cytaty z książki "Pustynia Tatarów"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Marnotrawić noce, nie kładąc się spać, nie bać się, że za późno, czekać na wschód słońca, smakować nieskończoność czasu, jaki się ma przed sobą, i nie martwić się
Trudno wierzyć w cokolwiek, kiedy jest się samemu i nie można z nikim o tym porozmawiać. Właśnie w tym czasie Drogo zauważył, że ludzie, nawet jeśli się kochają, zawsze pozostają sobie dalecy; że jeśli ktoś cierpi, to ból należy tylko do niego i nikt inny nie może odeń przejąć nawet najmniejszej części; że jeśli ktoś cierpi, inni tego nie odczuwają, nawet gdy ich miłość jest wielka, i stąd pochodzi samotność w życiu.
Wówczas zapominając o nocnych obawach, poczuł się nagle gotów na jakąkolwiek przygodę, a radością wypełniło go przeczucie, że przeznaczenie stało u drzwi, szczęśliwy los, który by go wyniósł ponad innych ludzi" .
Filimore czekał zbyt długo, a w pewnym wieku nadzieja przychodzi z trudem, nie odnajduje się już wiar , jaką się miało w dwudziestym roku życia. Zbyt długo czekał na próżno, jego oczy przeczytały za dużo rozkazów dziennych, zbyt wiele ranków upłynęło mu na spoglądaniu na ową przeklętą równinę, wiecznie bezludną . A teraz kiedy ukazali się cudzoziemcy odnosi nieomylne wrażenie, że to musi być pomyłka( zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe), jakaś ogromna pomyłka" .
Odczuwał teraz nawet cień smętnej goryczy, jak zawsze, kiedy dziejowe przeznaczenie przechodzi obok nie dotykając nas, a odgłos jego kroków gubi się w oddali, podczas gdy pozostajemy sami wśród wirów zwiędłych liści, aby opłakiwać straszną, lecz wielką i straconą okazję.
A jednak istnieją ludzie - jak słyszał - (aż dziwne się wydaje), którzy w pewnym momencie zaczynają czekać na śmierć, na ową znaną i absurdalną chwilę, która nie mogła go dotyczyć.
Czasem tak myślę: pragniemy wojny, czekamy na tę jedyną okazję i uważamy, że nie mamy szczęścia, ponieważ nic się nie dzieje.
W głębi ducha odczuwa nawet odrobinę zadowolenia, że uniknął gwałtownych zmian w życiu, że może powrócić do starych przyzwyczajeń.
Z dumą rozkoszował się podjętą decyzją, gorzkim smakiem porzucenia drobnych, nazbyt pewnych radości dla jakiejś wielkiej, ale odległej i nie wiadomo czy osiąganej wartości (a może pod tym wszystkim kryła się pocieszająca myśl że odjechać zawsze jeszcze zdąż). Przeczucie - czy tylko nadzieja?- przeżyć szlachetnych i wielkich zatrzymała go, ale mogło to być tylko odroczenie, w gruncie rzeczy nic nie zostało bo przecież przesądzone. Tyle czasu miał jeszcze przed sobą. Wszystko, co najlepsze w życiu, było przed nim. (...) Nie było nikogo, kto by mu powiedział: uważaj Giovanni Drogo! Życie wydawało się niewyczerpanym, upartym zrzuceniem, chociaż jego młodość zaczynała już przekwitać. Ale Drogo nie znał czasu. Nawet gdyby czekała go młodość trwająca setki lat, jaką mają bogowie, i to by na nic się zdało. A on rozporządzał jedynie zwykłym i normalnym życiem, małą, ludzką młodością, skąpym darem, który przeliczyć mogły palce obu rąk. Darem, który się rozwieje, zanim zdąży go poznać [s.61].
Nawet gdyby grały trąby i grzmiały wojenne pieśni, a z Północy nadciągały niepokojące orędzia, jeśli tylko o to chodziło, Drogo wyjechałyby, ale w nim tkwiła już drętwota przyzwyczajeń , próżność wojskowa, rodzinne przywiązanie do swojskich murów. W monotonnym rytmie służby cztery miesiące wystarczyły, żeby go złapać na ten lep".
Wszystkie owe sprawy odtąd stały się jego własnymi i porzucenie ich sprawiłoby mu ból. Drogo jednak tym nie wiedział i nie podejrzewał, że odjazd sporo by go kosztował, ani że życie w Fortecy pochłonie dni, jedne po drugich i wszystkie do siebie podobne, z tak zdumiewającą prędkością. Wczoraj i przedwczoraj było takie samo, nie umiałby znaleźć różnicy , zdarzenie sprzed trzech dni lub dwudziestu w końcu wydawało mu się równie odległe. W ten sposób, bez jego wiedzy, dokonywała się ucieczka czasu".
.... .on pada wyczerpany , ściskając zakrwawioną szablę. Ktoś jednak go woła: - Poruczniku Drogo , Poruczniku Drogo - woła potrząsając nim i przywracając do życia. Drogo wolno otwiera oczy. Król, Król we własnej osobie pochyla się nad nim i mówi mu: brawo.
Była to godzina nadziei, a on marzył o bohaterskich wyczynach, które prawdopodobnie nigdy się nie ziszczą, ale jednak przydawały się do dodania otuchy w życiu. Niekiedy zadowalał się dużo skromniejszym marzeniem, rezygnował z odegrania roli jedynego bohatera, rezygnował z rany , a nawet z Króla mówiącego mu brawo".
Gdy mu powiedziano: zawsze będzie tak samo, jak długo będziesz żył, wszystko pozostanie jednakowe - wówczas zapewne by się przebudził. To niemożliwe, rzekłby. Musi się przecież zdarzyć coś zupełnie innego, coś naprawdę ważnego, tak żeby można było sobie powiedzieć: już się skończyło ale dobre i to [s.47].
Wszyscy na początku łudzą się że są naprawdę świetni, gdy tymczasem to tylko sprawa nowości , inni w końcu poznają nasz system i pewnego dnia do niczego się już nie dochodzi".
Dotychczas szedł przez beztroskie lata pierwszej młodości drogą, która dzieciom wydaje się nieskończona, na której lata biegną powoli i lekkim krokiem, tak że nikt nie dostrzega ich upływu. Można iść spokojnie, z ciekawością spoglądać wkoło, nie ma potrzeby się spieszyć, nikt z tyłu nie popędza i nikt nie czeka. Nawet koledzy maszerują niewiele myśląc i często się zatrzymują, żeby pożartować. Z domów, przy drzwiach, starsi witają życzliwie i ukazują horyzont z porozumiewawczym uśmiechem; wtedy serce bić zaczyna dla pragnień bohaterskich i tkliwych, czuje się przedsmak cudownych rzeczy oczekujących nieco dalej; jeszcze ich nie widać, nie, ale to pewne, absolutnie pewne, że któregoś dnia tam dotrzemy.
Czy daleko jeszcze? Nie, wystarczy przekroczyć ową rzekę, tam w głębi, i wyjść poza zielone wzgórza. A może już dotarliśmy? Czy nie szukaliśmy właśnie tych drzew, tych łąk, tego białego domu? Przez chwilę wydaje się, że tak, i chcielibyśmy się za trzymać. Później słyszymy, że najlepsze jest nieco dalej, i bez trudu wznawiamy marsz.
I tak kroczymy ową drogą w pełnym ufności oczekiwaniu, dni są długie i spokojne, a słońce świeci wysoko na niebie i, rzekłbyś, nie ma wcale ochoty zachodzić.
Ale w pewnym miejscu, prawie instynktownie, odwracamy się za siebie i widzimy, że za naszymi plecami zaryglowano jakąś furtkę zamykającą drogę powrotną. Wtedy czujemy, że coś się zmieniło: słońce nie sprawia wrażenia tak nieruchomego jak przedtem, lecz przesuwa się błyskawicznie, co więcej, nie ma kiedy mu się przyjrzeć, bo oto już zapada nad linią horyzontu, i dostrzegamy, że chmury nie zatrzymują się w błękitnych zatokach nieba, ale uciekają nakładając się na siebie; i zaczynamy rozumieć, że czas przemija, a droga któregoś dnia będzie musiała dobiec końca.
W pewnym momencie za naszymi plecami zamyka się ciężka brama, której zamki zatrzaskują się z błyskawiczną szybkością, i za późno już, by wrócić.
Pewnego dnia spostrzegł się jednak, że od jakiegoś czasu przestał zażywać przejażdżek po esplanadzie za Fortecą. Stwierdził nawet, że nie ma na to ochoty i że w ciągu ostatnich miesięcy (od kiedy to dokładnie?) nie przeskakiwał schodów po dwa stopnie naraz. Głupstwo, pomyślał, fizycznie ciągle czuł się tak samo; wszystko miało znowu wrócić do normy, nie było wątpliwości, więc podejmowanie jakichkolwiek sprawdzianów byłoby czymś zupełnie zbędnym.
Nie, fizycznie Drogo się nie zmienił, i gdyby znów zaczął jeździć konno i biegać po schodach, na pewno dałby sobie radę, ale nie to jest ważne. Ważne jest, że nie odczuwa już ochoty, że po śniadaniu woli raczej drzemać na słońcu niż pędzić w górę i w dół po kamienistej esplanadzie. A to właśnie się liczy i określa dokładnie minione lata.
Och, gdyby o tym pomyślał od razu, pierwszego wieczora, kiedy zaczął wchodzić po jednym stopniu! Co prawda czuł się trochę zmęczony i ciążyła mu głowa. Nie miał też ochoty na zwykłą partyjkę kart (zresztą również przedtem rezygnował czasem z biegania po schodach ze względu na przejściowe niedomagania). Nie przyszło mu do głowy najmniejsze podejrzenie, że ten wieczór był bardzo smutny, a na stopniach schodów – o owej określonej godzinie – kończyła się jego młodość; że następnego dnia, bez żadnego specjalnego powodu, nie powróci już do dawnego zwyczaju; ani pojutrze, ani później, ani nigdy.
- Sztab Główny ma tysiące informacji, ale na tysiąc jedna jest dobra, więc nie wierzy w żadną.
Tatarzy… Tatarzy… Najpierw wydaje się głupotą, naturalnie, a potem mimo wszystko zaczyna się wierzyć.
Czas przemijał równym rytmem, identycznym dla wszystkich ludzi, ani wolniejszym dla szczęśliwych, ani szybszym dla nieszczęśników.
Sądzi, że postąpił szlachetnie i w dobrej wierze tym się zachwyca, znajdując siebie lepszym niż przypuszczał.
Rozkoszował się podjętą decyzją, gorzkim smakiem porzucenia drobnych, niezbyt pewnych radości dla jakiejś wielkiej, ale i odległej i nie wiadomo, czy osiągalnej, wartości (a może pod tym wszystkim kryła się pocieszająca myśl że odjechać zawsze jeszcze zdąży) Przeczucie – czy tylko nadzieja? – przeżyć szlachetnych i wielkich zatrzymała go, ale w gruncie rzeczy mogło to być odroczenie, nic nie zostało przecież przesądzone. Tyle czasu miał jeszcze przed sobą. Wszystko, co najlepsze w życiu, było przed nim.
Nie było nikogo, kto by mu powiedział: uważaj Giovanni Drogo! Życie wydawało się niewyczerpanym, upartym zrzuceniem, chociaż jego młodość zaczynała już przekwitać. Ale Drogo nie znał czasu. Nawet gdyby czekała go młodość trwająca setki lat, jaką mają bogowie, i to by na nic się zdało. A on rozporządzał jedynie zwykłym i normalnym życiem, małą, ludzką młodością, skąpym darem, który przeliczyć mogły palce obu rąk. Darem, który się rozwieje, zanim zdąży go poznać".
Wczoraj przedwczoraj było takie samo, nie umiałby znaleźć różnicy; zdarzenie sprzed trzech dni lub dwudziestu w końcu wydawało mu się równie odległe. W ten sposób, bez jego wiedzy, dokonywała się ucieczka czasu.
Chociaż rozkosz czerpana z mijających godzin każdego dnia rośnie, Drogo upiera się przy złudzeniu, że wszystko, co ważne, może go jeszcze spotkać. Giovanni cierpliwie czeka na swą godzinę, która jeszcze nie nadeszła, i nie myśli, że przyszłość straszliwie się skróciła, nie jest już taka jak kiedyś, gdy mogła się wydawać okresem przeogromnym, bogactwem niewyczerpanym, które można było bezkarnie trwonić.
- Bardzo ciepło jak na kwiecień. Zobaczysz, że znów będzie padać. Tak właśnie powiedział, a Maria rozpaczliwie się uśmiechnęła. - Tak, zbyt ciepło - odparła bezbarwnym głosem i oboje się zorientowali, że wszystko się skończyło. Teraz znowu byli sobie dalecy: między nimi otworzyła się pustka i na próżno wyciągali do siebie dłonie. W każdej chwili odległość się zwiększała.
Czas upływał, życie bezgłośnie odmierzało jego rytm, coraz szybszy i nie można się było zatrzymać ani na chwilę, nawet rzucić okiem do tyłu. „Zatrzymaj się, zatrzymaj!", chciałoby się krzyknąć, ale wiadomo, że to nic nie pomoże. Wszystko przemija: ludzie, pory roku, chmury i me pomaga chwytanie się kamieni, trzymanie się na szczycie jakiejś skały, gdyż zmęczone palce rozwierają się, ramiona słabną bezwładne i znów porywa nas rzeka, która sprawia wrażenie powolnej, ale nigdy się nie zatrzymuje.
Mając ponad czterdzieści lat i nie dokonawszy niczego dobrego, bezdzietny, zupełnie sam na świecie, Giovanni rozglądał się wokół przerażony, czując, jak jego gwiazda powoli zachodzi.