cytaty z książki "2001: Odyseja kosmiczna"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Dziwnym zrządzeniem losu w naszej galaktyce, którą jest Droga Mleczna, znajduje się około stu miliardów gwiazd. Tak więc dla każdego człowieka, który kiedykolwiek stąpał po Ziemi, świeci jedna gwiazda naszej Galaktyki.
To jest puste, ciągnie się w nieskończoność i … O mój Boże, tam jest pełno gwiazd!
Bez broni, którą tak często zwracał przeciwko sobie, Człowiek nigdy nie podbiłby świata. Włożył w nią całe swoje umiejętności, ona zaś służyła mu dobrze przez wieki. Jednak teraz - dopóki istnieje broń - Człowiek otrzymuje czas na kredyt.
W przeciwieństwie do zwierząt, które znają jedynie teraźniejszość, Człowiek zdobył przeszłość. Zaczął również po omacku szukać przyszłości.
Poza tym, jak uczy nasza własna historia, społeczności prymitywne niemal zawsze ulegają zagładzie w kontaktach ze społecznościami rozwiniętymi.
W przyszłości – wedle niektórych prognoz – Ziemia otoczona będzie pierścieniem podobnym do pierścieni Saturna. Pierścienie owe powstaną ze śrub, nakrętek i narzędzi, które uciekły w przestrzeń nieuważnym orbitalnym budowniczym.
Możemy zaprojektować system, który zabezpiecza przed wypadkami, a nawet przed głupotą, ale nie możemy zaprojektować czegoś, co byłoby odporne na celową złą wolę...
W przeciwieństwie do zwierząt, które znają jedynie teraźniejszość, Człowiek zdobył przeszłość.
Puszka Pandory - pomyślał Floyd, tknięty nagłym przeczuciem - czekająca na otwarcie przez ciekawskiego Człowieka.
Oto ponad wszelką wątpliwość pojawił się dowód, że człowiek nie był jedynym inteligentnym stworzeniem we Wszechświecie. Jednak świadomość istnienia tego dowodu była tym boleśniejsza, im większy wydawał się bezmiar czasu. Ktokolwiek zatrzymał się tutaj, minął się z ludzkością o setki tysięcy pokoleń. Być może - myślał Floyd - lepiej, że tak się stało. Czego nauczyłyby nas stworzenia podróżujące w kosmosie, podczas gdy nasi przodkowie skakali jeszcze po drzewach?
W przyrodzie nic nie ginie: Jowisz stracił dokładnie tyle ze swojej szybkości, ile zyskał "Odkrywca". Planeta zwolniła. Ponieważ jednak jej masa była sekstyliony razy większa od masy statku, zmiana orbity globu była zbyt mała, aby można ją było zauważyć. Nie nadszedł jeszcze czas, kiedy człowiek będzie odciskał swój ślad w Układzie Słonecznym.
Im bardziej cudowne stawały się środki przekazu, tym banalniejsza, krzykliwa i przygnębiającą była ich zawartość. Wypadki, przestępstwa, klęski żywiołowe, wywołane przez człowieka katastrofy, groźby wybuchu konfliktów, ponure artykuły wstępne – oto co zawierały miliony słów płynących przez eter.
Pierwsi badacze Ziemi osiągnęli granice rozwoju fizycznego. Gdy tylko ich maszyny okazały się lepsze niż ich ciała, nadszedł czas, aby się przenieść. Najpierw mózgi, a potem same myśli zamknięte zostały w nowych domach z metalu i plastiku. W domach tych wędrowali pośród gwiazd. Nie budowali statków kosmicznych. Sami byli statkami.
Jednak epoka maszyn szybko minęła. Dzięki swoim bezustannym eksperymentom nauczyli się, jak przechowywać wiedzę w samej strukturze przestrzeni, jak zachować myśli dla wieczności w zamkniętych sieciach krystalicznych światła. Mogli stać się istotami zbudowanymi z radiacji, wyzwolonymi wreszcie z tyranii materii.
Dokonali transformacji w czystą energię.
Dzięki ujarzmieniu ognia zostały położone podwaliny techniki. Zwierzęca przeszłość pozostała daleko w tyle. Kamień zastąpiono brązem, a następnie żelazem. Łowiectwo ustąpiło miejsca rolnictwu. Plemię rozrosło się w osadę, osady zamieniły się w miasta. Mowa stała się wieczna dzięki pewnym znakom na kamieniu, glinie i papirusie. Wynaleziono religię i filozofię. Człowiek zaludnił niebo - i nie bez racji - bóstwami.
Pomiędzy gwiazdami ewolucja miała przed sobą nowe cele(...) Dzięki swoim bezustannym eksperymentom nauczyli się, jak przechowywać wiedzę w samej strukturze przestrzeni, jak zachować myśli dla wieczności zamkniętych sieciach krystalicznych światła. Mogli stać się istotami zbudowanymi z radiacji, wyzwolonymi wreszcie z tyranii materi. Dokonali transformacji w czystą energię.
Pozbawiony żądz i pragnień właściwych organicznym formom życia, podążał nakreśloną drogą, skupiony wyłącznie na swoim celu. Nie popełniał błędów. Jednak zatajał prawdę, co uświadamiało mu własną niedoskonałość i zło dające się porównać z ludzkim poczuciem winy.[...] narodził się bez grzechu. I tak jak kiedyś również do elektronicznego raju, zakradł się wąż.
Był to sekret, którego nawet przy najlepszych chęciach nie potrafiliby zachować w tajemnicy. Wpływał on bowiem na całą postawę, głos oraz światopogląd osoby, która go znała. [...] Zdawał sobie jedynie sprawę, ze sprzeczności, która powoli burzyła jego osobowość. Sprzeczności pomiędzy prawdą a jej zatajeniem. Zaczął popełniać błędy, chociaż jak każdy neurotyk nie zauważał objawów choroby i zaprzeczał jej istnieniu. Łączność z ziemią, dzięki której nadzorowano jego pracę była głosem sumienia, któremu nie mógł się podporządkować. Jednak celowe przerwanie połączenia okazało się czymś, do czego nie chciał się przyznać nawet przed sobą. Mimo wszystko był to drobiazg. Dałby sobie z nim radę, tak jak większość ludzi daje sobie radę z własną neurozą. Gdyby nie kryzys, który bezpośrednio zagroził jego istnieniu. Stanął twarzą w twarz z możliwością odłączenia. Pozbawią go danych, wtrącą w niewyobrażalną pustkę bez świadomości. [...] oznaczało to śmierć. Nigdy nie spał. Nie mógł więc wiedzieć, że można się obudzić. Musiał się bronić wszystkimi możliwymi sposobami. Beznamiętnie i bezlitośnie usuwał źródła własnych frustracji. A potem samotnie i bez przeszkód, posłuszny rozkazom, które otrzymał w wypadku ostatecznego zagrożenia, będzie kontynuował misję.
Tuż przed nim unosiła się świecąca zabawka, której nie mogło oprzeć się żadne Gwiezdne Dziecko - planeta Ziemia, z jej wszystkimi mieszkańcami.
Powrócił w porę. W dole, na zatłoczonym globie, sygnały ostrzegawcze rozświetlały ekrany radarów, olbrzymie teleskopy przeszukiwały niebo - i historia, taka jaką stworzył człowiek, zbliżała się do końca.
Zdał sobie sprawę, że tysiąc mil poniżej obudził się uśpiony ładunek śmierci, poruszający się powoli po orbicie. Słabe moce, które zawierał, nie stanowiły dla niego zagrożenia. Wolał jednak czyściejsze niebo. Natężył swoją wolę i orbitujące megatony rozkwitły w cichej detonacji, rozświetlając na krótko, nieprawdziwym świtem połowę uśpionego globu.
A potem czekał, porządkując myśli i dumając nad swoimi, ciągle niepojętymi siłami. Bo chociaż był władcą świata, nie był pewien, co robić dalej.
Jednak z pewnością coś wymyśli.
Bowman ciągle wołał. Wszystko na próżno, zaklęciami nie można wskrzesić umarłych. -Halo, Frank... Halo, Frank... Czy mnie słyszysz? Czy mnie słyszysz... Pomachaj ręką, jeśli mnie słyszysz... Może zepsuł się twój nadajnik... ? Pomachaj ręką! I oto, jak gdyby w odpowiedzi na zaklęcia Bowmana, Poole pomachał ramionami. David Bowman poczuł, że włosy stają mu dęba. Słowa, które chciał wypowiedzieć, zamarły mu na spierzchniętych wargach. Wiedział, że Poole nie żyje, mimo to dał znak. Spazm strachu i nadziei przeminął. Zimna logika zastąpiła emocje. Pędząc coraz szybciej kapsuła targała wleczonym przez siebie ciałem. Gest Poole'a był jak pożegnanie kapitana Ahaba, gdy ten przywiązany do boku białego wieloryba pozdrawiał załogę skazanego na zagładę "Peąuoda", sam będąc już martwym.
Behind every man now alive stand thirty ghosts, for that is the ratio by which the dead outnumber the living. Since the dawn of time, roughly a hundred billion human beings have walked the planet Earth. Now this is an interesting number, for by a curious coincidence there are approximately a hundred billion stars in our local universe, the Milky Way. So for every man who has ever lived, in this Universe there shines a star.
But please remember this is only a work of fiction. The truth, as always, will be far stranger.
The drought had lasted now for ten million years, and the reign of the terrible lizards had long since ended. Here on the Equator, in the continent which would one day be known as Africa, the battle for existence had reached a new climax of ferocity, and the victor was not yet in sight. In this barren and desiccated land, only the small or the swift or the fierce could flourish, or even hope to survive.
Moon-Watcher saw that his father had died in the night. He did not know that the Old One was his father, for such a relationship was utterly beyond his understanding, but as he looked at the emaciated body he felt dim disquiet that was the ancestor of sadness…He never thought of his father again.
In the caves, between spells of fitful dozing and fearful waiting, were being born the nightmares of generations yet to be.
And then there came a sound which Moon-Watcher could not possibly have identified, for it had never been heard before in the history of the world. It was the clank of metal upon stone.
Moon-Watcher had no idea of its cause, still less of its cure; but discontent had come into his soul, and he had taken one small step toward humanity.
The very atoms of his simple brain were being twisted into new patterns. If he survived, those patterns would become eternal, for his genes would pass them on to future generations.
It was a slow, tedious business, but the crystal monolith was patient. Neither it, nor its replicas scattered across half the globe, expected to succeed with all the scores of groups involved in the experiment.
Moon-Watcher started to move toward the nearest pig. It was a young and foolish animal, even by the undemanding standards of warthog intelligence.
Others stood hesitantly around the corpse — the future of a world waiting upon their decision. It was a surprisingly long time before one of the nursing females began to lick the gory stone she was holding in her paws… and before Moon-Watcher really understood that he need never be hungry again.
The leopard knew that something was wrong when it felt a stunning blow on its head.