Ziemiomorze
- Kategoria:
- fantasy, science fiction
- Cykl:
- Ziemiomorze (tom 1-6)
- Seria:
- Po raz pierwszy w jednym tomie
- Tytuł oryginału:
- The Earthsea
- Wydawnictwo:
- Prószyński i S-ka
- Data wydania:
- 2013-11-07
- Data 1. wyd. pol.:
- 2013-01-01
- Liczba stron:
- 944
- Czas czytania
- 15 godz. 44 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788378396659
- Tłumacz:
- Piotr W. Cholewa, Paulina Braiter-Ziemkiewicz, Stanisław Barańczak
- Tagi:
- ziemiomorze guin smoki przygody czary czarnoksiężnik wyspa morze
Po raz pierwszy w jednym tomie!
„Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin to jeden z najznakomitszych cykli literatury fantasy, porównywany z dziełami J.R.R. Tolkiena czy C.S. Lewisa. Opisuje malowniczy świat pełen wysp, smoków i tajemnic, w którym najważniejsza jest równowaga między tworzącymi go siłami. Głównym bohaterem serii jest czarnoksiężnik Ged; poszczególne części opowiadają jego losy – od najmłodszych lat i pierwszych kroków stawianych w świecie magii, aż po czasy gdy zaczęła się ona stawać niebezpiecznym narzędziem w rękach zła.
Ged, którego Ziemiomorze na zawsze zapamięta jako Krogulca, zostaje wysłany na wyspę Roke, aby tam zgłębiać czarnoksięską sztukę. Jest obdarzony niezwykłymi magicznymi zdolnościami, więc po latach nauki zostaje Arcymagiem, który będzie musiał pomóc Najwyższej Kapłance Archipelagu – Tenar – uciec z labiryntu ciemności.
Niestety, wraz z upływem lat równowaga Ziemiomorza zacznie się chwiać coraz bardziej, a prawdziwa magia i pradawne zwyczaje coraz częściej wykorzystywane będą przez mroczne siły zła i śmierci…
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Onomastyka magiczna
„Czarnoksiężnik z Archipelagu” i kolejne części wchodzące w skład „Ziemiomorza”, które do tej pory dostępne były jedynie osobno, to już klasyka gatunku fantasy, a szczerze mówiąc ja i klasyka rzadko kiedy miałyśmy ze sobą po drodze. Dlatego miłym zaskoczeniem była dla mnie przygoda z literackim dorobkiem Ursuli K. Le Guin. Zanurzając się w świat podzielony z reguły na czarnoksiężników i zwykłych ludzi odkrywałam moc drzemiącą w tym gatunku, której do tej pory nie dostrzegałam aż tak wyraźnie. Toteż tym bardziej cieszy mnie, że wydawnictwo Prószyński i S-ka zdecydowało się wydać wszystkie historie Le Guin w jednym tomie, do tego w tak pięknej oprawie.
Moja przygoda zaczęła się, kiedy poznałam małego chłopca wykazującego ponadprzeciętne zdolności magiczne. Duny - bo tak mu było pierwotnie na imię - mieszkał na wyspie Gont wraz ze swoją rodziną, która jednak jest tu najmniej istotna. No, może poza ciotką chłopca - który zwany będzie dalej Krogulcem bądź Gedem - ponieważ ona jako pierwsza dostrzegła w chłopcu zalążek zdolności magicznych. Mgła, która zasnuła później okoliczne tereny broniąc jednocześnie swych mieszkańców, była jedynie potwierdzeniem. Teraz było już tylko kwestią czasu, aby wysłać chłopca na jakieś poważniejsze nauki. W wiosce Re Albi mieszkał zaś mag o imieniu...
...dosyć! Czy to słuszne żebym opowiadała Wam historię historii opowiedzianej już przez kogoś innego? Nie, to nie jest słuszne. Czy to dobrze, że powstrzymałam się na samym maciupeńkim początku, kiedy nic nie jest jeszcze wiadome, a szelest kart nie zdradził jeszcze nic ważnego? Tak, to bardzo dobrze. Tej powieści - bo traktuję wszystkie sześć części jako całość - nie da się streścić, niczego jej jednocześnie nie ujmując. „Ziemiomorze” to świat, który trzeba zwiedzić osobiście, w którym trzeba przeżyć każdą przygodę po kolei, wysłuchać każdej legendy i poznać słowa każdej pieśni, słowem - trzeba dotknąć każdej strony, przewrócić ją z namysłem i powoli, czasem z niepokojem, a czasem z zadumą zabrać się do następnej. Jednak poza samymi przygodami, które będą przeżywać bohaterowie tej ponad dziewięćsetstronicowej lektury, a których przecież przytoczyć tutaj nie mogę, jest wiele innych kwestii, co do których mogę się wypowiedzieć, wyłuszczyć je choć częściowo, przedstawić Wam, mając nadzieję, że choć jedną osobę zachęcę do sięgnięcia po tę - nie wstydźcie się, wiem, że wielu z Was tak właśnie myśli o obszernych książkach - cegłę. I miejmy nadzieję, że dla tych, którzy z niejakim ociąganiem sięgają po książki mające więcej niż te 600 stron, będzie to another brick in the wall.
Pierwszą sprawą niech będą imiona. Na pewno niejednokrotnie każdy z Was zastanawiał się dlaczego nosi takie, a nie inne imię, sprawdzał jego znaczenie w księgach specjalnie do tego stworzonych i przede wszystkim oswajał się z nim, z jego brzmieniem, zdrobnieniem i skojarzeniami do niego. Ja na przykład oswajam się ze swoim nadal i podejrzewam, że proces ten będzie trwał aż do końca istnienia tej papki myśli, uczuć i organów, którą jestem. W ziemiomorskim świecie imiona mają rolę nie do przecenienia. Siła, jaką mają nazwy zauroczyła mnie i choć zdaję sobie sprawę z tego, że w moim świecie nic aż tak potężnego nie ma miejsca, to chcąc nie chcąc zaczęłam na nowo przypatrywać się nazewnictwu. Szczerze mówiąc chciałabym, aby imiona miały taką moc, jak na Roke, Havnorze czy innych wyspach, które będziecie mieli okazję zwiedzić. Tam, gdzie legendy okazują się prawdą, a smoki to stworzenia z krwi i kości, każdy człowiek ma przynajmniej dwa imiona. Zwykłe, użytkowe, które jest niezbędne i towarzyszy im niemal od momentu narodzin, a także imię prawdziwe, nadawane kiedy chłopiec lub dziewczynka wkraczają w magiczny świat dojrzałości, stopniowo rozszerzającej swoje kręgi. I właśnie to imię decyduje o wszystkim, czego się podejmiesz, o tym komu zaufasz i czy zaufanie to nie zostanie sprzedane, w dodatku za marne grosze. Ponieważ swoje prawdziwe imiona mieszkańcy Ziemiomorza zdradzają tylko tym, którym albo bezgranicznie ufają, albo bezgranicznie kochają. A są i tacy, którzy nikomu go nie wyjawili. Bowiem poznając to jedyne słuszne imię, zyskujemy władzę nad jego posiadaczem. Władzę niemalże nieograniczoną. Niebezpieczne, prawda?
Druga sprawa to sny. Choć Freud i Nolan to nazwiska bardzo od siebie odległe, łączy je jedno - zarówno twórca psychoanalizy, jak i reżyser, i scenarzysta „Incepcji” dostrzegli potencjał drzemiący w snach. Potencjał, który dla Geda i innych bohaterów powieści, niejednokrotnie będzie okazywał się nieoceniony. Senna powłoka tworzy z czasem drugi świat, o którego równości nikt w lekturze nie musi nas przekonywać, ponieważ ujawnia się nam ona sama, powoli, ale wyraźnie i dobitnie. W snach dzieje się wiele wydarzeń, które doprowadzą naszych bohaterów do punktów, do których nie byliby w stanie dotrzeć pchani tylko i wyłącznie mądrością zdobytą na jawie (i nie, nie mam tu na myśli kolejnej wyspy).
Rzecz kolejna: śmiertelność. W świecie opanowanym i strzeżonym przez magów okazuje się ona być tak samo doskwierająca i budząca lęk, jak w naszym zwykłym, szarym świecie. Ursula K. Le Guin doprowadzała mnie momentami wręcz do wściekłości udowadniając, że nieśmiertelność nigdy, w żadnym świecie, dla żadnego stworzenia nie będzie stanem naturalnym, ani tym bardziej pozytywnym. Czemu powodowało to u mnie białą gorączkę? Bo chciałabym wierzyć, że jest inaczej, że chociaż w świecie wymyślonym dla zabawy, inspiracji czy nawet z nudów, jest możliwe nieskończone życie. Dodatkowo, przez co piekliłam się jeszcze bardziej, autorka bardzo klarownie wyjaśniła sobie, nam, swoim bohaterom, dlaczego są pewne granice, których nie należy przekraczać. Dlaczego są pewne mury, których nie należy stawiać i dlaczego od życia nie należy wymagać więcej niż tego, że jest.
Idźmy dalej, a dotrzemy do smoków. Choć nie pojawiają się w powieści jakąś zatrważającą liczbę razy, to echo trzepotu ich skrzydeł słychać niemal przez całą lekturę. Wywołują niezatarte wrażenie i chyba stąd ta oszczędność autorki, która okazała się być idealną proporcją. Dzięki temu jest ich w sam raz, ich opis jest na tyle lapidarny, żeby pozostawić w czytelniku chęć do ruszenia własną wyobraźnią (u której - nie łudźmy się - w XXI wieku nietrudno o odleżyny), na tyle jednak obszerny, aby nakreślić odbiorcom swoją wizję i kształt tych ogromnych stworzeń. Pierwszym pytaniem pewnego fana i wyznawcy smoków, z którym osobiście mieszkam było czy są w tej książce dobre czy złe smoki. Także byłam tego ciekawa, a odpowiedź zawarta w „Ziemiomorzu” okazała się być więcej niż satysfakcjonująca. Otóż smoki u Le Guin nie są ani dobre, ani złe. Są za to bardzo mądre i to stwierdzenie musi Wam na razie wystarczyć.
Skoro już jesteśmy przy mądrości, zostańmy przy niej, bo jest to akurat ostatnia kwestia, którą chciałam poruszyć. Szczerze - nie spodziewałam się, że w książce fantasy, w książce opowiadającej o czarodziejach, magach, smokach i innych niestworzonych historiach znajdę taki ogrom mądrości, aktualnej nawet teraz. Muszę przyznać, że Ursula K. Le Guin to bardzo, bardzo inteligentna kobieta i osobiście nie obraziłabym się, gdyby dane mi ją było poznać. Co ciekawe, chyba najwięcej prawd, pomijając te o życiu i śmierci, dotyczyło relacji damsko-męskich. Nie tylko tych tkwiących pomiędzy dwojgiem ludzi związanych uczuciem, ale także relacji społecznych i politycznych, kształtujących się na przestrzeni tylu już wieków, a wciąż nie mogących się do końca ukształtować. Mnóstwo tutaj celnych uwag i trafnych spostrzeżeń, podczas czytania których niejednokrotnie pojawiało się w mojej głowie „No właśnie!” i „Dokładnie tak jest!”.
Pięć kwestii wymienionych powyżej to, wydaje mi się wystarczające powody, aby sięgnąć po „Ziemiomorze”. Jednak, jakby i tego było Wam mało, to dodajcie sobie do tej listy świetny, plastyczny i skrzący się inteligencją język, przepiękny obcy świat wykreowany przez autorkę, żywych i jak najbardziej ludzkich (pomijając oczywiście smoki) bohaterów i niezwykle przyjemne dla oka wydanie, w którym nie brakuje dokładnej mapy całego Ziemiomorza - od Rubieży Północnych do Południowych i od Rubieży Wschodnich po Zachodnie. Ta powieść naprawdę wciąga niczym wir magiczny, a ostatnia jej część „Opowieści z Ziemiomorza” choć na początku były mi nie w smak i kręciłam na nie nosem, to ostatecznie okazały się być kropką nad i, dopełnieniem świata, w który wsiąknęłam na kilkanaście dni. Jakakolwiek jednak będzie Wasza decyzja dotycząca lektury „Ziemiomorza”, zacznijcie zwracać uwagę na magiczną moc imion, która również w naszym świecie, choć dużo słabsza i bardziej wątła, ma coś do powiedzenia. A zdradzając komuś swoje prawdziwe imię bądźcie czujni i ostrożni, ale też nie dajcie się stłamsić przez strach, bo dla kogoś, Wasze imię może być czymś naprawdę wyjątkowym, tak jak dzieje się to w wierszu Mariny Cwietajewej:
Imię twe — ptaszyna w ręku,
Imię twe — sopelek w ręku.
Jedno jedyne ust poruszenie,
Pięć liter — imię twe — drgnienie,
Piłeczka w biegu schwytana,
Srebrna pieśń dawno słyszana.
Kamień, rzucony w cichą głębinę,
Wyszlocha pluskiem twe imię.
W słabym odgłosie nocnego biegu
Huczy twe imię, jak pieśń w szeregu,
I zagra nam je w skroń
Sucho trzeszcząca broń. *
*M. Cwietajewa: „Imię twe”.
Oceny
Książka na półkach
- 4 153
- 2 984
- 1 671
- 453
- 180
- 144
- 105
- 79
- 32
- 26
Opinia
Jakiś czas temu przeczytałem pierwszą powieść tomu, „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, popełniając po zakończeniu lektury na tym portalu w zasadzie pozytywną, a jednak trochę marudną pod różnymi względami recenzję. Przyznałem książce niezłą ocenę, bo historia była interesująca, a styl autorki jest zarówno spójny, jak i całkiem przyjemny w odbiorze. Musiałem jednak ponarzekać na to i owo, zwłaszcza na wszechobecne stwierdzenia, że utwory Le Guin to ta sama klasa wagowa co twórczość Tolkiena i w zasadzie trudno o coś lepszego w literaturze fantasy. Cóż, jeśli faktycznie tak jest, to tym gorzej dla całego fantasy.
Upłynęło trochę czasu i szukałem czegoś nowego do przeczytania. Natrafiłem w końcu na „Ziemiomorze”, cykl który jest w całości wychwalany pod niebiosa podobnie jak sam „Czarnoksiężnik z Archipelagu”. Ponieważ doświadczenia z „Czarnoksiężnikiem z Archipelagu” były mimo wszystko pozytywne, bez sprzeciwu zabrałem się za lekturę. Przeczytałem i cóż… nie żałuję. Ale muszę też trochę ponarzekać.
O „Czarnoksiężniku z Archipelagu” nie będę się rozpisywał, tutaj odsyłam do mojej poprzedniej recenzji. Muszę jednak przyznać, że czytając go ponownie (bo i dlaczego nie) na tle większej całości spodobał mi się nawet bardziej niż wtedy, gdy czytałem go jako odrębne dzieło. Wynikało to chyba z całokształtu cyklu, w którego kontekście postać Geda nabiera więcej barwy, staje się ciekawsza i bardziej żywa. Nie ukrywam, że lektura „Ziemiomorza” dała mi sporo satysfakcji, lubiłem wracać do miejsca, w którym przestałem czytać, sięgałem do czytnika (bo o ebooku mowa) w każdej wolnej i spokojnej, sprzyjającej uważnej lekturze chwili.
Nie widzę specjalnie sensu w szczegółowym analizowaniu poszczególnych tomów, dokonało jej już mniej więcej milion osób zapewne – wystarczy powiedzieć, że każdy z tomów ma swoje zalety i wady, przy czym moim faworytem był „Najdalszy brzeg”, a najsłabsze są chyba jednak krótkie „Opowieści z Ziemiomorza”.
Zamiast takiej analizy poszczególnych tomów wolałbym jednak spisać tutaj kilka uwag, które w zasadzie niemal w równej mierze dotyczą każdego z nich.
Jak napisałem wcześniej, cykl czyta się bardzo przyjemnie i w żadnym momencie nie byłem znużony lekturą. Trzeba przyznać, że Le Guin miała swego czasu naprawdę niezłą wyobraźnię i stworzyła uniwersum, które jest naprawdę spójne i nieźle przemyślane. Wszystko zdaje się pasować do siebie, żaden element nie odstaje od całościowego obrazu, za to należy się pochwała. Podobnie jest ze stroną językową – Le Guin zachowuje w każdym z tomów spójny styl, który jest bardzo charakterystyczny, a który można mimo to oceniać dwojako: z jednej strony potrafi malować językiem całkiem zręcznie, z drugiej jest to styl niezbyt wymagający dla czytelnika i z czasem bardzo wtórny. Ale to już każdy ocenia wedle swej miary.
Największym problemem, jaki miałem z „Ziemiomorzem”, było coś, co raziło mnie już w pewien sposób podczas odrębnej lektury „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, a co potwierdziło się dobitnie w trakcie lektury całego tomu i stawało się coraz trudniejsze do przełknięcia. Tak, bezsprzecznie Le Guin ma wyobraźnię i przyjemny w odbiorze styl, tak, historie są ciekawe, tak tak. Jednakże w każdym z tomów fabuła jest budowana praktycznie identycznie, co uznaję za sporą wadę – nie ma bowiem mowy o jakiejkolwiek wielowątkowości, ba, historie są skonstruowane bardzo prymitywnie: na samym początku pojawia się wyznaczony do zrealizowania cel, którym książka następnie konsekwentnie się zajmuje, nie zbaczając na boki do samego końca. Byłoby to pewnie do zaakceptowania, gdyby Le Guin potrafiła zręcznie prowadzić fabułę do punktu kulminacyjnego i potem w jakoś sposób tę kulminację pokonać. A jest niestety przeciwnie, gdyż każda kolejna książka kończy się podobnie: bohaterowie dążą do realizacji wyznaczonego, czy to samodzielnie czy przez los czy inne Stare Moce, celu, osiągają go, po czym w kilku marnych zdaniach książka się kończy. Za każdym razem, naprawdę za każdym. O ile raz bym się mógł z tym pogodzić, o tyle ten szablon, który najwyraźniej Le Guin sobie raz utkała i stale go używała bez żadnych modyfikacji, za którymś razem razi już coraz mocniej.
Taka konstrukcja fabularna zupełnie mi nie odpowiada, mam bowiem wrażenie, że autorka budowała historię, prowadząc bohaterów coraz bliżej celu, po czym po jego osiągnięciu siadała i nie wiedziała, co tu jeszcze napisać, dlatego kreśliła kilka zdań metodą „byle skończyć”. Oczywiście nie zmierzam do tego, że książka powinna być równie długa po kulminacji, jak przed nią, to nie miałoby sensu. Ale odczuwałem to jako brutalne cięcie, gdy każda z powieści miała identyczną strukturę z urywającym się nagle zakończeniem, ta dysproporcja stanowiła dla mnie nieprzyjemny zgrzyt. Ale cóż, w zasadzie książki były w pierwszej kolejności tworzone dla dzieci, może oczekuję za wiele.
Pomijając tę fabularną powtarzalność i to brutalne ukatrupianie każdej historii na koniec w ten sam gwałtowny sposób, muszę jednak przyznać, że cykl jest warty lektury, jak najbardziej. W dalszym ciągu obstaję przy tym, że do literatury wysokich lotów cyklowi czy całej twórczości Le Guin (obecnie czytam „Sześć światów Hain”, ale wygląda to póki co dość mizernie) naprawdę daleko. Tak, ciekawe historie, przyjemny styl, ale stale ten sam banalny szablon. Porównywanie tej twórczości do książek Tolkiena to naprawdę gruba przesada.
Jakiś czas temu przeczytałem pierwszą powieść tomu, „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, popełniając po zakończeniu lektury na tym portalu w zasadzie pozytywną, a jednak trochę marudną pod różnymi względami recenzję. Przyznałem książce niezłą ocenę, bo historia była interesująca, a styl autorki jest zarówno spójny, jak i całkiem przyjemny w odbiorze. Musiałem jednak ponarzekać...
więcej Pokaż mimo to