Pieszo przez Indie

Okładka książki Pieszo przez Indie Oliver Schulz
Okładka książki Pieszo przez Indie
Oliver Schulz Wydawnictwo: Buchmann literatura podróżnicza
288 str. 4 godz. 48 min.
Kategoria:
literatura podróżnicza
Tytuł oryginału:
Indien zu Fuß: Eine Reise auf dem 78. Längengrad
Wydawnictwo:
Buchmann
Data wydania:
2012-09-19
Data 1. wyd. pol.:
2012-09-19
Liczba stron:
288
Czas czytania
4 godz. 48 min.
Język:
polski
ISBN:
978-83-7670-449-4
Tłumacz:
Barbara Janowska-Michnowska
Tagi:
Indie Azja podróż reportaż
Średnia ocen

5,5 5,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,5 / 10
39 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
355
224

Na półkach: ,

Bardzo słaba. Kocham czytać o Indiach, ale w tej książce wszystko się miesza. Mam dwie osobiste uwagi do autora- bardzo brakowało Mi informacji o tym kim jest, gdzie mieszka, co robi, jak żyje i co go po raz kolejny ciągnie do tego kraju. Świetnie było by też zobrazowanie mapy przejścia przy każdym rozdziale książki dla czytelnika- to dało by większą możliwość zobrazowania trudu wędrówki.

Bardzo słaba. Kocham czytać o Indiach, ale w tej książce wszystko się miesza. Mam dwie osobiste uwagi do autora- bardzo brakowało Mi informacji o tym kim jest, gdzie mieszka, co robi, jak żyje i co go po raz kolejny ciągnie do tego kraju. Świetnie było by też zobrazowanie mapy przejścia przy każdym rozdziale książki dla czytelnika- to dało by większą możliwość zobrazowania...

więcej Pokaż mimo to

avatar
5
5

Na półkach: , ,

Książka Olivera Schulza „Pieszo przez Indie” jest przykładem reportażu z podróży autora po Indiach. Opisuje on w niej en détail swoje nietuzinkowe przygody z wyprawy.

Jeżeli chodzi o pozytywne aspekty powyższej pozycji, to warto podkreślić, że jest ona wartościową i lekką lekturą. Prowokuje do rozmyślań na temat przyczyn obecnej sytuacji politycznej, gospodarczej i ekonomicznej Indii. W tym miejscu należy zaakcentować efektywną pracę tłumaczki.
Historia Schulza może posłużyć jako inspiracja i motywator do bliższych i dalszych podróży, budząc w czytelniku ducha przygody.
Książka stanowi również nieocenione źródło wiedzy lingwistycznej z zakresu indologii z powodu znacznej liczby użytych określeń dotyczących hinduskich nurtów filozoficznych i teologicznych.
Dodatkowym jej atutem jest wizualnie zachęcająca okładka oraz występowanie zakładek.

Sięgając po tę książkę, miałam nadzieję, że uda mi się wzbogacić wiedzę teoretyczną na temat Indii. Niestety po przeczytaniu tej pozycji, odczuwam pewien niedosyt. Brakowało mi w niej konkretnych treści dotyczących kraju. Uważam również, że opisywane przygody byłyby bardziej interesujące, jeżeli zostałyby wzbogacone ilustracjami (jak na dobry reportaż przystało). Sądzę też, że autor niepotrzebnie opisywał z podobnie dużą częstotliwością stan swojej nogi - w pewnych momentach stawało się to dla mnie nużące. Moją uwagę niechlubnie zwrócił również sposób wypowiedzi autora w niektórych momentach, który przybierał nieco imperialistyczny ton. Miałam nieodparte wrażenie, że traktował on tubylców z nieuzasadnioną wyższością zachodniego przybysza, co wzbudziło we mnie niesmak.

Ogólnie rzecz biorąc, książkę oceniam na 6/10 - dobra.

Książka Olivera Schulza „Pieszo przez Indie” jest przykładem reportażu z podróży autora po Indiach. Opisuje on w niej en détail swoje nietuzinkowe przygody z wyprawy.

Jeżeli chodzi o pozytywne aspekty powyższej pozycji, to warto podkreślić, że jest ona wartościową i lekką lekturą. Prowokuje do rozmyślań na temat przyczyn obecnej sytuacji politycznej, gospodarczej i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
493
445

Na półkach: ,

"Pieszo przez Indie" to zapiski Olivera Schulza z jego przygody z tym krajem. Indie od zawsze były dla mnie interesującym tematem, dlatego też staram się zgłębiać wiedzę na ich temat. Najważniejszy aspekt stanowi dla mnie sytuacja społeczna kraju, sposób traktowania kobiet czy tradycje indyjskich rodzin. Moje wyobrażenie i wymagania wobec tej książki nieco rozbiegły się z tym, co w niej znalazłam. Autor w głównej mierze skupił się na opisach otoczenia, religiach i filozofiach panujących w tym kraju oraz sytuacji politycznej. Brakowało mi w niej odniesienia się do czynnika ludzkiego. Liczyłam też na poświęcenie większej uwagi miastu Delhi. I jak podkreślił sam autor, po pierwszej części książki, niewiele z tego kraju zrozumiał. Mi towarzyszyło to samo uczucie. Myślę, że złożoność tego kraju i sięganie w książce po tematy zbyt szczegółowe i według mnie mało interesujące, było główna przyczyną negatywnego odbioru książki. Oddaję oczywiście wielki szacunek autorowi, który pieszo pokonał ten kraj a ja będę dalej szukać tytułu, który zaspokoi mój głód o Indiach.

Mój instagram: my.books.shelf

"Pieszo przez Indie" to zapiski Olivera Schulza z jego przygody z tym krajem. Indie od zawsze były dla mnie interesującym tematem, dlatego też staram się zgłębiać wiedzę na ich temat. Najważniejszy aspekt stanowi dla mnie sytuacja społeczna kraju, sposób traktowania kobiet czy tradycje indyjskich rodzin. Moje wyobrażenie i wymagania wobec tej książki nieco rozbiegły się z...

więcej Pokaż mimo to

avatar
636
241

Na półkach: ,

Interesujący reportaż z podróży do Indii. Autor przemierza ten kraj piechotą, drogą, którą 200 lat temu przechodzili Lambton i Everest, dwaj geodeci, którzy postanowili zmierzyć Indie.
Autor pokazuje Indie tym czym dokładnie są: krajem ogromnych różnic klasowych, kastowych, religijnych i kulturowych. Warto poświęcić chwilę na tą lekturę.

Interesujący reportaż z podróży do Indii. Autor przemierza ten kraj piechotą, drogą, którą 200 lat temu przechodzili Lambton i Everest, dwaj geodeci, którzy postanowili zmierzyć Indie.
Autor pokazuje Indie tym czym dokładnie są: krajem ogromnych różnic klasowych, kastowych, religijnych i kulturowych. Warto poświęcić chwilę na tą lekturę.

Pokaż mimo to

avatar
567
443

Na półkach: ,

W Indiach byłam w 2011 roku. Od tego czasu obliczam się z pieniędzmi co roku i... na razie podróżuję czytając relacje innych. Podobnie podróżuję przecież od wielu lat.
Dobrze mi się wędrowało piechotą z Oliverem Schulzem te setki kilometrów od przylądka Kanyakumari, najbardziej wysuniętego na południe wybrzeża Indii po Himalaje. Naprawdę dobrze. Tym bardziej, że to on nosił plecak, to on kulał czy pocił się przeziębiony. Niestety to on też widział to, co widział. Wdzięczna mu jednak jestem, że spisał to, że mogłam przeżyć z nim podróż najpierw czytając o niej, potem ją opisując. Z podziwem dla jego wytrwałości, dla tak wyzywającego pomysłu wędrowania jak Gandhi przez Indie pieszo (nawet jeśli nie skorzystał z rady pewnej Induski, by iść boso). Zaciekawiła mnie tez jego decyzja podróżowania śladami GTS – Wielkiego Trygonometrycznego Survey, pomiaru Indii dokonywanego latami przez Lambtona, a po jego śmierci przez George'a Everesta. Teraz już wiem, jak zasłużonego, ale i aroganckiego wobec Indusów Brytyjczyka uczczono nazywając jego imieniem najwyższą górę świata.

W tej opowieści poruszyła mnie samotność wędrowca. Czas na lepsze poznanie nie tylko Indii, ale i siebie. Niezwykłym dla mnie jest możliwość w jednej historii przemierzenia tak różnych miejsc w Indiach. Oliver Schulz wędruje stanami: Tamil Nadu, Andhra Pradesh, Karnataka, Maharasztrą, Uttar Pradesh, Radżastanem aż po Himalaje. Zachodząc do miast, m.in. do Hajdarabadu, Nagpuru, Dżansi, Agry, Delhi, Śamli i Dehradunu. Rozmawiając ze spotykanymi po drodze ludźmi. Mierząc się m.in. z takimi problemami jak bezrobocie dalitów, faszyzujący ekstremizm hinduski, los starych niezabezpieczonych socjalnie, a w związku ze zmianami w mentalności tracącymi oparcie w rodzinie.
Warto przemierzyć te kilometry z Oliverem Schulzem, doświadczającym w tej podróży wobec Indii "to zachwytu to odrazy".

Tu zaledwie mój skrót Indii widzianych oczyma Olivera Schulza:
Część I Z KANJAKUMARI DO HAJDARABADU

ZAGUBIONY

Droga wiedzie przez równinę Maduraj. W żarze, duchocie. Dziesięć kilogramów plecaka ciążą Oliverowi Schulzowi. W drodze z Ćerlam ku Kolar, miasta opuszczonych kopalni złota uprzemysłowione rolnictwo – farmy kurze. Krajobraz pokryty kurzym pierzem. Pola ryżowe, lasy bambusów, rezusy. Na horyzoncie góry. Na drodze wąsaci chłopi w kraciastych dhobi, wozy ciągnięte przez woły, dzieci w granatowych mundurkach. Przed domem garncarza stosy garnków daszki ochronne nad publicznymi automatami telefonicznymi. Na placach posągi półnagiego Gandhiego w marszu solnym, którym walczył o niepodległość Indii. Jego laska i okulary.

Wg OS Indie od dawna wędrują. "Wędrowanie to medytacja, może dlatego jest cnotą Hindusów".. OS dziwi się, że jako cudzoziemiec nie budzi zdumienia. "Wszyscy tu byli: chrześcijanie, Arabowie, Brytyjczycy. Albo w drodze do Bangaluru albo w czasie wojny. "A dwadzieścia lat temu stawił się tu cały międzynarodowy biznes elektroniczny. Nic tu nie jest nowe".

Po trzech tygodniach wędrówki OS nadal czuje się obcy. Wiedziony nagłym impulsem kupuje procę używaną przez pasterzy do zaganiania krów w stado. ze ku opuszczonym kopalniom złota w Kolar OS gubi się. Herbatniki z glukozą, czekolada i woda musza wystarczyć na podtrzymanie energii. Sen na macie w śpiworze pod gołym niebem mimo zagrożenia wężami.
OS wyobraża sobie drogę geodetów brytyjskich z dwieście lat temu dokonujących pomiaru Indii. Żyli w strachu przed wężami, tygrysami, malarią i tyfusem.
OS na swoje kolejne śniadanie zjada zielone, zapiekane w cieście strączki chili.
Nie znalazłszy Kolaru OS decyduje się odpocząć w Bangalore.

TANIEC WZBRONIONY

W Bangalore kilka daremnych prób połączenia się przez internet. Stolica informatycznej technologii Indii w odczuciu OS zapewnia trudniejszy dostęp do sieci niż prowincja. Przeszkadzają przerwy w dostawie prądu. Bangalore przeraża OS na ulicy nazwanej imieniem Mahatmy, który tak obawiał się poddania kraju wpływom zachodnim. Czym? Swoimi supermarketami, multiplexami, fast foodami, pizzeriami i kuso ubranymi dziewczynami obładowanymi plastykowymi torbami. Mimo tego, że świat wokół niego zachłystuje się Zachodem, OS udaje się spotkać młodego muzułmanina, z którym rozmawia o Kabirze, XVI-wiecznym poecie, świętym muzułmanów i hindusów i o smutnych sufickich piosenkach Abidy Parvin.


BEZPAŃSKIE PSY

Wypaloną, nieurodzajną ziemią z rzadkimi tamaryndowcami

i palmami daktylowymi do miasteczka Dewarkula. Świnie grzebiące wśród gnijących w rynsztoku liści, czerń sadzy, plastykowe torby walające się na ziemi. W oblepionej brudem herbaciarni Oliverowi S. żali się jakiś mężczyzna. To miasteczko dalitów.

Koniec sezonu ryżowego i brak zleceń w cementowni oznacza głód. Nielicznym udaje się wyjechać do Dubaju czy Singapuru. Wdowiec zapijający żal po starcie żony i dziecka błaga autora, by zabrał go do Niemiec. Chce je przejść pieszo tak jak OS przechodzi Indie. OS ucieka z herbaciarni udręczony brudem i nędzą.

W drodze do Sarkarankowil coraz więcej wody i zielonych pól ryżowych. W obskurnym hotelu obsługujący go chłopiec wyraża swój podziw mówiąc I love you i prosząc go o autograf. Czemu OS nie podpisuje się własnym nazwiskiem?
Dalej w kierunku Zachodnich Ghatów wzdłuż tamilskich pól bawełny odgrodzonej od drogi płotami, z kutymi bramami ozdobionymi posągami lwów i pawi. Na polach strachy z twarzą Kali, wywalają z buzi czarny język.
Codziennie po zjedzeniu kilku bananów i herbatników marsz od czwartej rano do siódmej. Zdążyć przed słońcem. Oganiając się od bezpańskich psów kijem, okradziony z aparatu, OS dociera do milionowego miasta Maduraj. Tam w hotelu marznie od klimatyzacji, grzejąc się w wędrówce wokół świątyni Minakszi Sundareszwary.

BAWEŁNIANY BLUES

Wędrówka autostradą National Highway 7, przecina Tamil Nadu dążąc ku Bangalore, Hajdarabadu i Nagpur. Monotonia drogi między Madurajem a Karur nad rzeką Kaweri.
Pomijając spotkanie ze śpiewającymi, wystukującymi rytm na bębenkach pielgrzymami zdążającymi do świątyni w Palani. Księżycowy krajobraz budowy autostrady z wyschniętymi korytami rzek.
W mieście Karur OS rozmawia o tych, którzy najwięcej tracą na globalizacji i gospodarczym boomie Indii, o dalitach.

PO GORĄCZCE ZŁOTA

Opuszczona kopalnia w Kolarze. Zieleń eukaliptusów i agaw w czerwieni rozkopanej ziemi. Krajobraz zniszczenia opuszczenia, pordzewiałe urządzenia, spustoszone hale fabryczne. Nad budynkami napis: The Lord is faithful – keeps you from evil. Plakat tamilskiego aktora i polityka równocześnie, ozdobiony girlandą kwiatów posag średniowiecznego Tiruwalluwara, przed zamkniętą siedziba partii komunistycznej obchody święta zbiorów. Chociaż samych zbiorów tu nie ma – na zatrutej chemikaliami ziemi zakazano upraw. Dwa tysiące lat poszukiwań złota – zarządzanego przez władców hinduskich, potem brytyjskich, a na końcu Bharat Gold Mines sprawiły, że kopać trzeba było coraz głębiej. Aż przestało się to opłacać. Tysiące bezrobotnych, domy których nie stać na wodę i prąd. W opustoszałej kopalni maszyny zniszczone przez policje. By nikt ich nie ukradł. Zasypane szyby, by nikt w nich na własną rękę nie szukał złota. Ludzie rozżaleni, tym, że ich tu opuszczono, wykorzystano. Z żalu wręcz wrodzy i groźni. OS wymyka się, jak najszybciej z herbaciarni. Odchodząc z Kolar widzi cmentarz władców kolonialnych. Brytyjczycy umierali tu młodo, ktoś mając czterdzieści lat, ktoś trzydzieści, ktoś inny dwadzieścia pięć. Ich groby zniszczone, rozgrabione.

HANUMAN

OS rusza w głąb kontynentu w kierunku stolicy Andhra Pradesh, Hajdarabadu, ku sercu Indii. Krajobraz poprzemysłowy zastępują uprawy, gaje eukaliptusowe, pomidory. Polakierowane rogi, kropka na czole i kwietne girlandy na szyi krów – znak minionego święta zbiorów.

OS daje sobie zaznaczyć czoło znakiem błogosławieństwa tika/tilak zrobionym przez kapłana świątyni Hanumana. Sam OS przeżywa w hotelu przygodę z makakiem, małpą, która włamawszy się przez okno do pokoju objadła go i poniszczyła mu kosmetyki.

BÓG NIE UDZIELA AUDIENCJI

Ku miastu Sai Baby, urodzonego w 1926 guru indyjskiego, ku Puttaparthi w Andhra Pradesh. Coraz więcej tu jego zwolenników witających się zamiast Ram, Ram, czy Jai Ram - niech żyje bóg, słowami Sai Ram, czyniącymi boga z człowieka. OS pijąc po siedem litrów wzmocnionej elektrolitami wody wędruje codziennie po czterdzieści kilometrów. Po miesiącu ma za sobą siedemset pięćdziesiąt kilometrów. Dochodzi do Puttaparthi, a w nim do miasta w mieście - aśramu pełnego także europejskich pielgrzymów.
Na jednej ze ścian napis Pleasure is an interval between two pains. OS, który głosi odwrotną filozofię życia, pragnie zapytać się Sai Babę , jak widzi przyszłość Indii podzielonych na biednych i bogatych. Niepokoi go to, że wnętrze kraju opanowują maoiści. Fanatyczni hindusi podpalają kościoły i meczety, muzułmanie wysadzają w powietrze pociągi".
„Darshana", chwila, gdy można spojrzeć na Sai Babę problemu nie rozwiązuje.

W STRONĘ DOMU

W Dharmavaran OS wchodzi do meczetu. Wizytę poprzedza sprawdzenie torby przez strażnika. Znam taką obawę przed bombami przy wejściach do świątyń, meczetów, synagogi, dworców czy kin. Meczet w porównaniu ze świątyniami pusty. Okratowane okna, pustka sali z Koranem. OS spotyka prawnika, który handluje sprzętem elektronicznym. Częstuje go jedzeniem sam nie jedząc, bo jak jeść z nieczystym, z kimś spoza kasty? Zapowiada on czas, gdy najważniejszymi krajami świata będą Chiny i Indie. Podobnie jak dwa tysiące lat temu, gdy w Azji rozwijała się kultura, a Europa żyła w lesie.

OS snuje refleksje o religiach Indii, o islamie, który wkroczył do Indii na południu wraz z arabskimi kupcami, a od północy z tureckimi i mogolskimi najeźdźcami i do którego Indusi z najniższych kast i pariasi mogli uciekać od nierówności systemu kastowego , który w połączeniu z hinduizmem zrodził sikhizm. Hinduizm ze swojej strony wpłynął też na islam zapładniając go hinduską ideą ruchu bhakti - oddania Bogu - jednej z czterech dróg ku bogu: obok drogi poznania, drogi właściwych uczynków i ..... (zapomniałam, kto wie, co jest czwarte?) Pojawił się śpiew, w którym sufici tęsknili za miłością Allaha, wyrażali miłość do niego w pieśniach w języku hindi. Wg OS. islam i hinduizm – z dodatkiem sikhizmu, chrześcijaństwa, dżinizmu i buddyzmu utworzył kulturę, która w czasach Mogołów zrodziła takie perły architektury jak symbolizujący dla wielu Indie grobowiec Taj Mahal.



WIĘZIENIE NA OTWARTYM TERENIE

OS po drodze do "bastionu muzułmanów", stolicy Andhra Pradesh Hajdarabadu, zwiedza dwa więzienia.
W blokach nazwanych od rzek Indii – Kaweri, Kryszna, Godawari, Tapti, Narmada, Jamuna i Ganges zamknięto ludzi skazanych za zabójstwo. Czasem latami czekają na proces tylko podejrzani o nie. W więzieniu sala medytacyjna z wizerunkiem Wiwekandy i napisem God is One.
Naprzeciwko tego więzienia inne: Open Air Jail. Tam niepilnowany przez nikogo więzień przesiewa kompost opowiadając OS, że przebywa tu skazany za zabójstwo kogoś, kto chciał świadczyć w sądzie przeciw komuś z jego partii. Jego kandydat wygrał wybory mimo tego, że przebywał w celi. Więzienie to gospodarstwo samowystarczalne produkujące mleko, warzywa, mango, a nawet jedwab. Więźniom tu na tyle dobrze, że mimo braku murów i krat bardzo rzadko ktoś ucieka.


PRZEZ PUSTYNIĘ

OS wędruje dalej z tradycyjnie zjadając na kolację samosy i herbatniki. Idzie wzdłuż gołych wzgórz Seszlacham, które są obietnicą gór ciągnących się od Tamil Nadu po Bengal. Bardzo rzadko tej pustce oazy ludzkich osiedli. Przy jednym z nich sztuczny zbiornik na wodę. Studnię wykopano głęboko w ziemi. Prowadzą do nie ze wszystkich stron kamienne schodki, na dole woda na powierzchni wielkości basenu - źródło wody i święty zbiornik jednocześnie?
OS nocuje w opuszczonym budynku, bojąc się, by nikt go nie napadł w nocy. Dwa dni przez Andhra Pradesh, wysuszone pola ryżowe, wciąż niezrealizowane projekty zalesienia tego terenu, gaje pomarańczowe, krzewy bugenwilli, zapach geranium. OS jest świadkiem bójki o prawo dostępu do wody.
Jakiś mężczyzna komentując ją mówi system kastowy rozpada się. Dziś bramini muszą harować w fabrykach i na budowie. Dalici natomiast zostają politykami i prezydentami. Ale dawny sposób myślenia pozostał – za społeczeństwo jako całość nikt nie czuje się odpowiedzialny. Indie to każdy przeciwko każdemu. W miarę wędrówki piaszczyste tereny zamieniają się w kamienne. Pojawiają się cementownie.
Obok opuszczonych wsi wyrastają kamienne blokowiszcza.
OS mija Belum, w którego jaskiniach tysiące lat temu mieszkali buddyjscy i dżinijscy mnisi. Jeszcze dwadzieścia lat temu zamieniono je w składowisko odpadów. Dziś przed wejściem do jaskiń ogromny posąg śnieżnobiałego Buddy siedzącego na kwiecie lotosu.
OS mija stary mężczyzna z kijem w ręce. Pielgrzymuje do Sai Baby. Decyzja przejazdu dwustu pięćdziesięciu kilometrów do Hajdarabadu autobusem. Z powodu braku czasu na przemierzenie ich piechotą.

JESTEŚMY HINDUSAMI

Kłopoty ze znalezieniem hotelu w Hajdarabadzie. Średniej klasy kwatery w Abids i Nampally zajęte. W hotelu dla biznesmenów hałas ulicy nie pozwala OS zasnąć. Zmusza do daremnej próby oddzielenia się od Indii zatyczkami w uszach.

Pierwsze kroki ku Ćarminar – znaku rozpoznawczego Hajdarabadu– meczetu o czterech wieżach zbudowanego w XVI stuleciu przez założyciela miasta w podzięce Allahowi za uwolnienie od dżumy. Z góry Ćarminaru spojrzenie na miasto. Biel i niebieskość domów, w oddali za rzeką Begum nowe dzielnice i HITEWC City szklane miasto – centrum przemysłu elektronicznego. W dole pod Ćarminarem tłum w Laad Bazar, przeważnie ubrany w pochodzący wg OS z dzisiejszego Pakistanu strój składający się z salwar kamizu tj. szarawarów z tuniką. Na głowach wielu białe muzułmańskie czapeczki. Hajdarabad wyznacza granicę między północą a południem Indii. To miasto, którego mieszkańcy porozumiewają się w dwóch językach: w kojarzonym z muzułmanami urdu – wg OS indogermańskiego pochodzenia (dlaczego nie nieindoeuropejskiego?) i w drawidyjskim telugu.

OS wędruje ku meczetowi Mekka. Na miejscu – gołębie, ich łajno, grupka uczennic ustawiona do fotografii, zamiatacz z miotłą z liści palmowych i rozbita przy zbiorniku wodnym kamienna ławka. Tu w 2007 osiemnastego maja wybuchła zrobiona domowym sposobem chałupniczo bomba – jedenastu wiernych zginęło.



W mieście doszło do rozruchów, także krwawej walki z policją.

Obok meczetu groby nizama Ali Khana i jego następców. AS spotyka Mohammeda Khadusa, który dorobiwszy się w Zatoce, potem USA tu założył swój dom. Wiezie autora do szyickiej dzielnicy, by mu tam przedstawić historię miasta widzianą z punktu widzenia muzułmanów. Wychodząc od nawiązania do artykułu Samuela P. Hundingtona Clash of Civilizations – zderzenie cywilizacji. Goszczący go muzułmanin ubolewa nad tym, że kultura, która powstała tysiąc lat temu wraz z przybyciem kupców arabskich konkurujących z czasem z Vasco da Gamą, budujących hindusom drogi, dzielących się z nimi swoją wiedzą skończyła się w chwili, gdy Brytyjczycy, Kongres i Liga Muzułmańska zdecydowali się zakończyć czas brytyjskiej okupacji Indii podziałem ich na Indie i Pakistan Wschodni i Zachodni. Hajdarabad podczas podziału z 1947 roku zabiegał o niezależność.
Ludność gotowa była głosować za nią w plebiscycie. Jednak Kongres otoczył miasto obozami paramilitarnymi złożonymi z bezrobotnych, zdecydowano się zająć miasto. Napaść nazwano rozwiązaniem policyjnym -wg opowiadającego o tym muzułmanina była to akcja czysto wojskowa. W trakcie jej przeprowadzania motłoch hindusów mordował muzułmanów. Z krzykiem Jai Hind. W rezultacie większość z muzułmańskiej elity wyjechała do Pakistanu. Opowiadający muzułmanin czuje się jednak Indusem, chce Indii, która jednoczy wszystkie religie. On sam jest na tyle zeświecczonym muzułmaninem, że nie nosi brody ani topi – białej czapeczki na głowie - tak dalece ceni hinduską kulturę, że przetłumaczył Bhagawadgitę na arabski. Marzą mu się Indie od Dhaki po Karaczi z braterstwem hindusów i muzułmanów. Jednak jako przedstawiciel mniejszości muzułmańskiej w Indiach bywa też bardzo podejrzliwy – ze zamachów w Bombaju dokonał Mosad, by wzbudzić wrogość wobec muzułmanów.


MODLITWA DO ALLLAHA

W Hajdarabadzie w dzielnicy AC Guards OS spotyka siddich, potomków przybyłych dwieście lat temu do Indii mieszkańców południowo-wschodniej Afryki.
Stanowili oni afrykańską kawalerię nizama. Po likwidacji jego księstwa przyjęli różne zawody. Wielu spośród dwudziestu-trzydziestu tysięcy siddich, zamieszkałych oprócz Hajdarabadu w Karnatace, Gudżaracie i Pakistanie. Jeden z jego znajomych siddich był ochraniarzem u Haji Mastana -sławnego gangstera lat siedemdziesiątych, fana Bollywood. OS ogląda jego zdjęcia, przysłuchuje się muzyce daf rodem z Afryki.

Następnego dnia OS zostaje zaproszony do medresy, islamskiej szkoły wyższej, w której uczniowie uczą się na hafiza, kogoś kto utrzymuje w swej pamięci cały Koran, na ulema, który umie jak teolog i uczony w prawie interpretować szariat, muzułmański system prawny, czy muffiego - prawnika, który w oparciu o Koran rozstrzyga kwestie sporne. OS ma okazję zobaczyć salę odgrodzoną zasłoną, zza której nauczyciele uczy dziewczynki. Szkoła opłacana jest z zaratu, ofiar wiernych na rzecz potrzebujących. W sali modlitw kierujący szkołą zagania do szeregu bosych uczniów z pomocą palki.



II część Z HAJDARABADU DO DEHRADUN

ZMIANA STRONY

Powrót do Hajdarabadu, gdzie w nowych butach OS kontynuuje swoją podróż na północ Indii. Poznani w Hajdarabadzie Indusi umożliwiają OS spotkanie z szefem policji w Adilabadzie, dystrykcie od lat krwawo kontrolowanym przez naksalitów. Od lat sześćdziesiątych prowadzą oni rozpoczętą w Bengalu walkę partyzancką. W imieniu chłopów, i wywodzących się z gór i dżungli mieszkańców plemion, adiwasi. Poddany ich wpływom tzw. "czerwony korytarz" Indii ciągnie się od Nepalu do południa stanu Andhra Pradesh. Stamtąd wciąż słychać wieści o atakach na posterunki, wybuchach bomb w pociągach, wymuszaniu pieniędzy. OS jedzie tam na własne ryzyko, mijając wicąż posterunki policji, punkty kontrolne zabezpieczone na wypadek strzelaniny workami z piaskiem. Przejeżdża tez wzdłuż ogromnej zapory wodnej na rzece Godavari. W miasteczku Nirmal przejęty przez policje,

KIM JEST WILLIAM LAMBDON

OS poruszony opisuje symbiozę – dwóch prowadzących się chłopców starszy wspiera młodszego kulejącego sprawiając jednak wrażenie jakby to on na nim się opierał. OS porusza ta scena w kraju, w którym, jak mówi, już w starożytnych Wedach zbudowano fundament pod dyskryminację społeczną, system kast. Rzeka Penganga stanowi granicę między Maharasztrą a Andhra Pradesh, między językami drawidyjskimi na południu a indoeuropejskimi na północy. W Maharasztrze obowiązuje pokrewny hindi marathi, używa się w nim takiego samego rodzaju pisma – dewanagari.
Drogą z OS wędruje sikh. O sobie mówi w liczbie mnogiej "wędrujemy przez Indie jak ty"

Z szacunku do siebie, co sprawia że ten sposób mówienia sikhów jest przedmiotem kpin. Czy to prawda? Pierwszy raz o tym słyszę. Podwieziony na ostatnich kilometrach na rowerze, OS nocuje w Pandharkaody, w miasteczku, w którym jest stoisko naprawiacza zepsutych długopisów.
Następnego dnia już szesnasty pojazd trąbi na OS proponując mu podwiezienie. Do Hinganghatu żadnych noclegów, za to tygrysy, owszem. OS daje się skusić. Hinganghat, miasto, gdzie na każdym placu stoi pomnik Ambedkara, pierwszego dality, który zdobył wyższe wykształcenie, współtwórcy konstytucji Indii.
W tym mieście w 1823 roku zmarł na gruźlicę William Lambton. Dieta pomarańczowa nie ochroniła go od rozwoju choroby. Mimo to zrezygnował z Nowego Roku z rodziną, by z pomiarami geodetycznymi z Hajdarabadu dotrzeć do Nagpuru. Zmarł jak żył. Cicho, w nocy.
Szukając grobu Lammbtona OS wędruje po mieście. Obserwuje jak pies porywając pierożka przewraca stoisko, sprzedawca przegania psa, zbiera z ziemi pierożki, otrzepuje je i układana ladzie. W końcu OS znajduje zaniedbany grób. Nagrobek ktoś ukradł. Budujący chaty stopniowo zajmują chrześcijański cmentarz. Williama Lambtona nikt tu nie zna, Wg miejscowych wyrostków kogo obchodzą starzy angole.

WOJOWNICY BUDDY

W Nagalace OS mierzy się z historią geodezyjnego pomiary Indii prowadzonego z dwieście lat temu przez Brytyjczyków. Lambton zmarł, a Everest nie stanowi wśród ekipy autorytetu. Opuszczają go ludzie, którzy Lambtonowi przesłużyli dwadzieścia lat. Plan pomiaru Indii grozi fiaskiem, tym bardziej, że sam Everest wykończony malaria ledwie się porusza.
OS odwiedza Bhicksabhumi, w którym kilka lat po uwolnieniu się z brytyjskiej niewoli Ambedkar z milionem swoich zwolenników- dalitów przeszedł na buddyzm. Nie było dla nich miejsca w hinduizmie. Sam OS pisze o Ambedkarze jak o radykalnym antagoniście Gandhiego. W buddyjskiej Nagaloce OS czuje się obco. Wg starego buddysty wielu Europejczyków nie rozumie, czemu tu Indii, np tego, że nie oddzielamy religii od polityki.

ZAPOMNIANA DOLINA

OS zdąża dalej ku Dehradun w Himalajach. Wokół drogi powiewają pięciokolorowe flagi buddyzmu, znak, że droga jest celem. Wyrusza w trasę o piątej rano. Codziennie wędrując trzydzieści pięć kilometrów. Z Chindwaru OS jedzie z lekarzem medycyny naturalnej do doliny Patalkot, gdzie rosną rośliny, którymi tubylcy leczą np astmę czy potencję. Dr Deepak Achaya produkuje z nich leki. Tam nocą z miejscowym nauczycielem dyskutują o religii. OS na pytanie, ilu bogów czci się w Niemczech odpowiada Liczba ich waha się między jeden a zero. Oś słucha legendy związanej z doliną – o księciu Megnath, który ofiarował siebie Śiwie.

ZIMOWY DESZCZ

W Harrai OS nocuje w Public Works Department – państwowych kwaterach przeznaczonych dla pracowników robót publicznych. OS włóczy się po bazarze, gdzie sprzedają imbir, owoce gwajawy i trzcinę. Słucha tradycyjnej muzyki granej na tabli i akordeonie. Następnego dnia wędruje z bolącą nogą przez wioski Madhya Pradesh ku dolinie rzeki Narbada. Mijając drzewa tekowe, słuchając śpiewu wędrownych bardów, idąc wśród omszałych skał, rododendronów i paproci. Krajobrazem, o którym śnił wielokrotnie. Zgrzytem w tym raju jest płochliwość północnoindyjskich kobiet, zdominowanych przez mężczyzn, uciekających na ich widok. Zasnąwszy w Narsinhpurze OS budzi się od rytmicznego uderzania w bębny z okazji muzułmańskiego święta Muharram. I od deszczu.

HOTEL PARADISE

Podziwiam OS, że idzie w strugach zimnego deszczu, przemoczony, w błocie po kostki. Za mostem na rzece Narmada poddaje się, wsiada do autobusu jadącego na północ. A w nim cisza i zakutani w pledy ludzie. Deszcz dalej leje.
Jadąc OS wspomina, jak tajfun w tysiąc osiemset dwudziestym piątym roku koło Sironj poszarpał namioty geodetów niszcząc drogi sprzęt pomiarowy. Wykończony tym i malarią Everest wyjechał do Anglii na urlop zdrowotny. Wrócił do Indii po pięciu latach.
OS zatrzymuje się u poleconego mu lekarza w Deoriyi, ale widok jego przemykającej się w ciszy z pochyloną głową żony, kierowcy sikającego na ich oczach przed domem w ostatniej chwili uchylającego się od wyrzucającej na ulice śmieci kobiety i miasto zalewane deszczem tak go przygnębiają, że OS ucieka do ekskluzywnego hotelu Paradise w Samarze. Przedtem jednak musi znosić w autobusie pryskanie deszczem w twarz. Z otwieranych okien, z dziur w dachu. Rozdrażniony tym wszystkim – także wywodami spotkanego Amita o znaczeniu rodziny w Indiach i utracie jej znaczenia na Zachodzie – OS przeczekuje deszcz wyobcowany w azylu hotelu. Szukając pociechy w telewizji, w której po zamachach w Bombaju wciąż odmienia się słowo Pakistan. Zmiana kanału i historia człowieka, który z powodu nieszczęśliwej miłości podpalił się w Bhopalu. OS szuka ratunku w książce. Kupuje "Mistaken Identity" siostrzenicy Nehru, Nayantary Sangai, z która planuje się spotkać w Dehradunie. Książka o mężczyźnie po powrocie ze studiów na Zachodzie uwiezionym w szarzyźnie indyjskiej prowincji nuży go.

SZPOTAWA STOPA

Mijając gromadki uczniów na rowerach, czy w rykszach, OS zmierza w kierunku Dżansi, kolejnego po Nagpurze dużego miasta. Zbliżając się stanem Madhya Pradesh do Uttar Pradesh nocuje w Malthon. Pogrążony w ciemnościach, bo prąd jest tylko dwie godziny dziennie. Melduje się na posterunku oświetlonym ogniem z beczki wpisując cokolwiek w papierach, świadomy tego, ze policjanci nie umieją czytać łacińskich znaków. Mimo że OS ma doświadczenie, że nawet gdy nie zamyka pokoju, nikt go nie okrada, Indusi ostrzegają go, dodając "Jeśli nas Indusów okradną, musimy przekupić policje, by zajęła się tą sprawą." Ze stopą coraz gorzej, a do Dżansi sto dwadzieścia dziewięć kilometrów.
W Uttar Pradesh nikt już nie jest powściągliwy i łagodny. To teren hindi, Hindustan położony od pięciu rzek Pendżabu przez równinę Gangesu odgraniczony rzeka Narmada na południu. Tysiące lat najazdów uczyniły tę krainę surową. Wędrowiec jest zaczepiany po angielsku, żartuje się z niego, śmieje. OS pomaga trochę jego znajomość hindi.
W miasteczku Talbehat próbuje on noclegu w dharamsali. W pustce pokoju dają mu tylko łóżko, a gdy doprasza się o pościel, dostaje rozpadający się, brudny materac, do którego dokupuje koc. Pobliską świątynię zbudowano jeszcze w średniowieczu, już podczas najazdów muzułmańskich, więc pozostaje surowa, bez ozdób. W niej przed relikwią Hanumana trwa recytacja mantr. W końcu OS nocuje w aptece, w której udaje mu się uleczyć chorą nogę. Śpi w pokoju przypominającym pieczarę, pozostałości po zbudowanym tu przez księcia Bharata Shaha forcie. Kolejna noc w mieście Babina. IOS wchodzi do miasta Dżansi. Zarzucany przez rykszarzy propozycjami podwiezienia go do położonego sześćdziesiąt kilometrów dalej miasteczka pałaców i świątyń Orchy. W Dżansi turystom zostaje do obejrzenia tylko fort z 1613 roku. W nim poddani królowej Dżansi w czasie powstania sipajów zabijali oficerów brytyjskich. W tym miejscu królowa stanęła na czele zbuntowanych przeciwko brytyjskim okupantom. Jej ostatnim schronieniem był Gwalior. Zginęła w walce w tysiąc osiemset pięćdziesiątym ósmym roku.

BEZBOŻNIK

OS wędrując to idzie stanem Madhya Pradesh, to Uttar Pradesh. Czerwonobiel masztów telefonii komórkowej obok zieleni ryżowisk. Miejscowości są tak blisko siebie, ze OS może wędrować z trzy kilo lżejszym plecakiem, bez zabezpieczenia w wodę.
Datija. Siedmiopiętrowy fort góruje na wzgórzu nad jeziorem. W Starówkę wpleciono sklepiki ze sprzętem komputerowym. OS zwiedza fort z przewodnikiem zaniepokojony pustką setek korytarzy. Pałac zbudował – w tysiąc sześćset dwudziestym roku – król Bir Singh Deo, który obciął głowę wezyrowi Akbara. Za sprzymierzenie się z synem Akbara, w przyszłości cesarzem Dżahangirem został on przez niego obdarowany pałacem. Jednak zarówno on jak i jego synowie krótko cieszyli się tym pałacem. OS w świątyni bogini Pitambara Pith chcą złożyć ofiarę za pomyślność swojej dalszej drogi. Obrusza się, gdy bramini nie chcą przyjąć ofiarę od obcego.

RUINA ANTYKU

Milionowy Gwalijar na styku płaskowyżu i doliny Gangesu. Problemy z pomiarami w związku z konfliktem z władcą kontrolowanego przez brytyjskiego regenta księcia miał tu geodeta Everest. Dziś senny z zewnątrz - wg OS Gwalior - słynie z nauki muzyki klasycznej. Stąd pochodzą pokolenia rodzin śpiewaków, muzyków gry na tabli i sitarze, poczynając od Tansena z XVI wieku po współczesnego mistrza sarod Amjada Ali Khana.
OS z trudem znajduje koło świątyni Akaleszwar college Shankara Gandharva Mahajidjala. Klasyczna muzyka indyjska wydaje się OS obca. Mimo to jedzie na grób Miyana Tansena, sławnego śpiewaka na dworze Akbara. Spoczywa on przy grobie swojego mentora, muzułmańskiego świętego Muhammada Ghausa. Przy grobie świętego moc karteczek z prośbami, podziękowaniami o małżeństwo, za egzamin. OS dołącza się do tych próśb zabiegając o dobrą podróż. Przy skromnym grobie Tansena rośnie drzewo tamaryndowca. Zjesz listek, zaśpiewasz prawie tak samo pięknie jak Tansen set lat temu.


KRAINA KRÓLÓW
OS czuje się bardzo samotny odmawiając ludziom, którzy chcą go podwieźć. Samotność wędrowca skazanego na krótki i przelotny" kontakt. Co noc gdzie indziej. Po dwóch dniach od wyjścia z Gwalioru OS dociera do Radżastanu, kraju pustyń, twierdz i walecznych książąt. Dziko tui pusto. Kamienie i piasek pustyni Khar. Dumni milczący mężczyźni. Jeden z nich mówi o radźputach: noszą wąsy i długie koszule.
A Radżastan słynie ze świątyń, fortów, muzyki i tańca".
OS minąwszy granice Uttar Pradesh wchodzi w mgłę. Zdążając do Agry.

ZAMKNIĘTA SPOŁECZNOŚĆ

W Agrze OS słynnemu grobowcowi Taj Mahal poświęca niewiele miejsca.: Nieskazitelna biel Tadź, prosta, czysta budowla. Podobnie jak słowo boga dla tego, kto w niego wierzy.
Agra dla OS stanowi miasto chaosu: historycznej przeszłości architektury muzułmańskiej i hinduskiej i nowoczesności. Małpy na przewodach elektrycznych, żebracy. OS szuka tu religii, która odrzuca system kastowy. Daremnie próbuje wziąć udział w ceremonii zreformowanego ruchu radhoswamich czerpiących z doświadczenia zarówno hinduizmu jak i islamu. W aśramie Dotyal Bagh – Ogrodzie łaski – od urodzenia do śmierci mieszka pięć tysięcy ludzi, hindusów, muzułmanów, sikhów. Pracują tu, modlą się, uczą, studiują. Dziewczyny bez makijażu, skromne śluby bez posagu. Z naciskiem na sprawy duchowe, a nie materialne. OS także wśród nich czuje się obcy.

MIĘDZY EPOKAMI

Do Delhi wjazd w korku. Między unieruchomionymi autami sprzedawca książek proponuje czekającym " obnażającego nędzę i brud Indii "Białego tygrysa" Aravinda Adigi.

OS nocuje w Delhi w hotelu, w którego dachu na wielkim płaskim ekranie pokazuje się mecze futbolowe. OS odwiedza dom seniora. Na ścianach Lakszmi, Sita z Ramą lub Matka Teresa. "Coraz więcej osób starych jest zdanych na siebie. Rodziny nie chcą się nimi zajmować. Indie upodobniają się w wartościach do Zachodu. Coraz mniej troski o rodziców, a zabezpieczeń socjalnych dla starych nie ma. Rodziny potrafią wyrzucić starych z domu.
Dom braci Jain w porównaniu z państwowymi placówkami, gdzie starzy piją niefiltrowaną, brudną wodę, to raj.
Na poboczu drogi OS mija kogoś w rodzaju ascety i bezdomnego. To ten, co chadza po domach z miską żebraczą. Zgodnie z tradycją religijna wolno mu było palić haszysz, ale nie pić alkohol. Dziś krąży między autami, sprzedając, być może rozcieńczony woda, alkohol. OS przerażają zmiany w Indiach. Delhi przemienia się w kosmopolityczny moloch.
W TV po wyborze Obamy na prezydenta USA słychać związane z tym nadzieje prostych ludzi: Obama rozwiąże problemy Indii. Wg OS Indie, dumne ze swej niezależności, z tego, ze na odmowę ujawnienia tajnej procedury produkcji coli, zmusiły firmę do opuszczenia kraju, Indie, które 1998 roku po próbach jądrowych nie przestraszyły się sankcji, teraz zrezygnowawszy z polityki niezaangażowania i socjalizmu Nehru, włączając się w globalizację, tracą swoją niezależność.

CIEMNA NOC

OS w poszukiwaniu koło Delhi miejsc, w których Everest dokonywał pomiaru Indii. Karczując lasy, zrównując z ziemia wsie. Z buta panów tej zniewolonej wówczas ziemi. Pomiaru dokonano z sanktuarium muzułmańskiego świętego Pir Ghaliba. Zirytowany niemożliwością trafienia na sprawny bankomat OS mija biały posąg bogini Saraswati. W parku eleganckiej dzielnicy Delhi Shalimar Bagh. Przed nią salutuje grupa indyjskich nastolatków. Wg OS przyszłość hinduskich ekstremistów. Budzi w nim to grozę.
To preludium do wizyty w "jadrze ciemności",

jak OS nazywa odwiedziny u przedstawicieli RSS – Rashtriya Swayamsevak Sangh - Stowarzyszenia Ochotników Narodowych. Jej zajmujący tez wysokie stanowiska – np premier Vajpayee – członkowie budzą lęk. Reakcyjni, zaczepni, wojowniczy, faszyzujący, odpowiedzialni za zamach na Gandhiego. OS jest świadkiem ćwiczeń ciała i umysłu zwanych shakha. Chodzi o grę , Bakru Sher, w której cała grupa chłopców odgrywa kozy, jeden z nich jest lwem. One w kole. On je próbuje porwać z zewnątrz. One broniąc się bija go po głowie. Krzycząc "Jai Shivaji". Na wzór biorąc sobie XVII-wiecznego przywódcę Marathów walczących z Mogołami. Wg przywódcy chłopców w tej grze chodzi o przekaz wartości. RSS rzekomo chroni Indie przed rozpadem i przed terroryzmem. Gra kończy się na schwytaniu wszystkich kóz przez lwa. Krzyki wypełniają dziedziniec: Bharat Mata ki Jai – Niech żyje Matka Indie. Chłopcy dalej ćwiczą – pompki na gwizd szkolącego ich, coraz szybsze. Trening walki, ciosy zadawane to lewą to prawą ręką. Sztuka walki ćwiczona wg starożytnej sztuki walki kalaripajattu z Tamil Nadu. Potem śpiew na cześć Matki Indii. OS czuje swoje wyobcowanie, niepokój . Wzmaga on się, gdy chłopcy przedstawiają mu, więź łączącą Indie z Niemcami. Mówią o sojuszu, jaki Subhas Chadra Bose zawarł z Hitlerem licząc na jego wsparcie w walce z brytyjskim okupantem. Trener chłopców opowiada o Bose, o jego udziale w ruchu wyzwoleńczym Indii, o stosunkach z kierującym tym ruchem Kongresem, o jego pobycie w Niemczech, o założeniu tam legionu Azad Hind, indyjskiego regimentu podległego Waffen SS, o planie z pomocą Niemiec uderzenia od strony Persji na zniewolone wówczas przez Brytyjczyków Indie. Pada cytat z Bose: Dajcie mi swoją krew, a ja dam wam wolność. Chłopcy salutują przed trójkolorową flagą kraju. OS wstyd za Indie.

W KARAWANIE WIELBŁĄDÓW

OS rozczarowany Delhi, z obolałym gardłem rusza dalej. Przez nędzę północnych peryferii stolicy. Roje much wokół pleśniejących owoców. Sklepiki z chipsami i pepsi zamiast dotychczasowych herbaciarni. Koń poganiany razami. Na polach zieleń ryżu i żółć gorczycy. Minąwszy miasteczko Bagpat OS zdąża ku Baraut. Obok niego obładowane belami bawełny karawany wielbłądów. Ozdobionych frędzlami, koralami. Ich przewodnicy proponują OS podwiezienie. Jedzie wśród milczących mężczyzn o twarzach zasłoniętych chustami. Zasłuchanych w monotonna pieśń jednego z nich.
Wypociwszy chorobę w hotelu OS dochodzi do Śamli. Jakiś hindus ostrzega go przed rabusiami. To muzułmanie. Mimo choroby OS idzie dalej dwadzieścia pięć do czterdziestu kilometrów dziennie. Gdy przechodzi przez wioskę okryci wełnianymi derkami mężczyźni uciekają wzrokiem. Potem wbijają go w plecy obcego. W Thana Bhawan OS nocuje u gościnnego muzułmanina. W "Hindustan Times" czyta o porwaniu piętnastoletniego syna biznesmena. Mimo zapłaconego okupu znaleziono jego ciało w worku z juty wrzuconym do rzeki. OS podkreśla, ze winnym nie był żaden muzułmanin, ale nieudolność policji.

W GÓRY
Dwa dni marszu do Dehradun. W snach OS widzi już ośnieżone Himalaje. Na jawie idzie w gęstej mgle, wśród pól ryżowych, eukaliptusów, kaktusów. Potem dżungla. A w niej prośba, by z szacunku dla leśnych stworzeń mnie trąbić. Odpowiedziana te wezwanie jest panująca cisza. Nawet kierowcy ciężarówek nie trąbią przed zakrętem. Wreszcie widać Siwalik, kilkusetmetrowe przedgórze Himalajów. W nim domy zbudowane z bali drewna, na łąkach bawoły. OS szuka płaskiego miejsca, by móc schować się przed zimnem na nocleg w rozłożonym na ziemi śpiworze. Jest już prawie u celu. Dwieście lat po Evereście OS przeszedł całe Indie. Pomiarowa ekspedycja Everesta, której myślą w drodze towarzyszył, liczyła kilka słoni, kilkadziesiąt wielbłądów i koni. Szło w niej kilkuset tubylców. OS wędruje sam. Rano szybko zbiera rzeczy uciekając od rezusa. W obawie przed utratą prowiantu.
Na granicy stanu Uttar Khand – świątynia. Hindusi ofiarowują w niej bogini Lakszmi łańcuchy z kwiatów i kokosy. Do Dehradun pozostało tylko z dziesięć kilometrów. Po drodze cedry i małpy.

STAN RZECZY
OS w Dehradun z muzułmańskimi fryzjerami dyskutuje o filmie Slumdog, kwestionując, czy obcokrajowiec ma prawo przedstawiać nędzę Bombaju. To też jest prawda o tym mieście. Indie są duże, mówią spokojnie jego rozmówcy.
OS odwiedza osiemdziesięcioletnią siostrzenicę pierwszego premiera Indii, Nehru. Jako dziecko Nayntara Saghal żyła wśród tych, którzy uwolnili Indie z niewoli brytyjskiej. Rozmawiają o czasie Indii Nehru – socjalistycznych i realizujących politykę neutralności, o liberalizacji gospodarczej, odkryciu się na Zachód, które nastąpiło potem, o wzroście znaczenia Indii. Ten rozwój wg Nayantary Sahgal Indie zawdzięczają Nehru. To on założył instytuty techniczne – IIT – India Instituts of Technological, dziś źródło najlepszej kadry. To on rozpoczął zieloną rewolucję, dzięki której Indie dziś same zabezpieczają swoje potrzeby na żywność. Jak mówi Nayantara Sahgal, na północy Indii wielcy właściciele ziemscy tracą na znaczeniu. Zyskują natomiast drobni rolnicy. Politykę tworzą ludzie z niższej warstwy systemu kastowego. Tacy jak Lal Prasad Yadav z kasty pasterzy kóz. Nayantara Sahgal wierzy w stabilność i rosnącą siłę Indii. Docenia też kulturę brytyjską podziwianą mimo nienawiści do brytyjskiej kolonizacji. OS czuje się przez nią zrozumiany w swej ambiwalencji wobec Indii - między zachwytem a odrazą. Wg pani Sahgal podobnie czuje wielu Indusów - Indie mają zbyt wiele obliczy. Pani Sahgal zachwala Dehradun jako miejsce, w którym w harmonii żyją hindusi, muzułmanie i buddyści z Tybetu.

PIĘKNY WIDOK

OS w Dehradunie poszukuje byłego domu placówki Everesta,. Kiedyś była to siedziba Wielkiego Pomiaru Trygometrycznego, dziś indyjski urząd geodezyjny korzystający z wdzięcznością z brytyjskiego dziedzictwa. Great Trigometric Survey w skrócie GTS stworzył wg induskiego pracownika urzędu geodezyjnego podstawę dla GPS (Global Positioning System). OS dopytuje się, na ile Indie po Podziale podzieliły się brytyjską spuścizną w postaci map subkontynentu z Pakistanem. Okazuje się, że tylko Indie otrzymały od Brytyjczyków mapy. Na dwóchsetlecie GTS zaproszono przedstawicieli Pakistanu, ale nikt nie przyjechał.
W muzeum w Dehradunie przechowuje się bębenki do modlitw, w których przebrani za mnichów buddyjskich, wyszkoleni przez Brytyjczyków Indusi w XIX wieku przechowywali notatki dokonując pomiaru Tybetu. Z odizolowanego od miasta domu Everesta OS patrzył na Himalaje. Pokonując pieszo drogę, na której ostrzegają go przed tygrysem ludojadem OS odnajduje dom cudzoziemca, zdewastowany.
Tu w Himalajach OS słyszy od kapłana "To święte miejsce - tu człowiek poznaje swoją wielkość". Ale OS patrząc na Himalaje, do których wreszcie doszedł, "ma wrażenie jakby się kurczył".

Kopiuję mój post blogu valley-of-dance.blog.onet.pl i strony nietylkoindie.pl (tam z ilustracjami)

W Indiach byłam w 2011 roku. Od tego czasu obliczam się z pieniędzmi co roku i... na razie podróżuję czytając relacje innych. Podobnie podróżuję przecież od wielu lat.
Dobrze mi się wędrowało piechotą z Oliverem Schulzem te setki kilometrów od przylądka Kanyakumari, najbardziej wysuniętego na południe wybrzeża Indii po Himalaje. Naprawdę dobrze. Tym bardziej, że to on nosił...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
3768
949

Na półkach: , , ,

W tego typu publikacjach zdjęcia odgrywają niebagatelną rolę, taki punkt odniesienia do opisywanej kultury, obyczajowości, to jak są postrzegane codzienne sytuacje, jak maluje się lokalny koloryt. Są nieodzownymi ilustracjami do słów przewodnika, czyli osoby opisującej swą podróż. Tutaj tego w ogóle nie doświadczamy, bo pomimo iż Schulz robił zdjęcia, to się nimi z czytelnikiem nie podzielił. Bez tego książka traci na wartości. Nie chodzi tu o sam fakt oglądania kolorowych obrazków, ale lepszego rozeznania się w sytuacji tak diametralnie odmiennej od codzienności czytelnika polskiego, czy europejskiego.

A czym jest treść? Opisem pieszej wędrówki autora trasą wyznaczoną przez brytyjskich geodetów w XIX wieku. Nie jest to ani szlak turystyczny, ani szczególna pod jakimś względem droga a jednak wiedzie przez różnorodne - pod każdym względem - terytoria Indii; od wiejskich krajobrazów po dżunglę, od małych miasteczek po bujnie rozrastające się dzielnice uprzemysłowionych miast.
Opowieść trapera o drodze pełnej niewygód, bólu fizycznego, zmagania się z własnymi słabościami, by na własne oczy zobaczyć to, co skrywają zakątki tego kraju. To miejsca,które podobno rzadko są odwiedzane przez podróżujących. Dla mnie jednak sposób przedstawiania nic specjalnie nie wnosi do już posiadanej wiedzy o tym kraju. Czyta się szybko, ale niewiele z tego pozostaje w pamięci. Traktuję tę pozycję jako taki bonus do tego, co już do tej pory przeczytałam na temat jednego z najstarszych krajów świata.
"Duchowy świat Indii ma tyle warstw, ile ten kraj ma bogów i języków" jak podkreśla Autor. Szkoda tylko, że nie udało mu się tego w pełni odsłonić przez czytelnikiem.

W tego typu publikacjach zdjęcia odgrywają niebagatelną rolę, taki punkt odniesienia do opisywanej kultury, obyczajowości, to jak są postrzegane codzienne sytuacje, jak maluje się lokalny koloryt. Są nieodzownymi ilustracjami do słów przewodnika, czyli osoby opisującej swą podróż. Tutaj tego w ogóle nie doświadczamy, bo pomimo iż Schulz robił zdjęcia, to się nimi z...

więcej Pokaż mimo to

avatar
543
539

Na półkach: , ,

„Pieszo przez Indie” jest zapisem wędrówki przez niemal cały subkontynent z południowych krańców aż do podnóża Himalajów. Autor nie należy do nowicjuszy. Od wielu lat odwiedza Indie, posługuje się hindi, długo przygotowywał się do wędrówki. Ale, co podkreśla wielokrotnie, jest rozdarty pomiędzy miłością i nienawiścią do Indii. Przemarsz jest więc dla Olivera Schulza próbą zmierzenia się nie tylko z czasem i przestrzenią lecz także własnymi myślami i odczuciami. A tematem przewodnim i jednocześnie wyznacznikiem trasy jest nawiązanie do gigantycznej pracy wykonanej wzdłuż południka 78ºE przez angielskich kartografów. Anglicy (William Lambton i George Everest) dokonali w XIX wieku dokładnego pomiaru geodezyjnego i stworzyli osnowę kartograficzną brytyjskich Indii. W książce Oliviera Schulza pojawiają się często nawiązania do ich wspomnień, trasy przemarszu ekspedycji kartograficznej i dokonań. Autor stara się też odnaleźć ślady, jakie po kartografach mogły pozostać.

"W pewnej chwili na serpentynie pomocnik kierowcy wyskakuje z samochodu, żeby ułamać gałąź z miodli indyjskiej. Zdrapujemy korę i kierowca pokazuje mi, jak czyści zęby gołą łodygą. Sok wypływający z żółtych włókien ma gorzki smak. Lekarze indyjscy już przed dwoma tysiącami lat stosowali substancje czynne zawarte w tym drzewie. Od dwudziestu lat jednak toczy się spór o prawa do patentu, które roszczą sobie producenci amerykańscy, japońscy i europejscy. Krytycy globalizacji nazywają to zjawisko "biopiractwem"."
O. Schulz "Pieszo przez Indie"

Wszystko to składa się na niezwykle ciekawy pomysł. Mamy więc ekspedycję naukową sprzed dwustu lat, obeznanego z tematem Europejczyka i bezmiar Indii przemierzanych pieszo. To wszystko jednak nie wystarczyło aby stworzyć pasjonującą opowieść. Co prawda czyta się dobrze, ale jakoś bez wypieków na twarzy. Opowieść się snuje, utyka a czasem i potyka, jak to przy pieszej wędrówce bywa. Sądzę, że autorowi nie udało się przekazać mnogości przeżyć i spotkań, które przecież musiały mieć miejsce podczas wielu miesięcy spędzonych w drodze. Po lekturze mam wrażenie niedosytu, jakbym przeczytał raczej relację z przechadzki po parku niż opowieść o wędrówce przez tysiące kilometrów, przez Indie... Lepiej mi się czytało niejeden blog podróżniczy pisany na bieżąco, często bez czasu na redakcję tekstu czy dłuższe rozmyślania nad tekstem (na przykład Michała Sałabana - http://north-south.info/pl/blog) niż tę książkę, która już choćby przez swą formę pretenduje przecież do miana poważnej literatury.

Książka zapewne warta przeczytania przez osoby, które zamierzają podjąć podobne wyzwanie i pieszo podróżować po Indiach, ale w takim przypadku nie będzie miała ona wielu czytelników.

P.S.
Ilustrowana wersja recenzji na: http://cyfranek.booklikes.com

„Pieszo przez Indie” jest zapisem wędrówki przez niemal cały subkontynent z południowych krańców aż do podnóża Himalajów. Autor nie należy do nowicjuszy. Od wielu lat odwiedza Indie, posługuje się hindi, długo przygotowywał się do wędrówki. Ale, co podkreśla wielokrotnie, jest rozdarty pomiędzy miłością i nienawiścią do Indii. Przemarsz jest więc dla Olivera Schulza próbą...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    67
  • Przeczytane
    67
  • Posiadam
    32
  • Indie
    6
  • Teraz czytam
    4
  • Indie
    2
  • Podróżnicze
    2
  • Literatura podróżnicza
    2
  • Reportaż
    1
  • Reportaż z podróży
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Pieszo przez Indie


Podobne książki

Przeczytaj także