cytaty z książki "Dawny ustrój i rewolucja"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy".
Par requierre de trop grandes franchises et libertés, chet-on en trop grand servaige - Domagając się zbyt wielkiej wolności i swobód, popada się w jeszcze większą niewolę.
Lecz mieszanie się władzy centralnej w sprawy miejskie posuwa się jeszcze dalej. Z korespondencyi intendenta z subdelegatami widać, że rząd śledzi wszelkie sprawy miejskie od najważniejszych do najdrobniejszych. Niekiedy ustanawia on święta, lub nakazuje wyrazy radości każąc zapalać ognie i iluminować domy. Jeden z intendentów naznacza karę 20 liwrów członkowi gwardii miejskiej, który nie przyszedł na nabożeństwo do kościoła. W taki to sposób stan miejski przygotowywa się do rządzenia państwem, a naród do wolności.
Aby wszystkiem kierować z Paryża potrzeba było wymyśleć tysiące sposobów kontroli. Korespondencya staje się olbrzymią, a powolność procedury administracyjnej taką, że nie spotkałem wypadku, w którem by parafia otrzymała pozwolenie na restauracyę dzwonnicy lub plebanii wcześniej, niż w rok po złożeniu podania, najczęściej zaś upływają dwa lub trzy lata. dzwon kościelny zbiera lud na plac. Stają zarówno ubodzy, jak i zamożni. Wprawdzie nie ma tu ani dyskusyi, ani głosowania, lecz każdy może podać swoje zdanie, a umyślnie na ten cel zaproszony rejent, spisuje do protokółu różne opinie.
Zestawienie tych form wolności z rzeczywistą niemocą, wykazuje, jak rząd najbardziej absolutny, może łączyć się z pewnemi formami krańcowej demokracyi, a ujarzmieni stają się przytem jeszcze śmieszniejsi przez to, iż się zdaje, jakoby nie są świadomi swego jarzma.
Kto miał chociażby najmniejszy związek z admistracyą, mógł się nie obawiać nikogo, prócz niej samej.
Subdelegaci powtarzają często, „że włościanin jest z natury leniwy i nie pracowałby, gdyby nie zmuszała go nędza”. Taka doktryna ekonomiczna bardzo rozpowszechniona jest wśród administracyi.
Urzędnicy i administracya stanowią odrębną klasę, przejętą odmiennym duchem, mającą swoje tradycye, swoje cnoty, swój honor, swoję dumę. Jest to burżuazya — arystokracya nowego społeczeństwa już sformowana i żyjąca. Czeka tylko na Rewolucyę, aby jej oczyściła miejsca.
Ponieważ jednak Francuzowi wystarcza wolność wygadania się w zastępstwie wolności rzeczywistej, pozwala więc roztrząsać wszelkie teorye abstrakcyjne dotyczące religii, filozofii, etyki, a nawet polityki. Pozwala krytykować i wątpić o zasadach, na których spoczywa społeczeństwo, byleby nie poruszano urzędników, chociażby najmniejszych.
Jednak rząd francuski nie naśladował owych rządów Europy północnej, które po to tylko zawładnęły wszystkiem, aby pozostawić sprawy w nieruchomości i zaniedbaniu. Ujawnia on czynność nadzwyczajną; lecz czynność ta jest jałowa, a niekiedy szkodliwa, gdyż rząd podejmuje się rzeczy, przekraczających jego siłę. Nic nie zostaje w spoczynku ani na chwilę, nowe przepisy następują po sobie z takim pośpiechem, że urzędnicy nie mogą zorjentować się, jak mają postępować. Nawet w tych wypadkach, gdzie samo prawo nie ulega zmianie, zmienia się ustawicznie sposób jego zastosowania.
Z listów kontrolerów generalnych i intendentów, widzimy, że rząd ustawicznie pozwala czynić w formie wyjątków, to, co przeczy jego rozkazom. Rzadko gwałci prawo bezpośrednio, lecz codziennie niemal pozwala, dla dogodności praktycznej, omijać je we wszystkich kierunkach.
Pewien intendent pisze w r. 1750 w instrukcyi dla swego następcy: „Szlachta miejscowa składa się z ludzi szanownych, lecz bardzo ubogich i dumnych... Niezła jest polityka utrzymywania ich w tem ubóstwie, aby zmusić do służby państwowej i uczynić zależnymi od nas. Tworzą oni osobne towarzystwo, do którego należeć mogą tylko osoby, które udowodnią, że ich szlachectwo nie ma mniej od czterech pokoleń. Towarzystwo to nie jest zatwierdzone przez prawo, lecz tylko tolerowane. Zbiera się ono raz do roku w obecności intendenta; zjadłszy razem obiad i wysłuchawszy mszy, wszyscy powracają do domu, jedni na swoich koniach, inni pieszo. Zobaczy pan ile jest śmieszności w tych zgromadzeniach”.
Przed Rewolucyą posady były jeszcze liczniejsze niż dziś, ilość posad drobnych zwłaszcza była olbrzymia. Obliczono, że od r. 1693 do 1709 stworzono 400.000 posad, z których prawie wszystkie niedostępne były dla nieszlachty.
Namiętność mieszczan do posad jest naprawdę bezprzykładną. Skoro tylko który z nich znalazł się w posiadaniu kapitału, zamiast puścić go w obrót, używał na kupno posady. Ta drobna ambicya szkodziła więcej rozwojowi rolnictwa, niż podatek osobisty. Gdy nie starczyło miejsc, wyobraźnia aspirantów do nich wynajdowała niebawem nowe.
Opowiadają, że Mazarini, potrzebując pieniędzy, chciał opodatkować ważniejsze domy Paryża; lecz napotkawszy na opór osób zainteresowanych, dopisał potrzebne mu 5.000.000 do ogólnej sumy podatku osobistego. Zamierzając opodatkować najzamożniejszych obywateli, skończył na tem, że obciążył najuboższych.
Dochód z podatków tak źle obmyślanych był ograniczony, a potrzeby królów rosły bezgranicznie.
Wszelkie wyjątki, które wytwarzały taki przedział między stanem miejskim a ludem, wytwarzały z pierwszego rodzaj niby-arystokracyi, ujawniającej dumę i ducha oporności, właściwego prawdziwej arystokracyi. Każda z drobnych korporacyi, na które podzielony był stan miejski, gorliwie broniła interesów i praw swoich; każdy czuł się jakby na scenie wprawdzie bardzo małej, lecz jaskrawo oświeconej i otoczonej tą samą gromadką widzów gotowych do klaskania lub gwizdania.
Wymiar sprawiedliwości we Francyi ówczesnej był powolny, skomplikowany i kosztowny; lecz nie było wówczas w sądach tej służalczości wobec władzy, która jest najgorszą formą sprzedajności. Sędziowie byli nieodwołalni i nie dążyli do awansów. Są to dwa warunki niezbędne dla niepodległości sądu; bo cóż potem, że sędzia nie ulega przymusowi, skoro można na niego podziałać widokami korzyści?
Ten odrębny rodzaj nieuregulowanej i niezdrowej wolności, czyniąc Francuzów zdatnymi do obalenia despotyzmu, nie uzdolnił ich do postawienia na jego miejscu pokojowego i wolnego władztwa praw.
W zapytaniach przesyłanych do intendentów, znajduje się następujące: „Czy szlachta pańskiej prowincyi woli mieszkać u siebie w domu, czy też w mieście?” Przechował się jeden list intendenta z odpowiedzią na to pytanie: skarży się on, że szlachta jego prowincyi woli mieszkać wśród swoich włościan, niż pełnić obowiązki przy swoim królu. Prowincyą tą była Anjou, późniejsza Wandea, jedyna, w której szlachta orężnie broniła monarchii i umierała za nią; a mogła to uczynić jedynie dlatego, że żyła wśród swoich włościan.
Rząd ów tak nieśmiały i taki miękki w stosunku do klas uprzywiliowanych, był zawsze stanowczym i surowym, gdy szło o włościan.
Szlachta nie chciała mieć współobywateli ani sprzymierzeńców w mieszczanach; znajdzie w nich współzawodników, nieprzyjaciół, a w końcu panów.
Nad społeczeństwem rzeczywistem, mającem powikłaną i sprzeczną z sobą budowę, wznosiło się społeczeństwo wyobrażalne, w którem wszystko było proste, harmonijne, sprawiedliwe i rozumne. Przestano interesować się pierwszym, a zaczęto marzyć o tem, co mogłoby być; przenoszono się myślą do idealnego społeczeństwa stworzonego przez pisarzy.
Studyując historyę Rewolucyi, dostrzegamy, iż odbywa się ona w tym samym duchu, który stworzył tyle abstrakcyjnych dzieł o rządzie. Dostrzegamy w niej ten sam popęd do teoryi ogólnych, te same zakończone systematy prawodawstwa, tę samą symetryę, tę samą pogardę do faktów istniejących, toż samo zaufanie do teoryi, zamiłowanie do oryginalnego, dowcipnego i nowego w instytucyach, tę samą dążność do ryczałtowego przekształcenia całego społeczeństwa według jednego planu, zamiast starać się o naprawy częściowe.
Serca opróżniane przez religię napełniły się uczuciami i ideami, które ją zastąpiły. Ludzie ówcześni wierzyli w siebie. Nie wątpili o zdolności do bezgranicznego doskonalenia się, wierzyli w potęgę człowieka; wierzyli w jego cnotę.
Według ich poglądu państwo nietylko jest powołane rządzić narodem, lecz i kształtować go; powinno ono formować umysły obywateli według pewnego planu, udzielać im pewne myśli i uczucia; nietylko ma ono poddawać ludzi pewnym instytucyom, lecz może zupełnie je przerabiać. „Państwo może uczynić z ludzi, co zechce”, powiada Bodeau.
Trudno zaprzeczyć, że w samej tej życzliwości względem ludu ukrywa się pewna pogarda, i że ów stosunek do ludu przypomina uczucia pani Du Chatelet, która nie żenowała się rozbierać się przy swoich lokajach, nie będąc zupełnie pewna, czy są oni ludźmi.
Ludwik XVI wciąż mówił o mających nastąpić reformach, a wyrzucając z prawodawstwa niektóre najgorsze instytucye, wkrótce przywracał je, jak gdyby chciał tylko podciąć je, pozostawiając innym obalenie.
Zamiłowanie do linii prostych cechowało ówczesną administracyę, jak i dzisiejszą; woleli więc przeciąć setki własności prywatnych, niż dopuścić najlżejsze wygięcie. Odszkodowanie za takie zniszczenia płacono późno i samowolnie, a niekiedy nie płacono go wcale.
W wielu parafiach istniały dawniej kapitały przeznaczone na cele dobroczynne, z zapisów osób prywatnych. W ostatnich latach monarchii kapitały te rząd przywłaszczył sobie, oddając przeważnie na przytułki dla ubogich (hôpitaux); majątki zaś tych przytułków używano na cele, których by zapewne nie aprobowali ich testatorowie.
Niejedna metoda zastosowana przez rząd rewolucyjny była wzorowana na środkach używanych względem ludu w ciągu ostatnich dwóch wieków monarchii. Rewolucya dodała surowość swego ducha do form zapożyczonych od dawnych rządów.