Wojna o Ferrin

Okładka książki Wojna o Ferrin
Katarzyna Michalak Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Cykl: Kroniki Ferrinu (tom 4) fantasy, science fiction
400 str. 6 godz. 40 min.
Kategoria:
fantasy, science fiction
Cykl:
Kroniki Ferrinu (tom 4)
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Literackie
Data wydania:
2014-10-16
Data 1. wyd. pol.:
2014-10-16
Liczba stron:
400
Czas czytania
6 godz. 40 min.
Język:
polski
ISBN:
9788308054147
Tagi:
literatura polska
Średnia ocen

                6,4 6,4 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,4 / 10
220 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
407
24

Na półkach: , ,

„Wojna o Ferrin”, czyli parę uwag o kulturze gwałtu.

Bo kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, pojawia się na półkach kolejna część Ferrinu.

Seria znana przy okazji windowania ocen na serwisach takich jak LC: wystarczy tylko samemu albo we współpracy założyć kilkadziesiąt fałszywych kont, dodać na chybił-trafił parę książek innych autorów, po czym ocenić wszystkie powieści autorki na dziesięć gwiazdek. Następnie można już myśleć, że nikt nie zauważy. Tak. Oczywiście. Masoni mogą tylko pozazdrościć przebiegłości i spisku.
Fałszywe konta mają zazwyczaj po 40-60 książek i prawie żadnych recenzji (tylko pod książkami pani Michalak pojawiają się wypowiedzi typu „Genialna!!!!!!!”, „Mistrzostwo gatunku!!!!!”, a jeśli już opinie są trochę dłuższe, to nie ma różnic w stylu na kilku kontach. Wniosek?). Zjawisko widać było chyba najlepiej w przypadku "Powrotu do Ferrinu".

Tyle wstępu na temat technik marketingowych, czas przejść do treści i formy tegoż dzieła, bo to wszak główny temat (choć, prawdę mówiąc, omawianie fałszerstw byłoby przyjemniejsze). Na sam początek motto:

„Gdy stracisz nadzieję
Gdy myślisz, że nie masz już szans
Pozostaje honor i odwaga
I jeszcze wiara w przyjaciół”.

Ładnie, prawda? A jak mają się te słowa do treści książki? No właśnie…
(W dalszej części mnóstwo spoilerów)

Wpierw o fabule, chociaż schematem niewiele różni się od poprzednich. „Wojna o Ferrin” zaczyna się kolejnym zmartwychwstaniem Anaeli (wcześniej zdarzyło jej się to w pierwszym tomie), ponieważ znów szykuje się jakaś wojna. Ale nie taka zwykła, tylko najkrwawsza, jakiej doświadczył ten świat. Zdanie zostaje powtórzone kilka razy, aby czytelnik na pewno zrozumiał, że ma być strasznie czy groźnie. I w ogóle powinien się bać, tylko jakoś nie potrafi. Słowa wypowiadane przez bohaterów nie współgrają ze zdarzeniami ani z tym, jak są opisywane przez narratora.
Anaela wraca więc do Ferrinu, a jej córka Gabriela (bohaterka poprzedniego tomu) wraz ze swoim mężem po prostu znikają. Chwyt trochę jak z opowiadań blogowych nastolatek, tylko że tam nagłą śmiercią usuwa się rodziców, aby nie przeszkadzali. W sumie… Gabriela też została usunięta po to, by nie przeszkadzała matce w miłostkach.
Więc ma być wojna, nikt nie wie z kim, bo gdy tylko bohaterowie myślą, że znają już wroga, za nim pojawia się kolejny – jeszcze silniejszy. Wpierw ma to być Raskar, potem Lanoria (jeden z wrogów z „Serca Ferrinu”), następnie cały wielki kontynent Lanorów za morzem, potem bogowie Ferrinu, ale nie, obok nich są jeszcze inni bogowie zza morza, z którymi trzeba walczyć. Więc grunt że będzie wojna, nieważne z kim. Sporządzenie planu działań utrudnia również Anaela, która niby coś wie, ale nikomu nie powie, bo po co. Zrobi tylko awanturę i uderzy zaklęciem w swojego przyjaciela, gdy ten ośmieli się zapytać o szczegóły lub zdenerwować na jej zachowanie.
A potem bohaterka zacznie użalać się nad tym, jak jej ciężko i jak nikt jej nie rozumie.
W tle pojawia się jeszcze starsza przepowiednia, na szczęście tym razem nikt nie próbuje opowiadać jej wierszem.
W międzyczasie Anaela jest więziona, podróżuje między wymiarami, ale zbyt wiele z tego nie wynika, oraz cierpi za miliony tak, że Konrad powinien schować się w swojej celi i ze wstydu już nigdy stamtąd nie wychodzić. Oprócz tego bohaterka nagle dowiaduje się, że Sellinaris – miłość jej życia – zgwałcił Gabrielę. No ale nie to jest ważne, jak matka poradzi sobie z tą świadomością – wszak dla Anaeli najistotniejszym będzie przeżywanie rozterek miłosnych, które ograniczają się do tego, czy chce rozłożyć nogi przed Sellinarisem, czy jednak nie. Czy on ją kocha, czy może już nie. A zgwałcona córka? Kto by się nią przejmował?
Wszystkie perypetie wojenno-miłosne (bo fabułą tego nazwać nie można) kończą się w ten sposób, że w Ferrin ma uderzyć wielka czarna kometa, która tak naprawdę nie jest kometą, tylko skupiskiem demonów, ale nie trafia, bo Anaela przeszła przez jakiś most. W sumie to powinno być wiadomo, w jaki sposób znalazła się na jednym krańcu tego mostu i po co miała w ogóle po nim iść, ale książka jest tak chaotyczna, że w sumie nie da się tego zrozumieć. Nagle bohaterka jest w Ferrinie, potem na moście.
Aha, Anaela przed finałem powieści nie powie żadnemu ze swoich przyjaciół, jak dokładnie będzie wyglądać to widmo zagłady, bo nie. A jak spróbują dowiedzieć się od niej czegokolwiek więcej, to spoliczkuje, zastosuje wobec nich przemoc i zagrozi śmiercią. No ale oni wciąż będą ją uwielbiać, taki imperatyw autorki, bo przecież Ferrin zostanie ocalony.
Na pewien czas, bo czeka nas jeszcze jeden tom, gdzie będzie kolejna wojna pełna rozterek miłosnych, gwałtów, kiczowatej brutalności, patosu oraz niespodziewanych zwrotów akcji, których czytelnik się spodziewa, bo czytał chociaż połowę pierwszej części.

Tyle pokrótce o fabule, bo trudno napisać cokolwiek więcej. Światem wciąż rządzi chaos. Bohaterowie gdzieś biegną, krzyczą na siebie, znów biegną, rzucają wyzwiskami, biegną dalej… Żaden nie ma określonego celu, autorka po prostu przerzuca ich z miejsca na miejsce. Ponadto brak tu jakiejkolwiek komunikacji międzyludzkiej, każdego racja jest najważniejsza – a jak drugi się nie zgadza, to pierwszy skoczy mu do gardła.
Naprawdę, gdyby bohaterowie potrafili ze sobą zwyczajnie porozmawiać zamiast wrzeszczeć na siebie i wpadać w histerię, może dałoby się jakoś ograniczyć chaos.
Część zdarzeń nie wpływa na kolejne, nie łączą się ze sobą, brak tutaj ciągłości fabularnej i konsekwencji w prowadzeniu akcji, takie czytanie o niczym. Podobnie jak we wszystkich poprzednich tomach – plus jedynie taki, że „Wojna o Ferrin” jest najkrótsza.
Wydawałoby się, że po tylu wydanych książkach autorka będzie wiedziała, że zdarzenia ex machina nie sprawdzają się we współczesnej literaturze (albo chociaż wydawnictwo to zauważy), ale nie. Nadal brak u Michalak stopniowania napięcia, wszystko dzieje się nagle, aż w pewnym momencie czytelnik przestaje zwracać uwagę. I mimo tych gwałtownych zwrotów akcji dynamizmu nie ma.
Autorka równie szybko, co zrzuca na swoje postaci nowe problemy, przechodzi od tematów poważnych do dowcipów albo kolejnych przepychanek słownych. Lub jeszcze gorzej: na przykład w jednym momencie Anaela będzie oskarżać Sellinarisa o gwałt na córce, a za dwa akapity zacznie rozważać, czy on ją (Anaelę) jeszcze kiedyś pokocha.
Emocji i fragmentów, które pozwoliłby „wejść” w świat albo go poczuć (chociaż wątpię, by ktokolwiek chciał), również nie ma. Książka wygląda po prostu jak zapis dialogów oraz schematu akcji – zaledwie konspekt zbudowany z samych wypowiedzi bohaterów, bo ich przewaga nad opisem zdarzeń, miejsc czy uczuć jest zatrważająca.

Z tych dialogów i gnającej akcji można sobie jedynie zbudować obraz postaci. Zacznijmy od tej najważniejszej – Anaeli. Pierwszy zgrzyt powstaje w momencie, gdy czytelnik uświadamia sobie, że bohaterka powinna mieć już mniej więcej 65 lat (po pobieżnym podliczeniu czasu z poprzednich tomów), tymczasem heroina pani Michalak nie zmieniła się wizualnie w żaden sposób, nie ma też starczych problemów i może zajść w ciążę. Oprócz tego po niby dziesięcioletnim śnie nie musi przyzwyczajać się znów do ruchu, od razu przebiega przez pół zamku i nie ma zadyszki. Teoretycznie Anaela jest jakimś człowieko-elfo-smokiem, ale w tekście nie ma żadnego wyjaśnienia (zwłaszcza, że dwadzieścia pięć lat mija na Ziemi). Autorka zapomniała, czy bohaterka nie może się zestarzeć, bo wtedy już nie będzie taka „fajna”?
Na dodatek Anaela zyskuje nowe moce czytania emocji oraz myśli innych, które w praktyce w niewielu sytuacjach jej się przydają. Otrzymuje też jakąś Najwyższą Magię, ale co to tak naprawdę jest – trudno dociec przez całą książkę.

Z darmowych fragmentów dostępnych na stronie wydawnictwa:
„Anaela rozłożyła ręce i stanęła przez Raskãrem bezbronna. Nie. Nie bezbronna. Uzbrojona w Moc. W Najwyższą Magię.”

„Z jej ręki ponownie spłynął po klindze żywy ogień. Człowiek-Smok zaskowyczał. Odór przypalonych tkanek, który wdarł się w nozdrza, przyprawiłby o mdłości każdego oprócz niej, Anaeli.”

Takich fragmentów, w których autorka zachwyca się swoją bohaterką, jest znacznie więcej, poprzestańmy na tych dwóch.
Na dodatek Michalak cały czas próbuje przedstawić Anaelę jako postać, która wie, co robi, czyni to z myślą o ocaleniu Ferrinu, jest jednocześnie stanowcza i opiekuńcza wobec bliskich… Tymczasem wygląda to tak: jeśli Anaela dowie się czegoś na temat zagrożenia, nie powie o tym nikomu, bo nie. Zagrozi śmiercią, torturami albo uderzy lassem energii. Wiedząc o tym, że po raz kolejny jest jedyną nadzieją świata (choć myślę, świat poradziłby sobie jednak znacznie lepiej bez niej), będzie narażać swoje życie. Oczywiście nie powie nikomu, gdzie się wybiera – niech czekają i nie wiedzą o niczym. Kiedy przez własną głupotę nadzieje się na sztylet Sirdena (tylko dlatego, że ten wolałby służyć Gabrieli, która zachowywała się normalnie – i przede wszystkim słuchała innych), zamiast odpoczywać pójdzie pluć krwią na radzie wojennej. Potem zacznie użalać się nad sobą, że jest zbyt słaba, aby dowodzić obroną Ferrinu (i jakoś dziwnie nie pamięta, że sama jest winna swojej ranie). Na tejże samej radzie nikt nie może mieć przy sobie broni – oprócz Anaeli. W dodatku heroina wciąż użala się nad sobą, bo nie ma ręki (już pomijamy fakt, w jaki sposób ją straciła), ale w tych wszystkich narzekaniach przebijała dla jak mnie niechęć do niepełnosprawności. Zwłaszcza, że bohaterka pod koniec nie akceptuje braku dłoni, nie pokazuje, że nawet z takim problemem można sobie radzić – ot, bogowie stwarzają jej rękę. Refleksji na ten temat – żadnej.
Ogólnie w tym tomie postać Anaeli jest jeszcze bardziej odpychająca niż poprzednio (tak, da się). Traktuje wszystkich wokoło z pogardą, nie szanuje zdania innych, każdy jest jej poddanym, jej własnością albo sługą, choć przecież motto książki mówiło coś o przyjaciołach. Więc jak to w sumie jest?

„Do tej pory spokojny kat nagle wybuchnął:
– Ona umarła! Twoja córka, jedyna i ukochana, umarła zaledwie wczoraj, a ty… Ty mówisz o tym z taką obojętnością! Gardzę tobą!
Byłby wybiegł, gdyby lasso z czerwonej energii nie pochwyciło go za szyję i nie szarpnęło w tył. Amre tylko sapnął, widząc, jak przyjaciel usiłuje uwolnić grdykę i zaczerpnąć choć łyk powietrza. Błyskawica puściła go tak samo nagle, jak spętała.” (z darmowych fragmentów na stronie wydawnictwa)

A po kilku podobnych sytuacjach, gdzie Anaela używa mocy wobec każdego, kto ośmieli się skomentować jej działania, otrzymujemy taki fragment ze spotkania bohaterki z jeńcami z Lanorii:

„Już chyba [jeniec] wolałby być torturowany, ale ona, Anaela, musiałaby przy tych torturach być, zadawać pytania, a widoku męczonego człowieka by nie zniosła”. (s. 248)

Po czym natychmiast wdziera się więzionemu do mózgu, następnie rozkazuje zabić wszystkich zatrzymanych Lanorów. Gdzie tu logika?
W jednej jeszcze scenie Anaela otwarcie przyznaje się przed bogami Ferrinu do tego, że wierzy w chrześcijańskiego Boga. Więc… gdzie w tym wszystkim postawa chrześcijańska? Miłość do bliźniego, szacunek? Czy to jest raczej ten patologiczny typ człowieka, który w sytuacji własnego zagrożenia będzie prosił Boga o pomoc, aby później, gdy wszystko wróci do porządku, dalej ziać pogardą i nienawiścią do całego otoczenia? Z jednej strony pokornie odmówi modlitwę (tak, w chwili, gdy Anaela idzie po finałowym moście, zaczyna wymawiać słowa „Ojcze nasz”), a wcześniej spojrzy z wyższością na własną siostrę i ośmieszy ją przy najważniejszych dla niej ludziach?
Z łatwością będzie grozić innym śmiercią i rozkazywać szkolić dzieci do wojny, aby później biadolić nad swoim losem?
Skoro pojawiła się siostra, to można poświęcić jej więcej uwagi. W pewnym momencie Anaela przenosi się do alternatywnego wymiaru, gdzie na tronie Ferrinu, jako małżonka Sellinarisa, zasiada właśnie Kamila (samobójczyni i siostra bliźniaczka z pierwszego tomu, ciotka z trzeciego). W sumie tej postaci mi żal, bo autorka próbowała zrobić z niej potwora, ale jej nie wyszło, obrzydliwość ujawnia się w postaci Anaeli. Michalak przedstawia Kamilę jako tę złą, bo zawsze zazdrościła głównej heroinie Ferrinu. Anaeli tymczasem przez myśl nie przemknie, że w sumie całe życie traktowała siostrę jak służącą. Że w pewien sposób wpłynęła na depresję Kamili.
Potem z ust Anaeli padają jeszcze takie słowa do Sellinarisa z tego drugiego wymiaru:

„Jeśli koniec wojny zależy od powicia przez panią Kamilę dziecka, możesz ją nawet zgwałcić, masz moje przyzwolenie. Może się puścić nawet ze stajennym, jeśli ty jej na to pozwolisz”. (s. 188)

Bo jeśli Michalak wmawia nam, że bohaterka jest zła, to nie można z nią zwyczajnie porozmawiać, nikt nie może z nią uprawiać seksu z miłości. Można ją jedynie zgwałcić albo ona sama się puści. Oczywiście za przyzwoleniem swojego pana i władcy.
I taki jest pogląd autorki na inne kobiety? Tak naprawdę myśli o drugim człowieku pisarka, która pozuje na „ciepłą, miłą autorkę piszącą dla każdej z nas”?

Kolejne postaci są niezmienne. Amre już czwarty tom pragnie Anaeli, ale nie może, Sirden też by chciał, ale nie może, Reikan w porę dowiaduje się, że jest jej bratem (ale i tak kilka stron później zachowuje się tak, jakby już nie pamiętał), dlatego też nie może – bo przecież nasza bohaterka jest dopełnieniem Sellinarisa, więc tylko do niego należy (tak, w kontekście wizji miłości Michalak to słowo pasuje). Właśnie, można go teraz omówić. Wciąż jest bucem czy zdrajcą, a gwałt to dla niego zabawa. Mamy także powtórkę z pierwszego tomu – w „Grze o Ferrin” pojawiała się scena, gdzie Sellinaris wzywał gwardzistów, aby na jego oczach zgwałcili Agnessę de Sade. W „Wojnie o Ferrin” woła natomiast trzech Lanorów, by tak samo potraktowali Anaelę. Nie, nijak nie wpływa to na naszą bohaterkę, bo przecież w ostatniej chwili Anaela informuje Sellinarisa, że jest z nim w ciąży, więc jej „ukochany” odsyła strażników.
Ale czy ferrińskiej heroinie przejdzie przez myśl, że od kogoś, kto dałby cię zgwałcić trzem facetom, bylebyś oddała mu przywilej władzy, należy uciekać jak najdalej? Nie, bohaterka pani Michalak wciąż jest zakochana.
Ponadto w poprzedniej części ukochany Anaeli gwałci jej córkę (i nie jest to jedyny gwałt na jego koncie), jak w tym tomie poprowadzony jest ten wątek ze strony Sellinarisa?

„Osłabienie mijało z każdym krokiem. Z każdym krokiem prostował plecy i wyżej unosił podbródek. Rana na udzie dokuczała, ale przestał na nią zważać, bo bardziej dokuczało Sellinarisowi co innego.
Wspomnienie ostatniej nocy.
Gwałt na Gabrieli. Na młodziutkiej, niewinnej, ledwo poślubionej żonie.
– Nie takiej znów niewinnej – mruknął. – „Karin sprzątnął ci moje dziewictwo sprzed nosa”. – Ale sumienie mimo to wgryzało się w nieczułe serce Wielkiego Władcy. – Wielkiego Władcy?! – Aż się zatrzymał. Nim coś się stało, coś, co sprawiło, że jest teraz tutaj zamiast w Nolandii, choćby i w lochu, przekazał Gabrieli przywilej władzy! Tak, zrobił to! – Chwila słabości i jesteś Księciem Małżonkiem – prychnął, tym razem zły sam na siebie. – Znów Ferrinem rządzi smoczowłosa kobieta…” (darmowy fragment pierwszego rozdziału)

„Poniosło mnie wtedy [w domyśle: kiedy zgwałciłem ci córkę], poniosło mnie dzisiaj. Mam gwałtowny charakter i takiego mnie kochasz”. (s. 142)

Czy cokolwiek trzeba dodawać? Powieść mówi sama za siebie.

W tym momencie sięgnę do chyba najgorszego wątku całej serii, czyli motywu gwałtu. Michalak wprowadza go do prawie każdej swojej książki, w Ferrinie pojawia się on najczęściej. Autorka traktuje ten temat jak rekwizyt, bo raz gwałt jest, potem go nie ma, znika bez żadnego wpływu na bohaterów. W „Wojnie o Ferrin” tak samo. Powstaje tylko pytanie – co pani Michalak chciała przez to pokazać?
Sytuacja wygląda w ten sposób: w poprzednim tomie Sellinaris zgwałcił Gabrielę, Anaela, która widziała się z nią kilka razy (będąc w jakimś stanie półśmierci) nie skomentowała tego w żaden sposób. Ba, na sam koniec „Serca Ferrinu” pada z ust naszej bohaterki wyznanie, że gdyby mogła po raz kolejny walczyć o ten świat, wybrałaby Sellinarisa (w dodatku kierowane do zgwałconej przez niego córki). Więc co? No wybacz, dziecko, zgwałcił cię, ale ja go przecież kocham?
W „Wojnie…” Michalak próbuje ratować sytuację, ale nie da się zrehabilitować ani Anaeli, ani Sellinarisa (autorka nawet jeszcze bardziej ich pogrąża). Na początku dowiadujemy się, że główna bohaterka o niczym nie wiedziała – lecz czy córka, gdyby usłyszała od swojej matki, że ona wciąż kocha gwałciciela, nie powiedziałaby o wszystkim? (W dodatku w tamtej scenie „Serca Ferrinu” Anaela przekonuje Gabrielę, że powinna przebaczyć swojemu ukochanemu. Za co? Za takie coś: „Karin osunął się po balustradzie, usiadł ciężko i schował głowę w ramionach. Tylko po drżeniu pleców można było poznać, że łka z upokorzenia i nienawiści do samego siebie. Jak łatwo się jej wyrzekł. Miłości swojego życia. Swego dopełnienia… Człowiek czy elf mogli ją gwałcić do woli, to Karin mógł wielkodusznie wybaczyć, wystarczy jednak, by dotknął jej smok, tu już twa wielkoduszność się kończy (…)” (s. 387, „Serce Ferrinu”), więc wynika z tego, że Anaela musiała wiedzieć coś o sytuacji córki). Lecz nawet jeśli dopiero później ferrińska heroina dowiaduje się o tym, co spotkało jej córkę, autorka nie potrafi obronić swojej ulubionej bohaterki. Kiedy Anaela czyta dziennik Gabrieli, nie myśli o jej uczuciach, myśli o sobie, o swojej miłości do Sellinarisa. A później dostajemy jeszcze garść takich cytatów:

„Anaela pokiwała głową, z uwagą oglądając leżące przed nią nagie ciało. Nic nie było w stanie jej zaszokować. Nawet monstrualnych rozmiarów przyrodzenie, które bestia – jeśli dobrze rozumieć Sarisa – zamierzała zatopić w jej córce, a którym przedtem przebiła Amarillę.
Jej matkę.
– Jak się bawić, to bawić, Raskãr. – Wbiła sztych tak głęboko, że z rany popłynęła ciemna krew.” (z darmowych fragmentów pierwszego rozdziału)

„I ze smutkiem stwierdziła [Anaela], że ma przed sobą nie utraconą miłość, o którą może po raz trzeci zawalczyć, ale drugiego Raskara, którego musi złamać”. (s. 33)

„– Zgwałciłeś moją córkę. Nigdy ci tego nie daruję.
– Nie darujesz mi, że to nie ty byłaś na jej miejscu – roześmiał się prowokacyjnym śmiechem [Sellinaris].
– To też”. (s. 35)

„– Nie przeszkadzał w czym? – wyszeptała słabo [Anaela].
– W uleczeniu ciebie. Przecież nie w gwałcie! – prychnął [Sellinaris].
– Kto cię tam wie… – szepnęła.
Posłał jej ni to urażone, ni to rozbawione spojrzenie”. (s. 79)

– I zostałaś z nim sam na sam?! Czy wiesz, co on ostatnio robił za zamkniętymi drzwiami?!
– Wiem, Amre, nie zapominaj jednak, że wtedy była to Gabriela, a teraz to jestem ja. Umiałabym poradzić sobie z obecnym tu lordem”. (s. 87)
Ten cytat może nie być do końca oczywisty, ale w porównywaniu tego, kto i jak poradziłby sobie w sytuacji gwałtu (w dodatku w wypowiedzi Anaeli brzmi ton wyższości), przebija pogarda dla ofiar. Fakt, że matka zestawia siebie z córką, przemilczę.

„Sellinaris był, jest i będzie miłością mojego życia” (s. 143)

Otrzymujemy również scenkę, w której w przypływie nagłego pożądania Anaela uprawia seks z Sellinarisem. Wszelakie myśli o córce znikają, jedyna wątpliwość, jaka rodzi się w głowie naszej bohaterki, brzmi: Przecież to Reikan jest moim mężem!
Teoretycznie nie ma co pisać. Skomentowanie słowami „Jak się bawić, to się bawić” tego, że facet zgwałcił ci matkę i próbował zrobić to samo z córką, jest obrzydliwe. Mówienie, że zazdrości się córce tego, że została zgwałcona, również jest obrzydliwe. Dowcipy o gwałcie – tak samo. Tekst mówi sam za siebie.
Wątek Gabrieli w połowie książki jednak znika – w momencie, gdy Anaela dowiaduje się, że jest w ciąży z Sellinarisem, bo urodzić ma… Gabrielę. Tę samą, która wcześniej odeszła. Co na to Amre, pierwszy ojciec? Nic. Co na to wszyscy inni, którzy znali starą Gabrielę, a teraz mieli czekać na nową? Nic. Anaela? Tym bardziej.
Nie wiem, czy autorka stwierdziła, że jak nagle zrobi coś takiego, to problem gwałtu z „Serca Ferrinu” zniknie, ale się przeliczyła. Powstała ogromna dziura logiczna, bo wraz z ciążą nikt nie pamięta już o tym, co spotkało pierwszą Gabrielę. Anaela może więc spokojnie uprawiać seks z Sellinarisem, aby w zakończeniu znów byli szczęśliwą parą (po co więc był cały wątek gwałtu w poprzednim tomie, skoro autorka – nieudolnie – usunęła go w tej części? Jest to rzecz, która mocno wpływa na relacje). Od momentu ciąży bohaterka nie myśli już w ogóle o tym, co się wcześniej stało.
Więc co czytelnik ma z tego wyciągnąć? Zgwałcił mi córkę, oj tam, oj tam, moja miłość do niego jest ważniejsza? Przecież facet się kiedyś zmieni?
Nie. Wystarczy przeczytać wszystkie tomy (jeśli ktoś chce sprawdzić siłę swojej odporności na głupotę) albo recenzje (dla tych, którzy nie chcą ryzykować mózgu), aby wiedzieć, że bohaterowie byli już w kilku wymiarach. W każdym Sellinaris był podobny, tutaj też niewiele się zmienia. Czyli nie – można się spodziewać, że gwałciciel zrobiłby znów to samo.
I w sumie zastanawia mnie, czy autorka rozumie, co napisała. Jak spojrzałaby na podobną sytuację w prawdziwym życiu.

Daleko mi do oceniania pani Michalak (chociaż w przypadku tej powieści trudno powstrzymać się od nieprzyjemnych wniosków), ale tekst jest mocno szkodliwy. Chciałoby się zapytać, czy autorka rzeczywiście tak myśli, ale nie ma co liczyć na odpowiedź.
Póki co mogę mieć szczerą nadzieję, że czytelnicy oraz czytelniczki – zwłaszcza ci, którzy sięgną po tę książkę dlatego, że wpojono im, iż literatura tej pisarki to „ciepłe opowieści dla kobiet” a ta seria to namiętny romans fantasy – może zwrócą uwagę, że treści, które się tutaj pojawiają, tylko wspierają kulturę gwałtu.

Michalak prezentuje również poglądy na kwestie nieplanowanej ciąży. Co z tego, że Sellinaris zdradza Ferrin, stosuje wobec Anaeli przemoc, przy okazji jakiegoś przyduszania mówi, że:

„Ty nie znaczysz dla mnie nic. Tylko ono [dziecko]”. (s. 241)

Skoro zaraz Anaela powie do innego bohatera:

„Co tak patrzysz? Muszę go poślubić. Chyba nie myślisz, że urodzę bękarta?” (s. 253)

Co z tego, że facet cię bije i ma wyraźne zaburzenia, że w sumie nie wiesz, czy po narodzinach również dziecko nie zostanie ofiarą przemocy? (wszak wcześniej otrzymujemy fragmenty, w których Sellinaris mówi Anaeli, że ją kocha) Przecież dziecko nie może się wychowywać bez ojca, bo inaczej będzie „bękartem”.

Tyle o patologiach, czas na język i styl. Praktycznie można by napisać „O cholera, jestem brzemienna, wyrzygam się do kolebusi!” (Wypowiedź zbudowana ze słów Anaeli), aby zobrazować, z czym mamy do czynienia w „Wojnie o Ferrin”. Autorka wciąż pisze bardzo prostym językiem, miesza archaizmy, wulgaryzmy i zdrobnienia, wciąż nie potrafi konsekwentnie przedstawiać przestrzeni i operować czasem. Opisów nie ma, jak coś jest ładne, to „utkane z mgły”, a jak Anaela się rozzłości, to „chlaśnie” błyskawicą. Nadal – mimo że to już czwarty tom! – niewiele wiadomo na temat świata przedstawionego. Dalej żadnych zwyczajów, kultury, itp. Niby autorka (chyba po recenzjach poprzednich części) wspomniała coś na temat gospodarki rolnej, ale to niewiele. Geografia świata? Przedstawiona w ten sposób:

„Feri’ana, Ellisia, Yordania, Amarkanda, Morze Szmaragdowe, w którym Gabriela odkryła merliny, potem prowincje wschodnie: Saskia, Cambria, Tamil, Trezja, północ: Nolandia i Góry Graniczne, za nimi Kyrenia, dawne Nienazwane, i powrót wzdłuż zachodniego wybrzeża, chronionego przez góry, aż do Feri’any. Gdzie tu zagrożenie? Kto może zaatakować? Skąd ta wojna?” (z darmowych fragmentów na stronie wydawnictwa)

O każdej z tych krain nie wiadomo nic. Czytelnik zaraz zapomina wszystkie nazwy, bo nie pojawiają się już później w tekście.
Do tego wszechobecny patos. Wylewne gesty, podniosły ton, który w pewnym momencie staje się kiczowaty, napompowane wypowiedzi, z których nie wynika nic (albo mają podkreślać wspaniałość Anaeli. Czyli jednak wciąż nic).
P.S. Kolebusia naprawdę pojawiła się w tej powieści:

„Spojrzała w bok, gdzie w prześlicznej, rzeźbionej kolebusi leżała mała księżniczka, Gabriela dell’Soll”. (s. 276)

Oprócz tego mamy kiczowatą brutalność, bo przemoc, krew i gwałty są rekwizytem. Ten sam poziom, co polewanie się keczupem w teatrzyku, tylko tutaj mamy materię literacką. Co z tego, ze komuś utną ucho, inny się będzie wykrwawiał, trzeciemu wydłubią oczy? Wszystko podane jest taki sposób (bo opisanym tego nazwać nie można), że czytelnik bezrefleksyjnie przerzuca kartki. Mniej taniej makabry, więcej skupienia na wpływie brutalności na człowieka, ot, taka rada. Można tym osiągnąć znacznie lepsze efekty.
Do festiwalu kiczowatej przemocy dochodzi jeszcze słaba erotyka, w której króluje nieśmiertelna Michalakowa „płeć”. Same opisy nie budzą żadnych emocji, są niesamowicie drętwe.
Szczytem żenady dla mnie było to (dwa akapity wcześniej pojawiał się jeszcze nabrzmiały krwią członek, kilka zdań później miażdżenie ust pocałunkiem):

„Sellinaris wbijał się w nią raz po raz, jakby chciał sięgnąć serca i tam złożyć daninę z nasienia”. (s. 300)

Danina z nasienia?

Naprawdę?

Dostajemy też element komiczny, w którym lwiana dziękuje Anaeli za ratunek (bo kiedy myślisz, że już nic żenującego się nie pojawi, latająca kotka zaproponuje bohaterce seks. Tak):

„Uratowałaś ją. Tak cię za to kocham, moja pani, że mogłabym z tobą kopulować”. (s. 132)

Wniosek prosty. Wyczucia słowa pani autorce wciąż brak.
Pojawiają się również błędy redakcyjne, np.

„Anaela, z Czarnym Tytanianem w dłoni, okrążała nagie, zwinięte wpół ciało. Tuż obok leżał z nienaturalnie wygiętą szyją Saris, ale kobieta, upewniwszy się tylko, że Cień żyje, nie zwracała już nań uwagi, całą poświęcając bestii, która ją spłodziła.
Wstrząsnęła się na to wspomnienie.” (do obejrzenia w darmowych fragmentach)
Bohaterka pamięta moment, w którym ją spłodzono?

„– Ja to ja, jestem W.W.F., ale martwisz mnie ty”.
Taki skrót? Naprawdę?

„Jej Wysokość Gabriela dell’Soll i Wielki Książę Karin dell’Amar gaśli z dnia na dzień. Nie pomagały wywary z leczniczych ziół, Leczące kręciły głowami, a złota energia przekazywana przez jednorożce zataczała krąg. Nikt nie wiedział, dlaczego pani Ferrinu i jej ukochany mąż umierają, a oni odchodzili, gasnąc z dnia na dzień.”
Powtórzenie. Nie jedyny przykład.

W zakończeniu książki pada po raz kolejny ściągnięte od Herberta „Bądź wierna. Idź.”, potem mamy dostać dość kiczowaty happy end, gdy – wtem! – Amre z żalu, że to Sellinaris jest ukochanym Anaeli, postanawia popełnić samobójstwo. Los jednak nie jest dla niego łaskawy, bo przerzuca odrzuconego kochanka do innego wymiaru, gdzie musi uratować ukochaną przed gwałtem (scena podobna do spotkania Anaeli i Amrego w lesie w „Grze o Ferrin”, tylko z innej perspektywy). Czyli kolejny tom będzie powtórką fabularną z poprzednich. Jak zwykle.

Nie opłaca się więc sięgać po „Wojnę o Ferrin”. To tylko zmarnowany czas.

Co więcej napisać? Książka ewidentnie słaba, źle napisana, nudna i szkodliwa. Płaski świat, irytujący bohaterowie, nużąca akcja oraz brak wątku przewodniego. Moim zdaniem „Wojna o Ferrin” jest jeszcze obrzydliwsza niż poprzednia część – ze względu na poprowadzenie wątku gwałtu. Michalak stawia przed czytelnikiem bohaterkę, Anaelę, która ma być w jej mniemaniu dobra. Otrzymujemy tymczasem postać, która będzie stosować wobec przyjaciół przemoc, aby nakłonić ich do swoich racji (a można by zwyczajnie porozmawiać, lecz autorce taka myśl nie przyszła chyba do głowy), wciąż będzie postępować głupio i nierozważnie oraz – co najgorsze – ponad swoje dziecko postawi faceta, który je skrzywdził (nawet nieważne, czy Gabriela jest córką Anaeli. Mogłaby to być przypadkowa kobieta. Miłość do gwałciciela oraz brak współczucia są naprawdę chore). Już nieważna jest kreacja świata czy prowadzenie fabuły, w centrum opowieści stoi Anaela. To na niej skupia się cała uwaga i jej działanie śledzi czytelnik. Więc taką bohaterkę chce promować autorka? Z taką postacią pani Michalak się utożsamia?
Taką lekturę proponuje uznane wydawnictwo - bo przecież skoro to coś ma fanki, to zysk będzie, nieważne, co sprzedajemy w środku?

„Wojna o Ferrin”, czyli parę uwag o kulturze gwałtu.

Bo kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, pojawia się na półkach kolejna część Ferrinu.

Seria znana przy okazji windowania ocen na serwisach takich jak LC: wystarczy tylko samemu albo we współpracy założyć kilkadziesiąt fałszywych kont, dodać na chybił-trafił parę książek innych autorów, po czym ocenić wszystkie...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    355
  • Przeczytane
    325
  • Posiadam
    65
  • Ulubione
    14
  • Fantastyka
    11
  • Teraz czytam
    7
  • Katarzyna Michalak
    6
  • 2022
    5
  • Chcę w prezencie
    4
  • 2014
    3

Cytaty

Więcej
Katarzyna Michalak Wojna o Ferrin Zobacz więcej
Katarzyna Michalak Wojna o Ferrin Zobacz więcej
Katarzyna Michalak Wojna o Ferrin Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także