Mrówki w płonącym ognisku

Okładka książki Mrówki w płonącym ognisku Teresa Oleś-Owczarkowa
Okładka książki Mrówki w płonącym ognisku
Teresa Oleś-Owczarkowa Wydawnictwo: Wydawnictwo M literatura piękna
252 str. 4 godz. 12 min.
Kategoria:
literatura piękna
Wydawnictwo:
Wydawnictwo M
Data wydania:
2013-08-19
Data 1. wyd. pol.:
2013-08-19
Liczba stron:
252
Czas czytania
4 godz. 12 min.
Język:
polski
ISBN:
9788375956177
Tagi:
literatura polska
Średnia ocen

6,0 6,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,0 / 10
44 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
1753
1752

Na półkach:

Moją uwagę przyciągnął nie tylko ten kogut i koń z wozem w tle, symbole życia wiejskiego, które jest bliskie mojemu sercu, bo cudowny, a z obecnej perspektywy wręcz magiczny, czas dzieciństwa spędziłam na pałuckiej wsi (kto jeszcze pamięta te nazwy regionalne?),ale przede wszystkim zdanie umieszczone na tylnej okładce: "Metafora symbolicznego obrazu życia na ziemi". Nie bardzo mogłam sobie złożyć te dwa skojarzenia tak, by pasowały do siebie – wieś jako metafora, a życie jej mieszkańców zamknięte w symbolice tytułowych mrówek w ognisku. Nie tak na nią patrzyłam i nie w tym kontekście ją zapamiętałam.
Do tej książki nie zdawałam sobie nawet sprawy, jakim bezcennym skarbem dysponuję i że to właśnie on daje mi siłę i radość życia.
Wieś zapamiętałam raczej taką, jaką powoli odsłaniała autorka, pozwalając mi wejść w jej świat dzieciństwa spędzonego u babci. Jakże podobnego do mojego, chwilami identycznego. Łącznie z gwarą, którą corocznie, po powrocie do szkoły we wrześniu, nauczyciele próbowali ze mnie wykorzenić. Siła, z jaką te obrazy mnie ogarnęły, wciągnęły emocjonalnie i zatopiły w ciepłych wspomnieniach, zdziwiła mnie samą. Były momenty, w których wybiegałam myślami przed szereg zdań, zastanawiając się, czy główna bohaterka, Terenia, też tak, jak ja, biegała do sadu po cudze jabłka, chociaż własne były za oknem, bała się gęsi (bardzo się bała!),a pajda chleba z masłem posypana cukrem smakowała jak nigdy i nigdzie. Opowieść chłonęłam, jak gąbka, każde zdanie obracałam w myślach, jak stary przedmiot wyjęty po latach z zakurzonych zakamarków pamięci, przypominając sobie miejsca i ludzi, którzy dawno odeszli, każdy obraz przykładałam do serca, odkurzając i rozpoznając zapomniane emocje. Miałam wtedy ochotę na rozmowę pozatekstową z autorką, na wydobycie zdarzeń, których opowieść nie zawarła z różnych względów, na szczegóły i drobiazgi dopełniające całości, na które tutaj nie było miejsca lub kontekstu. I mogłabym tak czytać tę opowieść o życiu wiejskim oglądanym oczami małej Tereski, gdyby nie coraz częściej pojawiające się frazy tekstu Teresy dorosłej, zaburzające płynność snutych wspomnień. Przynajmniej tak mi się wydawało na początku. Byłam nawet oburzona, że autorka swoimi wtrąceniami przerywa mi moją niemalże euforyczną, pełną rozrzewnienia wędrówkę w przeszłość. Jednak z czasem zrozumiałam, że to nie ona sama w sobie jest główną bohaterką, że życie w powojennej wsi, jej mieszkańców i ich skomplikowanych przez wojnę losów, ukorzenione w tradycji i obyczajach, oparte na więzach rodzinnych i dziedziczonych wartościach, w którym wyznacznikiem obowiązującego prawa było sumienie, a środek ciężkości ustanowiony przez Boga wyznaczał kierunek, skąd się pochodzi, kim się jest i dokąd zmierza, był tylko bazą do ważnych rozważań i przemyśleń. Kontrastem niegdysiejszej prostoty życia dawniejszych pokoleń dla współczesnego społeczeństwa doby Internetu. Rzeczywistości, w której sumienie zastąpiono kodeksami prawa ludzkiego, w której na budowanie kontaktów wirtualnych przeznacza się więcej czasu niż na tworzenie więzi rodzinnych, intymne rozmowy z bliskimi zastąpiono terapeutycznymi godzinami kupowanymi w gabinetach psychologów, potrzebę bycia utożsamia się z potrzebą posiadania, otwartość na innych zamknięciem się w sobie w obawie przed zranieniem, a dziecko w rodzinie traktowane jest coraz częściej, jak zbędny balast, który najlepiej zagłodzić, zatłuc, zabić.
Obraz tego, jak było i jak jest.
Bardzo zmienny na przestrzeni wieków. Niestety na niekorzyść ludzkości, bo zmierzającej ku samozagładzie. Ludzkości podobnej do społeczeństwa mrówek w ognisku próbującego w nim przeżyć. I o ile do tej pory to się udawało, bo przed trawiącą siłą ognia życia chroniły dziedziczone z pokolenia na pokolenie wartości, tak pięknie ukazane przez autorkę w zwyczajnym życiu wiejskim, o tyle współczesnego człowieka pozbawionego korzeni i punktu odniesienia, ten ogień może spalić.
I spala coraz częściej i więcej.
Ta nietypowa opowieść o dzieciństwie, na poły wspomnieniowa, na poły filozoficzna, którą autorka nazwała wędrowaniem do miejsca, skąd kiedyś wyruszyła, by móc poznać cel swojej drogi, gęsto przetykana zamyśleniami, przemyśleniami, wątpliwościami, rozważaniami, wnioskami, a przede wszystkim pytaniami o sens, cel i jakość życia człowieka współczesnego oraz o jego tożsamość, jest próbą zwrócenia uwagi tych, którzy jeszcze nie zatracili się we współczesnym świecie, chociaż zdążyli zamknąć i schować kuferek z posagiem, w który wyposażyło ich dzieciństwo. Zapomniany skarb, który warto w sobie ponownie odkryć, odkurzyć i przypomnieć skąd się pochodzi, dokąd zmierza i co włoży się do kuferka następnym pokoleniom. Zdolność słyszenia sumienia czy niedoskonały kodeks cywilny? Silne i bliskie relacje z najbliższymi czy uzależniające kontakty z osobami wirtualnymi? Empatię czy zdolność manipulowania innymi? Wrażliwość czy chęć uciszania jej alkoholem, narkotykami, lekami? Altruizm czy egoizm istnienia?
Jego zawartość przesądzi o ognioodporności naszych dzieci.
O ile dożyją wieku dorosłego…
naostrzuksiazki.pl

Moją uwagę przyciągnął nie tylko ten kogut i koń z wozem w tle, symbole życia wiejskiego, które jest bliskie mojemu sercu, bo cudowny, a z obecnej perspektywy wręcz magiczny, czas dzieciństwa spędziłam na pałuckiej wsi (kto jeszcze pamięta te nazwy regionalne?),ale przede wszystkim zdanie umieszczone na tylnej okładce: "Metafora symbolicznego obrazu życia na ziemi"....

więcej Pokaż mimo to

avatar
42
32

Na półkach: ,

Opowieść zawarta w tej książce nie porwała mnie, ale klimat wsi ludzi tam mieszkających i zaskakujących zdarzeń. Sprawia, że chętnie przeniósł bym się w tamte czasy na kilka dni odciąć się od zgiełku miasta, i ponownie zobaczyć gwiazdy w pełnym ich blasku.

Opowieść zawarta w tej książce nie porwała mnie, ale klimat wsi ludzi tam mieszkających i zaskakujących zdarzeń. Sprawia, że chętnie przeniósł bym się w tamte czasy na kilka dni odciąć się od zgiełku miasta, i ponownie zobaczyć gwiazdy w pełnym ich blasku.

Pokaż mimo to

avatar
108
35

Na półkach:

Po przeczytaniu czuje się trochę rozczarowana. Jak dla mnie, za wiele monotonnych opisów okolic, a za mało konkretnej fabuły i akcji. Szkoda, bo temat mógł zostać ujęty ciekawiej. Tyle, że to moja opinia, a każdy ma swój gust i warto aby sam przeczytał i ocenił.

Po przeczytaniu czuje się trochę rozczarowana. Jak dla mnie, za wiele monotonnych opisów okolic, a za mało konkretnej fabuły i akcji. Szkoda, bo temat mógł zostać ujęty ciekawiej. Tyle, że to moja opinia, a każdy ma swój gust i warto aby sam przeczytał i ocenił.

Pokaż mimo to

avatar
3145
925

Na półkach:

"Mrówki w płonącym ognisku" to wspomnienia autorki, które związane są dzieciństwem i ubogim życiem, jakie kiedyś wiodła na wsi.
Po wielu latach przyjeżdża ona na urlop w swoje rodzinne strony (Blanowice - kiedyś mała powojenna wieś, teraz dzielnica Zawiercia) i wraz z mieszkańcami wspomina ich wspólne stare dzieje. Opisuje ona zmiany jakie zaszły w życiu na wsi i jak toczy się ono teraz.

Tekst nie jest ułożony chronologicznie, skaczemy z wydarzenia, wspomnienia, wzmianki do teraźniejszości, by ponownie zagłębić się w myślach pani Teresy i spróbować zrozumieć jej pojmowanie świata. Początkowo było mi trudno połapać się w tym co jest czym, ale z czasem dałam się doszczętnie porwać jej opowieściom.

Odbiorca potrafi dostrzec, że przez te kilkadziesiąt lat na wsi zmieniło się wiele. Zbliżyła się ona do miasta, a ludzie wszędzie są podobni. Mieszkańcy wsi różnią się od siebie tak samo, jak i mieszkańcy miast.
"Ranek budzi każdego z innymi oczekiwaniami. Młodzi budzą się z nadzieją na coś, co może się wydarzyć, a starzy modlą się o to, by nic złego nie zakłóciło ich spokoju. Jedni wchodzą śmiało do rzeczki płynącej bystrym nurtem przez wieś, bo lubią jej orzeźwiający chłód, drudzy omijają ją z daleka, aby nie zamoczyć stopy lub buta."[1]
Wieś długo, przez wiele wieków nie ulegała przemianom. Jednak teraz ludzie chcą mieć przestronniejsze domy w których mieszkają coraz mniej liczne rodziny. Mieszkańcy są czyści, ich dłonie nie są już czerwone i spękane od pracy.

Autorka boleje nad zmianami, jakie pozachodziły na wsi. Zaciera się magia tego miejsca, jego klimat. Zamiast ciszy słychać warczenie motoru, włączone radio lub telewizor. Każdy zamyka się we własnym domu. Mieszka obok siebie, ale już nie razem. Nie czuć tej bliskości, tego braterstwa. Wieśniacy są niby bardziej nowocześni, ale są wobec siebie coraz bardziej oddaleni, nie ma już tej gościnności, ludzie są mniej otwarci i beztroscy.

Język gdzieniegdzie jest językiem prostych ludzi, jest bardzo swojski. Podobają mi się ludowe przyśpiewki, które kiedyś było słychać zewsząd. Dziś niewiele osób je pamięta, młodzi ich już nie znają.

Lektura jest nabita wieloma anegdotkami z życia mieszkańców: bijatyki o panny, tańce, spotkania, ich zainteresowania.
Dowiedziałam się wielu ciekawostek, np.:
Wodzianka to kromki chleba pokrojone w kosteczki i zalane wodą (ewentualnie przyprószone kawałeczkami słoniny).
Ziorać oznacza mówienie o wiele głośniej, niż potrzeba.

Czytelnik zostaje wciągnięty w ten klimat, razem z kumoszkami obgaduje nową w wiosce, bawi się razem z dziećmi, przywołuje maluchy do domu. Człowiek czuje się jak na wakacjach, może się rozluźnić, uspokoić, przestać stresować. Dostrzega się, że autorka nigdy nie szydzi z mieszkańców wsi, nie stroi sobie z nich żartów, wręcz odwrotnie wzrasta w jej przekonaniach mit o wspaniałości i sielskości tamtych czasów i miejsc.

Pisarce żal jest niszczenia, tłamszenia natury, tego, że wszystko chcemy porządkować. Kiedyś na jednym podwórku latały kury, psy, krowy, świnie, itp. Teraz wszystko grupujemy, oddzielamy, w tym także i niestety samych siebie. Od czego? Od zwierząt, od natury, od swojskości, od tradycji.

Ta publikacja łączy w sobie ogrom składników:
Pikantne sekrety i szczegóły, tajemnice, mordy, nieszczęśliwe wypadki fatalne w skutkach, zlepek myśli autorki na temat wsi, miasta, świata, wszechświata, dawnych i dzisiejszych czasów, ludzi oraz ich wierzeń i zapatrywań.

W tamtych czasach bieda i głód zaglądały wszędzie, ale każdy w głębi serca kochał takie życie, było się szczęśliwym tak, jakby wracało się do domu. Autorka opisuje tyle przykładów i szczegółów życia codziennego z tamtych czasów, iż jestem zachwycona szkicami tych realiów, zauroczona w nich po uszy. Odczuwa się ich autentyczność, szczerość, niemalże tęskni się za tą sielską przeszłością. Zazdroszczę jej takiego dzieciństwa, ja nie miałam szansy tego przeżyć.

Jedyny minus, jaki dostrzegam w tej publikacji, to filozoficzne rozważania autorki, które mnie miejscami męczyły. Było ich za dużo, czułam ich przesyt.

Naprawdę dało się odkryć, że Oleś-Owczarkowa jest psychologiem - to skakanie myśli z kwiatka na kwiatek, głębokie rozważania o istocie natury ludzkiej, życia, wszechświata i wszystkiego dookoła. Analizowanie do bólu zachowań i zjawisk. Podobne odczucia miałam przy niektórych książkach psychologa Barbary Rosiek. Jest to intrygujące.

Świat, jego globalizacja, technika, sztuczne zmiany, coraz mniej natury - to wszystko zaczyna nas przerastać, ale my, ludzie, nie poddajemy się - tak jak tytułowe mrówki w płonącym ognisku.

Mężczyźni (starzy mieszkańcy Blanowic, nie osoby nowo przybyłe z miasta i budujące tam domy) topią swoje smutki z alkoholu, przepijają całe wypłaty, a ich rodzina ledwo wiąże koniec z końcem.

Wszystko ulega przemianom. Przyspieszenie świata, pęd konsumpcyjny, ludzie są samotni w tłumie, zamknięci na rzeczywistość, spoglądający na nią przez ekran telewizora. Widzimy stłumienie, stłamszenie, niepokój wewnętrzny.

Starajmy się częściej wyciszyć, zastanowić nad sobą i nad naszym istnieniem, trwaniem. Spróbujmy znaleźć w nim głębszy sens. Zabiegajmy o to, aby nie odkryć w nim tylko pustki.

Piękna, głęboka, nietuzinkowa lektura dająca miliony wewnętrznych odkryć, zachęcająca do refleksji nad nami samymi i nad naszym miejscem w świecie. Polecam z całego serca. Warto wybrać się w tak wzbogacającą naszego ducha podróż.


[1] "Mrówki w płonącym ognisku" Teresa Oleś-Owczarkowa, str. 26

"Mrówki w płonącym ognisku" to wspomnienia autorki, które związane są dzieciństwem i ubogim życiem, jakie kiedyś wiodła na wsi.
Po wielu latach przyjeżdża ona na urlop w swoje rodzinne strony (Blanowice - kiedyś mała powojenna wieś, teraz dzielnica Zawiercia) i wraz z mieszkańcami wspomina ich wspólne stare dzieje. Opisuje ona zmiany jakie zaszły w życiu na wsi i jak toczy...

więcej Pokaż mimo to

avatar
178
172

Na półkach: , , ,

W polskiej literaturze, motyw wsi nigdy nie przestał być aktualny, choć zdarzało mu się przechodzić przejściowe kryzysy. Apogeum swojej popularności, prowincja przechodziła w XVI i XVII wieku ponieważ właśnie na niej znajdowały się majątki ziemskie polskiej szlachty. Powszechnie wtedy uważano, że prawdziwy Polak powinien mieszkać na wsi. Miasta były ostoją kupców i rzemieślników, którzy byli obywatelami drugiej kategorii (o ile w ogóle można było nazwać ich obywatelami). Wiek XVIII to czas apoteozy rozumu, wieś istniała w świadomości oświeconego ludu jedynie jako miejsce zakładania różnego rodzaju uzdrowisk oraz jako personalizacja rumianych, wiecznie roześmianych dzieci. Romantyzm miłował wieś i szeroko rozumianą ludowość. O tym nie trzeba nikogo rozeznanego w literaturze przekonywać, jednak pod koniec XIX wieku w myśli społecznej pojawiła się idea pracy u podstaw, czyli edukacji chłopów w celu rozbudzenia w nich świadomości narodowej. Pozytywizm był epoką, która najbardziej racjonalnie podchodziła do tzw. sprawy chłopskiej. Kilkadziesiąt lat później, polski modernizm rozkochał się we wsi jeszcze bardziej niż pokolenie mickiewiczowskie, ale już w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości na pierwszy plan wysunęły się miasta, o które trzeba było zadbać, aby zdobyć pewien prestiż na arenie międzynarodowej. Zachwycano się wtedy coraz szybszym tempem życia, nowymi technologiami (automobile!) o czym najdobitniej świadczy poezja Skamandrytów. II wojna światowa na długie lata zarezerwowała sobie miejsce w literaturze nie dając szans rozwoju innym motywom literackim. Dopiero komuniści oddali motywie wsi należne(?) mu miejsce, wkładając pióra do rąk przodownikom i przodowniczkom pracy, którzy w swoich dziełach zachwycali się nowymi modelami traktorów, kombajnów itp. Później, tj. po 1989 roku Polacy namiętnie zaczęli kopiować to, co zachodnie. Polska kultura ludowa poszła w odstawkę i stała się ,,passé".

Dopiero w ostatnich latach na nowo zaczęto interesować się wsią o czym świadczy chociażby stylistyka naszego hymnu Euro 2012, czy nachalnie promowany ostatnio hit muzyczny, który będzie reprezentował Polskę na konkursie Eurowizji. Jednak czy jest to prawdziwy obraz polskiej wsi, czy tylko produkt marketingowy?

Prawdziwą polską wieś postanowiła przedstawić swoim czytelnikom Teresa Oleś-Owczarkowa w swojej drugiej książce zatytułowanej Mrówki w płonącym ognisku. Trudno odgadnąć, czego powinniśmy się spodziewać po lekturze tej książki. Typowo przyrodniczą treść możemy od razu odrzucić, więc pozostaje nam skłonić się ku metaforycznemu sposobie pojmowania nazwy tej publikacji. Myślę, że ktoś, kto wychował się na wsi po chwili rozmyślań odgadłby rzeczywiste znaczenie tego tytułu. Pozostałym czytelnikom pozostaje lektura tej książki, w trakcie której wszystko powinno się wyjaśnić.

Trudno jest mi sprecyzować gatunek Mrówek w płonącym ognisku ponieważ jest to książka o wyjątkowo luźnej kompozycji, na którą składają się wspomnienia autorki z jej dzieciństwa spędzonego w Blanowicach oraz jej przemyślenia dotyczące przeszłości, teraźniejszości oraz kierunku, w którym zmierza pędzący zbyt szybko świat. Mała Tereska była bardzo ciekawską dziewczynką, musiała zajrzeć w każdy kąt i podsłuchać każdą rozmowę, a ponieważ była dzieckiem, nie karcono jej za to i nie zabraniano jej tego. Na wsi dzieci nigdy nie były chowane pod kluczem, zazwyczaj same, jedynie dzięki swej zaradności, musiały poznawać świat. Dzisiaj nie znajdziemy już na mapie Blanowic, stanowią one jedną z dzielnic Zawiercia, sporego miasta położonego w Małopolsce. Dawniej nikt nawet nie śmiał o takim zespoleniu myśleć. Wieś żyła swoim życiem niczym jeden organizm i nikt, nawet wojna, nie potrafiła zakłócić jej rytmu.

Teresa Oleś-Owczarkowa zrobiła wszystko, by jak najbardziej uwiarygodnić opowiadane przez siebie historie. W tym celu, słowo w słowo cytuje znane blanowiczanom powiedzonka, piosenki i pieśni kościelne. Bardzo miło się je czyta. Przyznam się, że część z nich pamiętam jeszcze ze swojego dzieciństwa, a jestem ładnych parę lat młodsza od autorki Mrówek w płonącym ognisku. Świadczy to o trwałości dziedzictwa ludowego, które niekoniczne musi być zamknięte w ramach jednego regionu (ja pochodzę z Mazowsza). Jednak nie tylko cytaty świadczą o wiernym oddaniu realiów życia w dawnych Blanowicach. Język postaci historycznych jest dokładnie taki sam, jakim się dawniej posługiwano. Oto dowód:
,,Wiycie co, Hosiasino, jak ja już urosne, jak będę duża to kupie wam taką chustkę z tureckim wzorem.
I ona wcale nie będzie z żadnego jedwabiu, jak ta sukienka mamusi. Będzie z watoliny."*
Dodatkowo, w książce Oleś-Owczarkowej precyzyjnie zostały opisane zwyczaje i święta takie jak pogrzeby, zaręczyny, wesela, lany poniedziałek itp. Czytelnicy zainteresowani polską kulturą ludową z pewnością nie zawiodą się na tej książce.

Na koniec chciałabym wspomnieć o pewnej wadzie tej publikacji. Opowieści o życiu w powojennej wsi w Małopolsce były arcyciekawe. Nie przeszkadzał mi nawet chaos w narracji (trudno jest uporządkować swoje wspomnienia),lecz w trakcie lektury tej książki zauważyłam, że jej autorka co jakiś czas nachalnie usiłuje przekonać czytelnika do swoich racji. Przemyślenia Pani Teresy są zazwyczaj dość konwencjonalne, chwilami ocierają się też o zwykły populizm. Wszyscy wiemy, że świat pędzi do przodu, wielu osobom, w tym mnie, nie do końca się to podoba, ale tłumaczenie tego czytelnikom, którzy mogą pochwalić się umiejętnością obserwacji, jest przez nich odbierane jako niepotrzebne i męczące.

Mrówki w płonącym ognisku to bardzo przyjemna w odbiorze książka. Jej lektura potrafi przenieść nas w czasie kilkadziesiąt lat wstecz. Dodatkowego uroku dodaje jej fakt, że wszystkie sytuacje w niej opisane zdarzyły się naprawdę. Polecam tę publikację osobom zainteresowanym polskim folklorem oraz miłośnikom udanych stylizacji językowych.

W polskiej literaturze, motyw wsi nigdy nie przestał być aktualny, choć zdarzało mu się przechodzić przejściowe kryzysy. Apogeum swojej popularności, prowincja przechodziła w XVI i XVII wieku ponieważ właśnie na niej znajdowały się majątki ziemskie polskiej szlachty. Powszechnie wtedy uważano, że prawdziwy Polak powinien mieszkać na wsi. Miasta były ostoją kupców i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
4663
3431

Na półkach: ,

Książka, która byłaby znacznie lepsza, gdyby autorka darowała sobie osobiste refleksje nad światem i pozostała przy wątkach fabularnych związanych z opisywaną wsią.

Wiejskie obrazki ujęły mnie swoim klimatem i treścią. Czytałam je z zainteresowaniem i nie przeszkadzał mi fragmentaryzm opowieści.
Drażniły mnie natomiast przerywniki w postaci łopatologicznych, rażących oczywistością przemyśleń, które - nawiasem mówiąc - wciąż się powtarzają i na dobrą sprawę można by je zamknąć w kilkunastu zdaniach.
Czasami miałam wrażenie, że autorka za bardzo wzięła sobie do serca jakąś moralizatorską misję, niczym Coelho, którego banałów nie trawię.

Na szczęście zasadnicza treść, którą jest dla mnie barwna opowieść o mieszkańcach wsi, broni się wyrazistością postaci, wśród których nie brak oryginałów, dziwaków oraz ludzi, którzy zasługują na szacunek swoją niezwyczajną zwyczajnością, uczciwością i pokorą.
Spodobał mi się realizm przeplatany z lirycznymi i metaforycznymi fragmentami. Wielka szkoda, że autorka tak spaprała całość wspomnianymi nieszczęsnymi "mądrościami" o świecie, życiu i człowieku.

Książka, która byłaby znacznie lepsza, gdyby autorka darowała sobie osobiste refleksje nad światem i pozostała przy wątkach fabularnych związanych z opisywaną wsią.

Wiejskie obrazki ujęły mnie swoim klimatem i treścią. Czytałam je z zainteresowaniem i nie przeszkadzał mi fragmentaryzm opowieści.
Drażniły mnie natomiast przerywniki w postaci łopatologicznych, rażących...

więcej Pokaż mimo to

avatar
111
89

Na półkach: ,

Z kubkiem gorącej herbaty wpatruję się w okładkę tej książki. Jestem po jej lekturze i zastanawiam się, co napisać... Przypomina mi się moje dzieciństwo, całodniowe wędrówki po polach w mojej wsi, codzienne zabawy z dzieciakami z ulicy, na której mieszkałam. Przypominają mi się wizyty u babci i dziadka - dojenie krowy, oglądanie świnek, bieganie za kurami; pamiętam małe kaczuszki, którymi się opiekowałam. Pamiętam, jak robiłam korale z jarzębiny, pamiętam ogniska, spotkania z sąsiadami i całonocne tańce...
Dlaczego o tym piszę? Bo książka "Mrówki w płonącym ognisku" przypomniała mi, jak funkcjonował świat kilkanaście lat temu. Choć sama autorka wspomina i opisuje rzeczywistość wojenną oraz powojenną. Ta specyficzna powieść jest przede wszystkim o życiu. Kryje się w niej tak wiele cennych momentów z przeszłości, które autorce udało się tak dobitnie uchwycić i przedstawić.
Na książkę miałam ochotę już od dawna, odkąd tylko zobaczyłam tę charakterystyczną okładkę i przeczytałam pierwsze recenzje. Cieszę się, że w końcu było mi dane ją poznać i że pani Teresa zabrała mnie w taką niezwykłą podróż do przeszłości.
Autorka wychowywała się w Blanowicach u swojej babci, kiedy rodzice ciężko pracowali na lepsze życie. Była bardzo ciekawskim dzieckiem, zamiast bawić się lalkami, wolała się włóczyć po wsi i obserwować życie innych ludzi. Wszystko musiała wiedzieć, o wiele rzeczy pytała, jako miastowa w sandałkach musiała "wkupić" się w łaski dzieciaków w trzewiczkach. W swojej książce wspomina i opisuje radosne i pełne przygód dzieciństwo.
"Mrówki w płonącym ognisku" to napisana pięknym, prostym językiem powieść o tym, co było, co minęło. Mamy w niej przedstawioną dawną polską wieś z czasów wojennych i powojennych, o czym już wspominałam. Autorka umiejętnie oddała realia minionej epoki - posługuje się ona gwarą, która wtedy obowiązywała oraz umiejętnie opisuje poszczególne mniej, bądź bardziej ważne wydarzenia z życia wioski Blanowice. Przedstawia, jak wyglądały zaręczyny, jak ludzie zawierali i zachowywali się w małżeństwach, jak wyglądał pogrzeb, prawdziwy lany poniedziałek, jak sobie pomagają i wspólnie się wspierają... Jest to ciekawa i intrygująca opowieść o życiu.
Pani Teresa zabiera nas w podróż, wspaniałą i ciekawą podróż. Wspomina w swej książce o zmianach, jakie nastały na przestrzeni lat w polskiej wsi - brak gospodarki, solidarności, świętowania dnia niedzielnego... Chyba każdy z nas może zauważyć, jak wiele rzeczy uległo przemianie. Nie muszę się o tym rozpisywać. Spodobało mi się stwierdzenie "świat musi się zmieniać" - czyż nie jest tak? Skoro świat się zmienia, to i staropolska wieś musi, nie może przecież zostać w tyle. Blanowice to wioska, która także uległa przemianom. Autorka przekazuje nam to na kartach powieści, widzimy wyraźnie tę zmianę - polną drogę zastąpił asfalt, wiele rzeczy zostało zastąpione nowymi. Tak, jak i autorkę nas samych ogarnia smutek i nostalgia.
Przez całą książkę miałam wrażenie, że to babcia opowiada mi o dawnych perypetiach wiejskiego życia, które tak wiele razy słyszałam. Myślę, że powinniśmy zapisywać, pamiętać i ocalić od zapomnienia takie wspominki, ponieważ to ważne, aby wiedzieć, jak dawniej wyglądało życie naszych przodków.
Polubiłam rzeczywistość "Mrówek...", z chęcią przeniosłabym się do dawnych Blanowic, poznała Kasię i Antka, Stasia i Alusię. Wspomniałam te dwie pary, ponieważ ich historie najbardziej utkwiły mi w pamięci. Antek chciał zrobić z Kasi "panią", a później tego żałował (wywołało to uśmiech na mojej twarzy). Natomiast historia Stasia i Alusi ociepliła mi serce, z przyjemnością patrzyłam, jak radzą sobie podczas trudnej sytuacji życiowej, jak pomaga im wioska, jak wszyscy razem są jednością - żałuję, że dzisiaj nie można już liczyć na taką pomoc. Wstrząsnęła mną historia Andzi, ale nie chcę Wam o niej opowiadać. Jeśli jesteście ciekawi, to sięgnijcie po tę powieść.
"Mrówki w płonącym ognisku" to nie tylko obraz zmieniającej się wsi. Znajdziemy tam wiele filozoficznych rozmyślań, które zahaczają o ważne aspekty życia. Na rewersie okładki jest napisane, że to "metafora symbolicznego obrazu życia na ziemi" i w pełni się z tym zgadzam. Autorka poprzez metaforę wsi odniosła się do zmian, które obejmują cały świat.
W lekturze nie widać chronologicznego uporządkowania, co mnie w ogóle nie przeszkadzało. W mojej opinii dodawało to jedynie pewnego uroku wspomnień przywoływanych przez autorkę. Nie znajdziemy w niej podziału na rozdziały, mimo to książkę się pochłania - mnie jej przeczytanie zajęło jeden dzień. Czasami gubiłam się we wspomnieniach pani Teresy, co wcale nie przeszkadzało mi podczas czytania. Myślę, że to chwilowe zagubienie wynikało z bardzo osobistej relacji autorki, ponieważ nie wtajemnicza ona czytelnika w szczegóły. Pani Teresa jedynie prowadzi i przekazuje obrazy, które pojawiają się w jej głowie - jak to bywa z opowiadaniem wspomnień.
Ta powieść to bardzo osobista, intymna relacja najważniejszych momentów swojego życia. To ciepłe wspomnienia ludzi, których pani Teresa w dzieciństwie spotkała na swojej drodze, wspomnienie babci, swojego własnego dziecięcego życia, dawnych obyczajów, tradycji. Cieszę się, że autorka pozwoliła mi się wprowadzić na chwilę do jej świata cudownych wspomnień, które i w czytelniku przywołują wspomnienia jego dzieciństwa. Pojawia się także smutek... smutek, że świat się zmienia. Gorąco polecam Wam tę powieść - ja się nie zawiodłam i spędziłam z nią wiele miłych chwil.

Z kubkiem gorącej herbaty wpatruję się w okładkę tej książki. Jestem po jej lekturze i zastanawiam się, co napisać... Przypomina mi się moje dzieciństwo, całodniowe wędrówki po polach w mojej wsi, codzienne zabawy z dzieciakami z ulicy, na której mieszkałam. Przypominają mi się wizyty u babci i dziadka - dojenie krowy, oglądanie świnek, bieganie za kurami; pamiętam małe...

więcej Pokaż mimo to

avatar
688
303

Na półkach: , , , , ,

"Mrówki w płonącym ognisku" to książka, która albo się czytelnikowi spodoba, albo nie. Jest nietypowa. Przede wszystkim dlatego, że nie uświadczy się w niej fabuły, lecz pozbawione chronologii strzępki wspomnień z dzieciństwa i młodości Teresy Oleś-Owczarkowej, która to miała dawniej okazję pomieszkiwać we wsi Blanowice, dziś będącej dzielnicą śląskiego Zawiercia. Oddając się wspomnieniom, autorka przywołuje na karty swego utworu mnóstwo mieszkańców owej wsi, w tym najważniejszą dla niej mieszkankę - jej Babcię, przytacza urywki codziennego życia blanowian zarówno przed, w trakcie, jak i po wojnie, a także porównuje je do tego z czasów obecnych.

Zapowiadało się naprawdę dobrze. Miło było zagłębić się w opisach prostej, acz urzekającej na swój sposób wsi otulonej cudami natury, cofnąć się do czasów - wcale nie tak odległych wprawdzie - własnego dzieciństwa, poddać się żalowi uświadamiającemu, iż nigdy nie było i nie będzie mi dane takiego środowiska zobaczyć. Kiedyś życie na wsi nie było bardzo skomplikowane - ludzie po prostu żyli z dnia na dzień, ciesząc się z błahostek, jakich mieli okazję doświadczyć, a ich problemy nie odznaczały się taką wagą, jak te dzisiejsze. Wszystko miało swój porządek, wszyscy pełnili określone role i zadania, choć rozrywkom i niecnym czynom także się oddawali. Pisarka budzi z uśpionej pamięci dziecięce zabawy (niewiarygodne, ale część z nich przetrwała po dziś dzień!),piosenki, potańcówki młodych mieszkańców, zaloty, wesela i inne ciekawe bądź nawet mrożące krew w żyłach opowiastki (kradzieże, gwałty, bijatyki, samobójstwa),perypetie zasłyszane od kogoś, przez nią samą lub widziane jej oczami.

Niektóre z tych wspomnień zostały rozpisane na dwie, trzy strony, inne z kolei zmieściły się w kilku zdaniach i wydają się niepotrzebne. Cała książka liczy sobie zaledwie ponad dwieście pięćdziesiąt stron, ale nie czyta się jej szybko, łatwo i przyjemnie. Przynajmniej nie przez cały czas. Oleś-Owczarkowa w sposób chaotyczny ukazuje wycinki z życia swojego i innych blanowian, operując na przemian czasem teraźniejszym i przeszłym, nie zachowując kolejności przytaczanych zdarzeń i przeplatając je własnymi przemyśleniami na temat przeszłości, historii, wojny czy religii. Całość okraszona została licznymi barwnymi epitetami, metaforami, a ponadto gwarą, która wymaga porządnego skupienia się na lekturze.

Każdy ma prawo do wyrażania własnego zdania i kierowania się takimi, a nie innymi poglądami, zatem nie będę tutaj kwestionować rozważań autorki odnośnie niektórych tematów, ale swoje spostrzeżenie wyrazić muszę. Mianowicie - wydaje mi się, że powołując do życia "Mrówki w płonącym ognisku", Oleś-Owczarkowa porwała się z motyką na słońce. Jej porównania dawnej wsi ze wsią czy ogólnie ludzkim bytem w teraźniejszości wypadają bardzo blado i są słabo uargumentowane. Pomijając fakt, iż pisarka odwołuje się do tego, co oczywiste, czyli wszechobecnego postępu i obrazów codzienności dnia dzisiejszego, w swych przemyśleniach cofa się nawet do cywilizacji sprzed tysiąca lat, zapomnianych kultur, ubolewając nad tym, że na zawsze pozostaną one zapomniane i nieodkryte. Mniej więcej w połowie utworu przeobraża się w filozofa i pozostaje nim przez dłuższy czas, zadając między innymi mnóstwo pytań retorycznych bądź takich, na które sama sobie odpowiada "nie wiem". Bywały chwile, w których odpływałam myślami bardzo daleko i treść książki w ogóle do mnie nie docierała, niestety. Wprawdzie znalazło się w niej miejsce na sentymenty, tęsknotę za tym, co było kiedyś, ale pisarka przeczy im własnym uwielbieniem współczesności i rozwoju techniki. "Ja, podobnie jak wszyscy, kocham wiedzę, ale jeszcze bardziej lubię wygodę, jaką daje cywilizacja. Niechętnie liczę koszty. Odwracam oczy od strat i nie pytam: gdzie jesteś, Maryjo?"*. Jest sporo niezdecydowania i niepewności w tym, co autorka napisała. Wielokrotnie nie mogłam opędzić się od rodzącego się w mojej głowie pytania "dlaczego w ogóle to zrobiła?".

"Nie jestem pewna, czy dziewczynka jest mną, a ja nią. Już nie pamiętam jej myśli i uczuć. Podczas przypadkowych rozmów zebrałam o niej opowieści od tych blanowian, którzy młodnieli, opowiadając o jej i moich przygodach. I o tym, co im podobno wówczas opowiadałam lub wyśpiewywałam. Słuchałam i jeszcze czasami słucham tych wspominków, ale nic nadzwyczajnego w tym nie widzę"**. I ja nic nadzwyczajnego nie widzę w "Mrówkach w płonącym ognisku". Gdyby nie okładkowy opis i wyjaśnienia tytułu utworu, raczej nie domyśliłabym się tego, co Teresa Oleś-Owczarkowa chciała ukazać. Zanadto skupiła się na wspomnieniach, zatraciła się w nich i swoim nieodżałowaniu związanym z przeszłością i nią samą, tym, kim była i kim się stała, uczestnicząc w takich, a nie innych wydarzeniach. To czasami pogodna, ale w zdecydowanej większości ponura lektura. Na mnie nie zrobiła pozytywnego wrażenia, szkoda.

*s.119
**s.164

Recenzja napisana dla portalu IRKA (irka.com.pl),pochodzi z tajusczyta.blogspot.com.

"Mrówki w płonącym ognisku" to książka, która albo się czytelnikowi spodoba, albo nie. Jest nietypowa. Przede wszystkim dlatego, że nie uświadczy się w niej fabuły, lecz pozbawione chronologii strzępki wspomnień z dzieciństwa i młodości Teresy Oleś-Owczarkowej, która to miała dawniej okazję pomieszkiwać we wsi Blanowice, dziś będącej dzielnicą śląskiego Zawiercia. Oddając...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1721
1311

Na półkach: , , ,

Podczas Targów Książki w Krakowie w 2013 roku miałam okazję spotkać się z Teresą Oleś-Owczarkową - autorką książki o przewrotnym tytule "Mrówki w płonącym ognisku". Dosyć ciekawa rozmowa skierowała nas na temat aspektów mieszkania na wsi, choć tak naprawdę nie wiedziałam wtedy czego powieść dotyczy. Jednak autorka przestrzegła mnie, iż nie jest to tradycyjna obyczajówka a książka często jest niewłaściwie odbierana przez czytelników. Dlaczego? Może kierują się książką, którą pisarka zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym, czyli "Rauską"? Niestety ja porównać nie potrafię, gdyż nie znam tego debiutu dotyczącego wspomnień z okresu II wojny światowej. Może kiedyś...

Jednak wracając do głównych rozważań dotyczących wsi, chciałabym spróbować zagłębić się w temat i odpowiedzieć na pytanie "Kto mieszka na wsi - kiedyś i dziś". Dawniej mieszkanie na wsi wiązało się z hodowlą zwierząt, uprawą roli i rzadko kto miał szansę wyrwać się z tej rodzinnej wręcz tradycji. Gospodarstwo przechodziło na dzieci, liczył się dobry ożenek z wianem, ziemią czy odpowiednimi koneksjami. Ambitniejsi i majętni młodzi ludzie uciekali ze wsi do miasta, by tam pobierać nauki. Później nastąpiły czasy, gdy na wieś wyjeżdżało się na weekend i zabierało do miasta płody rolne. A teraz w modzie jest posiadanie takiej wiejskiej rezydencji na dłuższe pobyty, dzięki czemu miejskie powietrze wdychamy jedynie podczas miesięcy wytężonej pracy. Wszystko to za sprawą pieniędzy - im większy pęd cywilizacyjny, im większe pragnienie posiadania, tym bardziej zmieniają się ludziom priorytety.

I taki świat ludzi ze wsi sprzed sześćdziesięciu lat opisała autorka zderzając go z obecną wizją świata i ludzi. Teresa Oleś-Owczarkowa przenosi nas do Blanowic, wsi w której spędziła wiele lat swojego dzieciństwa a która obecnie jest dzielnicą Zawiercia. Poznajemy życie mieszkańców wsi, dzięki wspomnieniom małej Tereski uzupełnionym o opowieści innych. Codzienność w Blanowicach wyglądała dosyć szaro, obowiązki kobiet i mężczyzn były jasno określone. Kobiety mają zająć się gotowaniem, praniem, szyciem, sprzątaniem i wychowaniem dzieci, a nierzadko również pomocą w pracach polowych. Najdłuższe i najbardziej podobne do siebie były zimowe wieczory, kiedy to mężczyźni zbierali się i grając w karty popijali napoje rozgrzewające. Kobiety musiały to znosić, bo przecież najważniejsze jest to, by mąż był pracowity a nieskory do krzywdzenia rodziny.
Tereskę w prawdziwe życie wprowadza babcia z Blanowic, gdyż rodzice zajęci pracą podrzucali swoją pociechę na wychowanie do seniorki. To ona udziela dziecku ważnych rad, które do tego stopnia wbijają się w myśli dziewczynki, iż uważa ona za lepszy materiał watolinę niż jedwab, bo przecież cieplejszy i milszy dla ciała. Autorka z uwielbieniem wspomina smaki z dzieciństwa: chleb cioci Róży oraz gotowaną kapustę.

Opowieść nie jest podzielona na rozdziały, nie ma nawet kolejności chronologicznej. Wspomnienia nie są w żaden sposób uporządkowane co chwilami utrudniało mi czytanie, jednak nie ma to większego wpływu na odbiór książki. Wieś, którą mamy okazję poznawać, próbuje z czasem dostosować się do nowoczesności miasta. Pojawiają się tematy dotyczące mody, środków czystości, lepszego wyposażenia większych domów. Czasy, kiedy to rodzice wybierali dzieciom małżonków mijają i kiedy wszelkie niesnaski rozwiązywało się w pojedynkach na pięści. Autorka opisuje nam jak wyglądały wiejskie potańcówki, na jakim poziomie kształtowała się religijność mieszkańców, a także jak radzono sobie z ubóstwem czy zacofaniem.

W powieści często pojawiają się teksty pieśni, piosenek i przyśpiewek, które niewątpliwie przydają książce dodatkowego uroku. A dialogi napisane gwarą śląską sprawiają, że czytelnik przenosi się, choć wirtualnie, w tamten czas i tamto miejsce. Wspomnienia są tym bardziej realne, iż wiele z nich dotyczy samej autorki, tego czego doświadczyła podczas pobytów u babci, jej smutków, radości i spostrzeżeń.
Książka jest napisana lekkim gawędziarskim stylem, jednak nie każdemu czytelnikowi może się ona podobać. Sporo jest tu bowiem fragmentów, które odnoszą się do zagadnień filozofii czy religii i kilkakrotnie powracają w treści tej pozycji. Dodatkowym minusem jest chyba brak jakiegokolwiek uporządkowania przemyśleń autorki (pisałam o tym wcześniej),chaos panujący w lekturze może odstraszyć wielu, którzy nieświadomie po nią sięgną.

A dlaczego mrówki? Już w słowach autorki podczas naszego spotkania znalazłam odpowiedź: mrówki mają być metaforą ludzi, natomiast płonące ognisko to przede wszystkim świat i jego zmiany, wieś i jej przemiany, czyli w moim rozumieniu - jak zachowują się ludzie, kiedy dokonują się nieuchronne zmiany i jak sobie z nimi radzą. Jak oceniam książkę? To trudne pytanie w tym konkretnym przypadku, ponieważ z jednej strony lektura wnosi sporo ciekawych informacji o życiu ludzi na wsi kilka dziesięcioleci temu, jednak z drugiej strony są elementy (o których pisałam wcześniej) sprawiające, że moja ocena zostaje obniżona. Moja rada? Dobrze przemyślcie czy jest to odpowiednia lektura dla Was, zanim po nią sięgniecie. W moim odczuciu trzeba po prostu odnaleźć się w takiej tematyce i metaforze.

Podczas Targów Książki w Krakowie w 2013 roku miałam okazję spotkać się z Teresą Oleś-Owczarkową - autorką książki o przewrotnym tytule "Mrówki w płonącym ognisku". Dosyć ciekawa rozmowa skierowała nas na temat aspektów mieszkania na wsi, choć tak naprawdę nie wiedziałam wtedy czego powieść dotyczy. Jednak autorka przestrzegła mnie, iż nie jest to tradycyjna obyczajówka a...

więcej Pokaż mimo to

avatar
378
198

Na półkach: , , , ,

Wieś nie jest już taka, jak kiedyś. Z jednej strony, we współczesnych czasach, gdy jesteśmy niewolnikami globalizacji, prowincja wydaje się oazą wytchnienia. Z innej perspektywy, wielu postrzega ludność wiejską, jako zacofaną, bo pozbawioną jakiegokolwiek dostępu do kultury. Jak bardzo mylne jest to przekonanie, odkrywamy na każdym kroku, choć dalej bardziej jesteśmy skłonni jeździć na wakacje za miasto, niż otwarcie przyznać się, że pochodzimy z małego miasteczka, którego nie można znaleźć na mapie. Skąd, więc ten dysonans? A może „prawdziwej” wsi już nie ma, stąd dyskusja jest bezprzedmiotowa? Takie właśnie pytania targają czytelnikiem, kiedy ma przed sobą pozycję, na okładce, której dumnie przechadza się kogut.
Blanowice to dziś dzielnica Zawiercia. Miejsce usytuowane jest niemal w samym środku Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. To centralny punkt swoistej podróży sentymentalnej, w jaką zabiera czytelnika Teresa Oleś-Owczarkowa. Jako już dorosła, ukształtowana osoba, wspomina lata dzieciństwa, gdy pod czujnym okiem swojej babci, poznawała ludzi i uczyła się systemu wartości. Oczami małej, rezolutnej dziewczynki, mamy okazję odkryć świat, którego już nie ma. Wyobraźmy, więc sobie dolinę, gdzie ludzie starają się żyć skromnie i w zgodzie z rytmem natury. Każdy zna tu swoje miejsce i obowiązki. Kwitną tu też tradycje. Gospodynie pieką chleb i często śpiewają ludowe piosenki. Organizowane są potańcówki, często kończone pijackimi bójkami. Nie można tego świata oceniać jednostronnie, bo przecież nawet religia zdaje się współgrać z pradawnymi zabobonami. Zresztą ta miejscowość ma w sobie historię sprzed wieków.
Tak było kiedyś. Teraz Blanowice to dzielnica miasta, gdzie krajobraz bardziej przypomina metropolię, niż sielski widoczek. Autorka przez swoją relację będącą swoistą mozaiką strzępków wspomnień, osnutych na filozoficznych rozważaniach, zastanawia się nad sensem współczesności. Ten rodzaj urywanej gawędy jest na tyle specyficzny, iż nie spodoba się każdemu. Tych, którzy preferują szybki rozwój akcji, może drażnić rodzaj zatrzymania wątku, by pisarka mogła zestawić zdarzenia, z konkretną problematyką życia codziennego. Przekonania, przedstawiane przy tej okazji, często daleko wykraczają poza powierzchowną interpretację tematu i charakteryzują się wręcz brutalną szczerością. Sama ocena końcowa czasem nie bywa zbyt pochlebna. Widoczna jest ucieczka od takich cech, jak skromność, poszanowanie własności czy dbałość o przyrodę. Mieszkańcy przedmieść budują coraz większe posiadłości, odgradzając się murami od sąsiadów i popadając w coraz większą znieczulicę. Nie należy jednak patrzeć na cały dzisiejszy świat jednostronnie. Autorka, niejako zdaje się udowadniać tezę, że nie należy zapominać o przeszłości. Powinno się czerpać z tradycji, idąc równocześnie drogą współczesności.
Wracając do głównego aspektu książki, czyli przedstawienia charakteru życia wiejskiego. Pisarka pokazała ten motyw w sposób bardzo obrazowy. Szczególnie ciekawe jest połączenie opisu zwyczajów z przyśpiewkami ludowymi. Zadziwia realność i plastyczność zachowanych obrazów. Wydaje się jednak, iż pamięć pokoleń zaczyna blaknąć, choć zwykle nie wszystko daje się zatrzeć. W publikacji znajdziemy bardzo emocjonalne relacje, świadczące niezbicie o wielkim piętnie, jakie pozostawiła w Polakach wojna. Strach o bliskich i gorzkie przejścia ocalałych sprawiają, że książka to również swoisty pomnik patriotyzmu. Świadczy o tym chociażby scena o wieczorze sylwestrowym.
Ta pozycja jest jak dobre wino. Dziś być może zbyt oczywista, gdyż większość nas pamięta opisywaną w niej rzeczywistość nawet, jeśli nie z własnego doświadczenia, to z opowiadań rodziców czy dziadków. Myślę, że Teresa Oleś-Owczarkowa oddała wielką przysługę przyszłym pokoleniom, które tylko z takich książek będą mogły poznać dawną wieś.

(Pierwotnie tekst ukazał się na blogu pod adresem: http://inna-perspektywa.blogspot.com/2014/02/teresa-oles-owczarkowa-mrowki-w-ponacym.html)

Wieś nie jest już taka, jak kiedyś. Z jednej strony, we współczesnych czasach, gdy jesteśmy niewolnikami globalizacji, prowincja wydaje się oazą wytchnienia. Z innej perspektywy, wielu postrzega ludność wiejską, jako zacofaną, bo pozbawioną jakiegokolwiek dostępu do kultury. Jak bardzo mylne jest to przekonanie, odkrywamy na każdym kroku, choć dalej bardziej jesteśmy...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Przeczytane
    56
  • Posiadam
    24
  • Chcę przeczytać
    18
  • Ulubione
    5
  • 2013
    4
  • Recenzyjne
    3
  • Literatura polska
    2
  • Egzemplarze recenzenckie
    2
  • Wymienię
    1
  • Przeczytane do 2023 roku
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Mrówki w płonącym ognisku


Podobne książki

Przeczytaj także