cytaty z książki "Czarnoksiężnik z Północy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Po moim zniknięciu miejscowi dodali dwa do dwóch. Wyszło im siedem.
O wiele łatwiej [jest] wyleczyć zranione ciało niż cierpiąca duszę.
Halt Siwobrody wśród kóz ma swój dom, tak ludzie powiadają.
Od lat nie zmieniał skarpet on, lecz kozy nie narzekają.
Bywaj zdrów, Halcie Siwobrody,
Bywaj mi, bywaj zdrów...
Nie skupiaj się na oczywistościach. Ktoś może chcieć, żebyś zobaczył to, co on chce żebyś zobaczył, a wtedy przeoczysz coś innego.
Kiedy kogoś nie lubimy, łatwo jest nam źle o nim myśleć.
- Halt! Jak się miewasz? Co porabiasz? Gdzie Abelard? Jak Crowley? Co tu się właściwie dzieje?
- O mojego konia pytasz wcześniej niż zadajesz pytanie o komendanta całego Korpusu. Pewnie cenisz Abelarda wyżej. To mnie cieszy - mruknął Halt, unosząc jedną brew.
Ludzie często widzą to, co zamierzają zobaczyć.
Byłbyś zdumiony, słysząc, w co ludzie zdolni są uwierzyć. Im większe kłamstwo, im większa bzdura, tym chętniej nadstawiają ucha.
Przerwał świadom, że obaj mężczyźni wpatrują się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia.
- Chcę powiedzieć - powtórzył - że to tak jakby dotyczyło psa, ale tak naprawdę nie całkiem, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli.
Nastała bardzo długa chwila ciszy, aż wreszcie Halt wymruczał powoli:
- Nie, prawdę rzekłszy, ja nic nie rozumiem.
Crowley, przyjaźniący się z Haltem od niepamiętnych czasów łypnął nań i spytał:
- Miałeś u siebie tego młodzieńca przez....ile, sześć lat?
Halt wzruszył ramionami.
- Prawie sześć - odparł
- A czy kiedykolwiek udało Ci się zrozumieć choć słowo z tego, co mówi?
- Niezbyt często - stwierdził Halt.
Crowley pokręcił głową z zadumą.
- Jakie to szczęście, że nie poszedł do Służby Dyplomatycznej. Bylibyśmy już w stanie wojny chyba z pół tuzinem krajów, gdyby ktoś go spuścił z oka.
Trzeba sprostać własnym lękom, a one ulotnią się niczym mgła w promieniach słońca.
Zwiadowcy nie podróżowali z łukami przewieszonymi przez ramię. Nosili je gotowe do błyskawicznego użycia. Zawsze.
Wymienili z Wyrwijem zdziwione spojrzenia. Wierzchowiec zapewne wzruszyłby łopatkami, gdyby zdołał. "A co ja tam wiem?" - chciałby powiedzieć. "Jestem tylko koniem".
Dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków, jakie widziałem, nie oznacza nic innego, jak tylko hokus-pokus i czary mary - rzucił pogardliwie. - Nic, czego nie zdołałaby załatwić celnie wypuszczona strzała. W mniej więcej w trzech procentach mamy do czynienia z kontrolą umysłów i manipulowaniem słabszą wolą przez silniejszy umysł. Tak Morgarath panował nad swoimi wargalami. (...) Na jeden procent, następny, składają się przypadki zbiorowej halucynacji. Niektórzy są w stanie ją wywoływać - ciągnął Crowley. - Zjawisko zbiorowej halucynacji również kojarzy się z panowaniem nad umysłami, lecz tutaj ludzie "widzą" albo "słyszą" rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją.
Will, nieobecny duchem, ledwie coś mruknął. Malcolm ciągnął dalej, z nutą rosnącej irytacji:
- Oczywiście zdarza się, iż niedźwiedź czasami wskakuje przez okno, lądując na stole. A raz zła czarownica wpadł i podpaliła zupę. Poza tym w trakcie posiłków nic się nie dzieje.
- Mmmmm - Will nadal nie palił się do pogaduszek. Lecz wreszcie dotarło doń, iż Malcolm się nań gapi. Młody zwiadowca podniósł wzrok, minę miał skruszoną.
- Wybacz proszę - powiedział. - Chyba trochę cię nie słuchałem.
- Zyskałeś niemałą sławę - odezwała się Alyss, uśmiechając się do Willa przy obiedzie.
- Działam odruchowo - tłumaczył. - W gruncie rzeczy trochę mnie to wszystko przytłacza.
- Odruchowo zaprosiłeś załogę wilczego okrętu na ucztę? - zagaiła. - Odruchowo zapobiegłeś krwawej bitwie, poświęcając ledwie kilka zwierząt oraz parę bukłaków wina? Rzekłabym, że poradziłeś sobie całkiem dobrze.
Zmarszczył czoło, popatrzył na mandolę Willa.
- Struna A troszkę Ci nie stroi - oznajmił.
- Wiedziałem - Halt poinformował Crowleya wszystkowiedzącym tonem.
Halt Siwobrody znany jest,
Ten co waleczne serce ma
Z tego, że nożem strzyże się
I czesze się widelcem
Bywaj zdrów Halcie Siwobrody,
Bywaj mi, bywaj zdrów
Bywaj zdrów Halcie Siwobrody
Jutro spotkamy się znów.
- Grasz na lutni, panie?
Will pokręcił głową.
- Lutnia ma dziesięć strun - wyjaśnił.
- To jest mandolina, taka większa mandolina z ośmioma strunami, strojonymi parami. - Dostrzegł brak zrozumienia na twarzy karczmarki.Tak samo działo się z większością ludzi, kiedy usiłował wytłumaczyć różnicę między lutnią a mandoliną. Od razu dał spokój. - Trochę grywam - zakończył.
- Nieś go zatem w taki sposób, żeby w każdej chwili móc się pozbyć flakonu. Jeżeli usłyszysz, że szkło się stłukło, pozostanie około dziesięciu sekund, nim kwas przeżre skórzaną osłonę.
- Nie upychaj zatem szkła w spodniach - wtrącił Xander, tłumiąc chichot. Tym razem obaj, i Will i Malcolm spiorunowali go wzrokiem.
- Właściwie to szkoda, że nie jestem czarnoksiężnikiem - westchnął Malcolm. - Zmieniłbym cię w ropuchę.
- Coś mi podpowiada, że ktoś cię w tym ubiegł - prychnął Will.
Ludzie rzadko zauważają coś, czego nie spodziewali się ujrzeć.
Uwierz, nie trzeba alchemii, aby się połapać. Węszysz po moim lesie od paru dni. Dosiadasz konia o takim samym pokroju, jak te, na których jeżdżą zwiadowcy. Nosisz łuk. Do boku przytroczyłeś wielką saksę. Idę o zakład, że chowasz gdzieś w zanadrzu nóż do rzucania. Twoja opończa jest szczególna. W niepokojący sposób zlewa się z otoczeniem. Kimże więc mógłbyś być? Minstrelem?
- Wspaniale, zjesz ze mną wieczerzę! - Wskazał ręką na chatkę.
- Zapytam Edwinę, czy zechce przygotować coś dla jeszcze jednej osoby.
- Edwinę? - powtórzyła Alyss, z uśmiechem przylepionym do ust. Zerknęła na chatkę, zastanawiając się czy Will trzyma tam cały tabun kobiet.
Nikomu nie wolno nosić srebrnego liścia dębu, dopóki nie udowodni, że stał się mężczyzną.
Zostałeś więc ostrzeżony. Choć muszę stwierdzić, że gdybym ja szykował na kogoś zasadzkę, ostatnią rzeczą, która bym zrobił, byłoby powiadamianie go o tym z góry.
Po to zadaliśmy sobie mnóstwo trudu, po to zadbaliśmy o zachowanie naszego spotkania w tajemnicy, wszystko po to, żebyś ty wpadł tu jak wariat, wrzeszczą, ile sił w płucach.
Na zawsze zapamiętaj, że trzeba sprawdzać dokładnie wszystko, co zdołasz zauważyć nad czołem. Większość tropicieli pomija sprawdzanie tego, co ich przewyższa. Ten akurat kierunek poszukiwać mało komu przychodzi na myśl.
Próbował zabrać ze sobą psa. Miał tylko jego. Jedynego na całym świecie przyjaciela. Zwierzęcia nie obchodziło, że chłopiec jest brzydki i pokraczny. Pokochał Trobara, Trobar pokochał jego. Psy już takie są. Nie osądzają.
Trzeba sprostać własny lękom, a one ulotnią się niczym mgła w promieniach słońca.
Wyrwij: Chyba ci tłumaczyłem, żebyś się trzymał z dala od kłopotów.
Will: Nie zrzędź.