cytaty z książki "Opowieści o kronopiach i famach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jestem niedźwiedziem z domowych rur, wspinam się rurami w godzinach ciszy, rurami od wody gorącej, od centralnego ogrzewania, od wentylatorów, przechodzę nimi z mieszkania do mieszkania, jestem niedźwiedziem rurowym.
Mam wrażenie, że mnie szanują, bo moja sierść trzyma ciepło w przewodach, bez chwili przerwy biegam po nich, bo niczego tak nie lubię, jak ganiać z piętra na piętro i ześlizgiwać się rurami. Czasami wysadzam łapę przez kran, a służąca z trzeciego krzyczy, że się oparzyła, albo mruczę na wysokości pieca na drugim i kucharka Wilhelmina skarży się, że piec źle ciągnie. W nocy biegam cichutko, ale za to jak najszybciej, przez komin wychylam się na dach, ażeby zobaczyć, czy tam wysoko tańczy księżyc, i potem jak wiatr zapuszczam się aż do centralnego pieca w podziemiach. W lecie, nocą pływam w cysternie na dachu skropionej gwiazdami, myję sobie mordkę najpierw jedną łapką, potem drugą, potem dwiema naraz i to sprawia mi wielką frajdę.
Więc śmigam po wszystkich rurach w całym domu, mruczę z zadowolenia, a pary małżeńskie kręcą się na łóżkach i narzekają na złe instalacje. Niektórzy zapalają światło i notują sobie na karteczkach, żeby nie zapomnieć powiedzieć o tym portierowi, A ja szukam kranu, który na jakimś piętrze zawsze jest nie dokręcony, wysadzam tamtędy nos i oglądam ciemność pokoi, gdzie żyją stworzenia nie mogące łazić po rurach, i trochę mi ich żal, że są tacy tępi i tędzy, że tak chrapią, że mówią przez sen i są tak samotni. Kiedy rano myją sobie twarze, pieszczę im policzki, liżę ich w nos i odchodzę prawie pewny, że zrobiłem dobry uczynek.
Famy, aby zachować wspomnienia, balsamują je w sposób następujący: przytwierdziwszy wspomnienie przy pomocy włosów i znaków, od stóp do głów owijają je w czarne prześcieradło i ustawiają pionowo pod ścianą salonu z kartonikiem: "Wycieczka do Quilmes" albo "Frank Sinatra".
Natomiast kronopie, te stworzonka letnie i nieporządne, rozrzucają wspomnienia po domu pośród okrzyków wesołości, a same łażą między nimi, a kiedy się na nie natkną, głaszczą je pieszczotliwie i mówią: "Nie zniszcz mi się tylko" albo: "uważaj na schodki". A to wszystko dlatego, że domy fam są uporządkowane i ciche, a u kronopiów jest wielki bałagan i trzaskanie drzwiami. Sąsiedzi zawsze skarżą się na kronopiów, zaś famy kręcą głowami wyrozumiale i idą sprawdzić, czy kartoniki są na swoich miejscach.
U wejścia do pewnej groty kronopio schodzi, przytrzymywany przez innych, niosąc na plecach pakiecik ze swoimi ulubionymi kanapkami (z serem). (...) Niedługo pojawia się pierwszy komunikat od kronopia: wściekły, bo przez pomyłkę dano mu sandwicze z szynką. (..) nadchodzi drugi komunikat, (...) kronopio (...) pośród wymysłów i łez informuje, że wszystkie kanapki są z szynką, że im więcej się w nich rozgląda, tym bardziej są z samą szynką i ani jednej z serem.
Popatrz no na tę kulę ze smoły, która cieknie przez okienko między dwoma zrośniętymi drzewami, rozciągając się i rosnąc. Za drzewami jest polanka i tam właśnie smoła duma, projektując swoje pojawienie się w formie kuli, w formie kulołap, w formie smołosierściołap, zgodnie ze słownikiem - NIEDŹWIEDŹ.
Teraz smołokula wyłazi wilgotna i miękka, strząsając z siebie mrówki niezliczone i okrągłe, zrzuca je w śladach szeregujących się harmonijnie, w miarę jak się posuwa. Czyli: smoła stawia niedźwiedziołapę na sosnowe igły, rysuje gładką ziemię, potem unosi smołołapę i pozostaje ślad, poszarpany pantofel i rodzące się mrowisko wielorakie i okrągłe, pachnące smołą. W ten sposób po każdej strome drogi idzie twórca symetrycznych królestw, forma sierściołapia, tworząc dla okrągłych mrówek konstrukcje, które wilgotnie drgają.
Wreszcie wschodzi słońce i miękki niedźwiedź wznosi twarz wędrowną i dziecinną do gongu z miodu, którego
nadaremnie pragnie. Smoła zabiera się do gwałtownego wąchania, kula rośnie wraz z rosnącym dniem, sierściołapy tylko smoła, sierściołaposmoła, która wyrykuje prośbę i czyha na odpowiedź, u góry głęboki rezonans gongu, niebieski miód na językopysku, w radości sierściołapiej.
Codzienne zmiękczanie cegły, codzienne torowanie sobie drogi w kleistej masie, która siebie nazywa światem, codzienne zderzanie się z sześcianem o ohydnej nazwie, w psim zadowoleniu, że wszystko jest na swoim miejscu, obok ta sama kobieta, te same buty, ten sam zapach tej samej pasty do zębów, ten sam smutek domów naprzeciwko, brudnej tablicy okien czasu z szyldem HOTEL DE BELGIQUE.
Jak niechętny byk rąbnąć głową w przezroczystą masę, wewnątrz której pijemy poranna kawę i otwieramy gazetę, żeby dowiedzieć się, co się dzieje we wszystkich kątach szklanej cegły. Nie zgadzać się, by delikatny akt naciśnięcia klamki u drzwi, ten akt, który mógłby wszystko odmienić, przeszedł w zwykły codzienny odruch, do widzenia, kochana, buźka, do zobaczenia.
Ścisnąć łyżeczkę i czuć pod palcami pulsowanie metalu, jego podejrzane ostrzeżenie. Jakże boli odmawianie łyżeczce, sprzeciwianie się drzwiom, negowanie tego wszystkiego, co przyzwyczajenie wylizało do zadowalającej gładkości. O ileż prościej jest spełnić łatwą prośbę łyżeczki: używać jej do mieszania kawy.