cytaty z książek autora "Sylwia Kubryńska"
Nie wstydź się. Nie zasłaniaj rękami ust. Nie rezygnuj z własnych potrzeb. Nie ustępuj. Nie staraj się dopasować. Nie wytrzymuj. Nie oddawaj najlepszej porcji tiramisu żadnemu facetowi, który ma focha, w nadziei, że zobaczysz na jego twarzy uśmiech wdzięczności. Nie zobaczysz. Jego foch jest jego sprawą. Twoją sprawą jest twoje życie.
to niekończące się dążenie do perfekcji, która wcale nie jest żadną perfekcją, tylko zaciskającą się na szyi pętlą spełniania czyichś niemożliwych do spełnienia oczekiwań.
Chcesz coś w sobie zmieniać, katować się na siłowni, by schudnąć? Niepotrzebnie. Siłownia jest dla twojej przyjemności. Ty jesteś dla twojej przyjemności. Przyjemność innych ludzi to ich sprawa[...] Twoją sprawą jest twoje życie.
Czemu człowiek zawsze czeka na coś, czego nigdy nie dostał?
Pytasz samą siebie, dlaczego wciąż musisz coś robić, dlaczego ktoś tak to zorganizował i nawet w sobotę, w niedzielę i święta ty wciąż, w kółko MUSISZ, kurwa, coś robić? Dlaczego, gdy patrzysz w punkt daleko, na chmury, dlaczego jakaś niewidzialna matka Eli Kozior, drze na ciebie mordę, że TRACISZ CZAS?
Ja chciałam, żeby było dobrze, żeby mnie ktoś przytulił, żeby pogadał, pośmiał się ze mną, żeby wyszedł ze mną na spacer i podzielił tęsknotę za psem. Żeby zrozumiał, że ja lubię książki i poczucie bezpieczeństwa, że właściwie to nic więcej od życia nie chcę, tylko psa, książkę i przyjaciela.
Syn ma jaja i to jest kwintesencja szczęścia. Zawsze słyszałam, z jaką swobodą i pasją chłopcy rozprawiają o swoich narządach[...] Gdy jeden chłopak drugiego niechcący walnął piłką w krocze, tamten wydzierał się w niebogłosy: "Moje jaja, moje jaajaaa, ała moje jaaaaja!". A potem, gdy już mu przeszło, opowiadał wszem i wobec, jak to dzielnie oberwał piłką. Pełen respekt. Gdy więc spadłam z górnej barierki trzepaka na dolną okrakiem, zareagowałam podobnie. Zakręciło mi się w głowie z bólu, ujrzałam gwiazdy i wystękałam głośno:
- Ałć, moja cipka!
Dzieciaki parsknęły śmiechem, dorośli spojrzeli po sobie z zażenowaniem. Ktoś pokazał coś na czole. Ktoś szturchnął kogoś łokciem. Zapadła cisza. Cisza oznaczająca jedyną możliwą prawdę: nie powinnam była tego mówić. Nie powinnam przyznawać się, że mam coś takiego, że to coś mnie zabolało, że daje o sobie znak. Bo oficjalnie nie mam tam nic. Skoro nie mam jaj.
To się zaczęło już kiedy była dziewczynką. To się będzie ciągnąć przez kolejne lata będzie się wypalać do końca życia. Maska. Maska, nieodłączna część mnie, moja zbroja.
Znasz to? Ktoś cię obraża i się z ciebie śmieje, a ty kompletnie nie wiesz, co z tym zrobić, więc śmiejesz się razem z nim i wmawiasz sobie, że w ogóle ciebie to nie rani? ALe jednak trochę rani, jednak coś uwiera, więc jeszcze próbujesz powiedzieć, że ci przykro.
Przykro mi.
Nie, nie jest ci przykro. Nie możesz tak reagować. Wyluzuj, masz fioła na swoim punkcie. Na żartach się nie znasz. Nie rób scen.
Co się dzieje, kiedy facet patrzy w lustro? Nic się nie dzieje. No, może coś w rodzaju mało ekspresyjnego wyrażania aprobaty, może półuśmieszek zgody, satysfakcji lekko zabarwionej chełpliwością. Facet patrzy w lustro i tyle. Facet patrzy w lustro i odchodzi.
Facet patrzy w lustro i koniec tematu. Co się jednak dzieje, kiedy kobieta patrzy w lustro?
Kobieta patrzy w lustro i zaczyna się horror.
Jezu, jaka jestem gruba!
Takie zachowanie nie jest sztywną regułą. Właściwie należy przyznać, że przybiera ono różne formy, plastycznie ewoluuje. Nigdy zaś nie traci na dramatyzmie. Próbując więc odwzorować standardową pierwszą reakcję kobiety po spojrzeniu w lustro, należy utrzymywać ton pełen oburzenia i rozpaczy oraz posługiwać się odpowiednimi konfiguracjami fraz, np.:
Boże, jaka jestem brzydka!
Ludzie, co ja mam z włosami!
Znowu pryszcz!
Całkiem się rozmazałam!
Wyglądam jak miotła!
Mam dwa podbródki!
Pod oczami wory!
Nie mogę na siebie patrzeć!
Żaden z powyższych wniosków nie jest bynajmniej przyczynkiem do zaniechania patrzenia w lustro.
Przeciwnie! Jest to zwiastun nieustannych obserwacji, nadziei, oczekiwań: Co jeszcze straszliwego w tym lustrze można wypatrzeć? O czym całemu światu ogłosić? Jakich paskudztw na twarzy się doszukać?
Gdzie i jak obfite wałki tłuszczu wyśledzić?
Lustro jest potężnym wrogiem każdej kobiety. Lustro studzi każdy nad nią zachwyt, odbiera dobry nastrój.
Jednocześnie jest absolutnie niezbędnym przedmiotem, rzeczą pierwszej potrzeby. Kobieta jest gotowa dołożyć wszelkich starań, by wstępnie zachwycony nią mężczyzna wreszcie uwierzył w to, co ustami wybranki powie o niej zwierciadło. I by w konsekwencji uciekł, gdzie pieprz rośnie. Nie ma więc wyjścia. Każdy troskliwy facet powinien z miejsca wytłuc wszystkie lustra, na które jego ukochana będzie w przyszłości miała nieszczęście się napatoczyć.
Człowiekowi niełatwo jest zrozumieć, co on tu kurwa, robi. Człowiek może sobie takie pytanie powtarzać jak mantrę, ale odpowiedzi nie zna. Człowiek w przestrzeniach wewnętrznych może się trząść jak zmarznięty ratler, ale wewnętrznych przestrzeni nie opuszcza. Trzęsie się więc, ale przecież biega, biega jak w kołowrotku. A póki biega (choćby w kółko), zdaje mu się, że w tej bieganinie jest jakiś sens.
Bo ja byłam chuda i płaska jeszcze przez długie lata, co się potwornie kłóciło z moimi oczekiwaniami względem okresu dojrzewania. I nie uszło to uwadze koleżanek z sąsiednich łóżek. Nie upiekło mi się parsknięcie, które przez wiele lat jeszcze nosiłam jak bolesną zadrę: „To ty masz jakiś biust?!”.
Odwiecznym problemem nastolatek nie są rówieśnicy płci męskiej, niedorastający chwilowo rozwojem do dziewczynek. Największym problemem nastolatek są ich sadystyczne koleżanki, ich pozamykane na trzy spusty matki, ich wyniosłe siostry. Odwiecznym problemem dorosłych kobiet nie są ich koledzy, małpio naśladujący skostniałe stereotypy. Odwiecznym problemem kobiet są inne, bezwzględne, wrogie, oceniające i nieempatyczne kobiety, które własną dorodną piersią tych stereotypów bronią.
Mój facet to, mój facet tamto. Taki i owaki, leń, obibok, nieczuły, egoista i drań. Ale jestem o niego zazdrosna jak lwica, przegryzę grdykę każdej lafiryndzie, która się do niego zbliży. Takie tam. Typowe gadki wyluzowanych, wyemancypowanych, niezależnych kobiet. Typowa mantra kobiet oderwanych na chwilę od swego kieratu, którym przecież gardzą, bo teraz mają zupełnie inne spojrzenie na świat, są wyzwolone, mają fajną pracę, a po powrocie piorą skarpetki swoim mężom, którzy wyznaczają sens ich życia.
Ale nie. Tego nie powiem. Wolę zrobić ten pieprzony obiad dla "świętego spokoju", złorzecząc pod nosem, jakie to niesprawidliwe i okrutne, że przecież pracuję tak samo jak on i tak naprawdę dużo więcej uwagi poświęcam dzieciom, ale jednak zacisnę zęby i będę strugać ziemniaki, i z zemsty, i z braku pomysłów na lepszą relację, ze strachu przed skazaną z góry na porażkę walkę z całym skostniałym społeczeństwem - wbrew komukolwiek, wbrew samej sobie zamienię się w zrzędliwą zołzę.
Może, zamiast religii, w szkołach powinno się po prostu puszczać filmy przyrodnicze? Może dzięki temu ludzie pojmą, kim w naturze jest Matka?[...]Może wtedy skończy się odwieczny szantaż historią o dziewicy, której anioł zwiastował ciążę. Ten paradoks matki niepokalanej, służebnicy PAŃSKIEJ, kobiety nieskończenie pokornej. Ta cwana presja wymyślona przez tych, którzy ze strachu przed wyrzuceniem z ula, odwrócili porządek świata. Może wreszcie zrozumiemy, dzięki komu przetrwaliśmy. Czy dzięki wojnom, które nas zabijają? Czy dzięki powstaniom, które przegrywamy? Czy dzięki polityce, z którą sobie nie radzimy? Czy dzięki Bogu, którego nikt nie widział? Czy dzięki Matce.
Ja ciągle byłam ranna. Ja ciągle konałam. Ja umierałam najbardziej bohaterską śmiercią wszystkich wojen ludzkości. Śmiercią, która trwała dwa lata bez przerwy.
I nigdy nie miałam tego dosyć. Bo nigdy nie miałam GO dosyć.
Polska kobieta będzie z pokorą taszczyć swój krzyż, bo choć polska kobieta dobrze wie, że jej facet to rozpieszczony nieudacznik i wygląda jak ostatnia łajza, musi przyznać, że ma jedną podstawową zaletę:
JEST.
- Mamo, czemu mnie nigdy nie chwaliłaś?
- Bzdura. Zawsze się Tobą chwaliłam.
Indianie wierzyli, że robienie zdjęć kradnie duszę. Ile więc można tej duszy kraść? Raz dziabnąć, w porządku. Ale sto, dwieście, tysiąc razy? Co z duszy pozostanie?(...) Moja dusza jest wypstrykana do zera.
Miłość do Hanziego, choć dramatyczna, jawi mi się jako jedyny jasny punkt na mapie tego nastoletniego labiryntu. Zapisana flamastrem na okładce potężna deklaracja: KOCHAM HANZIEGO I DEPECHE MODE rozbraja tę miłosną „tragedię”, a wielostronicowe dywagacje, w co się ubiorę, kiedy on przyjdzie i czy przyjdzie, zwyczajnie bawią. Podobnie nasze rozmowy, gdy w końcu jednak przez parę chwil byliśmy razem:
– Co najbardziej lubisz jeść?
– Schabowe.
– Ojej, ja nie umiem robić schabowych. Jak muszę, to dzwonię po Olę albo Izkę. Sama nie potrafię.
– A co potrafisz?
– Makaron z truskawkami.
– A zimą, gdy nie ma truskawek?
– Sam makaron.
Pamiętam twoje oczy. Jestem błękitnym niebem, po którym kiedyś przeszło ich chmurne spojrzenie.
Śmierć poranna jest bodaj najczęstszą śmiercią w moim życiu. Następuje natychmiast po otwarciu powiek. Leżąc w trumnie porannego stuporu, stworzyłam już dwa miliony wierszy i pół tysiąca opowiadań. Oczywiście, żadnego nie uwieczniłam na piśmie. Śmierć poranna jest zbyt straszna, by ją opisywać. Śmierć poranna jest śmiercią w męczarniach, w perspektywie znoju całego pospolitego dnia.
Najbardziej tęsknię do tych słów, których nie napisałam. W nich zawsze czai się nadzieja, że zakończenie można zmienić.
Facet, którego nie ma, jest bowiem doskonały. Nie ma żadnych wad. Nie siedzi przy konsoli, nie chłepce piwa, nie obraża, nie czepia się, nie krytykuje. Niczego nie wymaga, o nic nie pyta. Nie jest głodny, nie hałasuje, nie beka i nie chrapie. Wcale nie jest gruby. Nie jest też łysy. Nie podnosi deski klozetowej, a w związku z tym w ogóle nie zapomina jej opuścić. Nie rozrzuca skarpetek. Nie wraca po nocy, nie wychodzi w dzień. Nie zdradza! Nie pyta, co na obiad. Nie ma żadnych wkurzających kolegów. Nie ogląda meczów. I, co najważniejsze: nigdy, absolutnie nigdy nie zrywa.
Bo ja tam nie umiałam oddychać. A co dopiero tam żyć.
Tak, ludzie się o nas niesamowicie troszczą. Nie ufają, że możemy widzieć świat inaczej, sami zarządzać własnym życiem i nie zginąć. Z troski narzucają nam swoje poglądy, twierdząc, że to dla naszego dobra. Ale prawda jest taka, że to dla ich dobra, bo oni się po prostu lepiej czują, gdy ktoś ich utwierdzi w chybotliwym przekonaniu, że mają rację. Bo przecież mają, prawda?!
Ciągle czujemy na sobie ten kontrolujący wzrok innych, ciągle walczymy z własnym wstydem za siebie, z furią, że musimy się wstydzić. Że nie idzie to wszystko tak, jakbyśmy chciały. Nigdy nie idzie, jak byśmy chciały. Zawsze coś zgrzyta. Jakby nie mogło sobie pozgrzytać! Jakby szukanie innego wyjścia, rozwiązania problemu, graniczyło z cudem! Dużo łatwiej taką niezgodę na siebie i innych załatwić wkurwem. Ugotowaniem własnego umysłu. Wybuchem bomby atomowej. „Rozpierdolę wszystko w koło, potem sam powieszę się”.
Strzeżcie się, kobiety. Strzeżcie się życia, narodzin, urodzin, spowiedzi, komunii, szkoły, kolegów, koleżanek, chłopaków, ciotek, matek, wujków i dziadków. Strzeżcie się pytań i odpowiedzi, strzeżcie się obietnic i oczekiwań. Strzeżcie się małżeństw, strzeżcie się ciąż, macierzyństw, prac, obiadków, śniadań, stosunków seksualnych, samotnych kroków w nocy, obcych mężczyzn w bramach, strzeżcie się każdego dnia, każdej minuty, każdej sekundy tego najniebezpieczniejszego z niebezpiecznych zjawisk: życia. Nie wychodźcie ze swoich dziurek, nie wyrywajcie się na ten bal, bo macie odgórnie, systemowo, definitywnie, na każdym jego etapie PRZEJEBANE.
Jest na tym świecie zjawisko, którego nie da się zatrzymać. Zjawisko o energii rwącej rzeki, wodospadu, wrzącej lawy niszczącej wszystko wokół. Powstaje niezauważalnie. Łatwo je bagatelizować. Nie ma siły, by je poskromić. Nazywa się: plotka.
To życie może być takie proste? Może, ale nie jest. Bo wszystko da się skomplikować. Wszystko da się zagmatwać. Z najprostszym równaniem można przegrać, na najprostszej drodze można zabłądzić. Kiedy się wraca do domu i pokazuje ojcu delfinka, i słyszy, że głupi ma szczęście, głupia jesteś Ewka, przecież mógł cie za tę prośbę opierdolić, szczęście, że cię nie pognał, głupi to ma szczęście - wtedy zaczynasz mozolnie każdą rzecz plątać, zapętlać, zawiązywać w supeł, bo przecież nic nie może być takie proste, o wszystko zawsze można się potknąć, kiedy przecież jest się głupim!