wzięte z różnorakich idei, z których Polacy próbują klecić coś na kształt tożsamości. „Masakra” jest inteligentnie ironiczna, szalenie groteskowa, a momentami przepełniona kpiną. Stefan cierpi bowiem na „kace katyńskie, kace egzekucyjne”. Varga brutalnie dekonstruuje martyrologiczną polskość, z lubością sięga po narodowe świętości, by je móc po sowizdrzalsku zszargać. I bardzo dobrze, bo takiej otrzeźwiającej, prześmiewczej, zanurzonej w polskim piekiełku powieści od dawna potrzebowaliśmy. Varga, stawiając na drodze Stefana te jakże emblematyczne postaci, dokonuje obrachunku ze wszystkimi wynaturzeniami polskości, z jej postkolonialnymi kompleksami, parszywym, jałowym resentymentem oraz uwznioślanymi do granic absurdu historycznymi traumami, na fundamencie których środowiska prawicowe uporczywie i – rzec by – dosłownie po trupach usiłują budować jakąś parareligię, mającą w ich mniemaniu na nowo zintegrować, nie społeczeństwo, a naród. Niczym bumerang wraca zatem w czasie naszej trudnej i wrogiej potransformacyjnej współczesności cały czas dźwięczące echo pytania, które zadawali na początku poprzedniego stulecia Wyspiański, Berent, Żeromski czy Kaden-Bandrowski.
Proza Krzysztofa Vargi napędzana jest poprzez zbiorowe lęki, obsesje, frustracje i drzemiącą w Polakach złość. Bardzo drobiazgowo autor „Masakry” nakreśla nasz portret własny. Varga przystawia Polakom lustro i zdaje się mówić: „przejrzyjcie się w nim, tacy właśnie jesteśmy”. Jego krytyka w najnowszej książce osiąga rozmiary, których nie powstydziłby się nawet znany z zajadliwości i ostrza swej prozy mistrz ciętego języka Michel Houellebecq. Dostaje się wszystkim i wszystkiemu. Intelektualnie zidiociałej prawicy, wszelkiej maści ideologom, narodowcom, środowiskom kościelnym, niedzielnym patriotom czczącym wrak samolotu, nadętym liberałom, rozmemłanej lewicy, postmodernistom w postaci Derridy, Lacana, i Deleuze’a, cynicznym jak się okazuje feministkom, kapitalistom, pracownikom korporacji, przesiąkniętemu komercją rynkowi muzycznemu, zdechłej, sprowadzonej do niskiej rozrywki kulturze, alkoholikom, publicystom zarówno z prawa, jak i z lewa, uprawiającemu postromantyczną poezję Czcigodnemu Starcowi oraz jego grafomańskim epigonom. Tę pełną złości enumerację można ciągnąć w nieskończoność. Politycznie poprawny w „Masakrze” Krzysztof Varga nie jest. Zresztą nigdy nie był.
Wracając jeszcze do alkoholowego wymiaru tej powieści, jest to książka o kacu, zarówno tym fizjologicznym, pojętym jako objaw trzeźwienia, ale przede wszystkim o tym symbolicznym. To również książka o Warszawie, której topografię Varga w „Masakrze” dyskretnie rysuje. Problem przestrzeni z kolei łączyłby ją z inną ważną w dorobku pisarza książką, z „Nagrobkiem z lastryko”, gdzie pojawia się motyw gadających pomników. Stefan, podobnie jak bohater debiutanckiej powieści innego świetnego pisarza, Ignacego Karpowicza, rozmawia z monumentem Bolesława Prusa. Bohater „Niehalo” z kolei wiódł dyskurs z białostockimi pomnikami Piłsudskiego i Popiełuszki. Stefan, pomimo że tego wprost nie deklaruje, żywi nostalgię za przeszłością. Tym mitycznym, zatrzymanym w pamięci czasem, raz po raz wspominanym, są lata dziewięćdziesiąte, kiedy był znany, kiedy rynek muzyczny wyglądał inaczej. Ewokowanie nostalgicznych reminiscencji staje się w przypadku tego bohatera, który w istocie swe życie już przegrał, remedium na smutną, zasmarkaną teraźniejszość.
Czytam „Masakrę” przede wszystkim jako inteligentną książkę o naszej współczesności, o której, jak się okazuje, nie sposób rozprawiać na trzeźwo. Dlatego bohaterowie, by móc zneutralizować polskie realia, oswoić historyczne traumy, a przy tym merytorycznie i twórczo prowadzić dyskurs o Polsce, muszą wypić kilka kolejek. Wódki, piwa, wina. Nieważne. Kwestia gustu i osobistych dionizyjskich preferencji.
Justyna Anna Zanik
Oceny
Książka na półkach
- 457
- 379
- 125
- 12
- 9
- 5
- 5
- 4
- 4
- 4
OPINIE i DYSKUSJE
Choć temat alkoholizmu głównego bohatera jest pesymistyczny i mroczny, to jednak sposób opisania jego perypetii wciąga i zaciekawia. Dodatkowo nowatorski język obfitujący w nieoczywiste zestawienia słów powoduje, że czyta się z przyjemnością. Wątki o Polsce i Polakach są umiejętnie wplecione w narrację. Godna polecenia.
Choć temat alkoholizmu głównego bohatera jest pesymistyczny i mroczny, to jednak sposób opisania jego perypetii wciąga i zaciekawia. Dodatkowo nowatorski język obfitujący w nieoczywiste zestawienia słów powoduje, że czyta się z przyjemnością. Wątki o Polsce i Polakach są umiejętnie wplecione w narrację. Godna polecenia.
Pokaż mimo to"To było swędzenie deliryczne, nie patriotyczne"
Czytanie niektórych książek zdecydowanie należałoby sobie dawkować, zapodawać w dawkach rozsądnych i cyklicznych. Ponieważ nawet najlepsza książka, najbardziej mądra i trafiająca w punkt, tudzież wywlekająca wszystkie nasze "polackie brudy", kiedy jest zbyt monotematyczna, w końcu przynosi znużenie, a zaraz potem i znudzenie.
Oto Stefan Kołtun, obudzony z pijackiego snu, stwierdza, że jest sam, że zniknęły gdzieś i osoby i nieodzowne w dzisiejszym pomerdanym świecie, przedmioty. Krótko mówiąc, zniknęła gdzieś jego konkubina wraz z jego dziećmi, oraz komórka i portfel z pieniędzmi i dokumentami. Skacowany Stefan, rusza więc w miasto w poszukiwaniu tychże.
Po drodze spotyka różnych dziwnych ludzi, z którymi wdaje się w przeróżne dyskursy i przy okazji co chwila częstuje czytelnika albo obrazowo opisywanym pawiem, albo, równie obrazowo opisywanym kolejnym trunkiem, którym się raczy. W tych miejscach mocno "pachniało" mi Żulczykiem i jego "Informacją zwrotną".
Książka rzeczywiście trafia w punkt, a nawet w kilka punktów, a jej bohaterowie bez ogródek snują rozważania, jaki to syf kiła i mogiła w naszym kraju się dzieje, tylko... że to nie żadna nowość, wszyscy o tym wiedzą. Chociaż, nie, nie wszyscy, niektórzy twierdzą, że u nas to cud, miód i orzeszki, ale nad tymi, to ja już nie będę się rozwodzić.
Książkę czytało się nieźle, aczkolwiek, w mojej ocenie, jest ona zdecydowanie za długa, co nie wychodzi jej na dobre i jeszcze jedno moje "ale", nie ustrzegł się autor, pewnej maniery którą ja uwypuklam i tępię niemiłosiernie i za co obniżam ocenę książki.
Otóż panie autorze, zdecydowanie nie podoba mi się obarczanie ludzkimi przywarami zwierząt. Ja wiem, że "tak się mówi", ale od pisarza zwłaszcza, nie debiutanta już, wymagam, aby panował nad bezrefleksyjnym "tak się mówi". Epitety typu: "pijany jak bydle" ,"zezwierzęcać się jakimkolwiek alkoholem" czy zwierzęco skacowany", nijak się mają do historii, którą pan w swojej książce opowiada. Nigdy nie widziałam raczącego się alkoholem, czy skacowanego, żadnego zwierzaka (bydlaka).
Za to najbardziej podobało mi się określenie "półprodukty pseudoliterackie", takich niestety zatrzęsienie się pojawia już od dłuższego czasu na naszym literackim rynku (pisać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej),że sparafrazuję pewien świetny utwór śpiewany 😉.
A za najlepszą uważam dość długą "scenkę" w której to Stefan, doktor i poeta snują dyskurs na temat odzyskanego wraku Tupolewa i nocnej parady na tę okoliczność. Czytajcie więc byle nie "jednym haustem".😉
"To było swędzenie deliryczne, nie patriotyczne"
więcej Pokaż mimo toCzytanie niektórych książek zdecydowanie należałoby sobie dawkować, zapodawać w dawkach rozsądnych i cyklicznych. Ponieważ nawet najlepsza książka, najbardziej mądra i trafiająca w punkt, tudzież wywlekająca wszystkie nasze "polackie brudy", kiedy jest zbyt monotematyczna, w końcu przynosi znużenie, a zaraz potem i...
Bohaterem Masakry jest upadła gwiazda rocka, która usiłuje wyjść z ciągu alkoholowego. Nie w klasycznym detoksie widzi swoją szanse, ale w równie klasycznym opędzaniu się klinami, co dla nas korzystnie wyznacza szlak fabularny. Szlak ów wiedzie ulicami Warszawy, a bohater perygnyruje od klina do klina, niczym Odyseusz wracający do Itaki.
Jakie czasy taki Odyseusz i takie jego przygody, ale.
Nawet jeśli niewiele się dzieje i rajza to żadna, to jej odwrotna strona skupiona nie na działaniu, ale rozmyślaniach i od autorskich komentarzach powieść rozsadza.
Celność spostrzeżeń nawet tych niecelnych eksploduje w głowie bawiąc, ekscytując i co dla mnie ważne skłaniając do rozważań, rachub i przemyśleń. Te nowe dyskursywne okoliczności nie męczą jednak powagą i przesadnym zaangażowaniem. Więcej tu igrania stereotypami, figli i intelektualnych psot w duchu; zaciekawić i niech dalej to on się martwi niż arcypoważnych dywagacji.
Do tego język tej wyjątkowej w treść emisji jest jak zachód słońca nad morzem w Łazach koło Mielna. Kto był ten wie, że jest cudowny.
Bohaterem Masakry jest upadła gwiazda rocka, która usiłuje wyjść z ciągu alkoholowego. Nie w klasycznym detoksie widzi swoją szanse, ale w równie klasycznym opędzaniu się klinami, co dla nas korzystnie wyznacza szlak fabularny. Szlak ów wiedzie ulicami Warszawy, a bohater perygnyruje od klina do klina, niczym Odyseusz wracający do Itaki.
więcej Pokaż mimo toJakie czasy taki Odyseusz i takie...
W młodzieżowym slangu „masakra” wyraża stan wyjątkowo złego samopoczucia. Jeżeli chodzi o Stefana, głównego bohatera zmagającego się z problemem alkoholowym, to rzeczywiście ten jeden letni dzień i noc spędzone w rozmaitych zakamarkach Warszawy zasługują na takie określenie. Natomiast książka sama w sobie – wyborna (może powinienem żartobliwie napisać wyborowa?),przynajmniej dla fanatyków pisarstwa Pana Krzysztofa Vargi. Bodaj tylko przy lekturze „Pod Mocnym Aniołem” autorstwa Jerzego Pilcha czułem wręcz zapach alkoholu, jakim nasączony był świat głównego bohatera.
To dość karkołomne zadanie: w jednym tomie zawrzeć i umiejętnie opisać 24 godziny z życia blednącej gwiazdy muzyki, pogrążającej w nieubłaganym tempie w alkoholizm. Gdy szczęściem jest poczuć w kieszeni znajomy, obły kształt butelki, gdy natarczywie szuka się znajomych twarzy mogących służyć bezzwrotną pożyczką w postaci banknotu dowolnej wartości. Gdy marzy się o gorącej przekąsce, która pozwoli przetrwać proces wracania do żywych z alkoholowego niebytu. Jest werystycznie, a przez to niezwykle prawdziwie. I nie chodzi tu tylko o świat gastronomii, choć w opisywaniu potraw Autor wykazuje mistrzowską, jak zwykle, formę.
Za pośrednictwem Stefana przed naszymi oczami przetacza się korowód symbolicznych postaci: Prezes, Doktor, Docent, krytyk Wątroba, ba jest nawet miejsca dla posągu Bolesława Prusa [sic!]. Rozmowy z tymi osobami, na pozór błahe, dotykają jednak istotnych rzeczy w naszym życiu. Znajdzie się miejsce na rozważania na temat współczesnej literatury, miłosnych uniesieniach i wzorcach rodziny, o polityce i kobietach, załamania na rynku płytowym. Czyli praktycznie o wszystkim, co pojawia się (z różnym natężeniem) w egzystencji każdego z nas. I znów wielokrotnie nachodziło mnie uczucie, że frazy wypowiadane przez uczestników peregrynacji po warszawskich ulicach są mi doskonale znane, a niejednokrotnie utożsamiam się z nimi.
Bardzo dobra książka, jeżeli tylko polubimy specyficzny styl Autora i mamy więcej czasu – nie jest to bowiem powieść do przeczytania w jedną noc. W każdym razie dla mnie była to prawdziwa przyjemność i uczta literacka. Panie Krzysztofie, raz jeszcze dziękuję !
W młodzieżowym slangu „masakra” wyraża stan wyjątkowo złego samopoczucia. Jeżeli chodzi o Stefana, głównego bohatera zmagającego się z problemem alkoholowym, to rzeczywiście ten jeden letni dzień i noc spędzone w rozmaitych zakamarkach Warszawy zasługują na takie określenie. Natomiast książka sama w sobie – wyborna (może powinienem żartobliwie napisać wyborowa?),...
więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeden z moich ulubionych autorów „masakruje” – jak to się teraz mówi i pisze –wszystkich: tych i tamtych, prawych i lewych, a także samego siebie jako narratora - kto wie czy nie najbardziej zaburzoną z wszystkich postaci tej książki.
Wiele tu mocnych scen, ale chyba najmocniejsza jest parada na Nowym Świecie odzyskanego Tupolewa.
Cala ta warszawska anabasis narratora była dla mnie nadzwyczaj ciekawa (tym bardziej, że i to moje rewiry, i moje pokolenie - choć na szczęście nie moje środowisko),choć niezupełnie oryginalna, bo ile mieliśmy już w literaturze takich strumieni świadomości…
Niemniej zabawa intelektualna to przednia, jak zresztą zawsze u Vargi, który wyrasta na jednego z czołowych polskich pisarzy.
Jeden z moich ulubionych autorów „masakruje” – jak to się teraz mówi i pisze –wszystkich: tych i tamtych, prawych i lewych, a także samego siebie jako narratora - kto wie czy nie najbardziej zaburzoną z wszystkich postaci tej książki.
więcej Pokaż mimo toWiele tu mocnych scen, ale chyba najmocniejsza jest parada na Nowym Świecie odzyskanego Tupolewa.
Cala ta warszawska anabasis narratora...
Jeszcze w cielęcych latach grupa kolegów z podstawówki miała zasadę określającą, które książki SIĘ czyta, a po które SIĘ w ogóle nie sięga. Jeśli pozycja była pokaźnych rozmiarów i zawierała niewiele dialogów, nie miała szans, by któryś z chłopaków zaszczycił ją swoją uwagą. Dlaczego o tym wspominam? Bo wg tego kryterium „Masakra” Krzysztofa Vargi w ogóle nie powinna trafić w moje ręce. Książka liczy sobie 544 strony i powiedzmy, że jest skąpodialogowa.
Główny bohater, Stefan Kołtun, były lider zespołów muzycznych „Masakra” i „Wywłoka”, po tygodniowym ciągu alkoholowym budzi się skacowany, by nie powiedzieć, że zmasakrowany mentalnie, duchowo i cieleśnie, na podłodze własnego mieszkania. W domu ani grama alkoholu, ani ćwierci człowieka, Stefana nie licząc, bo on to raczej zwłoki funkcjonujące na oparach etanolu. Wyparowała też mamona i zaginął telefon, a suchą grdykę czas już najwyższy czymś przepłukać. Stefan wyrusza więc w miasto, by nasączyć swe ciało procentowymi płynami, a przy okazji odnaleźć nieślubną żonę i dzieci. Przede wszystkim zamierza dotrzeć do swego menagera, licząc, że ten jak zwykle wyciągnie go z tarapatów i poratuje kasą. Sierpniowy upalny wieczór w Warszawie potrafi być nieznośny, a droga z Saskiej Kępy, gdzie mieszka Stefan, do domu Mariana w Śródmieściu może obfitować w wiele przeciwności. Na trasie eskapady pojawiają się starzy znajomi Stefana, np. Prezes mający fantastyczny dar do cudownego pomnażania majątków firm, niedoceniany i przez to zgorzkniały Poeta, Wiedźma – wciąż pociągająca, choć już przecież eksgirlfriend muzyka, czy wreszcie tajemniczy nieznajomy Lucjan, który zadziwia zrozumieniem i nadzwyczajną wręcz wielkodusznością. Zaczyna się droga nie tylko przez Warszawę.
Nie od wczoraj wiadomo, że ostrość języka Krzysztofa Vargi jest oceniana na 6+ (nie kojarzyć z 500+). Do tego natura obdarzyła go wprawnie świdrującym okiem obserwatora (lub dla precyzji nawet parą takich bystrych ocząt) i dodała pakiet bujnej wyobraźni wymykającej się z ram mieszczańskiej zacności. Sporą część tych przymiotów autor przenosi na swoich bohaterów oraz narratora z „Masakry”. W efekcie czytelnik dostaje atrakcyjną historię, w której Varga bezpardonowo masakruje współczesne polskie społeczeństwo. Tu wbije szpilę, tam obnaży, gdzie indziej cierpko skwituje albo i drwiąco podsumuje. Odziera rzeczywistość z hipokryzji w błyskotliwym stylu albo w błyskotliwych stylach, bo do czarnej roboty wykorzystuje nie tylko głównego protagonistę, zapijaczoną gwiazdę punkrockową o przebrzmiałej sławie, lecz także napotkanych znajomych. Razy sypią się na prawicowców i lewicowców, na liberałów i konserwatystów, idealistów i materialistów, intelektualistów, artystów, biznesmenów, młodych i starych. Przy czym Varga nie tyle dyskredytuje ich poglądy, co bardziej ich hipokryzję, sztuczność, brak autentyczności, życie pod publiczkę i na pokaz. Doskonale do tego celu wykorzystuje modelowe postaci. Przywołajmy tu jeszcze raz wspomnianego wcześniej Prezesa – szemranego cwaniaczka-biznesmena czy magistra Wątrobę – zjadliwego krytyka literackiego, któremu Varga (zresztą nie tylko jemu) pozwala formułować prowokujące tezy, ot choćby taką „Bezmyślność jest cnotą najwyższą (…) Albowiem w bezmyślności osiąga się nirwanę.”*),a następnie – ku uciesze czytelnika – rozwijać, uzasadniać i okopywać się w argumentach swoich konfrontacyjnych racji.
Wydawca na okładce określa „Masakrę” jako powieść drogi w dwojakim znaczeniu. Po pierwsze, przez miasto stołeczne i po drugie, przez pijacką mękę. Poświęćmy chwilę temu pierwszemu znaczeniu. Tu Stefan przebija się przez miasto w popołudniowo-wieczornym sierpniowym skwarze, upocony forsuje warszawskie ulice, sapiąc zdobywa mosty, bierze w posiadanie rozgrzane chodniki, okupuje dla ochłody lokale rozmaitej konduity, a nawet ucina sobie poważny dyskurs filozoficzny ze spiżowym mieszkańcem centrum – samym mistrzem Prusem.
Varga wiodąc Stefana przez współczesną Warszawę, z niemal przewodnikową dokładnością opisuje pokonywaną przezeń trasę. Ale to nie tylko realna Warszawa stanowi crème de la crème powieści, lecz również to, co się pod jej współczesnością kryje, z czego pochodzi i do czego prowadzi. I znowu Varga, głównie myślami Stefana, natrząsa się z dzielnic mieszkaniowych parweniuszy korpoepoki, z nuworyszowskich przyzwyczajeń i rozrywek typowych dla libertarian, relatywistów czy też innych światopoglądowców, nie oszczędzi narodowych mitów i lęków tożsamościowych z tak uwielbianą przez określone środowiska gloryfikacją walki przeciwko wrogom ojczyzny, w której tym więcej bałwochwalczego pietyzmu i otumaniającego katolicyzmu, im więcej ofiar śmiertelnych.
W tej masakrycznej marszrucie Stefan przechodzi męki człowieka skacowanego. Varga doskonale, miejscami z fizjologicznymi szczegółami, pokazał etapy i niuanse stanu od wybudzenia się z pijackiego snu poprzez kolejne fazy trzeźwienia, dolewania procentów do umęczonego ciała, by nie cierpiało zanadto na skutek efektów ubocznych ulatniającego się nadmiernie szybko odurzenia, aż po ponowne otumanianie się mocnymi trunkami w celu zachowania komfortu funkcjonowania na tyle, by choć móc utrzymać się w pozycji zbliżonej do pionu. Varga jest wobec swojego bohatera bezlitosny. Nigdy nawet nie zaproponował mu (uwaga, będzie reklama) choćby popularnego 2KC na złagodzenie skutków syndromu poalkoholowego, a pompuje w niego kolejne łyki wody ognistej w różnych postaciach. Stefan poci się, drży, przeżywa lęki, katuje się wspomnieniami i wyrzutami sumienia, a my miast mu współczuć w cierpieniach, świetnie się bawimy. Skądinąd, Stefan sensowniej myśli, będąc na rauszu niż trzeźwiejąc, bo wówczas jego myśli stają się coraz bardziej niezborne. Czyżby rzeczywiście in vino veritas?
„Masakra” Vargi to nie tylko droga przez miasto i pijacką mękę, to przede wszystkim tour de polskie społeczeństwo, z jego dawnymi i aktualnymi fobiami, mitami i bolączkami, o czym już wcześniej wspomniałam. Varga w inteligentny sposób szydzi, drwi sobie z nas samych i nie raz i nie dwa trafnie dźgnie czytelnika pod serce. Ten czytelnik jednak nie czuje się poruszony na długo, bo wciąż ma wrażenie, że to jednak nie dzieje się naprawdę i że to tylko wytwór pijackiej rozregulowanej wyobraźni. To wygodne usprawiedliwienie pozwala mu bezkarnie śmiać się z perypetii Stefana, a po zakończeniu lektury nałożyć maskę i wrócić do wygodnych przyzwyczajeń myśląc w duchu do siebie, jak to dobrze, że nie jest upadłym pijanicą, a kimś o wiele lepszym.
*) Cytat pochodzi z „Masakry” Krzysztofa Vargi.
Jeszcze w cielęcych latach grupa kolegów z podstawówki miała zasadę określającą, które książki SIĘ czyta, a po które SIĘ w ogóle nie sięga. Jeśli pozycja była pokaźnych rozmiarów i zawierała niewiele dialogów, nie miała szans, by któryś z chłopaków zaszczycił ją swoją uwagą. Dlaczego o tym wspominam? Bo wg tego kryterium „Masakra” Krzysztofa Vargi w ogóle nie powinna trafić...
więcej Pokaż mimo toNa pewno to jest dobra książka, a nawet bardzo dobra, ale chwilami dość miałem tego baroku, czasowników, przymiotników, całego przegadania . Czułem, jakby autor zbudował sobie jakieś schematy i wrzucał je do swoich dzieł. Z drugiej strony te dywagacje bywały nawet zabawne. Lecz jeśli to jest studium alkoholizmu, to zdecydowanie wyżej oceniam „Pętlę”.
Może Varga chciał sobie zakpić i ze swojej strasznej książki zrobił komedię.
Do bohatera nie poczułem żadnej sympatii ( jest zgranym muzykiem, lecz ani razu nie wspomina o tym, co dalej będzie robił w życiu),wręcz odwrotnie, a z wszystkich postaci, z którymi się spotykał, najbardziej podobał mi się Bolesław Prus.
Obojętnie jaka ta „Masakra” jest, to powinna być obowiązkową lekturą dla Anonimowych Alkoholików z przynajmniej rocznym okresem abstynencji.
PS. Ale co to znaczy „zawomitowany” ?
Na pewno to jest dobra książka, a nawet bardzo dobra, ale chwilami dość miałem tego baroku, czasowników, przymiotników, całego przegadania . Czułem, jakby autor zbudował sobie jakieś schematy i wrzucał je do swoich dzieł. Z drugiej strony te dywagacje bywały nawet zabawne. Lecz jeśli to jest studium alkoholizmu, to zdecydowanie wyżej oceniam „Pętlę”.
więcej Pokaż mimo toMoże Varga chciał sobie...
Trafne, znakomicie rozpoznane i podane tło obyczajowe. Dialogi niezłe. Nie przekonała mnie afirmacja ateizmu, miejscami podana w sposób prostacki i chyba sztuczny. Ale czyta się dobrze.
Trafne, znakomicie rozpoznane i podane tło obyczajowe. Dialogi niezłe. Nie przekonała mnie afirmacja ateizmu, miejscami podana w sposób prostacki i chyba sztuczny. Ale czyta się dobrze.
Pokaż mimo toKapitalny opis misterium upadku Stefana Kołtuna stanowiący soczewkę przez którą możemy ujrzeć rzeczywistość w sposób zmuszający do głębokiej refleksji. Dawno się tak nie ubawiłem, dawno nie czytałem tak dobrej książki - dla mnie mistrzostwo! Pierwszy rozdział przeczytałem dwukrotnie, drugi raz smakując słowa, bo nie mogłem uwierzyć, że może być coś równie dobrego jeśli nie lepszego niż Trociny! Na pewno do niej wrócę ponownie albowiem przypomniała mi zapomnianą już prawie przyjemność czytania!
Chapeau bas!
Kapitalny opis misterium upadku Stefana Kołtuna stanowiący soczewkę przez którą możemy ujrzeć rzeczywistość w sposób zmuszający do głębokiej refleksji. Dawno się tak nie ubawiłem, dawno nie czytałem tak dobrej książki - dla mnie mistrzostwo! Pierwszy rozdział przeczytałem dwukrotnie, drugi raz smakując słowa, bo nie mogłem uwierzyć, że może być coś równie dobrego jeśli nie...
więcej Pokaż mimo toAbsolutne mistrzostwo!
Absolutne mistrzostwo!
Pokaż mimo to